Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII

                        ***Justin***

Podjechałem pod dom Rose i wbiegłem przez podwórze. Zadzwoniłem dzwonkiem i zdziwiłem się, bo drzwi otworzyła mi dziewczyna w skąpej białej bluzce. Miała na sobie dużo makijażu, nie to co brunetka.

-Eee, cześć.-zacząłem zdezorientowany.- Jest Rose?
-Jaka Rose?-zatrzepotała rzęsami.
-Mieszka tutaj.-zerknąłem na numer domu, myśląc, że po prostu się pomyliłem.-Jest w domu?
-Ach, ona. Tak, jest na górze.-zachichotała i przerzuciła proste blond włosy na jedno ramię, dając mi widok na swój bardzo głęboki dekolt. Oczywiście spojrzałem w tym kierunku. Cóż, jestem tylko facetem.
-To możesz ją zawołać?-zapytałem niepewnie.
-Mhmm.-mruknęła.
Otworzyła szerzej drzwi, abym mógł wejść do przedpokoju.
-Napijesz się czegoś? Rose jest teraz zajęta. Miała napisać jakiegoś ważnego maila, i prosiła, żeby jej nie przeszkadzać.
-Emm, w takim razie poproszę wody.-usiadłem na krześle przy stole.
Dziewczyna sięgnęła po szklankę, wypinając się chyba najbardziej, jak potrafi. Podała mi szklankę, trzepocząc rzęsami i spoglądając na mnie zalotnie.
-A więc jesteś...-powiedziałem.
-Jane. Kuzynka Rose. Nie bywam tutaj zbyt często, ale...-położyła swoją dłoń na mojej, muskając opuszkami palców moją skórę.- Chyba będę wpadała znacznie częściej.-zapewniła, prostując się i zarzucając włosy na plecy.
Usłyszałem ciche skrzypnięcie, a po chwili zza blondynki wyłoniła się postać Rose.

-Hej.-powiedziała zdezorientowana.
Blondynka z niechętnym mlasknięciem zabrała swoją rękę.
-Idę się rozpakować. Do następnego razu.- Jane puściła mi oczko i udała się na górę.

**** ****

-Siadaj.-powiedziałam i poklepałam
miejsce obok siebie na kanapie w salonie.- I nie zachwycaj się, to dobry push-up i skarpetki.-zaśmiał się.
-Co dzisiaj robisz?-zapytał.
-Dzisiaj? Nie mam planów.-odpowiedziałam.
-To może chcesz ze mną pojechać do mojego ojca? Mam tam dwójkę rodzeństwa, którymi objecałem się dzisiaj zająć.-uśmiechnął się.
-No nie wiem. To trochę dziwne, że chcesz mnie zabrać do swojej rodziny-wahałam się.
-No dawaj. Przecież dobrze wiesz, że i tak jesteś zołzą.-zmrużyłam na niego oczy.-A zresztą co masz innego do roboty?
-No dobra.-zdecydowałam.-A gdzie to jest?
-Sounth Greeth.
-Daleko.-westchnęłam.
-Dojedziemy w godzinę.-wzruszył ramionami.
-O której chcesz jechać?-zapytałam.
-Możemy teraz. Ja jestem gotowy.
-Ale ja nie. Czekaj tu chwilę.-pobiegłam do swojego pokoju.
Chwyciłam za torebkę, do której wrzuciłam szczotkę.

-KTO TO BYŁ?-Jane wypowiedziała każde słowo bardzo wyraźnie.
-Kolega.-odpowiedziałam obojętnie.
-Gdzie ty znalazłaś takiego KOLEGĘ?-podkreśiła ostatnie słowo.
-U mojego byłego. I nie napalaj się tak.-wzruszyłam ramionami.
-I ty miałaś chłopaka?-zapytała niedowierzając.-Dziewczyno, chyba cię nie doceniałam.
Ignorując jej słowa znów pobiegłam na dół.
-Idziemy?
-Gdzie idziecie?-usłyszałam głos zaspanej mamy.

Odwróciłam się i zobaczyłam matkę w szlafroku, niezbyt korzystnej fryzurze. Przecierała oczy dłońmi, ziewając.
-Mamo, wychodzę. Wrócę później.-powiedziałam.
-Później znaczy o której?-odwróciła się, a jej wzrok zatrzymał się na moim towarzyszu. On widząc to uśmiechął się i wystawił dłoń w jej kierunku, którą po chwili już ściskał dłoń mojej matki.

-Obiecuję, że oddam ją przed ósmą.-posłał jej promienny uśmiech. Moja matka się zarumieniła. No nie wierze.
Przewróciłam oczami i złapałam Justin'a za rękę. Uwaga, nie za dłoń. Gdy wyszliśmy z domu, momentalnie puściłam go.

-Jezu, nawet moja własna matka się do ciebie ślini.-udałam odruch wymiotny i weszłam do jego samochodu.
-To dlatego, że jestem fajny i przystojny.-puścił mi oczko.

Jechaliśmy prawie w ogóle nie rozmawiając. Pozwoliłam sobie podgłosić radio, więc wsłuchiwaliśmy się w popowe kawałki. Po około godzinie dojechaliśmy do ulicy, na których były bardzo duże i zadbane domy. Justin zatrzymał pojazd i wyszedł z auta, a ja zrobiłam to samo. Razem udaliśmy się do drzwi, które chłopak otworzył kluczem. W środku panowały odcienie drewna, białe meble i wiele porozrzucanych zabawek. Zza rogu wyłoniła się wytatuowana postać. Mężczyzna był niższy od Justin'a i nie miał włosów. Jednak śmiało mogłam stwierdzić, że to jego ojciec.

-Cześć.-przywitał się i wystawił dłoń w moim kierunku.-Jeremy.
-Rose.-odpowiedziałam ściskając jego rękę.
-Bardzo ładne imię dla bardzo ładnej dziewczyny.-stwierdził.
-Tatoo.-Justin przeciągnął wyraz zażenowany, na co zachichotałam.
-Co?
-Idź podrywaj kobiety w swoim wieku.-spojrzał na niego.
-Spokojnie, już nie bądź zazdrosny.-poklepał go po łopatce i założył buty.-Wychodzę, dzieciaki są na górze. Do zobaczenia Rose.-uśmiechnął się.
-Do widzenia.-odpowiedziałam z uśmiechem.

Mężczyzna wyszedł, a ja i Justin zostaliśmy sami. Patrzył na mnie, a ja nie wiedząc o co mu chodzi uniosłam brwi.
-Co?-zapytałam.
-Tylko nie doprowadź do tego, że będę musiał mówić do ciebie "mamo".-powiedział całkiem poważnie, na co wybuchnęłam śmiechem.
-Wiesz co? Chyba jednak wolę chłopaków w moim wieku.-zaśmiałam się.
Szatyn złapał mnie za rękę, przez co po mojej skórze przeszły iskierki.
Prowadził nas drewnianymi schodami w górę, aż w końcu dotarliśmy do wielkiego pokoju dziennego. Na miękkim białym dywaniku bawiła się dwójka dzieci.

-Jestem.-powiedział szatyn.
-Jussy!-krzyknęli jednocześnie.
Chłopiec i dziewczynka zerwali się z miejsca i już po chwili byli wtuleni w swojego brata.
-Rose, to jest Jazmyn-wskazał na dziewczynkę, którą trzymał na rękach.-A to Jaxon.-poczochrał po włosach chłopczyka przytulonego do jego nogi.- Dzieciaki, to jest Rosie, moja koleżanka.
Jazmyn jest drobną istotką o jasnych oczach i ciemnych blond włosach, natomiast Jaxon to cały Justin. Te same oczy, nos i rysy twarzy. Tylko włosy ma o wiele jaśniejsze.

-Hej.-przywitałam się z nimi.
-Wiesz.-szepnął do Jazmyn, jednocześnie patrząc na mnie.-Jestem pewnien, że jak poprosisz Rosie, to pobawi się z tobą lalkami.-uśmiechął się.
Jazmyn zeskoczyła mu z rąk i podeszła do mnie. Zadarła nosek wysoko do góry, by móc spojrzeć mi w twarz.
-Pobawisz się ze mną?-zapytała cicho.
-Jasne, że tak.-odpowiedziałam cicho. Złapała mnie za rękę i zaprowadziła do jak się nie mylę, swojego pokoju.
Był on naprawdę wielki, jak na taką małą kobietkę. W prawym rogu stało różowe łóżko z baldachimem, na lewno białe biórko i bardzo dużo książek. Dywanik, półki, szafa i oczywiście masa zabawek.

Jazmyn usiadła na puchatym kocu, który był rozcielony na podłodze. Wyciągnęła z pod łóżka wielkie pudło z masą lalek i maskotek.
-Ile masz lat Jazmyn?-zapytałam, gdy podawała mi różowłosą.
-Dziewięć.-powiedziała wzruszając ramionami.- Masz dzieci?-uśmiechnęła się delikatnie.
-Yyy.-podrapałam się po brodzie.-Nie mam. Chyba jestem jeszcze za młoda na dzieci.
-A chciałabyś mieć?-dopytywała.
-Na pewno nie teraz. Może kiedyś.-westchnęłam.-To w co się bawimy?
-W dom!-wystrzeliła ręce w górę na co zachichotałam.-Ja będę mieszkała tutaj.-pobiegła do "tipi" rozstawionego w kącie pokoju.
-To ja zajmuje łóżko.

Bawiłyśmy się, że ja byłam sprzedawczynią w sklepie, a Jazzy miała dwójkę dzieci. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka wbiegł Justin z Jaxon'em na plecach oraz dwoma kartonami pizzy.

-Głodne?-zapytał i usiadł obok mnie.

Dzieciaki wzięły po kawałku pizzy, natomiast ja nie tknęłam ani jednego. Czasem mam tak, że po prostu nie mam ochoty jeść nic przez cały dzień.
-Czemu nie jesz?-Justin spojrzał na mnie unosząc brwi.
-Nie jestem głodna.-wzruszyłam ramionami.
-No bierz, chociaż kawałek-zechęcił i podsunął pudełko z trzema kawałkami pizzy.
Westchnęłam głośno i wgryzłam się w jedzenie. Po chwili podbiegli do nas Jaxon i Jazmyn patrząc na nas dziwnie.
-Co jest?-Justin przyglądał im się.
-Juss-dziewczynka powiedziała zdrobniale.-Rosie to twoja dziewczyna?-uśmiechnęła się słodko.
Spojrzałam na chłopaka, a on na mnie. Uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał dziewczynkę po głowie.
-Rosie to moja koleżanka. Idziemy na taras?
Wzięliśmy puste kartony i drodze wyrzuciliśmy je do śmietnika. Przez szklane, duże drzwi wyszliśmy na zewnątrz, gdzie znajdował się wielki basen, leżaki i stół ogrodowy. Usiadłam na jednym z krzeseł i oparłam się wygodnie.

****Justin****

Rozłożyłem się na leżaku, podczas gdy dzieci bawiły się w ganianego. Cieszę się, że Rose zgodziła się tu ze mną przyjechać. Gdyby nie to, ona siedziałaby w domu ze swoją kuzynką, a ja pewnie zanudziłbym się na śmierć. A tak przynajmniej mam na co popatrzeć...
Słońce waliło mi po oczach, dlatego zakryłem twarz dłońmi. Myślałem sobie o domach, które wczoraj oglądałem i w sumie nie były takie złe. Mam nawet jeden na uwadze.

Z zamyśleń wyrwał mnie dość głośny brzęk po mojej prawej stronie. Spojrzałem tam i zobaczyłem telefon Rose, który prawdopodobnie jej spadł.
-Kurwa, nie.-jęknęła brunetka i ukucnęła po niego wypinając się i jednocześnie dając mi niezły widok.
Moja ręka samoistnie powędrowała w tamtą stronę, przybijając jej klapsa w tyłek. Ktoś tu dostanie niezły opieprz...


Bardzo dziękuję za miłe komentarze❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro