Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV

W końcu dojechaliśmy pod mój dom.

-Dzięki za dzisiaj.-cmoknęłam szatyna w policzek. Odpowiedział mi na pożegnanie. Zabrałam torebkę i małą reklamówkę, w której znajdowały się moje mokre ubrania. Justin odjechał z piskiem opon i chyba zrobił to specjalnie, bo odjeżdżając puścił mi oczko. Zaśmiałam się pod nosem i weszłam do domu, gdzie zastałam mamę i Jane na kanapie. O czymś dyskutowały, jak to kobiety.

-Hej, jestem.-powiedziałam i chciałam iść na górę, ale zatrzymał mnie głos mamy.
-Rose, chodź tu na chwilę.-była spokojna. Jej mina zmieniła się, gdy spojrzała na mój strój.- Może nam powiesz, gdzie byłaś?
-Mamo, nie mam pięciu lat.-przewróciłam oczami.
-Ale jednak chciałabym wiedzieć gdzie zniknęła moja córka na kilka godzin z jakimś na pewno starszym od siebie  chłopakiem.
-I to przystojnym chłopakiem. Wręcz idealnym.-dodała blondynka.
-Powiesz?
-O mój boże...-sapnęłam i opadłam ciężko na drugą część narożnika.-To był mój kolega. Poznaliśmy się u Ryana.
-A ten kolega ma na imię...? Nie przedstawił się.-stwierdziła moja rodzicielka.
-Ma na imię Justin.
-To spędzasz czas z tym kolegą, a nie z Ryanem? Widziałam go dzisiaj w sklepie.
-Nie jestem już z Ryanem. Kiedy wyjechał do Miami, poznał dziewczynę i się zakochał. Ale o tym nie chce gadać okej?
-Dobra, a co do tego Justin'a. To twój chłopak?-zapytała podejrzliwie. Albo mi się zdawało, albo słyszałam od Jane "oby nie".
-Nie, to kolega. Lubię go.-prawda.
-Ciekawi mnie jeszcze jedna sytuacja. Gdzie byliście i czemu masz na sobie męskie ciuchy?-uniosła brwi.
-Aaa-machnęłam ręką.- Justin obiecał swojemu rodzeństwu, że ich odwiedzi. A potem ten idiota wrzucił mnie do basenu, a tu mam swoje mokre rzeczy.-uniosłam torbę.
-Słodki i czarujący idiota.-poprawiła mnie Jane.
-A teraz panie wybaczą, ale chyba idę spać.-wstałam z miejsca i podbiegłam do schodów.
-Nie chcesz jeść?!-usłyszałam.
-Nie jestem głodna!-odkrzyknęłam.

Zmęczenie tak mnie zcięło, że od razu po wejściu do pokoju poszłam do łazienki. Załatwiłam potrzebę, ubrałam czystą bieliznę, chociaż ta co prawda zdążyła już wyschnąć. Zarzuciłam na siebie koszulkę Justin'a i położyłam się na łóżku od razu zasypiając...

                ***  ***
Godzina 9:02.
Ubrana w podarte jeansowe rurki i białą bluzeczkę z odkrytymi ramionami zeszłam na dół. Wstałam dzisiaj wcześniej, bo położyłam się po ósmej, dlatego miałam czas na prysznic, delikatny makijaż polegający na pomalowaniu rzęs i ust, oraz na zrobienie fryzury. Nic zwyczajnego. Moje ciemnobrązowe fale do połowy pleców. Otworzyłam lodówkę, w której znalazłam jeszczę trochę sałatki owocowej. Banany, winogrono, truskawka, borówki, brzoskwinia i kiwi. W sam raz na śniadanie.
Po skończonym posiłku zaniosłam talerz do zlewu i wyjęłam karteczkę, na której napisałam:

          Wstałam wcześniej i mi się nudziło. Poszłam na miasto, jak coś potrzebujecie, to dzwońcie. Przy okazji mogę coś kupić. Będę koło południa. R.

Przyczepiłam wiadomość na lodówce i wyszłam z domu.

Moim pierwszym punktem planu była dobra kawa, czyli Starbucks. Najlepszym rozwiązaniem była galeria handlowa, mam tam wszystko pod ręką.
Weszłam przez duże drzwi do oszklonego wieżowca. Wjechałam na piętro ruchomymi schodami, w oddali widząc już logo kawiarni. Zamówiłam jedną karmelową latte na wynos. Po kilku minutach odebrałam zamówienie. Następnym postojem był sklep z odzieżą.
Mój ojciec mimo tego, że dzwoni raz na ruski rok, to co miesiąc przysyła sporą sumkę kasy, dlatego mogę pozwolić sobie na małe co nieco. W przebieralni wybrałam białą zwiewną sukienkę i biało-niebieską bluzkę w marynarskim stylu. Kupiłam ubrania i powoli kierowałam się w stronę wyjścia z galerii.

                **** ****
Spojrzałam na zegarek, który miałam na nadgarstku. Godzina 13.01. Jane i mama pewnie już nie śpią. Weszłam do domu.
-Jestem!-krzyknęłam.
Z kuchni usłyszałam śmiechy. Udałam się w stronę źródła dźwięku, a tam zastałam moją rodzicielkę, kuzynkę... Justin'a. Zmarszczyłam brwi.

Czy on musi być wszędzie i zawsze?

Popijali sobie kawkę jak gdyby nigdy nic i co chwilę się chichrali. Jakby byli przyjaciółmi od zawsze.

-Ekhem.-odchrząknęłam.- Nie przeszkadzam?-uniosłam brwi i splotłam ręce na piersiach.
-O! Rosie.-powiedziała mama.-Justin właśnie przyszedł. Namówiłam go, żeby na ciebie poczekał.-uśmiechnęła się promiennie.
Szatyn wstał z miejsca i ruszył w moją stronę. Złożył na moim policzku powitalnego buziaka mrucząc coś pod nosem.
-Dziękuję pani za kawę. Była naprawdę bardzo dobra.-uśmiechnął się.
Ruszyłam szybkim krokiem po schodach do swojego pokoju, a wiedziałam, że chłopak idzie za mną. Weszliśmy do środka, a ja od razu stanęłam na przeciwko niego patrząc na niego ze wkurzonym wzrokiem.

-Czt ty wiesz człowieku od czego jest telefon?-uniosłam brwi i zaplotłam ręce na piersi.
-To jest pytanie retoryczne?-uśmiechnął się.
-Nie kretynie.-burknęłam.- Następnym razem łaskawie zadzwoń że chcesz przyjechać i spytaj czy jestem w domu, a nie popijasz sobie kawkę z moją matką która wpatruje się w ciebie jak w boga i z kuzynką która ciągle gada jakie to z ciebie ciasteczko.-uderzyłam go wskazującym palcem w klate.
-O co ci chodzi kicia?-uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-Nie mów do mnie kicia!-warknęłam.
-Więc o co ci chodzi?-przewrócił oczami.- Ty jesteś zazdrosna!-stwierdził ze śmiechem.
-Chyba cię pojebało.-parsknęłam.-Długo czekałeś?
-Nie, jakieś niecałe dziesięć minut. Nawet nie pozwoliłaś mi dopić kawy.-zaśmiał się.
-Dobra.-sapnęłam.- Pójdę ci po tą kawę, wezmę coś sobie i opieprze dwie osoby.
Szatyn zaśmiał się, a ja wyszłam z pokoju. Zbiegłam po schodach do kuchni.
-On jest taki cudowny. Na szczęście zgodził się zostać.-powiedziała rozmarzona Jane.
Wyciągnęłam szklankę i nalałam sobie soku.
-Nie wzdychaj tak. On ma dziewczynę.-przewróciłam oczami.

To oczywiście kłamstwo. Mam po dziurki w nosie jej zachwytu nim.

-Mówiłaś że nie jesteście razem.-powiedziała zdezorientowana matka.
-Bo nie jesteśmy. Przecież nie mówię o sobie.-westchnęłam.

             *** Justin***

Moja zazdrosna kicia zeszła na dół, więc pora rozejrzeć się po jej pokoju. Mówię moja, bo to prawda. Może ona jeszcze o tym nie wie, ale to nieistotne. Na środku duże starannie zaścielone łóżko, na ścianach fotografie, a na nich ona, jakiś chłopak, zapewne jej brat, Ryan, i jeśli dobrze pamiętam-Megan. Jednak moją uwagę przykuło pudełko średniej wielkości. Było całe czarne, a po bokach ozdobione metalowymi blaszkami. Ledwo uchywiłem wieczko od razu widząc jakieś zdjęcie. Rozpoznałem Rose, a obok niej jakiś nieznany chłopak. Usłyszałem brzdęk szklanek i gwałtownie się odwróciłem.
-Zostaw to!-krzyknęłam brunetka w chwilę znajdując się obok mnie. Próbowała wyrwać mi pudełko, przez co wszystko wylądowało na podłodze. Rose wybuchła płaczem.

-Kurwa mać!-krzyknęła.

Patrzyłem na jej poczynania w zdziwieniu i zezorientowaniu. Zachowywała się jak ćpunka na głodzie. Albo jak opętana. Ręce jej drżały a ona cała się trzęsła i szlochała. Przypatrywałem się jej bladej twarzy, jednak do czasu, aż spojrzałem na rzeczy, które rozsypały się po większości pokoju.
Wspominane zdjęcie, chusteczki poplamione jakąś czerwoną substancją, igła i kilka żyletek. Co to ma być do cholery?!
Dziewczyna zasyczała, gdy w wybuchu złości i rozpaczy oraz pośpiechu podniosła ostre narzędzie, którym się skaleczyła. Szybko zamknęła skrzyneczkę i odrzuciła ją na łóżko, po chwili do mnie podchodząc.
-Kto ci to kurwa pozwolił brać?!-wywrzeszczała z płaczem. Jej klatka piersiowa poruszała się nieregularnie przez jej ciągły szloch.
-Rose, uspokój się.-powiedziałem spokojnie, próbujać dodać jej otuchy i złapać dłonie, które drżały, a jedna z nich była poraniona.
-Nie dotykaj mnie!-wyrwała swoje ręce.- Po chuj to ruszałeś?!-jej szczęka zacisnęła się. Jej oczy były przyozdobione czerwienią, a źrenice powiększyły się.
-Przestań, co ci się dzieje?-ponowiłem próbę dotknięcia jej, ale i tym razem mi nie pozwoliła.
-Spierdalaj!-warknęła.
-Po co ci te żyletki?-zapytałem bardziej stanowczo.
-Gówno cię to obchodzi!
-Właśnie że obchodzi!-krzyknąłem.
Nie myślałem, że aż tak się wydrę. Na dźwięk mojego głosu dziewczyna wzdrygnęła się.
-Zostaw mnie w spokoju! Ty nic nie rozumiesz!-znów wybuchła płaczem.
-To mi to łaskawie wytłumacz!-odpowiedziałem tym samym tonem co ona.
-Wypierdalaj stąd!-wykrzyknęła wskazując na drzwi. Na podłogę z jej wskazującego palca skapnęła kropla krwi.
Popatrzyłem na jej twarz, na której już pojawiły się czarne plamy na około oczu. Patrzyła na mnie z wściekłością, przerażeniem, ale i bólem.

-Co tu się dzieje?-w progu pojawiła się jej matka. Zmierzyła nas wzrokiem.
-Wyjdź.-wysyczała niespokojnie oddychając.
Szybko wyminęłem osobę która stała w drzwiach i wybiegłem po schodach. Słyszałem za sobą trzask drzwi, wołanie jej rodzicielki. Nie zwracałem na to uwagi. Wsiadłem do auta i odjechałem...












Miłego wieczoru 💗💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro