Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLI


Chodziłam po pokoju w białej bieliźnie i turbanie zawiniętym na głowie. Zastanawiałam się nad wyborem kreacji na wyjście, ostatecznie stawiając na jasną sukienkę bez ramiączek. Podeszłam do toaletki, zabierając się za wykonanie makijażu.

Dzisiaj moje osiemnaste urodziny. Czy czuję się doroślej? Ani trochę. Czuję się tak samo, jak dzień, tydzień czy miesiąc temu. Nie lubię organizować imprez urodzinowych, a tym bardziej przyjmować życzeń czy prezentów. Gdy goście śpiewają "sto lat", czuję się jak idiotka, najzwyczajniej w świecie jest mi głupio. Nie wiem, skąd u mnie takie spostrzeżenia, po prostu tak jest. Oczywiście dostałam kilka życzeń, z czego oczywiście bardzo się cieszyłam. Pamięć jest najważniejsza...

Założyłam na siebie stylizację, dopełniając ją białym dodatkiem przy szyji oraz beżowymi, wiązanymi szpilkami. Na nadgarstek wsunęłam kilka bransoletek, a w dłoń chwyciłam małą, srebrną torebeczkę, w której znajdowały się najważniejsze i najbardziej przydatne rzeczy.
Po usłyszeniu dzwonka powoli zeszłam na dół, wychodząc na zewnątrz.

Justin kierował się w moją stronę z małym bukiecikiem czerwonych róż. Jego twarz przyozdabiał szarmancki uśmiech, podczas gdy mierzył mnie wzrokiem od góry, do dołu. Biała koszula rozpięta z dwóch ostatnich guzików oraz czarne, eleganckie spodnie pokazywały go jako dojrzałego faceta. Stał przede mną mój przystojny mężczyzna, za którym cholernie tęskniłam.
Przywitałam się z nim czułym pocałunkiem, odbierając wiązankę kwiatów. Zapach jego perfum dostał się do moich nozdrzy, od razu przywołując wspomnienia o przyjemnych chwilach, które niedawno przeżywaliśmy.
Brązowooki chłopak objął mnie w talii, prowadząc do auta. Otworzył mi drzwi, usadawiając na fotelu pasażera.
Spojrzałam na jego profil, zastanawiając się, jak zaczął rozmowę.

-Chcę z tobą pogadać.-przełknęłam ślinę.
-Jasne, tylko najpierw mam prośbę. Możesz to założyć?-podał mi czarną maskę na oczy.
Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-Proszę, skarbie. Załóż.- popatrzył na mnie, muskając opuszkami palców moją delikatną dłoń.

Przewróciłam oczami, wykonując jego polecenie.

-Możesz powiedzieć, dlaczego się nie odzywałeś?-zapytałam wreszcie, opierając głowę o samochodowy zagłówek. Jedyne co słyszałam to przyciszone radio i dźwięk ruchu opon po jezdni.
-Było coś, o czym nie mogłaś się dowiedzieć, ale dzisiaj się dowiesz.
-Jezu, możesz jaśniej?-westchnęłam.
-Zobaczysz, jak będziemy na miejscu.-odparł.- Jak dzień?
-Dziwnie. Mam wrażenie, że wszyscy mają przede mną jakieś tajemnice. Mama powiedziała, że musi gdzieś pilnie wyjść, i dotąd jej nie było, a Molly miała się z kimś spotkać.

Nie usłyszałam odpowiedzi, dlatego głośno wypuściłam powietrze czekając na to, aż dojedziemy na miejsce.

Po jakimś czasie samochód zatrzymał się. Zerwałam się z fotela, chcąc zdjąć opaskę z twarzy, jednak uniemożliwiły mi to męskie dłonie.

-Jeszcze nie.-powiedział.

Wykazał się dobrymi manierami otwierając mi drzwi i pomagając wysiąść z pojazdu, abym nie przwróciła się na pierwszej lepszej przeszkodzie. Moje wyskie szpilki stukały o podłoże, podczas gdy moją talię oplatała silna ręka. Chłopak uprzedził mnie o kilku stopniach, następnie otworzył drzwi, co wywnioskowałam po charakterystycznym szczęku zamka.
Dookoła panowała cisza, ale nie wyczuwałam żadnego wiatru, więc na pewno byliśmy w budynku.

-Możesz zdjąć.-szepnął.

Niepewnie chwyciłam za materiałowe krańce, ciągnąc je w górę. Kilkukrotnie zamrugałam, przyzwyczajając się do światła.

-Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!- usłyszałam. Przede mną stało kilkadziesiąt osób, uśmiechających się i wiwatujących. Rozglądając się zauważyłam, że jesteśmy u Justina, jednak wystrój uległ zmianie. Wszędzie wisiały balony i inne urodzinowe ozdoby.-Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz, jeszcze raz! Niech żyje, żyje nam! Niech żyje nam!

-A kto?!-krzyknął jakiś czarnoskóry chłopak, którego skądś kojarzyłam.

-Rose!-odpowiedzieli wszyscy.

Rozległ się głośny dźwięk braw i śmiechów. Odwróciłam się do Biebera, który stał i uśmiechał się słodko.

-Zabije cię.-szepnęłam, wtulając się w chłopaka.
-Też cię kocham.-powiedział, chichocząc.- Podoba ci się?
-Jasne, że tak! Jak w ogóle to wszystko zorganizowałeś?!-pisnęłam, wskazując dłonią na otoczenie.

W tłumie rozpoznałam uśmiechniętych od ucha do ucha i obejmujących się Matt'a i Emily, Molls z bananem na twarzy, moją nieszczęsną kuzynkę Jane, która o dziwo wyglądała na szczęśliwą. Wśród nich także machająca w naszą stronę Pattie, w oddali moją mamę oraz Jeremy'ego, a także biegających Jaxon'a i Jazzy. Wszyscy wyglądali na radosnych.

Stanęłam na palcach i z zaskoczenia musnęłam jego miękkie usta, uśmiechając się przez pocałunek, gdy cicho zamruczał. Odsunęliśmy się od siebie, a jego dłoń znalazła swoje miejsce, gładząc mój policzek.

-Dziękuję.-szepnęłam, patrząc mu w oczy.

Naszą jakże uroczą chwilę przerwało głośne klaśnięcie. Zza sylwetki szatyna wyskoczył młody mężczyzna, odrobinę wyższy od mojego chłopaka. Na jego twarzy malował się promienny uśmiech, a jego ręka wylądowała na ramieniu Justin'a.

-Cześć gołąbeczki.-zagruchał.-Wszystkiego najlepszego, przyjaciółko!-krzyknął, na co zachichotałam.-Bo mnie pamiętasz, co nie?
-Jasne, jak mogłabym zapomnieć, Taylor.
-Skąd wy się znacie?-Bieber zmarszczył brwi.
-Jakoś tak wyszło.-czarnoskóry wzruszył ramionami.

Podczas gdy Justin zniknął w towarzystwie kumpli, ja witałam gości, których swoją drogą było całkiem dużo. Najbliższa rodzina i znajomi ze szkoły, chociaż byli też tacy, których kompletnie nie kojarzyłam.

Ludzie wokoło tańczyli z kieliszkami szampana w dłoniach przy dźwiękach znakomitej muzyki DJ'a. Zaczęłam powoli kołysać biodrami, rozglądając się dookoła. Cały urodzinowy wystrój był świetnie wykonany, przez co duma rozpierała mnie na myśl, że mój mężczyzna wykonał to wszystko dla mnie. Pomachałam do brata, który wraz ze swoją dziewczyną kierowali się w moją stronę. Przytuliłam brunetkę na powitanie, po chwili przybijając żółwika chłopakowi.

-Najlepszego, siostra. Zdrowia, szczęścia i pamiętaj, że nie chcę być teraz wujkiem.-powiedział, uśmiechając się.
-Ha, ha. Zabawne.-powiedziałam sarkastycznie.- O to nie musisz się już martwić. Czekam tylko na twojego dzieciaczka.-wytknęłam mu język.

Emily odchrząknęła, rozglądając się po dużym, przestronnym pomieszczeniu. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na nią.

-Co jest?-zapytałam.
-Nic, tylko... zaschło mi w gardle. Chodźmy się czegoś napić.-powiedziała.
-Może szampan, albo wino?-uniosłam brew.
-Nie mogę pić alkoholu.-powiedziała szybko.
-Ej, co się dzieje? Jakoś dziwnie się oboje zachowujecie.-stwierdziłam.
-Na razie nie mów nikomu, ale chyba jestem w ciąży.-westchnęła.
-Tylko masz być cicho, jasne?-zapytał Matt.
-Ale jak to? Będziecie mieli dziecko?!-zapytałam troszkę za głośno, lecz muzyka na szczęście nieco zagłuszyła ten dźwięk.
-Jeszcze nie wiemy w stu procentach, ale wszystko na to wskazuje. Muszę iść do lekarza, a...
-Hejka wam!
Poczułam na swoich ramionach czyjeś ręce. Odwróciłam się gwałtownie, spotykając się z twarzą Molly.
-Stówka.-powiedziała i pocałowała mnie w policzek.- Chodźcie, zaraz będzie tort.-pisnęła podekscytowana, łapiąc mnie pod łokieć.

Zaprowadziła mnie do głównego, wielkiego salonu, w którym stał fortepian. Na stoliczku ustawiony był już przepiękny, biały tort z powbijanymi fioletowymi świeczkami, z którymi męczył się mój chłopak. Gdy zapalił je już wszystkie, odwrócił się i wstąpił w rząd gości, uśmiechając się do mnie. Gdy po raz drugi rozległo się "sto lat", podeszłam do ciasta myśląc życzenie, i zdmuchnęłam ogień.
Pokroiłam urodzinowy tort na kawałki, rozdając je na deserowych talerzykach. Po chwili poczułam dłonie na dolnej partii moich pleców, przez co wzdrygnęłam się. Zapach przyjemnych, męskich perfum obił się o moje nozdrza, przez co przymknęłam oczy, rozkoszując się błogą wonią. Chłopak złożył delikatny pocałunek na mojej skroni, następnie prowadząc nas oboje na taras. Zamknął drzwi, żeby nie wpuścić zimna do środka, chociaż pewnie i tak nikt by się tym nie przejął. Wziął z drewnianego stolika papierowy przedmiot połączony drucikami, który stworzył kształt lampionu. Uśmiechnęłam się, całując chłopaka w policzek, gdy odpalał małą, woskową świeczkę. Podał mi go, obejmując od tyłu.
-Wszystkiego najlepszego, skarbie. Pomyśl życzenie.-szepnął.

Już po kilku sekundach razem obserwowaliśmy, jak światełko pnie się wysoko w niebo. Wyglądało jak piękna gwiazda pośród czarnej, nieograniczonej przestrzeni, która odleciała wraz z wszystkimi troskami, zostawiając tylko szczęście.

-Mam jeszcze jedną niespodziankę.-powiedział i z powrotem zaciągnął mnie do wewnątrz.

Puścił moją dłoń, zostawiając mnie przy Molly. Udał się do chłopaka miksującego muzykę i szepnął mu coś na ucho. Spojrzałam zdezorientowana na przyjaciółkę, która tylko uśmiechnęła się niewinnie.

Piosenka ucichła, natomiast nastał szmer rozmów. Justin zaklaskał kilka razy w dłonie, chcąc przyciągnąć uwagę gości, co po chwili się udało. Wszystkie pary oczu skierowane były wprost na jego sylwetkę.

-Przepraszam! Chciałbym zadedykować coś mojej dziewczynie. To dla mnie bardzo ważne, dlatego proszę o chwilę ciszy.-powiedział i usiadł przy fortepianie, ostatni raz spoglądając na mnie. Odchrząknął, i powoli przejechał po czarobiałych klawiszach.

Do moich uszu dostał się przyjemny dźwięk, przez co po moich nagich rękach pojawiła się gęsia skórka. Wszyscy byli w stu procentach skupieni na czynnościach szatyna, na każdym jego ruchu, aż w końcu na każdym wyśpiewanym słowie.

- Feeling like I'm breathing my last breath.
Feeling like I'm walking my last steps.
Look at all of these tears I've wept.
Look at all the promises that I've kept.

I put my all into your hands
Here's my soul to keep
I let you in with all that I can
You're not hard to reach

And you bless me with the best gift
That I've ever known
You give me purpose
Yeah, you've given me purpose

Thinking my journey's come to an end
Sending out a farewell to my friends, for inner peace
Ask you to forgive me for my sins, oh would you please?
I'm more than grateful for the time we spent, my spirit's at ease

I put my heart into your hands
Learn the lessons you teach
No matter when, wherever I am
You're not hard to reach

And you've given me the best gift
That I've ever known
You give me purpose everyday
You give me purpose in every way

Oh, you are my everything
Oh, you are my everything

Otarłam wierzchem dłoni kropelkę słonej cieczy, która samowolnie spływała po moim policzku. Dłoń mojej rodzicielki spotkała się z moim ramieniem, głaskając je delikatnie.

-Dobrze trafiłaś Rose. On na prawdę cię kocha.-szepnęła, z trudem ukrywając swoje wzruszenie.
-Ja też go kocham. Najbardziej na świecie.-odpowiedziałam, będąc wpatrzona w obiekt, do którego żywiłam niesamowite uczucia.

Podchodząc do chłopaka, wtuliłam się w niego z całej siły. Schował głowę w moje włosy, muskając je opuszkami palców.

-Justin, dziękuję ci za wszystko. Kocham cię.-powiedziałam.
-Ja ciebie też.-powiedział.- Mogę prosić panią do tańca?-uniósł brew, słysząc wolną muzykę.

Uniosłam kąciki ust, podając mu swoją dłoń...








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro