XII
***Justin***
Podjechałem pod dom Rose i wbiegłem przez podwórze. Zadzwoniłem dzwonkiem i zdziwiłem się, bo drzwi otworzyła mi dziewczyna w skąpej białej bluzce. Miała na sobie dużo makijażu, nie to co brunetka.
-Eee, cześć.-zacząłem zdezorientowany.- Jest Rose?
-Jaka Rose?-zatrzepotała rzęsami.
-Mieszka tutaj.-zerknąłem na numer domu, myśląc, że po prostu się pomyliłem.-Jest w domu?
-Ach, ona. Tak, jest na górze.-zachichotała i przerzuciła proste blond włosy na jedno ramię, dając mi widok na swój bardzo głęboki dekolt. Oczywiście spojrzałem w tym kierunku. Cóż, jestem tylko facetem.
-To możesz ją zawołać?-zapytałem niepewnie.
-Mhmm.-mruknęła.
Otworzyła szerzej drzwi, abym mógł wejść do przedpokoju.
-Napijesz się czegoś? Rose jest teraz zajęta. Miała napisać jakiegoś ważnego maila, i prosiła, żeby jej nie przeszkadzać.
-Emm, w takim razie poproszę wody.-usiadłem na krześle przy stole.
Dziewczyna sięgnęła po szklankę, wypinając się chyba najbardziej, jak potrafi. Podała mi szklankę, trzepocząc rzęsami i spoglądając na mnie zalotnie.
-A więc jesteś...-powiedziałem.
-Jane. Kuzynka Rose. Nie bywam tutaj zbyt często, ale...-położyła swoją dłoń na mojej, muskając opuszkami palców moją skórę.- Chyba będę wpadała znacznie częściej.-zapewniła, prostując się i zarzucając włosy na plecy.
Usłyszałem ciche skrzypnięcie, a po chwili zza blondynki wyłoniła się postać Rose.
-Hej.-powiedziała zdezorientowana.
Blondynka z niechętnym mlasknięciem zabrała swoją rękę.
-Idę się rozpakować. Do następnego razu.- Jane puściła mi oczko i udała się na górę.
**** ****
-Siadaj.-powiedziałam i poklepałam
miejsce obok siebie na kanapie w salonie.- I nie zachwycaj się, to dobry push-up i skarpetki.-zaśmiał się.
-Co dzisiaj robisz?-zapytał.
-Dzisiaj? Nie mam planów.-odpowiedziałam.
-To może chcesz ze mną pojechać do mojego ojca? Mam tam dwójkę rodzeństwa, którymi objecałem się dzisiaj zająć.-uśmiechnął się.
-No nie wiem. To trochę dziwne, że chcesz mnie zabrać do swojej rodziny-wahałam się.
-No dawaj. Przecież dobrze wiesz, że i tak jesteś zołzą.-zmrużyłam na niego oczy.-A zresztą co masz innego do roboty?
-No dobra.-zdecydowałam.-A gdzie to jest?
-Sounth Greeth.
-Daleko.-westchnęłam.
-Dojedziemy w godzinę.-wzruszył ramionami.
-O której chcesz jechać?-zapytałam.
-Możemy teraz. Ja jestem gotowy.
-Ale ja nie. Czekaj tu chwilę.-pobiegłam do swojego pokoju.
Chwyciłam za torebkę, do której wrzuciłam szczotkę.
-KTO TO BYŁ?-Jane wypowiedziała każde słowo bardzo wyraźnie.
-Kolega.-odpowiedziałam obojętnie.
-Gdzie ty znalazłaś takiego KOLEGĘ?-podkreśiła ostatnie słowo.
-U mojego byłego. I nie napalaj się tak.-wzruszyłam ramionami.
-I ty miałaś chłopaka?-zapytała niedowierzając.-Dziewczyno, chyba cię nie doceniałam.
Ignorując jej słowa znów pobiegłam na dół.
-Idziemy?
-Gdzie idziecie?-usłyszałam głos zaspanej mamy.
Odwróciłam się i zobaczyłam matkę w szlafroku, niezbyt korzystnej fryzurze. Przecierała oczy dłońmi, ziewając.
-Mamo, wychodzę. Wrócę później.-powiedziałam.
-Później znaczy o której?-odwróciła się, a jej wzrok zatrzymał się na moim towarzyszu. On widząc to uśmiechął się i wystawił dłoń w jej kierunku, którą po chwili już ściskał dłoń mojej matki.
-Obiecuję, że oddam ją przed ósmą.-posłał jej promienny uśmiech. Moja matka się zarumieniła. No nie wierze.
Przewróciłam oczami i złapałam Justin'a za rękę. Uwaga, nie za dłoń. Gdy wyszliśmy z domu, momentalnie puściłam go.
-Jezu, nawet moja własna matka się do ciebie ślini.-udałam odruch wymiotny i weszłam do jego samochodu.
-To dlatego, że jestem fajny i przystojny.-puścił mi oczko.
Jechaliśmy prawie w ogóle nie rozmawiając. Pozwoliłam sobie podgłosić radio, więc wsłuchiwaliśmy się w popowe kawałki. Po około godzinie dojechaliśmy do ulicy, na których były bardzo duże i zadbane domy. Justin zatrzymał pojazd i wyszedł z auta, a ja zrobiłam to samo. Razem udaliśmy się do drzwi, które chłopak otworzył kluczem. W środku panowały odcienie drewna, białe meble i wiele porozrzucanych zabawek. Zza rogu wyłoniła się wytatuowana postać. Mężczyzna był niższy od Justin'a i nie miał włosów. Jednak śmiało mogłam stwierdzić, że to jego ojciec.
-Cześć.-przywitał się i wystawił dłoń w moim kierunku.-Jeremy.
-Rose.-odpowiedziałam ściskając jego rękę.
-Bardzo ładne imię dla bardzo ładnej dziewczyny.-stwierdził.
-Tatoo.-Justin przeciągnął wyraz zażenowany, na co zachichotałam.
-Co?
-Idź podrywaj kobiety w swoim wieku.-spojrzał na niego.
-Spokojnie, już nie bądź zazdrosny.-poklepał go po łopatce i założył buty.-Wychodzę, dzieciaki są na górze. Do zobaczenia Rose.-uśmiechnął się.
-Do widzenia.-odpowiedziałam z uśmiechem.
Mężczyzna wyszedł, a ja i Justin zostaliśmy sami. Patrzył na mnie, a ja nie wiedząc o co mu chodzi uniosłam brwi.
-Co?-zapytałam.
-Tylko nie doprowadź do tego, że będę musiał mówić do ciebie "mamo".-powiedział całkiem poważnie, na co wybuchnęłam śmiechem.
-Wiesz co? Chyba jednak wolę chłopaków w moim wieku.-zaśmiałam się.
Szatyn złapał mnie za rękę, przez co po mojej skórze przeszły iskierki.
Prowadził nas drewnianymi schodami w górę, aż w końcu dotarliśmy do wielkiego pokoju dziennego. Na miękkim białym dywaniku bawiła się dwójka dzieci.
-Jestem.-powiedział szatyn.
-Jussy!-krzyknęli jednocześnie.
Chłopiec i dziewczynka zerwali się z miejsca i już po chwili byli wtuleni w swojego brata.
-Rose, to jest Jazmyn-wskazał na dziewczynkę, którą trzymał na rękach.-A to Jaxon.-poczochrał po włosach chłopczyka przytulonego do jego nogi.- Dzieciaki, to jest Rosie, moja koleżanka.
Jazmyn jest drobną istotką o jasnych oczach i ciemnych blond włosach, natomiast Jaxon to cały Justin. Te same oczy, nos i rysy twarzy. Tylko włosy ma o wiele jaśniejsze.
-Hej.-przywitałam się z nimi.
-Wiesz.-szepnął do Jazmyn, jednocześnie patrząc na mnie.-Jestem pewnien, że jak poprosisz Rosie, to pobawi się z tobą lalkami.-uśmiechął się.
Jazmyn zeskoczyła mu z rąk i podeszła do mnie. Zadarła nosek wysoko do góry, by móc spojrzeć mi w twarz.
-Pobawisz się ze mną?-zapytała cicho.
-Jasne, że tak.-odpowiedziałam cicho. Złapała mnie za rękę i zaprowadziła do jak się nie mylę, swojego pokoju.
Był on naprawdę wielki, jak na taką małą kobietkę. W prawym rogu stało różowe łóżko z baldachimem, na lewno białe biórko i bardzo dużo książek. Dywanik, półki, szafa i oczywiście masa zabawek.
Jazmyn usiadła na puchatym kocu, który był rozcielony na podłodze. Wyciągnęła z pod łóżka wielkie pudło z masą lalek i maskotek.
-Ile masz lat Jazmyn?-zapytałam, gdy podawała mi różowłosą.
-Dziewięć.-powiedziała wzruszając ramionami.- Masz dzieci?-uśmiechnęła się delikatnie.
-Yyy.-podrapałam się po brodzie.-Nie mam. Chyba jestem jeszcze za młoda na dzieci.
-A chciałabyś mieć?-dopytywała.
-Na pewno nie teraz. Może kiedyś.-westchnęłam.-To w co się bawimy?
-W dom!-wystrzeliła ręce w górę na co zachichotałam.-Ja będę mieszkała tutaj.-pobiegła do "tipi" rozstawionego w kącie pokoju.
-To ja zajmuje łóżko.
Bawiłyśmy się, że ja byłam sprzedawczynią w sklepie, a Jazzy miała dwójkę dzieci. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka wbiegł Justin z Jaxon'em na plecach oraz dwoma kartonami pizzy.
-Głodne?-zapytał i usiadł obok mnie.
Dzieciaki wzięły po kawałku pizzy, natomiast ja nie tknęłam ani jednego. Czasem mam tak, że po prostu nie mam ochoty jeść nic przez cały dzień.
-Czemu nie jesz?-Justin spojrzał na mnie unosząc brwi.
-Nie jestem głodna.-wzruszyłam ramionami.
-No bierz, chociaż kawałek-zechęcił i podsunął pudełko z trzema kawałkami pizzy.
Westchnęłam głośno i wgryzłam się w jedzenie. Po chwili podbiegli do nas Jaxon i Jazmyn patrząc na nas dziwnie.
-Co jest?-Justin przyglądał im się.
-Juss-dziewczynka powiedziała zdrobniale.-Rosie to twoja dziewczyna?-uśmiechnęła się słodko.
Spojrzałam na chłopaka, a on na mnie. Uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał dziewczynkę po głowie.
-Rosie to moja koleżanka. Idziemy na taras?
Wzięliśmy puste kartony i drodze wyrzuciliśmy je do śmietnika. Przez szklane, duże drzwi wyszliśmy na zewnątrz, gdzie znajdował się wielki basen, leżaki i stół ogrodowy. Usiadłam na jednym z krzeseł i oparłam się wygodnie.
****Justin****
Rozłożyłem się na leżaku, podczas gdy dzieci bawiły się w ganianego. Cieszę się, że Rose zgodziła się tu ze mną przyjechać. Gdyby nie to, ona siedziałaby w domu ze swoją kuzynką, a ja pewnie zanudziłbym się na śmierć. A tak przynajmniej mam na co popatrzeć...
Słońce waliło mi po oczach, dlatego zakryłem twarz dłońmi. Myślałem sobie o domach, które wczoraj oglądałem i w sumie nie były takie złe. Mam nawet jeden na uwadze.
Z zamyśleń wyrwał mnie dość głośny brzęk po mojej prawej stronie. Spojrzałem tam i zobaczyłem telefon Rose, który prawdopodobnie jej spadł.
-Kurwa, nie.-jęknęła brunetka i ukucnęła po niego wypinając się i jednocześnie dając mi niezły widok.
Moja ręka samoistnie powędrowała w tamtą stronę, przybijając jej klapsa w tyłek. Ktoś tu dostanie niezły opieprz...
Bardzo dziękuję za miłe komentarze❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro