XXIV
Usłyszałam trąbnięcie, następnie głośny pisk opon. Odwróciłam się, żeby spojrzeć kto prawie mnie przejechał. O proszę, kogo my tu mamy.
-Czy ty jesteś normalny?!-krzyknęłam, gdy wychodził z samochodu.
-A ty?!-odkrzyczał i mocno mnie przytulił.
Zdziwiona jego gestem stałam w bezruchu. Wypuścił mnie ze swoich objęć i spojrzał na moją twarz nieprzyjemnie marszcząc brwi, co wyglądało dosyć komicznie. Wyglądał jak naburmuszone, małe, ale jednak przystojne dziecko. Zachichotałam cicho, czym chyba go rozzłościłam.
Trudno...
-Więc? Możesz mi powiedzieć co ci odpierdoliło, żeby jechać niewiadomo gdzie bez telefonu?!
-Po pierwsze nie drzyj się, a po drugie chodź do domu, bo sądziedzi pomyślą, że mnie napadłeś.-zaśmiałam się.
Otworzyłam drzwi, przepuszczając Justina w progu, aby móc zamknąć za nim drzwi. Zrzuciłam placak na kanapę i przeszłam do kuchni, wyciągając dwie puszki coli z lodówki. Wskoczyłam na wysokie krzesło barowe i otworzyłam napój, który zasyczał pod wpływem buzującego się w nim gazu.
-Słucham.-zaplótł ręce na klatce piersiowej i nogą tupał ze zdenerwowania. Ale o co? Przecież nic się nie stało.
-Przepraszam panie dyrektorze, ale nie mam nic na swoją obronę.-udałam głos małej dziewczynki.
-Rose do cholery, to nie jest zabawne! A jakby coś ci się stało?!-krzyknął.
-Ale nic się nie stało.-powiedziałam cicho.
Nie mogłam powstrzymać delikatnego uśmiechu, na myśl o tym, że się o mnie martwił.
-Ale mogło. Mogłaś chociaż mieć przy sobie telefon.
-Miałam telefon. Bez karty, ale miałam.
Jęknął poirytowany, ciągnąc za końcówki swoich włosów. Usiadł na krześle obok mnie, przecierając dłońmi twarz.
-Justin...-powiedziałam. Spojrzał na mnie znad rąk.-Chcesz meliski?-zachichotałam cicho.
Zmrużył na mnie oczy i pokiwał głową.
-Dobrze ci radzę. Jeżeli chcesz żyć, radzę ci się nie odzywać.
Uniosłam ręce w geście obrony i z cichym chichotem ruszyłam przed telewizor. Włączyłam jakiś kanał muzyczny i podrygiwałam stopą w rytm piosenki Beyonce.
Po chwili kanapa obok mnie ugięła się, a w miejscu gdzie obok była tylko pustka, teraz siedział szatyn.
-Czyli mam rozumieć, że ciągłe opieprzanie cię nic nie pomoże, bo i tak masz to w dupie, co nie?-pokiwała potwierdzająco głową.-Nienawidzę cię.-powiedział wpatrując się w ekran plazmy.
-Gdybyś mnie nienawidził, nie martwiłbyś się.-stwierdziłam.
-No ale pomyśl. Przecież mogli cię napaść czy bóg wie co jeszcze zrobić. Nie wszystkim mężczyznom chodzą po głowie romantyzmy.
-A, tak. Spotkałam kilku miłych mężczyzn. Wskazali mi drogę.
-Ja też mogę ci wskazać drogę, ale do sypialni.-puścił mi oczko.
-Myślałam, że jesteś normalny.-przewróciłam oczami.
-Jestem normalny. Po prostu jestem facetem.
-No to co facecie powiesz na pizze? Jestem głodna.-jęknęłam.
-A tak właściwie gdzie dojechałaś?
-Do Bakersfield.
-Co?! Przecież to w chuj stąd!-wyrzucił ręce w powietrze.
-Dobra Bieber.-westchnęłam głęboko i spojrzałam na jego rozzłoszczoną twarz.- Jeszcze raz się na mnie wydrzesz albo chociaż raz będziesz mówił jaka to jestem nieodpowiedzialna, to przysięgam, że w trzy sekundy wypierdole cię za drzwi.-zagroziłam.
- Już się zamykam.-przewrócił oczami.
Wygrałam. 1-0 .
I tak oto spędziliśmy wieczór, a raczej wczesną noc, na oglądaniu jakichś filmów, których nawet nie znam tytułów...
**** ****
Stałam przed lustrem poprawiając ostatnie szczegóły swojego wyglądu. Delikatny brązowo-złoty smokye eyes idealnie komponował się z moją czerwoną, sięgającą do połowy ud sukienką z odkrytymi ramionami i elementami koronki. Do tego jeszcze czarne, ośmiocemtymetrowe szpilki, w których nie mam zamiaru się dziś zabić.
Zapięłam na ręce srebrną bransoletkę i spryskałam się ulubionymi perfumami. Wtedy usłyszałam dzwonek.
Powolnym krokiem zeszłam na dół, jednocześnie zerkając na zegarek. Była 19.25, a Justin spóźnił się o całe pięć minut. A podobno to laski się spóźniają...
Otworzyłam drzwi i spojrzałam na osobę stojącą za nimi. Elegancki szatyn z pięknymi, brązowymi oczami. Idealna cera, włosy postawione do góry. Czarne spodnie, biała koszula rozpięta z ostatnich dwóch guzików. Nie chce nic mówić, ale przede mną stał właśnie jakiś pieprzony bóg.
-No no.-udało mi się powiedzieć. Pokiwałam głową z uznaniem. Odsunęłam się by dać mu trochę miejsca.
-Tylko "no no"?-udał oburzonego.-Przecież wiem, że wyglądam szałowo.-przewróciłam oczami i wzięłam z komody małą kopertówkę oraz ozdobną torebkę z prezentami dla Megan.- Nie no żarcik. Jestem pewnien, że to ty zostaniesz dzisiaj królową imprezy. Wyglądasz pięknie.-powiedział wpatrując się w mój strój.
Uśmiechnęłam się, czując, że swędzą mnie policzki. Rose, uspokój się! Chociaż troszkę naturalnego różu nie zaszkodzi...
-Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru upijać się w trzy dupy.
Przepuściłam chłopaka w drzwiach i zamknęłam je za nami.
-Szkoda że nie masz prawka.-westchnął.-Wtedy to ja bym się upił, a ty odwiozłabyś mnie do domu ledwo przytomnego.-zaśmiał się.
-To nawet dobrze że nie mam prawka. Twoja wątroba powinna mi dziękować.
Wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy w kierunku BigFun Club. Tam miała odbyć się długo wyczekiwana i jedyna w swoim rodzaju osiemnastka mojej przyjaciółki.
Podjeżdżając pod budynek dało się usłyszeć głośną muzykę dochodzącą z wnętrza. Justin otworzył mi drzwi i razem udaliśmy się do środka.
W wielkiej sali dostrzegałam dużo znajomych twarzy ze szkoły. Na dużym podwyższeniu stał DJ miksujący muzykę, przy barze przystojny gość mieszający drinki, a w rogu piękna solenizantka.
Jej srebrna sukienka magicznie mieniła się w blasku laserów i lampy wiszącej wprost nad nią. Coś czuję, że ta impreza będzie gruba. Takie balangi to żywioł Meggy.
Podeszłam do blondynki od razu rzucając się jej na szyję. Miała bardzo wysokie szpilki, przez co byłam kilka centymetrów niższa.
-Skarbie. Życzę ci wszystkiego dobrego. Zdrowia.-dałam jej całusa w policzek.- Szczęścia, spełnienia twoich najskytszych marzeń słońce.-wtuliłam się w nią.
Podziękowała mi, przyjęła prezenty ode mnie i Justina.
-Patrz, co dostałam.-zaśmiała się, i wyjęła z pudełka za sobą kapcie. Uwaga. Kapcie kutaski.
-Co to jest?!-wybuchnęłam śmiechem.
-Kapciuszki kutasiorożce. Dostałam od Melanie.-zachichotała.-Dobra, muszę iść, bawcie się dobrze skarby.-puściła nam buziaka w powietrzu i po chwili zniknęła w objęciach kolejnych gości.
Stałam przez chwilę wpatrując się w zabawianych przez taniec i muzykę ludzi. Było ich dosłownie od nasrania. Byli wszędzie.
-Nie będziesz zła, jak pójdę do DJ'a? To mój stary kumpel.-powiedział Justin podając mi drinka.
-Nie. Przecież nie przyjechałeś tu po to, żeby mnie niańczyć. Idź.-popchnęłam go lekko i zachichotałam.
-I z racji tego, że jesteś niepełnoletnia, drink jest niskoprocentowy. Nie wychodź nigdzie z nieznajomymi i nie wdawaj się w bójki.-pogroził żartobliwie palcem, na co przewróciłam oczami.
-Jasne mamusiu.-prychnęłam.
Szybko zaklimatyzowałam się z ludźmi, między innymi z Jennifer i Yzzy, z którymi przetańczyłam kilkanaście dobrych piosenek.
Na moim przykładzie można zobaczyć, że impreza bez alkoholu też jest możliwa.
****Justin****
Wskoczyłem na podest, na którym rozłożona była maszyna do miksowania muzy. Gdy Mart mnie zobaczył, uśmiechnął się. Przybiliśmy sobie powitalne stado żółwi, a potem męskiego miśka.
-Stary, jak ja cię dawno nie widziałem!-krzyknął.
-Ja ciebie też.-poklepałem go po łopatce.
Pamiętam jeszcze, że gdy przyjeżdżałem do ojca, Matrin grał na domówkach u znajomych. A teraz? Jest jednym z lepszych DJ'ów w mieście.
-Jak życie?-poruszał brwiami, mieszając i klikając dziwne guziki na płycie.
-Jeżeli chodzi o te przyjemne rzeczy, to nie narzekam. Koleżanki mnie rozpieszczają.-uśmiechnąłem się dumnie.
Miałem na myśli kilka lasek, które odwiedzają mnie co jakiś czas w celu zabawy, wiadomo jakiej. Nie są to prostytutki, tylko panienki z lepszych domów szukające rozrywki albo stare znajome jak Kourt czy Miriam.
-Aha, czyli widze że Bieber nic się nie zmienił.-zaśmiał się.
Po dalszej rozmowie, a raczej przekrzykiwaniu muzyki usiadłem obok Martin'a, który puścił kawałek Rihanny- Take Care. Wzrokiem błądziłem po osobach bawiących się na sali, napotykając Rose. Tańczyła właśnie z jakąś rudowłosą dziewczyną o bladej cerze. Jej ruchy były delikatne, ale jednak zdecydowane. Nasze oczy spotkały się, na co dziewczyna uśmiechnęła się. Puściłem jej oczko i ilustrowałem pomieszczenie dalej.
Zayn. Ten gość jest jakiś dziwny. Jego dziewczyna ma dzisiaj urodziny, a on nawet nie kryje się z patrzeniem na tyłki innych. A najgorsze było to, że często patrzył na Rose. I to nawet zbyt często. Poza tym nawet z tej odległości widać, że ćpa. Nie oszukujmy się, ale jego wielkie, przekrwione oczy mówią same za siebie.
-Która twoja?-zapytał mój kumpel.
-Seksowna brunetka w czerwonej. Tam.-wskazałem na Rose.
Moja? Jasne, że tak.
-Ooo, niezła. Jedna z tych koleżanek od przyjemności?
-O stary. Uwierz, że jakbym ją dotknął to nie zdziwiłbym się, gdyby odgryzła mi rękę.-parsknąłem.- A teraz spadam. Trzymaj się.-przybiliśmy żółwika.
Pognałem do baru po coś bezalkoholowego drinka, znów szukając Rose.
Gdy delikatnie poruszała biodrami w rytm piosenki, wpatrywałem się w jej sylwetkę. Czerwona sukienka opinająca jej ciało. Idealnie ułożona fryzura, chociaż praktycznie taka sama jak zawsze: ciemne fale.
Ciąg dalszy imprezy w następnym rozdziale➡🍀
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro