Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| 1.18.

Przychodzi połowa czerwca – na horyzoncie pojawiają się upalne, letnie dni, ale także widmo nieubłaganie zbliżających się egzaminów końcowych.

Aurora rzuca pomysł, aby pojechać gdzieś rowerami, może do Central Parku, skorzystać z pięknej pogody, nacieszyć się słońcem i wolnym piątkiem. Zrelaksować się trochę, póki jeszcze mogą, na co Peter z chęcią przystaje. Dlatego więc tego popołudnia razem wskakują na rowery i wyruszają na przejażdżkę po mieście, zostawiając Harry'ego pośród czterech ścian swojego pokoju i sterty podręczników. Ten ma dołączyć do nich dopiero za kilka godzin, kiedy uda mu się opanować cały materiał na konkurs, na który nawet się nie zapisał; troskliwość i wiara w niego niektórych nauczycieli niezmiernie denerwuje Osborna.

– Jezu, Pete, ale ty się ociągasz – wzdycha Aurora, obracając się przez ramię. – Schowaj ten aparat, zanim wpadniesz pod jakiś samochód!

Parker uśmiecha się zawadiacko, ale posłusznie puszcza aparat fotograficzny, który ma zawieszony na szyi.

– Wciąż zapominasz, kim jestem, Rory – woła, błyskawicznie pojawiając się obok niej.

– Tak, tak, wiem, niezwyciężony i waleczny Robaczek z Queens – śmieje się pod nosem dziewczyna, wjeżdżając na chodnik otaczający Central Park.

– Mówiłem ci przecież, że pająki to pajęczaki, nie owady – jęczy urażony.

Kilka minut później pojawiają się w pachnącym latem parku, klucząc po jego wąskich ścieżkach, żeby znaleźć jakieś dogodne miejsce do odpoczynku. Trochę kłócą się po drodze, bo jak zwykle każde z nich uważa, że ma rację. W końcu jednak dochodzą do jakiegoś konsensusu, zatrzymując się na odkrytej trawie. Gdzieś niedaleko stawu, przy którym bawi się dwójka dzieci, dziewczynka i chłopiec. Aurora zeskakuje z roweru, opierając go ostrożnie o stojący w pobliżu dąb, to samo robi Peter, przywiązując oba pojazdy do drzewa.

Nieopodal jakaś rodzinka gra w Frisbee, krzycząc wesoło i biegając dookoła, aby złapać dysk. Parker zatrzymuje się na chwilę, wlepiając wzrok w mężczyznę, upadającego na trawę tuż przed jego nosem i triumfalnie machającego Frisbee trzymanym w dłoni. Aurora uśmiecha się do niego wesoło, klaszcząc z uznaniem, podczas gdy Peter próbuje sobie przypomnieć, skąd zna tę twarz. I wtedy uświadamia sobie...

Cholerny Hawkeye, Clinton Francis Barton, właśnie leży u jego stóp.

Parker szerzej otwiera usta, żeby coś powiedzieć. Mężczyzna jednak jest szybszy, błyskawicznie podnosi się z ziemi i biegnie w stronę rodziny, która z niecierpliwieniem go nawołuje. Aurora delikatnie szturcha chłopaka, podczas gdy ten dalej odprowadza wzrokiem Hawkeye'a.

– Pete? – mówi zatroskanym głosem, zaciskając dłoń na jego ramieniu. – Dobrze się czujesz?

– Taaaak, tylko po prostu... – mamrocze cicho, a potem wskazuje głową na tamtą rodzinkę. – Clint Barton, walczyłem z nim w Lipsku.

– To było w Lipsku – rzuca spokojnie Rory. – Teraz jesteś tutaj, w Nowym Jorku...

– Racja – przerywa jej Peter, uśmiechając się szerzej. – Było, minęło. I tak by pewnie mnie nie skojarzył...

Aurora rozkłada koc na trawie, a potem opada na niego, przymykając powieki. Parker siada obok niej. Przez dłuższą chwilę patrzy w jej nadzwyczaj spokojną twarz, trochę zbyt bladą i zdradzającą zmęczenie, ale spokojną. Wszystko wydaje się zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Ten nadzwyczajny spokój, przywodzący na myśl ciszę przed burzą, letni wiatr, jej delikatny głos, powtarzający jego imię, ich radosne śmiechy niosące się po całym parku.

Przez resztę popołudnia siedzą na trawie i w milczeniu obserwują ludzi tłumnie pojawiających się w Central Parku. Co jakiś czas ją jednak przerywają, ażeby porozmawiać o bardzo przyziemnych sprawach, czasem też Aurora dzwoni do brata, ale za każdym razem odpowiada jej automatyczna sekretarka.

Powietrze jest przesycone zapachem świeżo skoszonej trawy, podczas gdy ich uszu dobiegają wesołe, dziecięce okrzyki. Parker ma jednak dziwne wrażenie, że coś wisi w powietrzu. Rory wzdycha cicho, jakby chciała coś powiedzieć, ale za każdym razem, gdy się do tego zbiera, nagle opuszcza ją odwaga.

Uprzedza ją – w końcu – telefon od Harry'ego. Gdy słońce powoli zachodzi, ukochany brat zostawia ją we łzach.

– Rory, co się stało?– pyta Parker nerwowo. – Rory...?

– Ojciec – odpowiada szybko dziewczyna – miał jakiś wypadek w laboratorium... jest w ciężkim stanie... musimy do niego jechać.

Oboje podrywają się z ziemi, a potem – szybko spakowawszy wszystko do koszyka przymocowanego do roweru chłopaka – błyskawicznie jadą do szpitala, w którym aktualnie znajduje się Norman Osborn. Peter martwi się o to, aby dziewczyna czasem nie wpadła pod samochód, bo jedzie tak chaotycznie i tak nerwowo, że aż musi przywołać ją okrzykiem do porządku. Nie wie, ile zajmuje im cała jazda, ale gdy są już pod budynkiem prywatnego ośrodka medycznego, jest zziajany i spocony, tak samo, jak Aurora. Dziewczyna byle jak rzuca rower na asfalt i biegnie do szklanych drzwi.

Przemierzają kolejne metry – korytarz, schody i tak dalej – kiedy w końcu docierają na czwarte piętro, gdzie znajduje się sala jej ojca. Pod drzwiami krąży nerwowo Harry, z mocno zaciśniętymi ustami i czerwonymi od łez oczami. Aurora bez słowa rzuca się w ramiona swojego brata, cicho szlochając.

– Co dokładnie się stało, Harry? Harry! – mówi drżącym głosem.

– Testował jakieś chemikalia na sobie... stracił przytomność, przestał oddychać, przez moment nawet nie miał pulsu... Jeden z jego współpracowników przewiózł go tu szybko, gdzie udało im się pobudzić go do życia. Teraz robią mu jakieś badania i zaraz zabiorą go na transfuzję, bo te jego pieprzone eksperymentalne szczepionki dla wojska mogły mieć w sobie truciznę...

Harry stara się być spokojny, naprawdę, ale jego łamiący się głos zdradza emocje nim targające. Po policzkach Aurory płynie nieprzerwany strumień łez, którego nawet nie zauważa. Peter obejmuje ją, mocno przyciskając do siebie, z nadzieją, że chociaż trochę ją to uspokoi. Wtedy też włącza mu się pajęczy zmysł, a on sam domyśla się, że gdzieś w oddali dzieje się coś złego, coś, czemu musi zapobiec, zostawiając jednocześnie Rory samą z bratem. Domyśla się, że nie zareaguje na wieść o tym zbyt pozytywnie, więc szepcze tylko:

– Auroro... Queens potrzebuje Spider-Mana.

Dziewczyna patrzy na niego zdziwiona, z zaczerwienionym nosem i podkrążonymi oczami. Harry też przenosi na niego swój wzrok, jednak w przeciwieństwie do siostry, można znaleźć w nim tonę zrozumienia.

– Co? – odpowiada szybko blondynka, a potem dodaje. – Żartujesz sobie ze mnie, prawda?

– Nie, Rory, naprawdę... Im szybciej dotrę na miejsce, tym prędzej będę przy was...

– Jeśli wyjdziesz teraz, nie będziesz miał po co wracać – oznajmia, potrząsając głową.

– Aurora! – wtrąca Harry, nie ukrywając zdziwienia. Dla niego decyzja przyjaciela jest jasna jak słońce. Sam zapewne zrobiłby to samo, gdyby nosił na swoich barkach taką odpowiedzialność.

– Proszę cię, nie stawiaj mnie przed takim wyborem... – szepcze Peter, z przerażeniem patrząc w błyszczące od łez, jasnoniebieskie oczy dziewczyny.

Blondynka przez chwilę milczy, ze spojrzeniem utkwionym w przestraszonej twarzy chłopaka. Oddycha szybko, nieregularnie, nerwowo, czując, jak jej myśli bardzo domagają się wypowiedzenia na głos. Jakby drugie ja Aurory bardzo pragnęło, żeby wypowiedziała to, co ją dręczy, a do czego jednocześnie boi się przyznać.

– Potrzebuję... potrzebujemy Petera Parkera, nie Spider-Mana. – Dziewczyna mocniej zaciska wargi. Harry postanawia się nie wtrącać; chce spokojnie porozmawiać z przyjacielem później. – A mam wrażenie, że jeden nie może istnieć bez drugiego.

– To tylko maska, Rory, nic więcej...

– Nie. – Potrząsa przecząco głową, ze łzami skapującymi z jej bladych ust. – Petera Parkera już nie ma, a ja byłam głupia i naiwna, myśląc, że jest inaczej. Spider-Man to twoja prawdziwa twarz... Może kiedyś wrócisz, gdy miasto nie będzie cię już więcej potrzebowało, ale teraz, proszę, idź, idź ratować Queens i zapomnij o nas...

Peter ma poczucie, że nie wybaczy sobie tego do końca życia, ale mimo to odwraca się i rusza ku wyjściu ze szpitala, zostawiając za sobą zszokowanego całą tą rozmową Harry'ego i cicho płaczącą Aurorę.

***

Okazuje się, że tym, co tak pobudziło jego pajęczy zmysł, był pędzący ponad sto na godzinę stary wagon metra, tak stary, że jego hamulce po prostu przestały działać przy tak ogromnej prędkości. Ludzie oddychają z wyraźną ulgą, gdy dostrzegają postać Spider-Mana pełzającą po metalowej ścianie. Peter jednak nie jest taki pewien, jak podróżujący metrem, czy da sobie radę z zatrzymaniem pociągu.

Parker chwyta się wszystkiego, czego tylko może, ale nic nie przynosi pożądanego rezultatu. Może i z ostatnią rozmową z Rory jest w stanie sobie poradzić, to z tym że nie uda mu się uratować wszystkich tych ludzi, już nie. Niektóre rzeczy zawsze da się naprawić, a przynajmniej wtedy, gdy człowiek mocno się o to postara, ale ludzkiego życia nie da się przywrócić. Peter całym swoim ciałem zapiera się na torach, ale niszczy tylko ich drewniane elementy, nie zwalniając pędzącego pociągu chociażby o kilometr.

Wrzask pełen przerażenia, płacz kobiet i motywujące okrzyki w stronę Spider-Mana rozdzierają ciszę panującą kilka stóp pod ziemią, w tunelu, po którym mknie wagon. Peter w końcu postanawia stworzyć pajęczą blokadę, wystrzeliwując praktycznie cały swój magazynek, z nadzieją, że coś to da. Jeśli nie, jest już po nim, bo więcej sieci przy sobie nie ma. Ciężko jest też stworzyć coś tak mozolnego, gdy jest się na przodzie pędzącego pociągu, to fakt, ale koniec końców Pająk obiera odpowiednią do tego taktykę.

– Spider-Man! Spider-Man! – skandują wesoło ludzie i gdyby Peter nie krzyczał pod wpływem bólu mięśni, zapewne uśmiechnąłby się szeroko i rzucił jakimś słabym żartem, jak to ma w zwyczaju.

Po przekroczeniu kilku pajęczych blokad, ku radości Petera i reszty pasażerów, wagon wyraźnie zwalnia. Chłopak czuje, jak wyrzutnia z sekundy na sekundę robi się pusta, pociąg wciąż pędzi, ale nie daje za wygraną. Zapiera się nogami, tworząc także kolejne pajęczyny, co naprawdę zaczyna działać; ze stu kilometrów na godzinę robi się osiemdziesiąt, sześćdziesiąt.

Peter zaczyna prawie płakać, kiedy zauważa koniec torów. Panika brutalnie zrzuca uradowanie z piedestału, nokautując je po drodze. W tym samym czasie jego stary iPhone zaczyna wibrować pod kostiumem. Jest zbyt głośno, aby dosłyszeć dźwięk dzwonka, ale Parker dałby sobie rękę uciąć, że najprawdopodobniej dzwoni May, z pytaniem, kiedy wróci do domu. Zapewne wieczorem zabije go za to, że nie odebrał, ale cóż... są ważniejsze sprawy, przynajmniej w tej chwili, niż tłumaczenie się przed ciocią.

Życie Spider-Mana jest tak cholernie skomplikowane i ciężkie, że czasami naprawdę chciałby rzucić to w diabły, ale wie, że nie może. Zbyt wiele nowojorskich istnień liczy na tego przyjaznego superbohatera z sąsiedztwa i jego nieocenioną pomoc. Chyba tylko DBC – sceptycznie podchodzące do jego działalności – ucieszyłoby się z jego rezygnacji.

Magazyn z pajęczyną jest opróżniony, a Peter – nie widząc już żadnej innej opcji na zatrzymanie rozpędzonego wagonu metra – zamyka oczy, wciąż nieprzerwanie zapierając się nogami. Nie chce patrzeć na to, jak rozpłaszcza się niczym naleśnik na przedniej szybie, co wydaje mu się nieuniknione. W myślach jeszcze odtwarza ostatnie rozmowy z bliskimi, jakby chciał na zapas pożegnać się ze swoim życiem.

Jednak Spider-Man nie umiera. Dosłownie w ostatniej chwili, kilkanaście centymetrów od wielkiej, betonowej ściany, pociąg staje. Okazuje się, że spowolnienie wagonu pozwoliło na odblokowanie hamulców, a maszynista, zauważając to w systemie, od razu pociągnął za odpowiednią wajchę.

Parker oddycha z wyraźną ulgą, a potem, nie czekając na okrzyki radości, wypada z tunelu metra. Gdy znajduje się na peronie, krzyczy tylko do strażników, że pociąg udało się zatrzymać i potrzebne są służby do ewakuacji podróżnych.

Następnie znika gdzieś w ciemnościach Nowego Jorku, ignorując ludzi przyglądających mu się z dołu. Siada na szczycie jednego z drapaczy chmur, zamykając się we własnym umyśle i nareszcie mogąc spokojnie przemyśleć całą sytuację ze szpitala.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro