Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| 1.16.

O prawdziwej tożsamości Spider-Mana jak na razie wie tylko Anthony Stark i Harry Osborn. Kolejna i jednocześnie ostatnia na liście jest Aurora, której Peter też musi to powiedzieć, a może nie tyle, ile musi, co chce, bo prędzej czy później Harry i tak się wygada. Parker pragnie, aby Rory dowiedziała się o tym wszystkim bezpośrednio od niego, w taki sposób, na jaki zasługuje. Nie przez przypadek, nie od brata czy jeszcze w jakiś inny sposób. Ma usłyszeć tę prawdę tylko i wyłącznie od niego. Dlatego też przymierza się do tego przez kilka kolejnych dni, próbując znaleźć się z nią sam na sam, ale za każdym razem ktoś im przeszkadza – Harry, Flash, nauczyciele, Abigail...

Czwartkowe popołudnie wydaje się więc wręcz idealne, aby w końcu z nią porozmawiać. Aurora ciągnie go do siebie na obiad i wspólne odrabianie trygonometrii. Harry jest na dodatkowych zajęciach z chemii, więc w domu nie ma nikogo, kto mógłby im przeszkodzić. Abigail widzi się z Rory dopiero wieczorem, a Norman Osborn jak zwykle siedzi w Oscorp. Łapią więc najbliższy pociąg, w ostatniej chwili ładując się do środka wagonu. Trzymając się blisko siebie, przemierzają kolejne ulice, aż w końcu po ponad dwudziestu minutach w ścisku, wysiadają na przedostatniej stacji.

Kilkadziesiąt metrów później znajdują się już pod rezydencją Osbornów.

– Niewiarygodne, że tutaj jednak może być cicho i spokojnie – mówi Rory z przekąsem, wchodząc do środka.

Peter rusza w stronę kuchni, zaraz za blondynką. Po drodze odkłada plecak na podłogę.

– Hej – pyta, siadając przy wysokim, marmurowym blacie – co się dzieje?

Aurora wyciąga z lodówki kilka jajek, opakowanie sera, szynki i dwa pomidory.

– Jajecznicę? – Chłopak przytakuje cicho. – Nie wiem, Pete. Ojciec zrobił się dziwny od tej afery z Goblinem... Pozwalniał połowę firmy, ciągle kłóci się z zarządem, chodzi zestresowany po domu, wciąż czegoś szuka, nie może spać. Ostatnio nawet zaczął pić, a przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Alkohol w tym domu był zawsze dla gości...

– Może jakieś słabe notowania na giełdzie są czy coś – odpowiada Parker, zabierając się za krojenie sera. – Nie znam się na tym, ale wiem, że ludzie wtedy nieźle wariują...

– Nie wydaje mi się – przerywa mu Rory, wbijając kilka jajek na patelnię. – Może to głupie, co teraz powiem, ale myślę, że Oscorp jest w jakiś sposób powiązany z Green Goblinem – dodaje ściszonym głosem.

Na dźwięk tych słów nóż wypada Parkerowi z ręki, jednak uprzednio ostrze nieznacznie rozcina wnętrze jego dłoni. Może i jest z tym faktem oswojony – że za Goblinem stoi Oscorp, niekoniecznie jej ojciec, ale na pewno ktoś z firmy – lecz wciąż szokiem dla niego jest usłyszeć taki zarzut z ust Aurory. W sumie nie ma podstaw, aby tak myśleć, jednocześnie nawet nie wiedząc, jak bliska jest prawdy.

Blondynka wprost podskakuje, gdy metal uderza o marmurowe kafelki. Szybkim ruchem odsuwa patelnię na nieaktywną część płyty indukcyjnej, aby w następnej chwili znaleźć się obok przyjaciela.

– Kurczę, Pete, przepraszam – mamrocze słabo, podając mu kawałek ręcznika kuchennego. – Mówiłam, że to głupie...

– Spokojnie – odpowiada chłopak, zaciskając miękki materiał wokół dłoni. – Nic mi się nie stało, popatrz, żyję – dodaje szybko, posyłając jej szeroki uśmiech.

– Na całe szczęście – rzuca z wyraźną ulgą w głosie.

– Ostatnio mówiłaś coś innego – śmieje się Peter, przywołując w pamięci dzień, wcale nie taki odległy, kiedy ze względu na obowiązki Spider-Mana, nie mógł iść z nią do kina.

Aurora mierzwi palcami jego włosy, a potem, ze śmiechem na ustach, wraca do smażenia jajecznicy. Parker podsuwa jej pokrojony ser, a potem szynkę, kiedy ona dzieli danie na dwa talerze. Na sam wierzch trafiają cząstki świeżych pomidorów, które Peter podjada w trakcie krojenia. Rory kwituje to tylko teatralnym przewróceniem oczami.

– Mówiłem już, że genialnie gotujesz? – rzuca Parker z przejęciem.

– Nie podlizuj się, bo pomyślę, że czegoś ode mnie chcesz – odpowiada, rozdrabniając kawałek swojego pomidora na jeszcze mniejsze cząstki.

Parker mógłby przysiąc, że takie popołudnia jak to, mógłby mieć zawsze. Albo przynajmniej to mogłoby trwać wiecznie. Zwyczajne, beztroskie, z kimś, kogo kocha i komu ufa, z dala od kłopotów i podwójnego życia; cała ta otoczka nastoletniego życia otumania go tak bardzo, że całkowicie zapomina o tym, dlaczego się tutaj w ogóle znalazł. Na moment nie pamięta nawet tego, że jest cholernym Spider-Manem. Z głowy wylatuje mu też pytanie dotyczące choroby Abigail. Rory sprawia, że cały świat wydaje się teraz być tak odległy, że aż nieistotny. Teraz liczy się tylko on, ona i ta cholerna jajecznica, no i może jeszcze grające w tle radio.

Kiedy kończą jeść, dziewczyna zabiera się za mycie naczyń, do czego przyłącza się Peter. On szoruje talerze, a ona wyciera je w haftowane ręczniki. Parker korzystając z dobrego humoru dziewczyny, chlapie ją wodą, na co ona reaguje niepohamowanym śmiechem. Uderza go w ramię trzymaną przez siebie szmatką, gdy chłopak praktycznie moczy całą jej kraciastą koszulę. W odpowiedzi wylewa też na niego zawartość szklanki, która stoi w zlewie, wyrównując pojedynek. Peter dostaje szoku, gdy zimna woda styka się z materiałem koszulki, ale nie trwa to zbyt długo. Rzuca się na nią, chcąc jeszcze bardziej ją umoczyć, lecz w ostatniej chwili Rory udaje się uciec.

W akompaniamencie wesołych krzyków i szczerego śmiechu oboje energicznie biegają po kuchni, jedno próbując złapać drugie. Blondynka ślizga się na swoich skarpetkach po błyszczących czystością kafelkach, sprawnie unikając ramion Petera. W końcu – nieświadomie wykorzystując swoje pajęcze sztuczki – łapie Aurorę gdzieś w salonie. Dziewczyna próbuje się wyrwać, przez co oboje przewracają się ze śmiechem na miękki, puchaty dywan. Parker naprawdę nie może wyjść z podziwu, że w ciągu paru dni Osbornowi udało się odremontować dom na tyle, że wygląda on tak, jakby Green Goblina nigdy w nim nie było.

– Dobra, wygrałeś – mówi Rory, nie mogąc przestać się śmiać. Gwałtownymi ruchami ściera łzy spływające po jej policzkach. – Teraz możesz mnie już puścić, bo ktoś musi pozmywać naczynia...

Peter posłusznie, wciąż chichocząc, podnosi się z podłogi, a potem pomaga przy tym przyjaciółce. Aurora stara się zachować powagę, ale widząc tańczącego, a raczej starającego się tańczyć Parkera, stwierdza, że jest to praktycznie niewykonalne. Zaciska jednak wargi i kontynuuje sprzątanie; gdy wyciera już ostatni talerz, nastrój do tańca w końcu udziela się także jej. Już dawno nie bawiła się tak dobrze, chociaż tak naprawdę nie robią nic szczególnego. Stacja radiowa, jak na życzenie, puszcza jedną ze skocznych piosenek Bastille, a Aurora korzystając z tego, że Peter skończył już czyścić patelnię, porywa go do tańca, wyciągając na środek kuchni.

– Tańczysz jak pijana żyrafa – śmieje się, pstrykając palcami w rytm piosenki.

– Czy pijana żyrafa zrobiłaby coś takiego? – rzuca chłopak wyzywająco, obracając się wokół własnej osi. W ostatniej chwili uświadamia sobie jednak, że idzie mu zbyt dobrze, więc pajęcza zwinność, jak na życzenie, opuszcza go, sprawiając, że on sam traci równowagę i prawie upada na blat.

– Jezu, uwielbiam cię, Pete, naprawdę – odpowiada Aurora, prawie krztusząc się ze śmiechu. – Zaraz ci pokaże, jak to robią profesjonaliści.

Parker krzyżuje ręce na klatce piersiowej, zaciskając usta w cienką linijkę, aby przybrać jak najbardziej poważny wyraz twarzy, lecz nie do końca mu się to udaje. Nie ma pojęcia, skąd ten dobry humor, jednak to naprawdę miła odmiana; zapomnieć o Goblinie, Spider-Manie, szkole i innych problemach, być tu i teraz. Rory staje na środku kuchni, zaczynając energicznie robić kolejne to piruety, bezbłędnie i bez jakiegokolwiek wahania. Peter z uznaniem zaczyna klaskać, na co Aurora oblewa się rumieńcem. Chwyta go za dłonie i wyciąga do siebie. Tańczą energicznie do końca piosenki, a kiedy radio postanawia puścić jakąś starą balladę, Parker bierze przyjaciółkę w ramiona, udając profesjonalnego tancerza. Ich taniec jednak bardziej przypomina parodię tych klasycznych, co spowodowane jest przez śmiechy, wygłupy i ciągłe potykanie się o własne nogi w wykonaniu Petera.

– Współczuję MJ, jeśli będziesz tak tańczyć na waszym ślubie – stwierdza Aurora, szturchając go, aby przestał deptać jej po palcach.

– Chciałaś powiedzieć na jej i Thompsona ślubie – odpowiada, wzruszając nieznacznie ramionami, a potem okręca ją wokół własnej osi.

– Wciąż nie rozmawialiście? – pyta zaskoczona, odchylając się do tyłu.

– Po pierwsze, nie było okazji – wyjaśnia po chwili chłopak. – Po drugie... cóż, chyba lepiej będzie, jak będzie z Flashem, nie ze mną.

Aurora zastyga w bezruchu, przenosząc jasnobłękitne spojrzenie na twarz przyjaciela.

– Przecież kochasz się w MJ odkąd pamiętam, więc... o co chodzi, Pete?

Parker zagryza wargę, a potem pobudza jej zastygłe ciało z powrotem do tańca.

– Powiedzmy, że nie jestem odpowiednim chłopakiem dla niej – stwierdza luźno.

Rory wywraca oczami, podczas gdy Peter znów zaczyna deptać jej po palcach.

– Jesteś najbardziej odpowiednim chłopakiem, jakiego znam – odpowiada szybko. – Naprawdę, MJ nie wie, co traci, bo lepiej nigdy nie trafi.

– Bo pomyślę, że na mnie lecisz – rzuca Parker mimowolnie, co w rezultacie kończy się posłaniem przez Aurorę chłodnego spojrzenia i wybuchem śmiechu obojga.

Dziewczyna nie dotyka więcej tematu Mary Jane, czując, że nie powinna się w to wtrącać. Decyzja, jak należy rozwiązać tę sprawę, jest własnością tylko i wyłącznie Petera. Poruszając się coraz wolniej, kompletnie ignorując muzykę, Aurora przytula przyjaciela do siebie, opierając się policzkiem o jego ramię. Bujają się w rytm grający tylko w ich głowach.

– Cieszę się, że ciebie mam – mamrocze Rory. – Ciebie i Harry'ego.

Peter w odpowiedzi dłońmi otula jej policzki, a potem, uśmiechając się lekko, trochę instynktownie przyciska swoje usta do jej warg. Robi to tak ostrożnie, jakby trzymał w rękach szklaną kulę, która przy jednym nieodpowiednim ruchu, może upaść na podłogę i roztrzaskać się na milion małych kawałeczków.

Rory zaś jest zaskoczona, kompletnie zaskoczona, przez co dłuższą chwilę zajmuje jej uświadomienie sobie tego, co się aktualnie dzieje. Kiedy w końcu dociera do niej, że czuje na swoich wargach usta Parkera, obejmuje go szczelniej ramionami, mocno przyciskając do siebie, jakby się bała, że ucieknie, zniknie, uleci razem z wydychanym powietrzem.

Jednak Peter nie znika, a Aurora nie rozpada się na kawałki. Blondynka przez moment przygląda się jeszcze jego wargom, a potem, gdy podnosi wzrok, ich spojrzenia się spotykają. Parker mógłby przysiąc, że jej jasnobłękitne oczy, trochę szarawe przy obwódce, są teraz istną kopalnią szoku, niedowierzania i zmieszania, lecz dostrzega też w nich jakąś niewielką iskierkę radości.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – wtrąca Harry głośno, stając w progu kuchni.









Sesja się kończy. Tom dostał BAFTĘ.
Uczcijmy to więc nowym rozdziałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro