Na kacu... 2
Jak to niejeden mądry powiedział, w piciu alkoholu najgorsze jest to, co pojawia się później, zwane pospolicie kacem. Bywały na niego sposoby zarówno chemiczne, jak i te najzwyklejsze, domowe, jednak ich skuteczność nie zawsze była stuprocentowa.
Pierwszy o poranku obudził się L, w myślach potępiając swą wczorajszą naiwność, że jeśli się upilnuje, to nie wypije dużo. Pomysł może by zadziałał, gdyby nie fakt, że pił z Jeffem.
Obaj mieszkają w jednym mieszkaniu, tak jak wtedy, gdy byli razem z Kizuką. Nie chodzili tu o jakąś wielką relację, po prostu Jeff twierdził, że mu tu dobrze, a L, przyzwyczajony już do towarzystwa mordercy, machnął na to reką i odpuścił sobie wyrzucanie go na bruk.
Teraz za to dostrzegał pierwsze przebłyski tego, że powinien przeanalizować swoje ostatnie decyzje. Uniósł się z miejsca, zwracając uwagę, że zasnął na blacie w kuchni, przykryty kocem i z książką kucharską pod głową. Z przyzwyczajenia sięgnął do podręcznej apteczki po tabletki przeciwbólowe. Brał je tylko w tej konkretnej ostateczności.
Gdy popił środek wodą i otrząsnął się z nieprzyjemnego odrętwienia, postanowił ocenić stan mieszkania po kolejnym piciu. Klasycznie poduszki były niemalże wszędzie. Powoli zaczął je zbierać. Tym razem nie ucierpiał żaden kubek, co było dobrą wiadomością.
Jeffa odnalazł w salonie. Morderca leżał rozwalony na dywanie, w samych gatkach, mocno śpiąc i tuląc do siebie jednego z misiów pozostawionych niegdyś przez Kizukę. Detektyw westchnął lekko, schylił się i zabrał mu misia.
— Co jes..? — usłyszał rozespane mruknięcie Jeffa. — Która jest?
— Ósma trzydzieści dwa. — poinformował go L. — Wstajesz, czy trzeba ci pomóc?
Morderca poradził sobie sam, a następnie ruszył do kuchni.
— Oszczędź mi gadaniny o tym, że więcej ze mną nie pijesz. Chcesz owsianki z bananem? — zapytał szybko Jeff, nim L zdążył otworzyć usta.
Detektyw przytaknął i z westchnieniem wziął się za ogarnianie salonu. Zajęło mu to trochę czasu, ale wiedział, że na takie śniadanie warto poczekać. Gdy wrócił do kuchni, Jeff wrzucał kostki cukru do kawy.
— Skąd wiesz, ile słodzę? — zapytał lekko zaintrygowany L.
— Zawsze wrzucasz osiem kostek, czasem nawet je liczysz na głos. — odparł spokojnie, mieszając kawę. — A zastanawiałeś się może nad...
— Odmawiam.
— ...nad otwarciem pudełka ciastek. Czyżbyś skopał raz dedukcję?
L położył palec na ustach i zmrużył oczy. Przeanalizował wcześniejsze przypuszczenie i westchnął pod nosem.
— A powiesz mi, co sądziłeś, że powiem?
— Sądziłem, że w któryś ze swych pokracznych sposobów zaczniesz rozmowę na zboczony temat.
Jeff parsknął śmiechem, opierając się o kuchenny blat. L, przyzwyczajony do tego typu reakcji swego współlokatora, po prostu to olał i wziął swoją kawę.
— Aż tak się do tego przyzwyczaiłeś? A może polubiłeś to? — zamruczał morderca, nagle pojawiając się tuż przy detektywie.
— Wybij to sobie z głowy.
— Co? Jeszcze... ledwo co pomyślałem, by o coś cię pytać!
— Odmawiam, póki mogę. — L przesunął się w stronę stołu. — Już ja znam twoje możliwości.
Morderca prychnął, krzyżując ramiona. Nie lubił, gdy L się na niego stalował z byle powodu. A szczególnie, gdy oskarżał go o coś, o czym jeszcze nie zdążył pomyśleć.
— A ty w ogóle..?
— Nie, nie odczuwam takiej potrzeby. — uciął detektyw.
— Ale masz czasem, prawda? — uśmiechnął się krzywo Jeff.
L nagle się odwrócił. Ruch wyglądał w miarę naturalnie, jednak jego współlokator zauważył różnicę i od razu przysunął się bliżej. Nie zaczął tematu od razu, wolał się jeszcze przez moment podroczyć.
— Wstydzisz się używać tych słów?
— Nie widzę potrzeby, ale proszę, dla twojej przyjemności. Nie zwykłem się masturbować, ale miewam poranne erekcje, skoro aż się wgapiasz we mnie, by się dowiedzieć...
— ...to że miewasz, to widać. W tej chwili na przykład. - parsknął morderca i złapał L za nadgarstek, nim ten zdążył uciec. — To jakie prawdopodobieństwo?
— Że znowu mnie przelecisz? Koło osiemdziesiąt procent. Chyba, że zrobię tak. — detektyw uderzył Jeffa w szczękę i wyrwał mu się, biegnąc przed siebie.
Jeff nie pobiegł za nim, a jedynie spokojnie dopił swoją kawę. Wiedział, że L po prostu pójdzie do swojego gabinetu, gdzie zawsze próbuje uciec przez zboczonym spojrzeniem na życie. Nie było inaczej, a że ostatnio zamek był rozwalony, drzwi i tak pozostały otwarte.
Detektyw siedział przed laptopem, usiłując uspokoić skołatane nerwy, co szło mu kiepsko.
— Ostatnio ci się podobało.
— Bo ostatnio byłeś zmęczony. — odparł rzeczowo L.
Jeff zaśmiał się cicho, zarówno z wypowiedzi swego współlokatora, jak i z jego miny. Podszedł do biurka i oparł się o blat.
— Jestem zmęczony zabawą z tobą, więc...
L i tak pokręcił głową, wpatrzony w ekran swego laptopa. Siedział już w ten swój detektywistyczny sposób, więc nawet nie miał ochoty na opierdzielanie się.
— Zresztą, mogłeś powiedzieć, że chodzi ci tylko o to, że jestem za szybki.
— Pudło. — L odparował od razu.
— Hm? To też nie to? No to jestem... za mocny? — Jeff parsknął, gdy detektyw kolejny raz pokręcił głową. — No, ale zawsze wiedziałeś, że jestem w łóżku jak zwierzę.
— Yhm.
— Czekaj... właśnie to tobie przeszkadza?
L milczał, biegnąc wzrokiem po ekranie komputera, jednak, jak się okazało, patrzył się na pulpit od kilku minut.
Jeff zamyślił się na chwilę, po czym w końcu doszedł do wniosku, że odnalazł, jak się poprawić. W życiu by nie wpadł, że jego detektyw przejmuje się czymś takim. Nie chodziło o samą zwierzęcość...
Ostatecznie schylił się nad L i pocałował go, trzymając go za podbródek. Wiedział, że czarnooki i tak w tym momencie go bie odepchnie, bo zawsze zaczynał to robić tuż po pocałunku. Zawsze się zapierał, jakoby lubił tą pieszczotę.
W głębi duszy jednak ją lubił, bo o ile Jeff był trzeźwy, o tyle całował naprawdę porządnie, a każdy ten pocałunek był pełen energii, której L czasem nie rozumiał.
Jednak tym razem Jeff, nauczony już wieloma poprzednimi razami, zamiast przerywać pocałunek, wziął całkiem lekkiego detektywa na ręce.
— Puszczaj mnie. — warknął L, próbując wyrwać się z uścisku.
— Oj, nie ma tak dobrze, L. — Jeff zwrócił uwagę, że jego współlokator na dźwięk swego imienia odwrócił z zawstydzeniem wzrok. — L... — zamruczał raz jeszcze.
Skierował swe kroki do swego pokoju z przyzwyczajenia, bo L z reguły był oburzony zostawianym w swym pokoju burdelem. Znów wprowadził zmianę, bo zamiast kłaść detektywa na kołdrze, sam usiadł na łóżku, czarnookiego sadzając sobie na kolanach.
Wymusił na nim kontakt wzrokowy, bo L dobrze wiedział, że gdy tylko na moment spuści powieki, Jeff zrobi coś szalonego.
Czarnooki westchnął, wiedząc, że będzie musiał poczekać, nim kolejna szansa na ucieczkę się pojawi. Jeff trzymał go mocno w objęciach, poza tym wciąż patrzył mu w oczy. Skubał lekko zębami jego wargi, całkiem dobrze się bawiąc. Mruczał coś pod nosem.
— Jakoś dziwnie się zachowujesz, Jeff. Jakbyś nie był sobą.
— Wytrzeźwiałem.
— A ostatnio?
— Dzisiaj mam ochotę inaczej się pobawić.
Morderca przejeżdżał dłońmi po udach swego współlokatora, robiąc palcami kółka na skórze. Równocześnie, zgodnie z logiką, jego uścisk osłabł. L jednak nie odskoczył od razu. Zamyślił się na chwilę i odkrył to, co go nieco... degustowało.
To wszystko znów zaczynało mu się podobać. Znów. Znów.
Okropieństwo.
Uśmiechnął się lekko, porzucając na moment rozsądek i zarzucając Jeffowi ręce na szyję. Następnie wsunął w usta dolną wargę swego mordercy i zaczął ją lekko ssać, jak cukierka. Znał już za dobrze, jak Jeff to lubi.
Nie był zdziwony, gdy tamten zaczął zdejmować mu spodnie. To, że Jeff się nie rzucił na niego od razu, to nie znaczy, że nie zrobi tego za chwilę.
— Znów twierdzisz, że się poddajesz, L? — detektyw zwrócił uwagę, że morderca o wiele częściej nazywa go po imieniu.
— Walkower. — syknął nagle, odsuwając się, a następnie zdjemując bluzę i podkoszlek Jeffa. — Ale tylko ten jeden raz...
— Oczywiście, że raz. Raz na dziś.
— Ty niewyżyty- — Jeff uciął mu wypowiedź kolejnym pocałunkiem, by następnie dokończyć zrzucanie całkiem niedawno założonych spodni.
— Będziesz na tyle kochany, że gdy sam się rozbiorę, to sobie nie pójdziesz? — zapytał, pozostawiając detektywa w wpół zdjętej bieliźnie.
L przewrócił oczami i solidnym pchnięciem powalił Jeffa na łopatki. Po czym, ku wielkiemu zaskoczeniu leżącego chłopaka, zaczął rozpinać mu spodnie.
— To dziś jest jakieś święto?
— Aha, w przyszłym roku rocznica twojej śmierci i koniec pierwszego roku mego dożywocia.
— Nie dostałbyś dożywocia za zabicie mordercy. Uznaliby, że robisz to w afekcie.
— Wobec tego w afekcie cię poćwiartuję i wsadzę w słoiki. — odrzekł, nadal spokojnie zajmując się zdejmowaniem spodni Jeffa.
— Zastanawiało cię to, jak wygląda to co właśnie robisz?
— Wygląda jak seks oralny. Czy to ci przeszkadza?
— Tak, konkretnie wyrażenie "wygląda jak". — odparował bezczelnie Jeff.
— Mów mi tak dalej, a skończysz na dnie albo na dole w łóżku. — odrzekł spokojnie L, zsuwając ostatni element ubrania mordercy.
Jeff uciszył się, zaintrygowany. To znaczy był cicho do momentu, w którym czarnooki postanowił zająć się tym, co fachowym słownictwem zdążył już zapowiedzieć.
Wiadome, że sama czynność, samo odczucie, gdy ktoś wsuwa twoja członek między wargi, jest nieziemskie, ale co dopiero wtedy, gdy jest to osoba, która wyglądała na taką, co się tym brzydzi?
Jeff ledwo ledwo oddychał, dał się ponieść przyjemności. Musiał przyznać, że robienie tego z L było... cóż, tamte zapomniane, nieżyjące dziewczyny, były niczym dla tego dziwnego uczucia z osobą, która w sumie powinna go złapać.
Gdy L przerwał, odwracając wzrok i oddychając ciężko, Jeff podniósł się z miejsca i przejechał kciukiem po jego ustach.
— Mówiłem ci już, że naprawdę jesteś w tym niezły, L? — znów zamruczał w ten sposób, który przyprawiał detektywa o zawstydzenie.
— Milcz jak do mnie mówisz.
— I vice versa. — westchnął, podnosząc się i przysuwając do L. — To na czym skończyliśmy?
— Na tym, jak wychodzisz.
— Chyba wchodzę. — parsknął Jeff, a L zaśmiał się cicho, by już na wyczucie sięgnąć do szafki po ukryte pod skarpetkami różne dziwne rzeczy. A konkretnie po lubrykant.
Obaj milczeli podczas przygotowań, ale widać było po ich twarzach, co chcieli powiedzieć. Jeff cały czas był w wyśmienitym humorze, podczas gdy L starał się powstrzymać westchnienia z lekkiej przyjemności.
— Weźmy się za to, jestem głodny. — mruknął w końcu.
Jeff schylił się pod łóżko, po czym wrócił na nie z ciastkiem w zębach. Przysunął się do L, który spojrzał na niego dziwnym spojrzeniem, ale przegryzł ciastko, z ochota je zjadając.
By potem złapać Jeffa we francuski pocałunek i odebrać resztę ciastka.
Morderca skorzystał z tego detektywistycznego skupienia na ciastku, by przysunąć się bliżej i tylko czekać na dobry moment. Jednak nie był człowiekiem cierpliwym, więc wszedł w niego, gdy jeszcze żuł w ustach kochany słodycz.
L obrzucił go od razu oskarżycielskim spojrzeniem. Szybko jednak ustąpił, spoglądając bardziej w sufit i kryjąc za dłonią jęk, gdy tylko Jeff zaczął się poruszać. Morderca prychnął, łapiąc detektywa za ręce i układając mu je daleko nad głową.
Pokój, w którym zazwyczaj słychać było tylko monotonne tykanie zegara, teraz było wypełnione jękami L i ciężkim oddechem Jeffa. Chociaż nie, ten drugi jeszcze czasem napominał imię pierwszego.
— J-Jeff...
— Hmm?
— M-mocniej? — zawahał się L, ale zaraz jego prośba została spełniona, więc jego dalsze słowa nie były już do zrozumienia.
Jeff w sumie zaskakiwał sam siebie, jak bardzo był zaangażowany w tą akcję, bawiąc się przy tym całkiem nieźle. Napawał się głosem L. W pewnym momencie jeszcze narzucił szybsze tempo, a gdy usłyszał ostatni jęk detektywa, wiedział, że sam dotarł na granicę. Niedługo później doszedł. Spróbował podnieść się, wspierając na rękach i następnie objął wzrokiem leżącego pod nim czarnookiego.
L za to wykorzystał moment, odsunął się i skrył pod kołdrą.
— Dobrze się domyśliłem, prawda? — Jeff uśmiechnął się lekko, przysuwając do odwracającego się od niego detektywa. — Dziś było lepiej, co?
— Hmpf. — L jeszcze bardziej zawinął się w kołdrę.
— Przecież widać. Fochałeś się o to, że nie zwracam się do ciebie po imieniu, nieprawdaż?
— Jakbym był po prostu twoją kolejną ofiarą. — odrzekł niechętnie. — Przez sen wymieniałeś imiona swoich dziewczyn sprzed lat-
— Och, daj mi wyjaśnić! Ja po prostu długi czas myślałem, że tego nie lubisz, a dopiero dziś wpadłem na pomysł, że, kurde, byłeś zły za całokształt.
L nie odpowiedział, ale gdy Jeff przysunął się i go zamierzał przytulić, nie uciekał. Na dodatek uśmiechnął się, gdy poczuł pocałunek na karku.
— A teraz nigdzie nie chce mi się iść.
Sielanka została przerwana po kwadransie, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi. L zebrał się w sobie, narzucił kilka losowych ciuchów i poszedł otworzyć.
Tam stała Kizuka, ze swym nieskazitelnym uśmiechem.
— Hej, L, przeszkadzam?
— Trochę tak. Jeff ma kaca, ja w sumie też.
— Źle mi się to kojarzy. Pamiętasz ten numer, jak miałam koszmar po tym, jak przykułeś Jeffa do płotu?
— Yhm.
— No bo w sumie to nie był koszmar, tylko wizja ciebie i Jeffa w jednym łóżku. Razem i w ogóle.
— Zatem zatrudnij się jako przepowiadaczka wydarzeń u Mycrofta. Masz prorocze koszmary. — odrzekł spokojnie, po czym zamknął jej drzwi przed nosem.
Następnie zrobił nową kawę, zrzucił ciuchy i wrócił z kubkami do łóżka.
— Co nie zmienia, że jesteś niewyżyty.
Dawno nie napisałam tak długiego one-shota... no i muszę jeszcze napisać rozdział 14 dni. To ja lecę, zostawcie swoją opinię na temat moich... postępów.
Pozdrawiam~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro