Rozdział IV - Konfrontacja
Biorąc pod uwagę, że Mokry pierwszy raz w życiu widział przedstawiciela gatunku ludzkiego, zachował się całkiem dzielnie. Nie postąpił ani kroku w tył, zamiast tego zmierzył napotkaną istotę bacznym spojrzeniem, którego wynik nie okazał się ani korzystny, ani też niekorzystny. Człowiek był dość wysoki, ale niezbyt potężnej postury, odziany w płaszcz, który nie wskazywał na żadną szczególną pozycję, jak czynią to zbroja lub lordowskie szaty. Nosił czapkę, spod której wystawało coś na kształt ogona - tak przynajmniej zdawało się topielcowi. W rzeczywistości był to po prostu koński ogon, ale młody i niedoświadczony Mokry nie miał pojęcia o sposobach układania włosów. Nie rozważał jednak tego zagadnienia zbyt długo - ruszył do przodu, zdeterminowany, by zostać bohaterem swojej legendy jak najszybciej.
- Dzień dobry! Czy mógłby nam pan udostępnić ten kawałek pola?
Gdyby zdążył zdobyć nieco doświadczenia w kontaktach z ludźmi, w żadnym razie nie zacząłby rozmowy w taki sposób. Ostatecznie, znakomita większość tego osobliwego gatunku uciekłaby w panice już na sam widok topielca spacerującego po ich podwórku. Mokry miał jednak to szczęście, że trafił na czarownika, nawykłego do obcowania ze stworzeniami dziwacznymi, a nieraz przerażającymi. Tak, drodzy towarzysze, słuszne są wasze domysły - kompania utopca, beboka i licha leśnego natknęła się na innego z naszych bohaterów - Mirka, wspólnika chowańca.
A właśnie, o wilku mowa. To znaczy o chowańcu. Zanim Mirek zdążył zareagować na uprzejme pozdrowienie utopca i odpowiedzieć mu w podobnym tonie, między zgromadzonych wpadł niczym tornado nasz łotr i sprzedawczyk (czy też, jak określiłby go Szarlej, niegodziwiec i nikczemnik) w asyście lewitującej, pełnej gracji Meluzyny.
- Stać! - wrzasnął, plując śliną na wszystkich wokół - Cofnąć się od tego kawałka ziemi i to już!
- Ty mi tylko nie dyktuj, co mam robić, nędzny utracjuszu! - zirytował się Mirek - Patrzcie go, będzie mi jeszcze rozkazywał!
- Dobrze ci radzę, zmiataj, bo jak nie, to będziesz nosił flaki w kawałkach! - warknął jego (były) wspólnik.
- I myślisz sobie w tym zakutym łbie, że boję się twoich nędznych uroków?!
Nie do końca wiadomo, do czego mogłoby dojść, gdyby nie interwencja jedynego pozostałego w posiadaniu zimnej krwi stworzenia. Założę się, że przynajmniej części z was umknął jego brak w opisie spotkania wszystkich stron zainteresowanych. Stworzenie było jednak obecne przez cały czas, obserwując bacznie bieg wydarzeń spomiędzy fałd płaszcza Mirka, a teraz uznało, że czas ujawnić się w imię wyższego celu. Stanęło spokojnie pomiędzy kłócącymi się konfratrami i wydało z siebie ogłuszający skrzek, który sparaliżował ich natychmiastowo i bardzo skutecznie. Obaj (a wliczając kompanię Mokrego - wszyscy) zwrócili oczy na niewielki, ale wzbudzający respekt kształt siedzący na śniegu.
- Tak lepiej - powiedział Szturm i oblizał pysk - a teraz załatwmy to jak cywilizowane stworzenia i ludzie. Każdej stronie tego konfliktu towarzyszy jedno licho - niech każdy przekaże mu swoje roszczenia tyczące się tego fragmentu gruntu, a już my między sobą dojdziemy do porozumienia - zakończył głosem nieznoszącym sprzeciwu.
I, o dziwo, wszyscy go posłuchali.
Po upływie kilku minut, trzy licha zebrały się w niewielkim oddaleniu od swoich towarzyszy, aby odbyć naradę w atmosferze spokoju i dobrych obyczajów.
- Drogie siostry, porozmawiajmy jak dobrze wychowane stworzenia - rozpoczął Szturm, który dziwnym zbiegiem okoliczności rzeczywiście miał w osobach Meluzyny i Płaczki rodzeństwo - jeśli pozwolicie, zacznę. Czarownik zwany Mirkiem jest stratny na gruncie pieniężnym i domaga się zwrotu kwoty ośmiuset euro. Okupacja pola służy mu wyłącznie jako element szantażu, gdyż, jak dowiedział się ode mnie godzinę temu, na tym terenie spoczywa istota, na której nieuwolnieniu bardzo zależy panu imć Chowańcowi. Jeśli otrzyma pieniądze, opuści pole.
- Uuaaoom - zaczęła Płaczka, ale nie dane jej było dokończyć wypowiedzi.
- Moja najdroższa, kochana siostro, mów normalnie. Weź pod uwagę, że nasza dyskusja toczy się na pewnym szczeblu.
- Niech będzie - westchnęła kochana siostra - więc jeśli chodzi o moich towarzyszy, podjęli wyzwanie uwolnienia połednicy od ciążącej na niej klątwy i sprowadzenia z powrotem do strefy stworzeń. Jeśli chowaniec uwolni dziewczynę, pójdą sobie do domu.
- Jednakże, tego właśnie chowaniec nigdy nie zrobi - wtrąciła Meluzyna - połednica jest mu potrzebna, ponieważ nosi w sobie cenne pieczęcie magiczne, a on wciąż ma nadzieję je odzyskać.
- No tak... legenda o placku - przytaknęła smutno Płaczka - rusałka ukradła ciasto stojące na stole u Mirka...
- A właśnie w tym cieście ukryte były zapieczętowane zaklęcia chowańca - dokończył Szturm - wszyscy znamy przebieg tej historii.
- To nie wszystko - ciągnęła zwiewna Meluzyna - w jednej z pieczęci zaklęty był weksel na osiemset euro... Chowaniec ich nie wydał - on je stracił przez placek. Dlatego szuka sposobu na wydostanie całego tego magicznego kramu z żołądka połednicy i musi mieć ją pod ręką, gdyby sposób się znalazł. A w ogóle, to bardzo nieuprzejme z waszej strony, że nie ustępujecie damie pierwszeństwa wypowiedzi.
Szturm milczał przez moment.
- Drogie siostry, myślę, że dojdziemy do porozumienia.
Po niedługiej chwili (acz, wobec niskiej temperatury i śnieżnej pogody, subiektywny czas oczekiwania mógł być dla zainteresowanych nieco dłuższy) trio negocjatorów zbliżyło się pełnym godności krokiem, gotowe przekazać werdykt. W imieniu całej trójki przemówił Szturm:
- Nie proszę was, szanowni zebrani, o uwagę, bo nie jest mi do niczego potrzebna. Tylko niech nikt nie narzeka później, że czegoś nie wie, a wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Jako pierwsi niech wystąpią: utopiec zwany Mokrym i bebok zwany Kołkiem.
Wymienieni wystąpili.
- Jako że nie oskarżono was o czyny przestępcze, wasza działalność okazała się zakłócać porządek publiczny tylko w nieznacznym stopniu, a wasze roszczenia zostały uznane za zasadne, macie prawo do odprowadzenia połednicy do domu, kiedy tylko zostanie uwolniona od klątwy. Zastrzeżenia? Nie? Wyśmienicie, następny. Poproszę naprzód czarownika zwanego Mirkiem.
Mirek wystąpił.
- Zostajesz uznany winnym współuczestnictwa w działaniach mogących szkodzić społeczności stworzeń i z tego tytułu zobowiązany do zadośćuczynienia społeczeństwu przez zdjęcie klątwy z tej nieszczęsnej istoty spoczywającej pod nami. Twoje żądania dotyczące kwoty pieniężnej w wysokości ośmiuset euro zostaną spełnione, za co osobiście biorę odpowiedzialność. Zastrzeżenia?
Takowych nie zgłoszono.
- Poproszę teraz pana imć Chowańca! - rzuciło licho, kłapnęło ostrymi igiełkami zębów i nie czekając na wystąpienie wymienionego, co było bardzo rozsądne, gdyż nie doczekałoby się, kontynuowało - Uprasza się o niestawianie oporu. Zostajesz uznany winnym podejmowania działań o wątpliwej użyteczności społecznej oraz działań szkodliwych dla społeczeństwa i z tego tytułu skazany na karę pozbawienia wolności na okres sześciu miesięcy oraz trwałą konfiskatę pięczęci o własnościach magicznych. Ponadto, będziesz zobowiązany do odpracowania siedemdziesięciu dwóch godzin prac publicznych, czego nadzorem zajmie się komisja powołana jeszcze dzisiaj. Ewentualnie pojutrze, biorąc pod uwagę, że stworzenia mogą nie być w stanie współpracować bezpośrednio po obchodach przesilenia. Jednak, żebyś nie czuł się bardzo przygnębiony, ty też otrzymasz rekompensatę - połednica, kiedy zostanie uwolniona, zostanie zobowiązana do upieczenia ci nowego placka. Zastrzeżenia...nie, nie odzywaj się, bardzo proszę. Niniejszym, obrady uznaję za zakończone - niezwykle zadowolony z siebie Szturm oblizał pysk z ukontentowaniem.
Dalsze wydarzenia potoczyły się wartko i zgodnie z planem. Połednicę obudzono (z pewną trudnością, jako że nie zwykła budzić się o tej porze roku), chowańca obezwładniono, nastąpiły pożegnania, życzenia szczęścia, zapewnienia o wzajemnym przywiązaniu i ustalenia dotyczące przyszłych spotkań. Co więcej - mogę was zapewnić, drodzy towarzysze, że te spotkania istotnie nastąpiły, choć przyznać trzeba, że minęło sporo czasu między końcem tej opowieści, a początkiem następnej.
Tymczasem, aby skończyć historię rozpoczętą, powróćmy do naszych bohaterów żegnających się na polu. Po tym, jak zgromadzenie opuścił chowaniec, pod eskortą kilku skorych do pomocy stworków z okolicy, atmosfera znacząco się oczyściła. Pozostali wymienili miłe słowa i zaczęli się rozchodzić - Mirek w kierunku swojego domu, Meluzyna gdzie ją wiatr poniesie, a reszta w stronę strefy stworzeń.
- Chodź, Bożenko - rzekł czule Mokry, kierując wypowiedź do byłej połednicy, która zyskała w jego oczach co najmniej status odratowanej księżniczki. W odpowiedzi na jego słowa rozległo się donośne prychnięcie, nie pochodziło ono jednak od nadobnej dziewicy.
- W życiu bym ci nie pomógł, gdybym wiedział, że tak skończysz, bracie - mruknął Kołek do przyjaciela - na mózg ci padło. Poważnie.
Mokry nie przejął się zbytnio powyższą deklaracją i w dalszym ciągu zajęty był konwersacją z odzyskaną Bożenką. Wobec tego faktu, bebok odłączył się od kompanii, by dołączyć do towarzystwa bardziej interesującego - skierował się w stronę siedziby Szarleja.
Widoki na przyszłość przedstawiały się dla naszych bohaterów wcale nieźle, przewidywać mogli śmiało zakończenie legendy, obowiązkowo brzmiące "żyli długo i szczęśliwie". Nagle jednak Mokremu przyszło coś do głowy. Wskutek tej myśli, oderwał się na chwilę od swojej muzy i spojrzał uważnie na dreptające po jego prawej stronie rude licho.
- Momencik... Jak właściwie chcesz zdobyć te osiemset euro dla Mirka?
- Powiedzmy, że... My, licha, mamy swoje sposoby - odpowiedział Szturm i uśmiechnął się szelmowsko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro