| 1.16.
O prawdziwej tożsamości Spider-Mana jak na razie wie tylko Anthony Stark i Harry Osborn. Kolejna i jednocześnie ostatnia na liście jest Aurora, której Peter też musi to powiedzieć, a może nie tyle, ile musi, co chce, bo prędzej czy później Harry i tak się wygada. Parker pragnie, aby Rory dowiedziała się o tym wszystkim bezpośrednio od niego, w taki sposób, na jaki zasługuje. Nie przez przypadek, nie od brata czy jeszcze w jakiś inny sposób. Ma usłyszeć tę prawdę tylko i wyłącznie od niego. Dlatego też przymierza się do tego przez kilka kolejnych dni, próbując znaleźć się z nią sam na sam, ale za każdym razem ktoś im przeszkadza – Harry, Flash, nauczyciele, Abigail...
Czwartkowe popołudnie wydaje się więc wręcz idealne, aby w końcu z nią porozmawiać. Aurora ciągnie go do siebie na obiad i wspólne odrabianie trygonometrii. Harry jest na dodatkowych zajęciach z chemii, więc w domu nie ma nikogo, kto mógłby im przeszkodzić. Abigail widzi się z Rory dopiero wieczorem, a Norman Osborn jak zwykle siedzi w Oscorp. Łapią więc najbliższy pociąg, w ostatniej chwili ładując się do środka wagonu. Trzymając się blisko siebie, przemierzają kolejne ulice, aż w końcu po ponad dwudziestu minutach w ścisku, wysiadają na przedostatniej stacji.
Kilkadziesiąt metrów później znajdują się już pod rezydencją Osbornów.
– Niewiarygodne, że tutaj jednak może być cicho i spokojnie – mówi Rory z przekąsem, wchodząc do środka.
Peter rusza w stronę kuchni, zaraz za blondynką. Po drodze odkłada plecak na podłogę.
– Hej – pyta, siadając przy wysokim, marmurowym blacie – co się dzieje?
Aurora wyciąga z lodówki kilka jajek, opakowanie sera, szynki i dwa pomidory.
– Jajecznicę? – Chłopak przytakuje cicho. – Nie wiem, Pete. Ojciec zrobił się dziwny od tej afery z Goblinem... Pozwalniał połowę firmy, ciągle kłóci się z zarządem, chodzi zestresowany po domu, wciąż czegoś szuka, nie może spać. Ostatnio nawet zaczął pić, a przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Alkohol w tym domu był zawsze dla gości...
– Może jakieś słabe notowania na giełdzie są czy coś – odpowiada Parker, zabierając się za krojenie sera. – Nie znam się na tym, ale wiem, że ludzie wtedy nieźle wariują...
– Nie wydaje mi się – przerywa mu Rory, wbijając kilka jajek na patelnię. – Może to głupie, co teraz powiem, ale myślę, że Oscorp jest w jakiś sposób powiązany z Green Goblinem – dodaje ściszonym głosem.
Na dźwięk tych słów nóż wypada Parkerowi z ręki, jednak uprzednio ostrze nieznacznie rozcina wnętrze jego dłoni. Może i jest z tym faktem oswojony – że za Goblinem stoi Oscorp, niekoniecznie jej ojciec, ale na pewno ktoś z firmy – lecz wciąż szokiem dla niego jest usłyszeć taki zarzut z ust Aurory. W sumie nie ma podstaw, aby tak myśleć, jednocześnie nawet nie wiedząc, jak bliska jest prawdy.
Blondynka wprost podskakuje, gdy metal uderza o marmurowe kafelki. Szybkim ruchem odsuwa patelnię na nieaktywną część płyty indukcyjnej, aby w następnej chwili znaleźć się obok przyjaciela.
– Kurczę, Pete, przepraszam – mamrocze słabo, podając mu kawałek ręcznika kuchennego. – Mówiłam, że to głupie...
– Spokojnie – odpowiada chłopak, zaciskając miękki materiał wokół dłoni. – Nic mi się nie stało, popatrz, żyję – dodaje szybko, posyłając jej szeroki uśmiech.
– Na całe szczęście – rzuca z wyraźną ulgą w głosie.
– Ostatnio mówiłaś coś innego – śmieje się Peter, przywołując w pamięci dzień, wcale nie taki odległy, kiedy ze względu na obowiązki Spider-Mana, nie mógł iść z nią do kina.
Aurora mierzwi palcami jego włosy, a potem, ze śmiechem na ustach, wraca do smażenia jajecznicy. Parker podsuwa jej pokrojony ser, a potem szynkę, kiedy ona dzieli danie na dwa talerze. Na sam wierzch trafiają cząstki świeżych pomidorów, które Peter podjada w trakcie krojenia. Rory kwituje to tylko teatralnym przewróceniem oczami.
– Mówiłem już, że genialnie gotujesz? – rzuca Parker z przejęciem.
– Nie podlizuj się, bo pomyślę, że czegoś ode mnie chcesz – odpowiada, rozdrabniając kawałek swojego pomidora na jeszcze mniejsze cząstki.
Parker mógłby przysiąc, że takie popołudnia jak to, mógłby mieć zawsze. Albo przynajmniej to mogłoby trwać wiecznie. Zwyczajne, beztroskie, z kimś, kogo kocha i komu ufa, z dala od kłopotów i podwójnego życia; cała ta otoczka nastoletniego życia otumania go tak bardzo, że całkowicie zapomina o tym, dlaczego się tutaj w ogóle znalazł. Na moment nie pamięta nawet tego, że jest cholernym Spider-Manem. Z głowy wylatuje mu też pytanie dotyczące choroby Abigail. Rory sprawia, że cały świat wydaje się teraz być tak odległy, że aż nieistotny. Teraz liczy się tylko on, ona i ta cholerna jajecznica, no i może jeszcze grające w tle radio.
Kiedy kończą jeść, dziewczyna zabiera się za mycie naczyń, do czego przyłącza się Peter. On szoruje talerze, a ona wyciera je w haftowane ręczniki. Parker korzystając z dobrego humoru dziewczyny, chlapie ją wodą, na co ona reaguje niepohamowanym śmiechem. Uderza go w ramię trzymaną przez siebie szmatką, gdy chłopak praktycznie moczy całą jej kraciastą koszulę. W odpowiedzi wylewa też na niego zawartość szklanki, która stoi w zlewie, wyrównując pojedynek. Peter dostaje szoku, gdy zimna woda styka się z materiałem koszulki, ale nie trwa to zbyt długo. Rzuca się na nią, chcąc jeszcze bardziej ją umoczyć, lecz w ostatniej chwili Rory udaje się uciec.
W akompaniamencie wesołych krzyków i szczerego śmiechu oboje energicznie biegają po kuchni, jedno próbując złapać drugie. Blondynka ślizga się na swoich skarpetkach po błyszczących czystością kafelkach, sprawnie unikając ramion Petera. W końcu – nieświadomie wykorzystując swoje pajęcze sztuczki – łapie Aurorę gdzieś w salonie. Dziewczyna próbuje się wyrwać, przez co oboje przewracają się ze śmiechem na miękki, puchaty dywan. Parker naprawdę nie może wyjść z podziwu, że w ciągu paru dni Osbornowi udało się odremontować dom na tyle, że wygląda on tak, jakby Green Goblina nigdy w nim nie było.
– Dobra, wygrałeś – mówi Rory, nie mogąc przestać się śmiać. Gwałtownymi ruchami ściera łzy spływające po jej policzkach. – Teraz możesz mnie już puścić, bo ktoś musi pozmywać naczynia...
Peter posłusznie, wciąż chichocząc, podnosi się z podłogi, a potem pomaga przy tym przyjaciółce. Aurora stara się zachować powagę, ale widząc tańczącego, a raczej starającego się tańczyć Parkera, stwierdza, że jest to praktycznie niewykonalne. Zaciska jednak wargi i kontynuuje sprzątanie; gdy wyciera już ostatni talerz, nastrój do tańca w końcu udziela się także jej. Już dawno nie bawiła się tak dobrze, chociaż tak naprawdę nie robią nic szczególnego. Stacja radiowa, jak na życzenie, puszcza jedną ze skocznych piosenek Bastille, a Aurora korzystając z tego, że Peter skończył już czyścić patelnię, porywa go do tańca, wyciągając na środek kuchni.
– Tańczysz jak pijana żyrafa – śmieje się, pstrykając palcami w rytm piosenki.
– Czy pijana żyrafa zrobiłaby coś takiego? – rzuca chłopak wyzywająco, obracając się wokół własnej osi. W ostatniej chwili uświadamia sobie jednak, że idzie mu zbyt dobrze, więc pajęcza zwinność, jak na życzenie, opuszcza go, sprawiając, że on sam traci równowagę i prawie upada na blat.
– Jezu, uwielbiam cię, Pete, naprawdę – odpowiada Aurora, prawie krztusząc się ze śmiechu. – Zaraz ci pokaże, jak to robią profesjonaliści.
Parker krzyżuje ręce na klatce piersiowej, zaciskając usta w cienką linijkę, aby przybrać jak najbardziej poważny wyraz twarzy, lecz nie do końca mu się to udaje. Nie ma pojęcia, skąd ten dobry humor, jednak to naprawdę miła odmiana; zapomnieć o Goblinie, Spider-Manie, szkole i innych problemach, być tu i teraz. Rory staje na środku kuchni, zaczynając energicznie robić kolejne to piruety, bezbłędnie i bez jakiegokolwiek wahania. Peter z uznaniem zaczyna klaskać, na co Aurora oblewa się rumieńcem. Chwyta go za dłonie i wyciąga do siebie. Tańczą energicznie do końca piosenki, a kiedy radio postanawia puścić jakąś starą balladę, Parker bierze przyjaciółkę w ramiona, udając profesjonalnego tancerza. Ich taniec jednak bardziej przypomina parodię tych klasycznych, co spowodowane jest przez śmiechy, wygłupy i ciągłe potykanie się o własne nogi w wykonaniu Petera.
– Współczuję MJ, jeśli będziesz tak tańczyć na waszym ślubie – stwierdza Aurora, szturchając go, aby przestał deptać jej po palcach.
– Chciałaś powiedzieć na jej i Thompsona ślubie – odpowiada, wzruszając nieznacznie ramionami, a potem okręca ją wokół własnej osi.
– Wciąż nie rozmawialiście? – pyta zaskoczona, odchylając się do tyłu.
– Po pierwsze, nie było okazji – wyjaśnia po chwili chłopak. – Po drugie... cóż, chyba lepiej będzie, jak będzie z Flashem, nie ze mną.
Aurora zastyga w bezruchu, przenosząc jasnobłękitne spojrzenie na twarz przyjaciela.
– Przecież kochasz się w MJ odkąd pamiętam, więc... o co chodzi, Pete?
Parker zagryza wargę, a potem pobudza jej zastygłe ciało z powrotem do tańca.
– Powiedzmy, że nie jestem odpowiednim chłopakiem dla niej – stwierdza luźno.
Rory wywraca oczami, podczas gdy Peter znów zaczyna deptać jej po palcach.
– Jesteś najbardziej odpowiednim chłopakiem, jakiego znam – odpowiada szybko. – Naprawdę, MJ nie wie, co traci, bo lepiej nigdy nie trafi.
– Bo pomyślę, że na mnie lecisz – rzuca Parker mimowolnie, co w rezultacie kończy się posłaniem przez Aurorę chłodnego spojrzenia i wybuchem śmiechu obojga.
Dziewczyna nie dotyka więcej tematu Mary Jane, czując, że nie powinna się w to wtrącać. Decyzja, jak należy rozwiązać tę sprawę, jest własnością tylko i wyłącznie Petera. Poruszając się coraz wolniej, kompletnie ignorując muzykę, Aurora przytula przyjaciela do siebie, opierając się policzkiem o jego ramię. Bujają się w rytm grający tylko w ich głowach.
– Cieszę się, że ciebie mam – mamrocze Rory. – Ciebie i Harry'ego.
Peter w odpowiedzi dłońmi otula jej policzki, a potem, uśmiechając się lekko, trochę instynktownie przyciska swoje usta do jej warg. Robi to tak ostrożnie, jakby trzymał w rękach szklaną kulę, która przy jednym nieodpowiednim ruchu, może upaść na podłogę i roztrzaskać się na milion małych kawałeczków.
Rory zaś jest zaskoczona, kompletnie zaskoczona, przez co dłuższą chwilę zajmuje jej uświadomienie sobie tego, co się aktualnie dzieje. Kiedy w końcu dociera do niej, że czuje na swoich wargach usta Parkera, obejmuje go szczelniej ramionami, mocno przyciskając do siebie, jakby się bała, że ucieknie, zniknie, uleci razem z wydychanym powietrzem.
Jednak Peter nie znika, a Aurora nie rozpada się na kawałki. Blondynka przez moment przygląda się jeszcze jego wargom, a potem, gdy podnosi wzrok, ich spojrzenia się spotykają. Parker mógłby przysiąc, że jej jasnobłękitne oczy, trochę szarawe przy obwódce, są teraz istną kopalnią szoku, niedowierzania i zmieszania, lecz dostrzega też w nich jakąś niewielką iskierkę radości.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – wtrąca Harry głośno, stając w progu kuchni.
Sesja się kończy. Tom dostał BAFTĘ.
Uczcijmy to więc nowym rozdziałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro