Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVI

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, nie zauważając żadnej żywej duszy. Salon świecił pustką, a podłogę zdobiły kawałeczki roztłuczonego szkła.
Śniągnęłam buty i kurtkę, po chwili zabierając się za sprzątnięcie rozbitej szklanki, której wcześniej tu nie było. Sprawdziłam pokoje na górze, ale tam także nie było Justina. Pomyślałam, że może wyszedł ochłonąć i się uspokoić, co na pewno wyszłoby mu na dobre. Byłam pewna, że było mu bardzo ciężko z poczuciem winy, które w sobie dusił. Powiedział, żebym dała mu spokój, a ja to rozumiem. Jeśli potrzebuje chwili dla siebie, w porządku.
Wzięłam w rękę swoją poduszkę i koc, chcąc spędzić dzisiejszą noc na kanapie.

Słysząc trzask drzwi wejściowych, zeszłam na dół. Zatrzymując się w połowie schodów przyglądałam się czekoladowym tęczówką chłopaka, które skierowane były wprost na mnie. Podczerwienione białka i lekko podpuchnięte powieki świadczyły o jego płaczu. Widząc jego przepełniony wyrzutami sumienia wyraz twarzy, mój żołądek po raz kolejny poczuł uścisk współczucia.

-Szukałem cię.-powiedział cicho, jakby bez emocji, jednak nadal nie odwrócił wzroku.

-Chciałam się przejść.-odrzekłam, czując, jak moje oczy powoli zaczynają mnie piec. Przygryzłam policzek od środka. Pokonując ostatnie stopnie, wyminęłam szatyna.

-Płakałaś.-stwierdził, bacznie obserwując moje ruchy.

-Ty też.-szepnęłam, bojąc się łamiącego głosu. Rzuciłam poduszkę na oparcie kanapy, przyklepując ją.

Czując na swoim nadgarstku delikatny dotyk, odwróciłam się. Justin spojrzał na mnie smutno i zamknął moją dłoń pomiędzy swoje, zimne palce, składając na niej pocałunek.

-Przepraszam. Przepraszam, że tak wybuchnąłem.-powiedział, patrząc mi w oczy.

Poluzowałam uścisk jego dłoni na moich, wracając do ścielenia mojego posłania. Nadal czułam jego obecność za moimi plecami, która sprawiała, że ja także odczuwałam poczucie winy odnośnie całej tej sytuacji.

-Chcesz mnie teraz zostawić?-usłyszałam łamiący się głos.

Ścisnęłam wargi, widząc, jak szatyn usiadł na kanapie. Oparł łokcie o kolana, jednocześnie chowając głowę. Ze łzami w oczach podeszłam do jego skulonej sylwetki, obejmując go ramieniem.

-Oszalałeś? Nie zostawię cię.-powiedziałam cicho, przez co uniósł twarz na wysokość mojej.

Moimi drobnymi dłońmi uchwyciłam jego policzki, zbliżając nasze usta do siebie. Złożyłam na jego suchych wargach pocałunek, chcąc pokazać mu, że nie jest sam.

-Potrzebujesz chwili dla siebie. Lepiej, żebym została tutaj na noc.-powiedziałam, wtulając się w niego. Jego silne ramiona oplotły mnie jeszcze mocniej.

-Nie. Potrzebuję ciebie.

Podniósł się, przez co musiałam zrobić to samo. Chwycił w jedną rękę poduszkę, nastomiast drugą dłonią prowadził mnie do naszej sypialni. Rzucił puchowy przedmiot na łóżko. Zdjął swoje dresy, wchodząc pod kołdrę. Zrobiłam to samo, po chwili znajdując się obok niego. Wtuliłam się w chłopaka, odczuwając niesamowite ciepło i bezpieczeństwo.

-Chcesz porozmawiać?-zapytałam, nie odrywając wzroku od czarnej korony na jego obojczyku, na co wzruszył obojętnie ramionami. Oparł brodę o czubek mojej głowy -Jaka ona była?

Chłopak wziął głęboki oddech.

-Sophie? Ona była dla mnie cholernie ważna. Wszystko zaczęło się od tego, że przyszła kiedyś na spotkanie gangu. Była wtedy taka piękna, urocza i niewinna. Powoli zaczęliśmy się poznawać, ale oboje wiedzieliśmy, że to nie skończy się dla nas dobrze. Chciała, żebym zerwał z tym wszystkim. I kiedy zacząłem zadłużać się za dragi i nie miałem z czego oddać kasy, wzięli ją. Maltretowali, gwałcili i bili przez jebane dwa tygodnie, w każdym dniu wysyłając mi nagranie albo zdjęcie jej rannego ciała. Te pierdolone gnidy tak się zaszyły, że nawet nasze najlepsze urządzenia nie mogły ich znaleźć. Kochałem ją jak siostrę. Była jedynym, co wtedy miałem dobrego.

-A twoi rodzice? Wiedzieli o tym?

-Wiedzieli tylko, że brałem. Kilka razy widzieli mnie po narkotykach, ale nie wiedzieli nic o zabijaniu i kradzieżach.

-Zabijaniu? Zabijałeś ludzi?-zapytałam, trochę przestraszona i zawiedziona.

-Nie, to nie była moja działka. Ja tylko zajmowałem się rozwożeniem i dostarczaniem towaru.

Po tym wszystkim nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać. Nie miałam nawet pomysłu, jak odpowiedzieć, nic mądrego i stosownego nie przychodziło mi do głowy. Żadne z moich przeżyć nie mogło się równać z jego przyszłością.

-Pewnie masz mnie za jakiegoś pieprzonego kryminalistę.-stwierdził z cichym sapnięciem.

-Nie prawda. Przeżyłeś bardzo dużo złego, a jednak potrafiłeś się z tego wybronić. Dla mnie jesteś niesamowicie silnym człowiekiem. Nie wiem, co zrobiłabym na twoim miejscu.

-Pamiętasz, jak kiedyś się pokłóciliśmy? Poszło o coś, czego nie powinienem ruszać bez twojej zgody.

Przypomniałam sobie sytuację, w której obwiniłam Justina zupełnie niepotrzebnie, gdy otworzył skrzyneczkę z moimi bolesnymi wspomnieniami.

-Pamiętasz, jak z kimś później pisałaś?   Od wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyliśmy się na tej imprezie.

-Skąd o tym wiesz?-zapytałam.-Zaraz, to byłeś ty?

-Zauważyłaś, że pisałem do ciebie wtedy, gdy nie miałem z tobą kontaktu jako ja? Chciałem wiedzieć, czy wszystko w porządku. Martwiłem się, bo jesteś dla mnie ważna.

W tamtym momencie nie wiedziałam, co powiedzieć. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo opiekował się i troszczył o moje bezpieczeństwo, nawet gdy nie miałam o tym pojęcia. Chciał mieć pod kontrolą moje problemy, aby nie dopuścić do powtórzenia tej tragicznej historii.

-Możemy wyjechać stąd po jutrze, czy chcesz zostać dłużej?-zapytał.

-Wyjedźmy. Stęskniłam się za Los Angeles.

Zamknęłam powieki, czując, że za chwilę zapadnę w sen, który zabierze ze sobą przynajmniej część zmartwień.

-Justin, kocham cię.-szepnęłam, składając delikatne muśnięcie na twardej piersi śpiącego chłopaka.



Wiem, że ostatnio rozdziały pojawiają się rzadko, przez co jestem na siebie zła. Niestety zaniedbałam to ff, za co przepraszam. Postaram się wstawiać częściej niż tylko co tydzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro