XXXVII
Siedziałyśmy właśnie razem z Molly w stołówce szkolnej. Zajęłyśmy stolik obok okna, dlatego bez problemu mogłyśmy oddychać świeżym powietrzem. Delikatnie chłodny powiew wiaterku dodawał orzeźwienia rozgrzanej od słońca skórze.
Dziesiątki uczniów rozmawiało i spożywało obiad, ale większość wolała spędzić długą przerwę na boisku.
Molly jednym ruchem poprawiła swojego czarnego koczka na czubku głowy, po chwili rozpakowując z papieru śniadaniowego kanapkę z razowego chleba. Zaraz po ugryzieniu pierwszego kęsa spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, życząc smacznego.
Przez ostatni czas bardzo się polubiłyśmy i zaprzyjaźniłyśmy. Okazało się, że jesteśmy dla siebie kimś w rodzaju "bratnich dusz", takich, które rozumieją się i wspierają. Potrafimy ze sobą rozmawiać na każdy możliwy temat, a trzeba przyznać, że brunetka jest bardzo bezpośrednia.
Dziewczyna pacnęła mnie w ramię, pytając, czy jej słucham. Prawda jest taka, że moje myśli odpływały w zupełnie inne miejsce, a dokładniej znajdowały się przy wspaniałym szatynie.
W pewnym momencie mój telefon zawibrował. Przeprosiłam przyjaciółkę wzrokiem i odebrałam połączenie.
-Hej, Justin.- powiedziałam, a Molls wysyłała buziaki w powietrzu i pokazywała serduszka, na co wystawiłam jej język.
-Hej, jak tam dzień?-usłyszałam jego ciepły, męski głos. Tęskniłam za nim.
-Jestem w szkole, więc nie za dobrze. A co u ciebie?
-Jestem u taty, obiecałem zabrać dzisiaj dzieciaki na wycieczkę do ZOO. Mam nadzieję, że nie będzie źle.-powiedział zrezygnowany.
-Daj spokój, dasz radę.-zachichotałam.
-Nie wiesz, na co stać te małe potwory.-zawtórował mi.
-A poza tym, jeśli chcesz, możesz wpaść dzisiaj do mnie. Moja mama zaprasza cię na kolację.-zaproponowałam.- Ale jeżeli będziesz zmęczony, to nie...
-O której?
-Nie wiem, dziewiętnasta?
-Okej. Jakie kwiaty lubi twoja mama?
-Justin...-przewróciłam oczami.
-Kicia, pytam tylko o kwiaty, nie o wymarzony samochód.-zaśmiał się.
Lizus...
-Lilie.-mruknęłam.
-Muszę kończyć, ale widzimy się później kochanie. Do zobaczenia.
Połączenie zostało przerwane.
-Więc widzę, że nie ma sensu namawiać cię na jakieś wyjście.-Molly pokręciła z rozbawienia głową.
*** ***
Moja mama wyłożyła na stół świeżo upieczoną kaczkę. Była ona jej największym popisowym dziełem, a w dodatku z zasmażaną, karmelizowaną młodą marchwią tworzyła istne niebo w gębie.
Poprawiłam w lustrze moje brązowe włosy, których dolna część swobodnie opadała na ramiona i plecy, a górne pasma związane były w pół kitkę.
Słysząc dzwonek do drzwi, poprawiłam białą, zwiewną bluzeczkę i udałam się w kierunku drzwi.
Uśmiechnęłam się, widząc szatyna w dwoma bukietami w dłoniach. Ubrany był w jasne spodnie, które podkreślały jego szczupłe nogi, biały t-shirt i niebieską, kratowaną koszulę rozpiętą z jakichkolwiek guzików.
-Dobrze wyglądam?-uniósł brew, po chwili muskając mnie w policzek na powitanie.
-Zawsze wyglądasz dobrze.-posłałam mu szeroki uśmiech.
Chłopak wręczył mi jeden z wiązanek kwiatów, z drugim podchodząc do mojej uśmiechniętej od ucha do ucha matki.
Kobieta zaprosiła nas do stołu, a gdy wszyscy zajęliśmy swoje miejsca, każdy dostał po porcji wyśmienitej kolacji.
Z niepokojem przełykałam kęs kruchego, idealnie doprawionego mięsa. Znając moją mamę, zaraz zacznie się niezbyt korzystna dla mnie rozmowa. Zaczęłam ruszać nogą, tupiąc nią o podłogę. Był to dla mnie pewnien sposób na stres i nerwowe sytuacje.
Poczułam męską, ciepłą dłoń na swoim nagim kolanie, co niemal od razu odrobinę mnie uspokoiło. Palce chłopaka kreśliły kółka na mojej gładkiej skórze, wywołując zbędne w tamtym momencie dreszcze. Uśmiechnęłam się pod nosem, odczuwając ulgę. Chociaż cholera, po co ja się denerwuję...
-Świetnie pani gotuje.-pochwalił Justin, uśmiechając się do kobiety.
-Starałam się, a kaczka to moja specjalność.-zachichotała.
-Już wiem, po kim Rose odziedziczyła talent do gotowania.
-Rose gotuje?-uniosła ze zdumieniem brwi i zerknęła na mnie, na co przerwóciłam oczami.
-Ta, zrobiliśmy razem rosół, czy coś.-mruknęłam.
Tak więc rozmowa mknęła dalej, bez mojego udziału. Szczerze mówiąc nie miałam szansy wtrącić swojego słowa, bo mojej mamie nie kończyły się tematy. Co jakiś czas powiedziałam "tak", "nie" albo "mhm". Na podstawie informacji, które zebrała k moim chłopaku, mogłaby napisać biografię wielkości biblii.
-Więc Justin, zajmujesz się czymś?- uniosła kieliszek z wytrawnym, czerwonym winem, przykładając szkło do ust w odcieniu intensywnego borda.
-Skończyłem szkołę, nie mam specjalnego wykształcenia, ale dostałem propozycję pracy w firmie. Tylko nie wiem jeszcze, czy wszystkie warunki mi pasują.
Serio?
-To wspaniale.-wzruszyła ramionami.-Planujecie z Rose wspólną przyszłość? No wiecie, dom, dzieci i tak dalej.
-Mamo.-jęknęłam.- To miała być luźna kolacja, a nie przesłuchanie.
-Jednak chciałabym poruszyć kilka tematów. Jesteście młodzi, pewnie chcecie w najbliższym czasie korzystać z życia.
-Mamo, błagam...-jęknęłam, zakrywając twarz. Zerknęłam na Jussa, który wydawał się być rozbawiony sytuacją.
-Antykoncepcja!-klasnęła w dłonie.- Więc Justin, uważam cię za dojrzałego, młodego mężczyznę, i mam nadzieję, że to ty będziesz odpowiedzialny za te sprawy.-wskazała na niego palcem.
-Tak jest.-odpowiedział, chichotając pod nosem.
-Macie przeróżne środki do wyboru. Prezerwatywy, tabletki...
-Nie, nie, nie-pokręciłam głową.- Mamo, stop, przestań.
-Chcę was tylko uświadomić...
-Ale my jeszcze nie sypiamy ze sobą!-poniosłam głos, czując, że moja twarz właśnie przypomina dorodnego buraka.
-A moglibyśmy zacząć.-szatyn wzruszył ramionami, lecz widząc mój morderczy wzrok, uśmiechnął się słodko.- Żartowałem.
W tym momencie zadzwonił telefon. Dłoń na moim kolanie zacisnęła się, gdy na ekranie wyświetliła się nazwa dobijającej się do mnie osoby.
-Muszę odebrać.-powiedziałam i delikatnie strzepnęłam rękę chłopaka.
Wyszłam na taras, gdzie mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Usiadłam na drewnianym krzesełku i przeciągnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Hej Rosie, mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
-Cześć Nate. Tak się składa, że...
-Chciałem cię zapytać, bo wiesz, ostatnio nie było cię w szkole. Masz ochotę wyjść gdzieś jutro? Tak w dwójkę? Oczywiście jak chcesz, to nie musimy w dwójkę, ale...
-Ja nie wiem, czy dam radę jutro, Nathan. Musiałabym...
-Jak nie pasuje ci jutro, to może po jutrze?
Poczułam, jak telefon znika mi z ręki. Odwróciłam się, widząc Justina, przykładającego urządzenie do ucha.
-Słuchaj Nate, czy jak ci tam. Tutaj chłopak Rose. Ona nigdzie z tobą nie wyjdzie ani jutro, ani po jutrze, bo tak się składa, że mam zamiar bardzo miło spędzić z nią czas. Nara.
Zmarszczyłam brwi, odbierając szatynowi swoją własność.
-Podsłuchiwałeś, cholerny zazdrośniku.-zmarszczyłam brwi, starając za wszelką cenę się nie roześmiać.
-Chciałaś się z nim umówić?-zapytał.
-A gdyby był gejem, to pozwoliłbyś mi?
-Sądząc po twoim seksownym tyłeczku stwierdzam, że nawet geja zdołałabyś nawrócić, więc odpowiedź brzmi "nie".
-Jesteś niemożliwy.-wtuliłam się w niego, od razu wyczuwając zapach charakterystycznych perfum.
-Myślałem, że przystojny.-mruknął.
-To i to.-pocałowałam go w policzek, i specjalnie kołysząc biodrami, udałam się z powrotem do kuchni.
*** ***
Po długiej męczarni, a jaśniej mówiąc oglądaniu zdjęć i opowiadaniu nieśmiesznych historii z mojego dzieciństwa, mój chłopak zwinął się do domu. Widać było, że chętnie zostałby dłużej, ale jego stan fizyczny mu na to nie pozwalał, zresztą nie ma się co dziwić, pół dnia biegania za dzieciakami to nic przyjemnego.
Po skończonej kąpieli rzuciłam się na łóżko, wykręcając wilgotne włosy w biały, puchaty ręcznik i odrzucając go na bok. Chwyciłam za białego laptopa i postanowiłam, że przeglądnę portale społecznościowe. Po skończonej czynności postawiłam urządzenie na szafkę nocną, strącając przy tym zeszyt, z którego wypadło kilka notatek. Niech to szlag...
Ułożyłam się wygodnie w miękkiej, pachnącej pościeli, obejmując ramionami małą poduszkę. Podciągnęłam nogi do siebie i zamknęłam powieki, czekając, aż przyjdzie do mnie wybawienie od trudu całego dnia, zwane snem.
Wibracje, które mimo wyciszenia dźwięku nie pozwoliły mi na przeniesienie się do wymarzonej krainy, przerwały mi zasypianie.
Ślepo przeciągnęłam palcem po dotykowym panelu, przykładając telefon na poduszkę, abym mogła słyszeć rozmówcę.
-Mhm.- mruknęłam.
-Przepraszam skarbie, obudziłem cię.-usłyszałam cichy głos, przyzdobiony męską chrypką.- Chciałem ci tylko powiedzieć, że tęsknię, i życzę ci dobrej nocy.
Uśmiechnęłam się. Westchnęłam myśląc o tym, jakie mam szczęście, będąc w związku z takim ideałem.
-Dziękuję Justin. Jesteś słodki.- zagruchałam szeptem, nie mając siły na użycie większej siły głosu.
-Tylko nie słodki.- jęknął gardłowo.- To ty byłaś słodka w tej wanience, w wieku trzech lat.-zachichotał.
-Nie przypominaj mi. A w ogóle to nie czułeś się jak pedofil, oglądając moje zdjęcia w wanience?
-Nie, wtedy też wyglądałaś jak cud. Tylko że wiesz, taki bez cycków.-zaśmiał się, na co przewróciłam oczami.- No to kończe, dobranoc i śnij o mnie.
-A ty o mnie.-zacmokałam.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.-szepnęłam.
-Powtórz.-usłyszałam, na co zachichotałam.
-Co?
-To, co powiedziałaś.
-Śnij o mnie.
-Nie, to później.
-Eee, chodzi ci o "kocham cię"?-zapytałam.
-Jeszcze raz.
-Kocham cię.
-Nawet nie wiesz, ile na to czekałem.-westchnął.
-Serio kończe. Dobranoc.
Rozłączyłam rozmowę, cmokając, i układając się do snu. Przewróciłam się z boku na bok, warcząc, gdy nie mogłam znaleźć wystarczająco dobrej pozycji. W pewnym momencie położyłam się na plecach, tępo wpatrując w sufit. Telefon znów dał o sobie znać.
Od: Justin
Proszę, napisz to jeszcze raz.
Do: Justin
Kocham cię, Justin. Dobranoc.
Od: Justin
Też cię kocham, nawet nie wiesz jak bardzo.
Od: Justin
KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM.
Od: Justin
Chciałbym cię przytulić.
Od: Justin
To dobranoc, kochanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro