XXIX
-Co oglądacie?-rzuciłam się na kanapę obok mojego brata obejmującego Emily.
-Jakiś denny serial.-przewrócił oczami brunet otrzymując przy tym kuksańca w bok od swojej dziewczyny.
-Devious Maids to nie denny seral.-burknęła.
-Nie, wcale.-powiedział pod nosem.
Ups, ktoś tu się chyba pokłócił.
-A w ogóle jak tam pierwszy dzień w szkole?-zapytała z uśmiechem.
-Wiesz, dzięki, że pytasz. Brat wcale się mną nie interesuje.-pokiwałam na niego głową w żartach.
Matt głośno wypuścił powietrze, a wszystkie złe emocje dosłownie wylatywały z niego przez uszy i nos.
-Od jutra chodzisz do szkoły na nogach.-warknął i wstał z kanapy, kierując się w stronę wyjścia.
-Ej, żartowałam!-krzyknęłam.
Usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami, a po chwili obie spojrzałyśmy po sobie zdziwione.
-Co mu się stało?-zapytałam.
-Troszkę się posprzeczaliśmy. Nie będę ci zanudzać.-machnęła ręką lekceważąco.
-Serio jestem ciekawa. Może będę w stanie jakoś pomóc.-wzruszyłam ramionami.
-Więc zdecydowałam, że chcę wyjechać na miesiąc do Miles. Moja babcia jest chora, chciałabym jej pomóc, odciążyć ją przy zwykłych czynnościach.
-Gdzie jest Miles?
-W Australii.-odparła.
-Czyli się nie zgadza.-bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
-Obraził się bo nie zapytałam go o zdanie. A ja na prawdę chcę ją odwiedzić, wróciłabym przecież za ten miesiąc.-powiedziała z lekkim oburzeniem.
-On po prostu jest w tobie zakochany po uszy. Nie chcę być wobec niego nie fair, i nie wiem, czy powinnam ci mówić, ale nigdy nie miał dziewczyny na poważnie. Boi się.
-Czego?
-Nie wiem, może tego, że mogłabyś znaleźć kogoś innego.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
-Myślisz, że chciałby polecieć ze mną?-zapytała niepewnie.
-Pogadaj z nim, to się przekonasz.-uśmiechnęłam się pocieszycielsko.
W tym momencie do domu wszedł Matt. Wyraźnie uspokojony usiadł na swoim poprzednim miejscu, ślepo patrząc w telewizor.
Napotkałam spokojny wzrok brunetki, więc puściłam jej oczko.
-To ja pójdę się przewietrzyć.-wstałam i poklepałam brata po karku.
W przedpokoju ubrałam buty, i wzięłam telefon oraz portfel, gdybym miała po drodze zahaczyć o jakiś sklep.
Wyszałam z domu, kierując się do najbliższego miejsca handlowego. Kilka wystaw i sklepów, coś w rodzaju targu pomieszanego z rynkiem. Jest to najbardziej praktyczne miejsce, bo wszystko jest blisko siebie.
Zbliżając się do kawiarni poczułam czyjąś dłoń na swoim łokciu. Momentalnie spojrzałam na oblicze swojego oprawcy. Chłopak o ciemnych, prawie czarnych włosach i ciemnym zaroście mocno zacisnął palce na mojej skórze, powodując przy tym ból.
Gdy tylko próbowałam się wyrwać,
czułam ucisk na ręce, dlatego zrezygnowałam z tej czynności widząc, że zmierza pomiędzy dwa budynki, gdzie nie było zbyt wielu ludzi. Chyba zacznę nosić ze sobą gaz pieprzowy...
-Puść mnie idioto.-warknęłam, gdy Zayn popchnął mnie na dosyć obdrapaną ścianę budynku.
-Uważaj na słowa.-burknął, lecz po chwili na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek.- Miałaś zadzwonić.
-Ale nie zadzwoniłam. Będziesz musiał puszczać się z kimś innym.-splunęłam.
-A może ja mam ochotę na ciebie?-oblizał wargi i przygryzł jedną z nich.
-To już nie mój problem.-przwróciłam oczami i chcąc go wyminąć zrobiłam krok naprzód, natychniast odbijając się przy tym od klaty szarookiego, na którym spoczywała skórzana kurtka.
-Chwila, ostatnia szansa. Albo się zgadzasz, albo pokażę jej to.
Chłopak odblokował swój dotykowy telefon, następnie obracając go w moją stronę.
Na zdjęciu widniałam ja, a przynajmniej ktoś z moją twarzą. Brunetka robiąca sobie zdjęcie w lustrze, w skąpym, koronkowym staniku. Zmarszczyłam brwi, uważnie przyglądając się fotografii. Po pierwsze-nigdy nie zrobiłam takiego zdjęcia. Po drugie -to cholernie dobry photoshop.
-To nie jestem ja.-powiedziałam minimalnie przestraszona, ale także pewna siebie.
-Jak to nie?-powiedział "słodko", spoglądając na ekran.- Wysłałaś mi to przecież dokładnie tydzień temu, i robisz to regularnie.-stwierdził.
-Jesteś nienormalny.-krzyknęłam głośno. Mężczyzna znów przybił mnie do budynku.- Puść mnie!
-Powiedziała, żebyś ją puścił, jesteś głuchy?-usłyszałam znajomy głos.
Oboje odwróciliśmy głowy w stronę źródła dźwięku. Justin.
Szatyn ubrany był w białą, dłuższą koszulkę i tego samego koloru spodnie.
Jego włosy były idealnie zaczesane do góry, tak jak zawsze, natomiast brwi zmarszczył, oczekując następnego ruchu ze strony Malika.
-Nie ładnie wtrącać się w nie swoje sprawy.-pokręcił głową i zaśmiał się.
-Nie ładnie tak niekulturalnie traktować kobiet.-powiedział tym samym tonem Bieber.
Z każdyk krokiem zbliżali się do siebie, a dzieląca ich odległość stawała się coraz bardziej niebezpieczna.
-Nie twój pierdolony interes.-warknął w jego stronę.
Byli tak blisko siebie, że jeszcze kilka centymetrów, a stykaliby się czołami. A ja? Ja stałam i wpatrywałam się w nich, czekając na rozwój akcji.
-Odwal się od niej ćpunie.-wysyczał przez zaciśnięte zęby mój "wybawiciel".
-O, mamy tu wielkiego obrońce.-zaśmiał się.-Dobra jest w łóżku?-kiwnął w moją stronę.
Nie musiałam dłużej czekać, żeby zobaczyć jak pięć szatyna odnajduje drogę do twarzy Zayna. 1:0
Justin dostał kopniaka w brzuch. 1:1
Zayn został przewrócony na plecy, po chwili obrywając kolejne uderzenia, zresztą nie bez wzajemności.
Widząc, że cała sytuacja zaszła za daleko, starałam się oddzielić od siebie bijących się mężczyzn, po chwili dziękując w myślach bogu, że mi się udało.
Zayn na szczęście odszedł w swoją stronę. Poruszał się tak, jakby nie miał żadnych urazów.
Justin zamknął mnie w szczelnym uścisku, następnie składając czułe muśnięcie na moim czole.
-Nic ci nie jest?-zapytał troskliwie, oglądając mnie dookoła.
-Mi nie, ale z tobą nie jest najlepiej.-powiedziałam, dotykając delikatnie rozciętej wargi, z której leciała stróżka ciemnoczerwonej krwi, która powoli zaczęła zasychać.
-To nic.-zlekceważył swój stan.
-Szczerze mówiąc miałam iść coś zjeść, ale przeze mnie ten chuj cię pobił, więc idziemy do mnie.
-Ej, pięknym panią nie wypada przeklinać.-puścił mi oczko.
Udaliśmy się w kierunku mojego domu. Jako że przeze mnie jest teraz zraniony, jestem mu winna pomoc w postaci chociażby opatrzenia niewielkich ran.
Stojąc pod budynkiem widziałam auto Matt'a, co oznaczało, że on i Emily są jeszcze w środku.
-Justin?
-Ehmm?-mruknął patrząc na mnie.
-Nie będzie problemu, jak wejdziesz oknem?-zapytałam niepewnie.
-Przecież niedawno mówiłaś mi, że od tego są drzwi, pamiętasz?-zachichotał, ukazując przy tym cudowne dołeczki w policzkach.
-No tak, ale Matt jest w domu, gdyby zobaczył na tobie krew, zacząłby wypytywać o różne pierdoły, w dodatku jak wychodziłam, był nie w humorze.
-Od niego też mógłbym dostać?-stwierdził, a ja kiwnęłam głową.-Czekam pod oknem.
Weszłam do domu, zostawiając szatyna na zewnątrz. W przedpokoju ściągnęłam buty.
Z kuchni unosiła się woń przepysznego sosu, które przygotowywała Emily. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się promienie i pomachała łyżką.
-Zgodził się!-pisnęła cicho.
-Na prawdę? To świetnie! Jestem pewna, że jemu też przyda się odpoczynek. Obojgu dobrze wam to zrobi.-dałam jej przyjacielskiego buziaka i udałam się w stronę schodów.
-Rose, mogłabyś odcedzić makaron?-zapytała.
Odpowiedziałam ciche "jasne" i wzięłam się za wyznaczone zadanie.
Przez kuchenny ręczniczek złapałam garnek tak, aby się nie poparzyć. Przelałam długie nitki spaghetti na sitko o małych oczkach i odłożyłam wszysktko na swoje miejsce.
-Rose, sorki za tamto. Wkurzyłem się.-usłyszałam głos brata, więc odwróciłam się.
Stał opierając się o blat i patrząc na mnie przepraszającym wzrokiem.
-Nie ma sprawy. Przyjmuje przeprosiny.-uśmiechnęłam się.
-Weź sobie obiad.-zachęcił.
Z szafki wyjękłam większy, biały talerz, następnie z szuflady wyciągnęłam widelec. Nałożyłam żywność na naczynie, kierując się do mojego pokoju.
-Zjesz tyle?-wykrzyknął Matt.
-Ta, jestem... bardzo głodna.-odpowiedziałam.
Racja, porcja, którą wzięłam mogłaby wykarmić troje ludzi. Nie obawiam się przejedzenia, jestem pewna, że ktoś jest w stanie mi pomóc.
Gdy tylko przekroczyłam próg mojego prywatnego pomieszczenia, odłożyłam spodek na biurko, natomiast sama podeszłam do okna, nawoływając chłopaka. Po chwili pojawił się on przede mną.
-Nie mogę w to uwierzyć.-powiedział cicho.
-W co?-zmarszczyłam brwi.
-Zapomniałaś o mnie.-wzruszył ramionami i usiadł na łóżko.
-Nie zapomniałam, po prostu miałam coś do zrobienia. Niestety nie jesteś pępkiem świata, Justin.
***Justin***
-...Nie jesteś pępkiem świata, Justin.-powiedziała.
-A chciałbym być.-szepnąłem prawie niesłyszalnie, gdy Rose przekroczyła próg.
-Mówiłeś coś?-wychyliła się z powrotem zza drzwi, a jej ciemnoczekoladowe włosy zwisały swobodnie, przez co wydawały się być jeszcze dłuższe.
-Nie, nic.-uśmiechnąłem się delikatnie.
Dziewczyna zniknęła za drewnianą powłoką zostawiając mnie samego ze swoimi myślami. Czyli praktycznie mnie nie zostawiła, bo w moich myślach jest właśnie ona.
Pytanie, o której wstała, co jadła na śniadanie, jak jej minął poranek. Dlaczego znalazła się przy tym skurwielu?
Mój skarb jest teraz w mojej głowie cały czas.
Nie powiem jej o moich uczuciach, jeszcze nie teraz. Nie wiem, jak zareaguje, skoro widzi mnie tylko jako przyjaciela. Tak mi się wydaje.
Mój wzrok automatycznie przeniósł się na postać wchodzącą do pomieszczenia. Brązowooka brunetka przyniosła ze sobą niebieskie, plastokowe pudełko, z którego po chwili wyjęła białą buteleczkę, z jak się domyślam wodą utlenioną, oraz kilka wacików.
Podeszła do mnie, siadając obok. Tak bardzo chciałbym, aby była jeszcze bliżej.
Nasączyła gazik płynem, następnie przyłożyła go do mojej wargi.
-Będzie troszkę szczypać.-uprzedziła.
Jej pełne, malinowe usta tak cudownie poruszają się, gdy mówi.
Położyłem dłonie na jej biodrach, ciągnąc ją na swoje kolana. Dziewczyna nie opierała się, ale była minimalnie zdezorientowana.
-Tak będzie ci wygodniej.-wyjaśniłem z uśmiechem.
Oplotłem ją rękami w pasie, dzięki czemu była jeszcze bliżej, co w stu procentach mi odpowiadało.
Rosie zajęła się dokładnym przemywaniem moich zadrapań, ja natomiast ilustrowaniem jej idealnej twarzy.
Włosy, które długimi kosmykami opadały na plecy, były wystarczająco długie, abym mógł przekładać je wokół palców. Ich miękkość była tak niesamowita, a zapachu nie dało się opisać.
Co ja pieprze. Jestem popierdolony...
Lub chory, na miłość do niej...
Po skończonej robocie wyrzuciła zużytą watę do kosza i przyniosła talerz wypełniony makaronem z sosem. Usiadła spowrotem na swoje miejsce, jednak znów zbyt daleko ode mnie.
-Skarbie, nie gryzę.-uśmiechnąłem się jednym z najcieplejszych uśmiechów, na jaki było mnie stać.
Na ten gest z mojej strony zawsze reagowała tak samo. Spuszczała głowę w dół, a jej włosy przykrywały zarumienione policzki. Jestem pewnien, że sama nie kontrolowała siebie podczas tego zachowania.
Przysunęła się bliżej, dzięki czemu miałem większe szanse na objęcie jej, tak więc zrobiłem.
-Będziesz mnie karmiła?-zachichotałem cicho.
-Jak chcesz.-wzruszyła ramionami.
-Chcę, to może być romantyczne, jak w "Zakochanym Kundlu".
-Taki z ciebie romantyk?-zapytała, a jej ciemne brwi powędrowały ku górze.
Jeszcze kiedyś się przekonasz, kochanie.
Pozostawiłem to pytanie bez głośnej odpowiedzi.
-Więc?-zacząłem.
-Co "więc"?-zmarszczyła nosek, co wyglądało wręcz uroczo.
-Czego ten ćpun od ciebie chciał?
Brooks westchnęła głęboko, przewracając oczami.
-Brawo, Bieber. Gratulacje, że zepsułeś tą jakże romantyczną chwilę.-powiedziała sarkastycznie i wepchała mi do buzi kolejną porcję zawiniętego sphagetti.
-Myślałaś, że nie spytam?-prychnąłem.
-Myślałam, że odpyścisz drążenie tematu.-sprostowała i odłożyła talerz.
Odsunęła się ode mnie na drugi koniec łóżka, zakładając ręce na piersi i patrząc na mnie spod byka.
-Ej kicia, wracaj tu.-rozłożyłem ramiona i wydęłem popękane wargi.
-Nie mów do mnie kicia.-warknęła.
-Dobrze.-uniosłem ręce w geście rozejmu.-Kicia z okresem.-dodałem szeptem.
-Justin!-pisnęła waląc mnie pięścią w ramię, co niezbyt poskutkowało. Wybuchnęłem śmiechem widząc jej groźną minę.
-Rozumiem, że masz okres, ale proszę, nie bij mnie.-błagałem żartobliwie.
-Nie mam okresu ty tępa pacyno.-po raz kolejny uderzyła mnie, tym razem w głowę.
-Dobra, spokojnie.-zbliżyłem się do niej, przez co odwróciła głowę w drugą stronę.- Nie obrażaj się.-trąciłem jej ramię nosem, widząc, jak pod moim dotykiem jej ciało się spręża.-Bo cię osmarkam.
-Fu, ty świnio!-pisnęła.
-To słucham.- zaśmiałem się.
-Powiem ci, ale piśnij o tym komukolwiek, to odgryzę ci język.-zagroziła.
-W sumie mi się podoba.-zmroziła mnie wzrokiem.-Już nic nie mówię.
-...i tyle.-skończyła.
Jedyne co mam teraz w planach? Dorwać tego chuja i rozerwać mu tą pierdoloną pałę na strzępy.
Nikt, ale to nikt nie ma prawa myśleć o mojej Rosie, szantażować, a co najgorsza grozić.
Trudno, skurwielu. Jesteś na mojej czarnej liście.
-I ani mi się waż cokolwiek robić. Nic nie wiesz, jasne?-poruszała na mnie palcem.
-Jaja sobie robisz? Zaraz jadę podpalić mu dom i zatruć wszystkie rybki w oczku wodnym.
-Obiecałeś!
-Przecież żartuję.-uspokoiłem ją.
-Bardzo śmieszny żart. Na prawdę przezabawny.-przewróciła oczami.
-Dobra, koniec śmieszkowania.-wstałem z jakże wygodnego łóżka. Mam dziwne wrażenie, że w najbliższej przyszłości będę miał szanse je wypróbować.-Spadam.
-To spadaj.-parsknęła.
-Idę podpalić tę budę.-westchnąłem.
-To nie jest zabawne.
Podszedłem do niej, składając czułe muśnięcie na jej policzku.
-Do zobaczenia, skarbie.
-Pa, parówko.
-Nie chcę wiedzieć skąd ta ksywa.-powiedziałem do siebie, stojąc już na delikatnie wilgotnym trawniku, na którym pojawiła się wieczorna rosa.
Po kilkunastu metrach odwróciłem się, by spojrzeć, czy mój skarb może mi się przygląda.
Nie myliłem się.
Jej włosy delikatnie powiewały na wietrze, podczas gdy machała mi na pożegnanie.
Kocham ją.
Miłego dnia🍀💋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro