Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLII

 
Zgarnęłam z wieszaka czarną bluzę, zakładając ją na siebie przez głowę. Zerknęłam przez małe okienko w salonie, przyglądając się wiatrowi, który zerwał się całkiem niedawno. Mój telefon wylądował w dużej kieszeni, z którego automatycznie zaczęła grać przyjemna melodia, docierająca do moich uszu dzięki słuchawkom. Krzyknęłam, że wychodzę, nie zwracając uwagi na żadną odpowiedź. Zarzuciłam kaptur na głowę, po chwili spotykając się ze słabym podmuchem, który otulił moją twarz. Powoli kierowałam się do pobliskiego parku, ponieważ stamtąd razem z Molly miałyśmy się wybrać w inne miejsce.
Myśląc o wszystkim i niczym, podążając we wskazanym przeze mnie kierunku, zastanawiałam się, jak idzie mojemu chłopakowi. Otóż właśnie dziś miał umówioną wcześniej rozmowę o pracę w firmie, od której dostał propozycję. Co prawda nie ma większego doświadczenia, ale na pewno mógłby załapać się na choćby niewielkie zlecenia o niezbyt dużej ważności, tym bardziej, że głównym dyrektorem jest zaprzyjaźniony z jego ojcem człowiek. Nie byłam pewna, czym zajmuje się to przedsiębiorstwo, ale jest to pewnie jeden z wielu biurowców.

Delikatnie pomachałam dłonią, widząc w oddali przyjaciółkę. Strzepnęłam słuchawki, chowając je do bluzy, jeszcze bardziej naciągając kaptur na siebie. Przywitałam się z nią, tym samym zaczynając rozmowę. Głównym tematem była oczywiście moja urodzinowa impreza, której z pewnością mogę nadać miano najlepszej. Wszyscy goście zachowywali się wspaniale, a przy tym poznałam kilka nowych osób. Prezenty które otrzymałam były niepotrzebne, ale strasznie je doceniam, a niespodzianki wymyślone przez Justina, doprowadziły mnie do łez.
Idąc, śmiejąc się i entuzjastycznie gestykulując w końcu dotarłyśmy pod przedszkole, do którego uczęszczała siostra Molly, Mia. Stwierdziłam, że poczekam na zewnątrz, na co dziewczyna przytaknęła. Wyjęłam telefon, odblokowując ekran i wybierając odpowiedni numer. Po kilku sygnałach odebrał.

-Hej, Rosie.-usłyszałam, przez co na moją twarz wkradł się mały uśmiech.
-Hej, gościu. Jak ci poszło?-zapytałam, przygryzając starannie pomalowany paznokieć, który był pamiątką po wczorajszym, matkowo-córkowym wieczorze.
-Zgadnij.
-Nie wiem, źle?-strzeliłam.
-Aż tak we mnie nie wierzysz?-westchnął.
-Przecież żartuję.-zachichotałam.- Więc poszło ci dobrze?
-W sumie to tak. Mam załatwione coś w rodzaju stażu, a potem szefuncio zatrudni mnie jako normalnego pracownika.
-Jestem z ciebie dumna. A na czym ten staż będzie polegał?
-Mam być obecny na jakichś konferencjach i wypełniać kwitki. Ale zaczynam dopiero za tydzień, więc...
-Więc co?-zapytałam. Rozejrzałam się, nie zauważając dziewczyn, na które czekałam.
-Więc jedziemy w góry, dokładnie do Kanady, Rankin Inlet.
-Oszalałeś? Nigdzie nie jedziemy.-zmarszczyłam brwi.
-No tak, raczej lecimy. Bilety zarezerwowane, wynająłem drewniany domek, mam...
-Czekaj, czekaj, czekaj... Przecież ja mam szkołę! Nie możesz tak z dnia na dzień mówić, że wylatujemy do innego kraju!
-Ale wszystko jest już załatwione, musisz się tylko zebrać na jutro. Wylot piętnaście po dwudziestej drugiej, odprawa dwie godziny wcześniej. Pomyślałem, że lepiej jest lecieć w nocy, prawda?
-Cholera, posłuchaj mnie. To wygląda tak, że fundujesz mi droge wycieczki. Poza tym moja mama nigdy się na to nie zgodzi.-przewróciłam oczami.
-Zgodzi się, uwierz mi. I nie przejmuj się, potraktuj to jako prezent urodzinowy.
-Już dostałam od ciebie mase cudownych prezentów...
-Zadzwonię jeszcze później, możesz zacząć się pakować.
-Ale...
-Też cię kocham!

Burknęłam pod nosem, wrzucając komórkę na swoje miejsce, jednocześnie spostrzegając dwie brunetki zbliżające się ku mnie. Przywitałam się z młodą, uśmiechając się szeroko. Zaproponowałam wyjście na gofry, na co obie przytaknęły, oczywiście młodsza z większym entuzjazmem.

Będąc w niewielkiej cukierni, usiadłyśmy przy stoliku w kącie. Odłożyłam niewielki, różowy plecak, przewieszając go przez ramę krzesła. Zamówiłyśmy to, co chciałyśmy zjeść, po chwili otrzymując swoje jedzenie.

-A ty co taka zamyślona?-szczupła dziewczyna zmarszczyła brwi, spoglądając na mnie niepewnie.
-Daj spokój.-machnęłam ręką.-Po prostu Justin zwariował.
-Jak to zwariował?
-Zwyczajnie, zwariował.-ugryzłam kęs gofra z truskawkowym dżemem.-Wymyślił sobie, że jutro wylatujemy w góry, do Kanady.
-Nie chcesz jechać w góry?-prawie pisnęła, tym samym przyprawiając mnie o zdezorientowanie.
-Nie o to chodzi.-moje oczy wywróciły fikołka.- Mam szkołę, a mama nigdy w życiu nie puści mnie do Kanady.
-Ej, dziewczyno. Chyba zapomniałaś, że jakieś trzy dni temu miałaś osiemnastkę. Twoja mama nie ma tu nic do rzeczy. To tylko twoja wola, czy chcesz jechać, czy nie. A nawet gdyby, to Justin załatwi wszystko swoim urokiem osobistym.-puściła mi oczko.
-W sumie racja.-westchnęłam.- Wyjazd w góry to moje marzenie, ale nauka też jest ważna.-stwierdziłam, spotykając się z wzrokiem przyjaciółki. Patrzyła na mnie, jak na kosmitkę.-No co?
-Szkoła to więzienie.-zadrżała teatralnie.-Gdybym miała szansę się z niej wyrwać, już dawno bym to zrobiła. Na twoim miejscu bym stąd zwiewała, nieważne gdzie.

Zaśmiałam się, jednocześnie kończąc słodkiego placka. Po kilku minutach wyszłyśmy z knajpki, po wielu namowach młodej damy, udałyśmy się na plac zabaw.
Wszystkie razem huśtałyśmy się na bujanych, kolorowych konikach, zwracając uwagę wielu matek. Śmiałyśmy się w niebogłosy, gdy wszystkie razem spadłyśmy z małej karuzeli, po której wręcz chciało się wymiotować. Zjeżdżałyśmy na zjeżdżalni, by po chwili wylądować w piaskownicy.

Po skończonych zabawach rozłączyłyśmy się, żegnając.

Stojąc w progu, od razu wyczułam zapach pieczonego ciasta. Podciągnęłam nosem, zaciągając się słodką wonią i powoli zdjęłam buty.
Po pierwszym kroku o mało nie dostałam zawału, prawie wpadając na mamę. Spojrzałam na nią od dołu, do góry. Jej stopy przyozdabiały szaro-różowe wrotki, natomiast głowę typowy, artystyczny nieład. W prawej dłoni spoczywał nóż, natomiast ona sama uśmiechała się.

-Chciałaś mnie zabić?-zapytałam, trzymając się za lewą stronę klatki piersiowej.
-Upiekłam ciasto, właśnie miałam je kroić.-zachichotała.

Kobieta odjechała do kuchni, a ja powoli sunęłam za nią. Usiadłam na siedzeniu przy stole, nalewając do przeźroczystej szklanki trochę wody. Upiłam łyk, wpatrując się w skupienie malujące się na twarzy mojej rodzicielki.

-Mamo?-powiedziałam, po czym odchrząknęłam.-Jest sprawa.
-Jaka sprawa?-zapytała, nie odrywając wzroku od metalicznego połysku ostrego narzędzia, wtapiającego się w powierzchnię czekoladowego ciasta.
-Justin wpadł na pomysł wypadu w góry. Wiem, że szkoła jest ważna i tak dalej, ale chcę tam pojechać.
-To jedź.-wzruszyła ramionami.
-Ale to jest w Kanadzie.-powiedziałam.
Myślałam, że będzie prawiła mi morały dotyczące dobrego wykształcenia, co ku mojemu zdziwieniu, nie miało miejsca.
-Słuchaj.-przewróciła oczami, wzdychając cicho.- Masz osiemnaście lat i własny rozum, więc do ciebie dotyczy decyzja, czy chcesz jechać.-uśmiechnęła się.- Poza tym Justin jest rozsądnym, młodym człowiekiem. Dacie sobie radę, przecież Rankin Inlet to nie dzicz.
-Skąd wiesz, że to Rankin Inlet?-złączyłam brwi, przykładając powierzchnię szklanej powłoki do ust, czując, jak ciecz wlewa się do mojej jamy ustnej.
-Justin do mnie dzwonił i pytał o zgodę.-powiedziała zwyczajnie.- Więc skoro już jutro macie wylot, radzę ci się pakować. I weź sobie jakieś cieplejsze ubrania, pewnie będzie tam śnieg.
-Nie załatwię kurtki z dnia na dzień.-parsknęłam.
-Sprawdź szafę na poddaszu, powinna tam być kurtka i jakieś zimowe buty.

Nałożyłam na talerzyk kawałeczek kakaowego wypieku, zabierając smakołyk na górę. Wysunęłam spod łóżka walizkę, na początek pakując do niej kilka koszulek, cieplejszych i dłuższych swetrów, spodnie, bielizna i grube skarpety. Suszarka do włosów, podstawowe kosmetyki i kapcie też znalazły swoje miejsce. Ładowarkę, kosmetyczkę i częściej używane rzeczy postanowiłam wrzucić później, ponieważ wyciąganie i wkładanie przedmiotów w kółko byłoby stratą czasu.
Znalazłam grubą, zimową parkę i ciepłe buty, chowając je wgłąb mojego bagażu.

Mój telefon zabrzęczał, informując mnie o nowej wiadomości. Wzięłam urządzenie do ręki, od razu spoglądając na wskaźnik godziny, na którym widniała 20:02. Powróciłam do sms'a, odczytując go.

Od: Justin
Wbijaj na videochat

Do: Justin
Okejka

Wcześniej włączony laptop wydał z siebie melodyjkę, pokazując na wyświetlaczu nazwę dzwoniącego. Usiadłam na łóżku, opierając się o poduszkę. Odebrałam połączenie, dzięki czemu po chwili mogłam zobaczyć Justin'a, którego włosy opadały na pościel w uroczym bałaganie. Jego sylwetka ukazywała tatuaż symbolicznej daty oraz korony, co oznaczało, że leżał właśnie bez koszulki. Przetarł dłonią widocznie zmęczone oczka, po chwili spoglądając w swoją kamerkę spod ciemnych rzęs.

-Napatrzyłaś się?-zachichotał, ukazując rządek białych, olśniewających zębów.
-Nie mam na co.-wzruszyłam ramionami, nie mogąc opanować uśmiechu z powodu, że go widzę.
-Ach, tak?-uniósł kokieteryjnie brew.- Mógłbym pokazać ci coś o wiele ciekawszego, ale...-przygryzł dolną wargę, po chwili parskając.-Nie chce mi się schylać.
-Leń.-przewróciłam oczami.- Już idziesz spać?
-Jestem zmęczony, a już od przyszłego tygodnia będę musiał być w firmie o dziewiątej rano, czaisz? Dziewiąta!
-O mój boże!-udałam przejęcie.- Ja codziennie, od poniedziałku do piątku wstaje rano do szkoły i żyję.
-Jesteś spakowana?-zapytał.

Uniosłam laptopa, kierując ekran na walizkę, która leżała rozpięta na podłodze.

-Grzeczna dziewczynka.-powiedział, na co  wykrzywiłam usta.
-To zabrzmiało w chuj pedofilsko.
-Ej, grzeczne dziewczynki nie przeklinają.-pogroził, puszczając mi oczko.- Mówię ci, że ten wyjazd będzie fajny, czuję to.-głośno wypuścił powietrze, po chwili posyłając mi przeuroczy uśmiech.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro