czerwona nić przeznaczenia
dla każdego, kto poszukuje miłości i znajduje ją w smutku, który jednak minie po spotkaniu bratniej duszy
Pierwszy raz zobaczył go na komendzie, gdy składał zeznania, próbując uratować swojego przyjaciela przed wyrokiem i to właśnie wtedy, gdy okazał być się szefem policji, coś w środku mężczyzny zapłonęło. Erwin na co dzień nie wierzył w koncept bratnich dusz, uwielbiany przez Sana i trudno było uwierzyć mu, że po drugiej stronie czerwonego sznurka znajdowała się druga osoba, przeznaczona właśnie dla niego. Chociaż od dziecka widział te czerwone nitki, zaplątane w całym jego świecie, zdołał ignorować je przez większość czasu i nie zważać na tę, przywiązaną do jego serdecznego palca. Jednak stojący wtedy przed nim policjant zburzył cały światopogląd Erwina jednym spojrzeniem i jednym zdaniem.
„Mam nadzieję, że się więcej nie spotkamy, panie Knuckles"
Gdyby Erwin miał porównać do czegoś ból, który wtedy poczuł, powiedziałby, że było to uczucie podobne do tonięcia, którego mógł doświadczyć za dzieciaka i początkowo nie wiedział, o co chodzi. Chciał kłócić się, krzyczeć i nawet otwierał już usta, ale żaden dźwięk nie wyszedł z jego ust, więc tylko pokiwał głową i odszedł, nawet jeżeli ból go nie opuszczał.
A potem spojrzał na swoją dłoń i niegdyś naciągnięta nić, zwisała smutno, sugerując, co tak naprawdę się stało. Policjant, którego imienia początkowo nawet nie znał, zerwał więź jeszcze zanim się ukształtowała, a mężczyzna coś poczuł, skazując tym samym Erwina na powolną śmierć. Może początkowo pragnął coś z tym zrobić, zareagować w jakiś sposób, ale szybko przyszło sprzeczne z jego charakterem, poddanie się.
Pierwszego miesiąca po odrzuceniu pojawił się lekki niepokój, ale Erwin zignorował go, dopisując te uczucie do innych, tworzących się przez niebezpieczne życie. Grupa przyjaciół powoli powiększała się, pojawiały się pierwsze napady, sprawiające, że wspominanie o bratniej duszy nigdy się nie pojawiło. Jedynie San siedział z głową w chmurach, a gdy następowały te chwile spokoju i wszyscy spotykali się na plaży, ciesząc się zachodem słońca i skwierczącym ogniskiem, San opowiadał o całej magicznej otoczce bratnich dusz, zachwycając się swoją własną. Erwin w chwilach smutku, (które zdarzały mu się częściej) naprawdę lubił patrzeć na czerwoną nić, łączącą Sana i Sky.
Po udanych napadach nie zatrzymywali się i Erwin widywał policjanta częściej niż by chciał. Dowiedział się, że miał na imię Gregory Montanha, a mieszkańcy miasta wyjątkowo go nie lubili. Kiedy jeszcze był szefem policji, karmelowe oczy śledziły go częściej, szczególnie na tych chwilowych spotkaniach, gdy dłonie były skute, a wymieniane spojrzenia były nasycone wrogością, chociaż mogła być to tylko jedna strona. Przesłuchania na początku poprawiały Erwinowi humor, ale szybko przestały być opłacalne, gdy uwaga policjanta przestawała istnieć, a dług na koncie tylko się powiększał.
Nikt nie widział zmian, które następowały w umyśle ich przyjaciela, bo Erwin z całą pewnością nie należał do najnormalniejszych osób. Z łatwością chował niepewności pod agresywnym śmiechem i szaleńczym spojrzeniem, posyłanym w stronę wrogów lub pod zwyczajnym zaangażowaniem jedynie w sprawy materialne, przez co miasto zaczynało utwierdzać się w jego rzekomej impotencji, nie wspominając o aseksualności, która dla prostych ludzi była terminologią nieznaną. A mężczyzna, który otrzymał ksywkę „pastor", pomimo, że z kościołem miał tyle wspólnego, co ze Spadino lub z (o zgrozo) samą policją, nie zamierzał wyprowadzać ludzi z błędu, który był mu na rękę.
Po napadzie na bank Pacific Standard jego ręce zaczęły się trząść, a wzrok zamazywać się przy nagłych ruchach, co szybko wyjaśnił anemią i nawet dostał tabletki od lekarza, które jednak skutecznie wyrzucał, próbując przekonać samego siebie, że jego stan zdrowia wcale nie pogarszał się przez zerwaną więź, wcześniej przyprawiającą go jedynie o bóle głowy i słaby stan psychiczny. W ferworze zwycięstwa żaden członek jego grupy nie poświęcał szczególnej uwagi jego diagnozie, skupiając się jedynie na ogromnym łupie wyciągniętym z banku, a San, który pojawiał się tylko okazjonalnie i spędzał czas jedynie ze swoją żoną, poklepał go po plecach i pogratulował udanego napadu, nie podejrzewając, że jego przyjaciel umiera przez coś, czym Włoch był szczególnie zafascynowany.
Gdy jego nitka zaczęła przybierać wyblakły kolor, zmieniając się bardziej w gorący róż, na drugiej dłoni pojawiła się kolejna, mieniąca się świeżą czerwienią i Erwin pierwszy raz od kilku miesięcy miał nadzieję na zmianę. Nigdy nie spotkał osoby z dwoma bratnimi duszami, jego matka wspominała o tym tylko okazjonalnie, gdy był młodszy i kobieta jeszcze żyła, ale nie przykładał do tego większej uwagi, zbyt zaaferowany swoją własną nicią, prowadzącą w nieznanym jeszcze wtedy kierunku. A jednak ból głowy, trzęsące się dłonie i ten depresyjny stan nie odchodziły, a jedynie się pogłębiały, doprowadzając go do pierwszego omdlenia.
Gdy otworzył oczy, stała nad nim słodka Heidi, w jej oczach widniał strach i Erwin wiedział, że ona wiedziała więcej niż mu się wydawało. Nie była głupią kobietą i znała wiele jego sekretów, ale mężczyzna nigdy nie przyznałby się przed nią, że jego życie ukracane było przez coś, co miało zapewnić mu wieczne szczęście. Wokół kobiety obracała się ta krwista czerwień i patrzenie na nią było bolesne. I to właśnie wtedy zobaczył swoją dłoń, na której czerwona nić była naprężona.
Po drugiej stronie nie stał Gregory, jak początkowo się obawiał, ale Vasquez, ten sam, który flirtował z nim w żartach i zabierał na przejażdżki, aby poprawić mu humor. Ten sam, na którego palcu była gorzko srebrna nić, łącząca się z tą jego. Znał Vasqueza dłużej niż to, nigdy nie nastąpiło odrzucenie z żadnej strony, a jednak więź nie istniała dla jego przyjaciela i to jakoś sprawiło, że pierwszy raz od wielu miesięcy chciał płakać, jak małe dziecko.
Miał dwie bratnie dusze, jedna powoli go mordowała, a druga wypierała fakt jego istnienia.
Po wyjściu ze szpitala Erwin postanowił poświęcić ostatnie lata swojego życia na dokładną analizę swojej sytuacji, opisując ją w swoim dzienniku, schowanym głęboko w komodzie, aby nawet policjanci podczas przeszukania mieszkania nie znaleźli go i nie postanowili przeczytać, wymieniając ze sobą spostrzeżenia. Siwe kosmyki zapaliłyby się od gorąca zawstydzonej twarzy, gdyby doszło do takiej sytuacji. Na razie jednak jego notatki pozostawały skryte i nikt nie miał do nich dostępu, a zapisane tam doświadczenia miały pomóc mu w zrozumieniu losu, który został narzucony przez wyższe siły, dające mu możliwość zobaczenia nici losu.
Vasquez dalej był przyjazny, nic się nie zmieniło od czasu poznania przez Erwina prawdy i siwowłosy mężczyzna z największą uwagą przyglądał się obu dłoniom zaciśniętym mocno na kierownicy, jedna z czerwoną, a druga z srebrną nitką. Najwidoczniej kierowca miał już bratnią duszę, która była tą prawdziwą i nawet jeżeli było to przykre, Erwin nie myślał o tym w taki sposób. To nie tak, że jego przyjaciel mógłby go uratować, umierał przez więź z Gregorym i to tylko ten jeden człowiek mógł na nowo odbudować jego zranioną duszę.
Po kolejnym miesiącu płuca Erwina zaczęły sprawiać mu problemy, coś dusiło go od środka i czasami nie mógł złapać oddechu, czując się jak Laborant, który patrzył na niego podejrzliwie, gdy ten bronił go przed grupą, wyśmiewającą jego maskę. Zrozumienie mogło być dziwne, ale gdy budził się z atakiem kaszlu, nagle zapragnął być w posiadaniu tej samej maski, ratującej go czymś, czego nie znał, bo Labo nigdy nie wyjaśniał, w jaki sposób działała. Czuł się, jakby coś rosło mu w płucach odbierając mu oddech i dopiero wtedy zrozumiał, że naprawdę umiera.
Przez ten cały czas radził sobie dobrze z życiem, które podarował mu los i brał z niego garściami, w jakiś dziwny sposób bojąc się ogarniającej go niemocy. Nareszcie miał rodzinę, osoby, za które mógłby oddać życie i cieszył się, że mógł kończyć je właśnie w tym gronie, z uśmiechem na ustach. Nie liczył już na miłość, tak naprawdę nigdy jej nie pragnął i pogodził się z palącym uczuciem pustki przez tego cholernego policjanta, który nie potrafił poczekać pięciu sekund, aby poczuć ten sam błysk, co Erwin. Teraz nie miało to znaczenia, naprawienie tego wydawało być się niemożliwe, a siwowłosy dalej trzymał głowę wysoko, pomimo trudności z oddychaniem.
Po napadzie na Union Depository wszyscy czuli się spełnieni, potem zaczęły się napady na banki, szał na kasyno i bitwa o te cholerne pierścienie, które doprowadziły każdego do szału. W międzyczasie stan zdrowia Erwina stał w miejscu i każdy zdawał się zapomnieć o jego pobytach w szpitalu, zwalając wszystko na częste strzelaniny i stres, a sam Erwin nie miał zamiaru zdradzać im prawdy. Bardziej rozmówny stał się przy Dante Capeli i Hanku Overze, policjantach, którzy w jakiś dziwny sposób starali się poprawić mu nastrój podczas nocnego spotkania w barze, w którym Capela próbował rozbawić zrozpaczonego przyjaciela, zdradzonego przez ukochaną. Erwin nie musiał słuchać całej historii, aby wiedzieć, że jego partnerka, albo nie było jego bratnią duszą, albo zwyczajnie go nie zdradziła, a Hank uwierzył w plotkę, rozsiewaną przez zawistną osobę. Jeden wieczór wystarczył, aby cała trójka zdecydowała się na nawiązanie przyjaźni, by wieczorami zapominać o swoich pracach.
Przy trzecim spotkaniu policjanci dowiedzieli się, że Erwin widzi nicie przeznaczenia i oboje wcale nie byli tym mocno zdziwieni. Nie pytali też o te swoje, chociaż siwowłosy od razu powiedział im o żywym kolorze ich nici. Nie zdradził jednak nic na temat swojego własnego przeznaczenia, opowiadanie o śmierci zdawało się być nieodpowiednie. Jednak Hank wydawał się być podobny do swojego kuzyna i w wyjątkowo dosadny sposób dał o tym znać, gdy spojrzał poważnym wzrokiem na Erwina i zapytał o jego stan.
— Nie cierpisz chyba na chorobę bratnich dusz, prawda?
I naprawdę nie wiedział, co odpowiedzieć. Hank nie był osobą, która rzuciłaby się na rozpowiadanie całemu miastu jego sekretów, ale budził w nim poczucie niepokoju, które i tak towarzyszyło mu bez przerwy. Nie chciał, aby ktoś użalał się nad nim w najgorszy sposób i udawał, że naprawdę mu na nim zależy, więc powstrzymał się od rozmowy i jedynie uśmiechnął się lekko, by policjant zrozumiał, że naprawdę nie chce o tym mówić.
On wiedział. Erwin był tego pewny, ale cieszył się, że gdy dusił się podczas spotkań, udawali, że tego nie widzą i nie posyłali mu współczujących spojrzeń, a zamiast tego czekał aż się uspokoi, by powrócić do rozmowy i zacząć opowiadać śmieszne rzeczy ze służby. Zrozumienie, że ta dwójka wspiera go było zbyt bolesne i wolał udawać, że nie wpływało to na niego tak, jak było naprawdę.
Pewnego dnia, gdy napadali na bank, a Gregory Montanha powrócił do policji, zostając oficerem, Erwin zauważył coś, co przyprawiło go o mdłości. Czerwona nić Vasqueza była naprężona i śledzenie ją wzrokiem doprowadziło do samego Montanhy, który patrzył teraz na swoją nową bratnią duszę, serce zabiło mu szybciej i Erwin musiał powstrzymać syk, gdy ostry ból przeszył jego klatkę piersiową, zmuszając go do oparcia się o ścianę, aby nie upaść. Właśnie jego bratnie dusze patrzyły na siebie, nie mogły odwrócić wzroku od swoich dłoni i pewność, że właśnie zobaczyli swoje nici wzrosła, by stać się stuprocentową prawdą po tym, jak Vasquez z tą przyprawiającą złotookiego do bólu głowy, miłością, spojrzał na jarzącą się czerwienią nić, świecącą, jak nigdy dotąd.
Po ucieczce Vasquez oświadczył wszystkim, że znalazł swoją bratnią duszę, którą był Gregory Montanha. Nie było oklasków, nikt nie gwizdał, ale każdy był względnie zadowolony ze szczęścia swojego przyjaciela i nikt nie zwracał uwagi na tego niskiego mężczyznę, stojącego pod ścianą, oddychającego z trudem. Był to ostatni dzień, gdy Erwin czuł, że może oddychać.
Nikt w grupie nie zastanawiał się, dlaczego ich główny haker, osoba, która z taką euforią napadała na banki, nagle przestała to robić, oddając się parzeniu kawy na UWU Café. Siedzenie w kuchni, ozdabianie napojów cynamonem i ukrywanie się przez światem dawało mu poczucie bezpieczeństwa, którego nie miał już nawet przy Davidzie i Carbonarze. Jego dobry humor i ten szaleńczy charakter zniknęły pod depresyjnymi myślami i nie miał już siły udawać, że wszystko jest w porządku. Minął prawie rok od odrzucenia i musiał nareszcie skonsultować się z lekarzem, który zacząłby przepisywać mu leki przeciwbólowe, które miał brać, jak cukierki pudrowe, znikające w zastraszająco szybki sposób.
Tym lekarzem okazał się być Axel, młody chłopak, który z uśmiechem na ustach słuchał jego opowieści, zafascynowany całą otoczką wokół pastora. Z chęcią przyjął go do prywatnego gabinetu, o którego istnieniu Erwin nawet nie wiedział i zaczął zachęcać do rozmowy. W taki sposób Axel został jego prywatnym lekarzem, przepisując mu mocne leki przeciwbólowe i zachęcając do wyznania Gregory'emu prawdy.
Vasquez zaczął spotykać się z Gregorym po dwóch tygodniach i Erwin zaczął widywać ich częściej, wpatrując się w złączone ręce, oplecione tym żałosnym przeznaczeniem. Nawet odwrócenie wzroku nie pomagało na złamane serce, ból był tam, dalej obecny i ciągle żywy, potęgowany widokiem tej dwójki razem, szczęśliwych. Zazdrość buzowała mu w żyłach i dodawała energii, której nie miał po roku wykańczającego chorowania, doprowadzającego go do skraju wytrzymałości. Bawienie się swoim własnym sznurkiem, namacalnym tylko dla niego, stało się jego nawykiem i kilka razy Nicollo spojrzał na niego dziwnie, ale nie pytał. Nikt nigdy nie pytał.
Sielanka skończyła się, gdy atak kaszlu skończył się zakrwawioną koszulą, a szkarłat plamił jego dłonie. To właśnie wtedy, David i Vasquez z przerażeniem obserwowali, jak zsuwa się po ścianie i dalej kaszle, kaszle i boli, tak cholernie boli, że ból przejmuje jego umysł, spychając go do przerażenia z myślą, że to koniec. Nie widzi, że przyjaciele kucają, Vasquez coś krzyczy i dotyka go, ale dotyk pali, raniąc jego skórę. Ale nie ma siły się odsunąć, więc dusi się dalej, walcząc o oddech, który nie nadchodził, a łzy płynące po policzkach sprawiały, że jego nos był zapchany.
Opanowanie się zajęło mu moment, ale gdy tylko na nowo mógł oddychać, spojrzenia jego przyjaciół wywiercały w nim dziury, a sznurek, którym zaczął coraz częściej się bawić, nabrał różowego koloru, blaknąc jak jego życie.
— Erwin, co się z tobą dzieje? — Głos Davida pierwszy raz był cichy i nagle tak przyjemnie poprawiał jego samopoczucie.
— Ja... choruję.
— Na co? Dlaczego się nie leczysz?
— Na to nie ma lekarstwa, David.
Vasquez, który tylko się przyglądał, wzdrygnął się, a błękit w jego oczach nagle stał się blady i mętny, jakby stan zdrowia Erwina znaczył dla niego coś więcej niż tylko zwykłe przyjacielskie zamartwianie się, jakby naprawdę obawiał się, że może go stracić. Erwin spojrzał na swoje dłonie. Blady róż i ten sam, co kilka miesięcy temu – ostry róż. Oba kolory blakły, zabierając ze sobą oddechy siwowłosego mężczyzny.
Powieki były ciężkie, ale nie zamykał oczu, nie pozwalając sobie na odpoczynek. Zdawało się, że pojawienie się drugiej nici, której koniec był na palcu Vasqueza, będącego w szczęśliwym związku z Gregorym, sprawiło, że nastąpiło przyspieszenie objawów choroby. Nagle z dwóch lat jego życie skróciło się do raptem kilku miesięcy i to go przerażało. Mógł mieć tyle, a nie był w stanie uratować nawet jednej relacji. Poczekał więc na przyjazd karetki i gdy już był w szpitalu, pokiwał głową w stronę Axela, który od razu wiedział, co się stało. Razem analizowali wszystko, co do tej pory stało się z Erwinem i innymi osobami chorującymi na chorobę bratnich dusz i przewidywali, jakie objawy pojawią się jako następne. Kaszel krwią nie należał do nich.
Jako dziecko Erwin był smutnym dzieckiem. Codziennie śledził pustym wzrokiem czerwone sznurki, szukał ich drugiego końca i patrzył na ten swój, który poprawiał mu humor, gdy ponownie słyszał krzyki torturowanych osób. Gdy miał osiem lat jego matka zaczęła opowiadać mu o bratnich duszach, osobie idealnej dla niego i Erwin żył dla tej osoby, mając nadzieję, że w dniu spotkania jego problemy znikną, a on pierwszy raz poczuje ciepło, do którego tak bardzo dążył. Gdy powiedział swojej matce, że widzi nici, przytuliła go i podczas cichego łkania przepraszała go, kiwając się w przód i tył. Jeszcze wtedy nie rozumiał, że dar był tak naprawdę przekleństwem, o którym nie powinien mówić. W dniu śmierci swojej rodzicielki zaczął ignorować tę czerwień, przypominającą mu o jej rozlanej na podłodze krwi.
Nigdy nie sądził, że będzie tęsknił za tą czerwienią. Była odurzająca na wiele sposobów, przyprawiała go o mdłości i chciał się jej pozbyć, ale gdy zniknęła z jego palców, wszystkie inne stały się szare i mdłe. Nie mógł przypomnieć sobie, jak wyglądał ten szkarłat, świecący wesoło na palcach zakochanych osób. W jego oczach czerwień nie istniała.
Po wyjściu ze szpitala wszystko się zmieniło. Mimo, że już dawno zrezygnował z przestępczego życia, teraz nie był już do tego namawiany, cała grupa przestała narzekać na jego nieobecność i latali wokół niego, zadając pytania, na które Erwin nie chciał odpowiadać. Czuł się okropnie, gdy ukrywał przed rodziną swój stan, ale naprawdę ciężko było mu pogodzić się ze swoim odejściem, a co dopiero powiedzieć o nim bliskim.
A potem Vasquez zaczął przychodzić na UWU w poszukiwaniu odpowiedzi. Zamawiał ciasto i czekał przy stoliku patrząc na koty, a gdy posiłek się kończył, odchodził. Powtarzało się to przez tydzień, a potem zniknął i Erwin odetchnął z ulgą, ciesząc się brakiem swojej bratniej duszy w pobliżu. Wolał spędzać czas z Dante i Hankiem, którzy pomagali mu w jeżdżeniu po leki, gdy sam już nie ufał sobie na tyle, by wsiąść za kierownicę. Dopóki mógł chodzić nie rezygnował z tego, chociaż Axel namawiał go do opuszczenia pracy i pozostania w domu, aby nie narażać się na dodatkowe niebezpieczeństwo. W każdej chwili mógł dostać kolejnego ataku kaszlu, mógł zemdleć lub w najgorszym wypadku jego serce mogłoby zwyczajnie zatrzymać się, co było ostatecznym objawem choroby. Erwin uznawał to za banalne i głupie, ale Axel mówił, że było w tym coś romantycznego, gdy serce zwyczajnie się zatrzymywało, a ostatnie bicie stawało się zgodne z tym bratniej duszy. Banał.
Gdy Vasquez pojawił się na UWU z Gregorym, a Erwin był sam w kawiarni, zrozumiał, że to właśnie to było tym przeznaczeniem, o którym wspominała jego matka. Przyjmując zamówienie starał się unikać zaniepokojonego spojrzenia przyjaciela i nawet posłał mu uśmiech, który okazał być się źle skrywanym grymasem, gdy na widok jego twarzy, ból zapulsował w jego klatce piersiowej. Spojrzał na swoją dłoń. Kolory zaczynały się zlewać w wyblakły róż. Miał już niewiele czasu.
— Zjedz z nami, Erwin.
Nie mógł odmówić, nie potrafił. Wolał przecierpieć tę godzinę z obiema bratnimi duszami u boku, niż spędzić ją w samotności, czytając kolejny artykuł niewnoszący nic do jego życia. Wraz z chorobą uzyskał wiele wolnego czasu, więc skupił się na rozwijaniu siebie, aby zyskać jakąś pasję, która mogłaby utrzymać jego umysł w stanie trzeźwości nawet w największym cierpieniu, które teraz doświadczał. Nie ukrywał, że nie może chodzić o własnych siłach – laska była nieco poniżająca, ale nasada z głową kruka jakoś sprawiała, że było to do zniesienia. Niektórzy nawet uważali, że chodził z nią dla własnego stylu i Erwin nie miał zamiaru wyprowadzać ich z błędu. Chociaż tak naprawdę spojrzenie innych niewiele go obchodziło.
Gregory patrzył na niego dziwnym wzrokiem, jakby Vasquez opowiedział mu więcej niż Erwin chciałby, aby policjant wiedział i nagle poczuł się nagi, zupełnie otworzony na ich uwagi. Było coś oczekującego w postawie tych mężczyzn, jedzących słodkie ciasto, puszysty biszkopt przełożony karmelem i Erwin naprawdę tego nie lubił. Montanha nie przepadał za nim, często żartował z jego wzrostu, a nazwanie go „malutkim" przyniosło ze sobą tyle sprzecznych myśli, że Erwin nie mógł powrócić do czystej głowy przez następne kilka dni, ciągle wracając do tego jednego słowa, brzmiącego tak miękko. Nie sądził, aby policjant pamiętał swoje pierwsze słowa skierowane w stronę Erwina i ten nie miał mu tego za złe, ale gdy przypominał sobie, że to właśnie przez nie umierał, uśmiechał się spokojnie.
— Więc... jesteś nieuleczalnie chory?
— Właściwie jest jedna opcja.
— Jaka? – Vasquez od razu ożywił się, coś w jego oczach się zaświeciło i Erwin naprawdę lubił widok miłosnego spojrzenia Gregory'ego, żałując tylko, że nie może znaleźć się w tej miłości.
— To niemożliwe do wykonania, Vas.
— Na co chorujesz? — Po raz pierwszy od rozpoczęcia spotkania odezwał się Gregory, który teraz trzymał delikatnie dłoń swojego partnera, a ten cholerny sznurek owijał się wokół ich rąk.
— To choroba bratnich dusz.
Twarz Vasqueza opadła, czyniąc go smutnym widokiem. Na co dzień mężczyzna był opanowany, nie pozwalał, aby emocje nim kierowały i starał się patrzeć na wszystko świeżym spojrzeniem, ale na to, co spotkało Erwina nie miało się spojrzeć trzeźwo. Umierał, bo Gregory go odrzucił i policjant miał się o tym nigdy nie dowiedzieć.
— Czy... twoja bratnia dusza wie?
— Jest szczęśliwy z kimś innym, nie mam szansy.
— Ale dlaczego mu nie powiesz? — Głos Gregory'ego był ostry, jakby cała rozmowa zaczynała go denerwować. — Skoro jesteście sobie przeznaczeni, to powinien kochać ciebie, a nie inną osobę. Nie rozumiem tego.
— Bo w przeciwieństwie do was, u mnie nie było fajerwerków i usłyszałem, że mam wypierdalać jeszcze zanim nawiązała się więź. Jest zerwana, nic z tym nie zrobię.
— Ile ci zostało?
To pytanie było czymś, o czym nie chciał myśleć. Wymioty, bóle i zawroty głowy, brak apetytu, drżenie mięśni i ten duszący kaszel, niszczący jego płuca, codziennie odbierały mu życie, prowadząc go do rychłego końca i Erwin nie potrafił dokładnie określić, ile zostało mu czasu. Starał się nie myśleć o tym, aby nie popaść w większą depresję, które i tak odebrała mu cały charakter, robiąc z niego wrak człowieka, którym kiedyś był. Czasami, gdy leżał w łóżku i nie miał siły wstać, dochodziło do niego, że koniec zbliża się coraz bliżej i naprawdę się bał. Traktował już każdy dzień, jak ostatni.
— Dwa, może trzy miesiące, góra cztery.
— Kurwa, musisz coś z tym zrobić!
Stanowisko Gregory'ego naprawdę go zdziwiło. Spodziewał się, że mężczyzna będzie raczej niechętny do niego, ale był całkowitym przeciwieństwem siebie z czasów, gdy się spotkali. Wyglądało to tak, jakby spotykanie się z Vasquezem zmieniło go na lepszego człowieka i tylko na moment Erwin pomyślał, że może mógłby mu powiedzieć. Ale oboje byli szczęśliwi razem i niszczenie tego byłoby złym pomysłem.
— Nic nie zrobię, Grzesiu. Nie ma już szansy na poprawę, muszę cieszyć się każdym dniem.
To było przykre, gdy ich oczy były pełne współczucia i naprawdę nie rozumiał, dlaczego te współczucie się pojawiło. Gregory przez pierwsze miesiące nienawidził go, a Vasquez był tylko przyjacielem, wspólnikiem w pracy i Erwin nie czuł się na tyle ważny, by ich zamartwianie się było dla niego proste. Nic nie było proste.
Trudno było patrzeć na tę dwójkę, która nagle przychodziła do niego częściej i nalegała na rozmowy o samopoczuciu, a Erwin zazwyczaj siedział cicho, bawiąc się swoimi dłońmi. Czas mijał, cała trójka zaczęła rozmawiać ze sobą i czasami w kawiarni pojawiał się Hank, który w jakiś sposób dodawał choremu odwagi w rozmowie, chociaż Erwin nie miał zamiaru wyjaśniać, że jego cisza wynikała z gorączki, która pojawiła się niedługo po pierwszym spotkaniu i opuszczała go tylko na krótkie momenty, nie dając mu odpocząć.
Hank u jego boku zawsze posyłał mu zaniepokojone spojrzenia, od kiedy dostał potwierdzenie, co do swoich podejrzeń. Teraz tylko cztery osoby wiedziały o jego stanie, ale Erwin podejrzewał, że Vasquez nie potrafił usiedzieć cicho, zostawić to wszystko w tajemnicy i zachować prawdę dla siebie, gdy Carbonara złapał go za ramiona i ze łzami w oczach zapytał, kim jest ta osoba.
Nie odpowiedział.
Spotkania z Axelem uświadomiły mu, że jego organizm uodpornił się na leki przeciwbólowe, walka z bólem miała więc nastąpić i naprawdę nie wiedział, czego może się spodziewać. Walka? Erwin już dawno poddał się, zapominając, kim był na początku i w żaden sposób nie przypominał tym dawnego Erwina. Ale bursztyn w jego oczach nie świecił, zmienił się bardziej w spalony karmel, ciemny i w żaden sposób nie był słodki, jak kiedyś. Skóra może wcześniej była blada, ale teraz więcej było tam sinego koloru, połączonego z różem policzków, rozgrzanych od wysokiej temperatury ciała. Całe jego ciało było wrakiem, którego nic nie chciało ratować.
Wszystko trwało, aż dwójka przestała go odwiedzać. Został ponownie sam, bez tej uwagi, którą otrzymał i choć było to nieprzyjemne, cieszyło go w najgorszy sposób. Myśl, że będzie umierał w samotności niewiele go martwiła, obawiał się bardziej, że ktoś spróbuje pochować go w nagrobku na tym przeklętym cmentarzu, którego jeszcze nie tak dawno był właścicielem. Pastor? Tym był?
Dopóki miał siłę podnosić dłonie i parzyć kawę, tworząc na niej przeróżne wzory, siedział przy blacie i robił to, a siostra Dii jedynie mu się przyglądała, nie zamierzając odbierać mu przyjemności z zabawy, którą przynosiła mu biała pianka w kształcie kota na napoju. Czasami, gdy nie miał na to siły, siedział w rogu kawiarni i głaskał leniwie jednego z wielu kotów, uratowanych przez samą Ninę. Czas mijał mu powoli, ukrywał się przed światem i większość mieszkańców zapomniała, że kiedykolwiek istniał.
Dia często przychodził do kawiarni i dawał mu do ręki nowe przedmioty do napadów, a Erwin oglądał je dokładnie, wzdychając na uczucie ciężkiego ładunku wybuchowego, a jego oczy niejasno świeciły, gdy mógł zobaczyć nowe zabezpieczenia, które przez trzęsące się ręce zostawały jednak niezłamane. Był to jeden z niewielu ruchów jego przyjaciół, który naprawdę przynosił mu chwile szczęścia, za którymi tak tęsknił.
Hank zaczął wyciągać go na spotkania z Capelą chwilę po pierwszym zapaleniu płuc Erwina. Po cudzie, jakim okazało się być wyzdrowienie, policjanci stwierdzili, że nadszedł powolny czas na pożegnanie. Dante był pesymistą, nie patrzył na świat przez różowe okulary, a jednak z zawziętością wypytywał go o jego bratnią duszę, narzekając na zbywające odpowiedzi, które otrzymywał. Nie, Erwin nie potrafił schować dumy do kieszeni i przyznać, że Vasquez i Gregory, którzy tak szczęśliwie planowali ze sobą życie byli jego bratnimi duszami, a sam Gregory jednym zdaniem wepchnął go na ścieżkę powolnej śmierci.
Axel również pytał. Jako lekarz chciał wiedzieć, kto stoi po drugiej stronie, ale Erwin tylko szczegółowo opowiadał o bladym różu, już prawie szarym. Wtedy zawsze wzdychał i siadał obok, nie przytulając go, bo każdy dotyk, który nie był tym od tej dwójki palił i wytwarzał na jego ciele fioletowe siniaki. Widocznie los postanowił zabawić się z nim w najgorszy sposób.
Pewnego dnia, gdy nie miał siły nawet na zabawę z kotką, Gregory odwiedził go ze zwieszoną głową, a jego dłonie były splecione za plecami, nie pozwalając Erwinowi spojrzeć na te nici, które tak kochał i zarazem nienawidził. Siadając naprzeciwko, zaczął opowiadać o swoim dniu, a Erwin słuchał, uspokajając się na dźwięk jego głosu. Gdy zasypiał, pierwszy raz od dawna poczuł minimalne ciepło, a jego ciało przestało się tak trząść, chociaż ból nadal tam był. Nie opuszczał go nawet na krok.
Myśl o poprawie jego zdrowia runęła, gdy jego serce zatrzymało się po raz pierwszy. Tylko dzięki szybkiej reakcji Niny jeszcze żył, oddychał ciężko i płakał, pierwszy raz od tak dawna, płakał jak dziecko, czując, że jego dłonie są trzymane przez tę dwójkę, która miała go kochać, a kochała tylko siebie. I to właśnie wtedy pierwszy raz pomyślał, że życie było tak bardzo niesprawiedliwe, dając mu te dwie osoby, by związały się ze sobą.
Axel dał mu dwa tygodnie. Wysoka gorączka go nie opuszczała, leki nie działały i zapalenie płuc wróciło, zabierając mu co chwilę oddech. Każdy patrzył na niego oczekująco, ale jego usta nie otworzyły się ani razu, by wyszeptać te jedno imię, na które liczyli. Nie było na to szansy, Erwin zwyczajnie nie potrafił.
Gdy Vasquez i Gregory zaproponowali mu opiekę nad nim, by czuł się dobrze, poczuł, że tonie. Martwili się o niego, chcieli być u jego boku, ale umierał, walczył o oddech i nie chciał, aby oni widzieli go w takim stanie. Jednak odmawiając, usłyszał to jedno zdanie z ust Gregory'ego, które sprawiło, że nie miał nic do powiedzenia.
„To nie było pytanie malutki."
Zamieszkał w ich mieszkaniu, zajmując pokój gościnny. Porankami był przy nim Vasquez, a wieczorami, gdy Gregory wracał z pracy, zmieniali się i policjant łapał go za rękę, gładząc ją i opowiadając historię ze swojego życia, aby utrzymać Erwina w stanie przytomności. Czas płynął, a gdy nadchodziły takie dni bezsilności, byli przy nim oboje, ukrywając smutek pod żartami, które nikogo nie bawiły.
— Erwiś, proszę, powiedz, kim jest ta osoba. Znajdziemy go i naprawimy wszystko, dlaczego się poddajesz?
Często to słyszał. Uśmiechał się wtedy i kiwał głową, a odwiedzające go osoby nigdy nie wymuszały od niego odpowiedzi. Czasami, gdy zostawał sam z Axelem, rozmawiali o koncepcie bratnich dusz i o miłości, a lekarz zawsze uśmiechał się smutno i wygłaszał swoje morały, ciesząc się, że siwowłosy słucha.
— Oni cię kochają. – Pewnego dnia z ust Axela wyszło to jedno zdanie, na które Erwinowi zrobiło się słabo.
— Mylisz się, gdyby mnie kochali, nie byłby w takim stanie. — Może to bezsilność, a może zwykła chęć zdradzenia tajemnicy sprawiły, że Axel stał się pierwszą osobą, która dowiedziała się prawdy.
— Zabijasz się, bo nie wierzysz, że cię kochają? Jesteś głupi.
— Pogodziłem się ze śmiercią, a ty nie masz prawa powiedzieć im prawdy. Nie chcę litości.
— Popełniasz ogromny błąd tym samolubnym myśleniem, niszczysz siebie i ich. Nigdy nie widziałem by ktoś tak bardzo obchodził się drugą osobą, która nie była ich partnerem, a proszę bardzo, jest Vasquez i Gregory, który załamią się po twojej śmierci, którą tak łatwo możesz uniknąć.
Nic więcej nie powiedział. Gorączka nieco zmalała po lekach, które otrzymał i mógł nawet podnieść się z pozycji leżącej, by spojrzeć na Hanka, który stał tam ze skrzyżowanymi ramionami i tą niewyobrażalnie cierpiącą twarzą, pełną niezrozumienia. Dopiero wtedy Erwin zrozumiał, że był świadkiem całej rozmowy, chociaż siwowłosy myślał, że jest sam na sam z Axelem.
— Który cię odrzucił?
— Czy to ważne? Są szczęśliwi razem i nie potrzebują mnie w swoim związku.
— Który?
Hank stał się drugą osobą, która wiedziała. Jednak w przeciwieństwie do lekarza, nie obowiązywała go tajemnica zawodowa i to sprawiło, że z powagą na twarzy oznajmił, że Erwin ma trzy dni na powiedzenie im prawdy, grożąc, że inaczej zrobi to sam. Argumenty umierającego mężczyzny nagle stały się nieważne, gdy chodziło o ratowanie jego życia i pierwszy raz, od kiedy poczuł zerwaną więź, zaczął zastanawiać się czy faktycznie ma szansę na związek ze swoimi bratnimi duszami.
Minął dzień, potem dwa i nadarzyła się okazja idealna. Gdy Erwin, Vasquez i Gregory leżeli razem, często były to chwile pełne ciszy, gdy patrzyli się tępo w sufit i obserwowali gwiazdy, które policjant uparcie przyklejał, aby chory mógł obserwować je w najgorszych chwilach. Erwin myślał, że umrze patrząc w gwiazdy z tymi najbardziej święcącymi u swoim boku. Hank mu na to nie pozwolił.
— To wy.
Przerwanie ciszy oznaczało rozmowę, a rozmowa oznaczała prawdę, na którą nareszcie był gotowy i którą nareszcie wyznał. Dwójka patrzyła na nich niezrozumiale, starając się zrozumieć słowa leżącego po środku mężczyzny, ale nic nie przychodziło im do głowy.
— Co masz na myśli?
— To wy zerwaliście moją więź.
— Dlaczego nie mówiłeś? —Warknięcie, które wyszło z ust policjanta było bolesne, ale bardziej bolesne było patrzenie mu w oczy, gdy trzymał jego poliki, nie pozwalając mu uciec.
— Nie każ mi tego mówić...
— Malutki, kochamy cię od kilku miesięcy i myśleliśmy, że to złe, bo ty patrzyłeś na swoje dłonie z taką miłością. Myśleliśmy, że nie mamy szansy, że cię stracimy przez jakiegoś kretyna, którym okazaliśmy się my?
— Co... co robicie?
— Kochamy cię Erwin. Chcemy naprawić naszą więź. — Głos Vasqueza był niższy niż zwykle, a gdy Erwin spojrzał na niego po puszczaniu jego twarzy, zobaczył łzy, których nigdy by się nie spodziewał.
Naprawianie zerwanej więzi nie następowało natychmiastowo. Wymagało cierpliwości i spędzonego razem czasu, ale teraz nie miało to znaczenia, gdy ciepłe ramiona jego bratnich dusz otoczyły go bezpieczeństwem i pierwszy raz od prawie dwóch lat czuł się kochany, tak cholernie kochany, że łzy szczęścia i ulgi zostały niezauważone, gdy jego umysł był zbyt zajęty ich ustami, całującymi jego łzy.
— Kocham was, moje bratnie dusze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro