Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI

-Ładnie.-skomentował Justin stojąc za mną. Uśmiechnęłam się delikatnie i wskoczyłam na krzesełko obok niego.
-Dzięki, że wczoraj przyjechałeś.-posłałam mu przyjazne spojrzenie i podsunęłam nóż i widelec.
-Nie ma sprawy.-wziął pierwszy kęs naleśnika, a sądząc po jego minie, chyba mu smakował.- Mam pytanie.
Przyglądał mi się swoimi karmelowymi oczami.
-Jakie?-uniosłam jedną brew.
-Myślisz, że ludzie po alkoholu pieprzą głupoty, czy raczej mówią prawdę?-zapytał całkiem poważnie.
-Eee-zaczęłam.-Nie wiem, to zależy.-wzruszyłam ramionami.
-Od czego?-dopytywał.
-Od sytuacji.-rzuciłam bez zastanowienia. Ale po chwili przeanalizowałam to pytanie. Kurde...
-Co ci nagadałam?-zapytałam szybko, a chłopak uśmiechnął się pod nosem.
-Nic takiego.-wzruszył ramionami, a uśmieszek nadal pozostał na swoim miejscu.
-No Justiiiin-przeciągnęłam.
-Że mnie lubisz, że jestem fajny i przystojny.-uśmiechnął się, a ja czułam się zażenowana. Chyba troszkę się zarumieniłam. Nigdy więcej takiego chlania.-Czyli to  prawda?-dotknął delikatnie mojego policzka.
-Trochę.-westchnęłam, a on uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby.
Po skończonym posiłku włożyłam talerze do zlewu i odprowadziłam Justin'a do drzwi, bo podobno musiał jeszcze coś załatwić. Potem wróciłam do salonu i zajęłam się wynoszeniem kieliszków z wczorajszego wieczoru.

                  *****Justin*****

Zaparkowałem swoją audice przed domem Ryana, po czym wszedłem do środka. Na kanapie w salonie siedział ten kretyn z debilnym uśmieszkiem, wesoło wystukując literki na swoim telefonie. Pewnie pisze z tą nową dupą. Aż żal mi Rosie, gdy pomyślę sobie, jak mogło ją to boleć. To tak jakby w ogóle jej nie kochał, a zostawił dla prawie nieznajomej. Dziwny typ.

-Siema.-rzucuciłem cicho i już chciałem iść na górę.
-Siemka stary. A ty gdzie byłeś w nocy?-zapytał radośnie. Aż miałem mu ochote powybijać te proste ząbki.
-U koleżanki.-wzruszyłem ramionami.
-Taaa.-przeciągnął wyraz.
-A byłeś już u Rose? Ponoć się do niej nie odzywałeś przez jakiś czas?-postanowiłem palić głupa, żeby zorientować się, o co chodzi.
-Serio żaliła ci się?-przewrócił oczami.-Nie jesteśmy już razem.-stwierdził i po chwili znów wylądował nosem w telefonie.
-Czemu? Przecież byliście zakochani.
-Widocznie to nie było to. Poznałem zajebistą laske. I to może być coś więcej.
Nie chciało mi się go słuchać, więc udałem się na górę, aby wziąść kąpiel. Dzisiaj mam trzy spotkania w sprawie kupna domu. A co do Rose... Chyba bardziej ją polubiłem. Jest zdecydowanie lepsza, gdy jest taka zagubiona, wstydliwa i niewinna. Chociaż nutka jej sarkazmu i niewyparzonego języka tworzą jedną całość. Ale nie zaprzątam sobie tym głowy. Muszę przygotować się, aby dobrze wypaść.

                          **** ****

Godzina 17.12. Usiadłam na łóżko w moim pokoju i włączyłam laptopa, od razu wchodząc w wideorozmowy. Zobaczyłam, że Megan jest dostępna, więc nawiązałam połączenie. Po dwóch sygnałach przyjaciółka odebrała.
-Hej.-pomachałam jej i uśmiechnęłam się ciepło.
-No hejka. Jezu, tak dawno z tobą nie gadałam. Przepraszam cię. A tak w ogóle to tam? Ryan przywiózł ci coś z Miami?
No tak. Muszę jej wyjaśnić, co się stało. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi grymas.
-Tak.-powiedziałam pewnie.-Serdecznego kopniaka w dupę od niego i jego nowej dziewczyny.
-Co?-otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.-Jak to?
-No tak to. Powiedział, że poznał kogoś w Miami i że się zakochał.-wzruszyłam ramionami.- A ze mną chciałby się zaprzyjaźnić.
-Co za jebany idiota!-krzyknęła.
-Ciszej.-skarciłam ją i zachichotałam.
-Ale...ale.-jąkała się.-O nie. Jak ja go spotkam, to go tak urządze że go własna matka nie pozna.-groziła.
-Ej, spokojnie. Nie mam zamiaru odwiedzać cię w kiciu.-parsknęłam.
-Dobra.-westchnęła głośno.-A ty jak się czujesz?-spojrzała na mnie zatroskana.
-Jak się dowiedziałam, to przyznam, że nie było dobrze. Ale potem zrozumiałam, że niepotrzebnie płacze i rozpamiętuję.
-No jasne. Dupek nie jest ciebie wart i nie wie co traci.-stwierdziła.-A może pójdziemy dzisiaj do klubu i wyrwiesz sobie jakieś tyłeczki.-zaproponowała.
-Fuu!-krzyknęłam przez śmiech.-Po cholere mi tyłeczki?
-No to bez tyłeczków.-uniosła dłonie w geście obronnym.
-Dzięki, ale dzisiaj nie czuję się zbyt dobrze. Następnym razem. A opowiadaj, co u ciebie.-zachęciłam ją.
-Pamiętasz, jak ci mówiłam o Zayn'ie?-pokiwałam głową.-Więc nadal się spotykamy. Chyba może być z tego coś więcej.
-Trzymam kciuki.
Blondynka nadal nawijała o nowo poznanym chłopaku, a ja dostałam sms'a.

Od: mama
Przyjadę jutro do domu SAMA, delegacja była krótsza. Dobranoc.

Nie odpisałam jej. Nadal jestem zła na to, co ostatnio odwaliła.

                        ***** *****

Obudziłam się o 11.54. Spałam dosyć długo, ale to nic. Przecież są wakacje...
Przeciągnęłam się i ziewnąłam. Udałam się do łazienki. Umyłam zęby i twarz, nadal pozostając w samej koronkowej bieliźnie i łososiowej  satynowej koszulce na ramiączkach. Rozczesałam włosy i ułożyłam je, robią równy przedziałek po środku. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, kto mógł przyjść do mnie o tej godzinie. Zbiegłam na dół i w przedpokoju obejrzałam się w lustrze. Całkiem nieźle mimo tego, że jestem w skąpej koszulce kawałek za tyłek. No ale dobra. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam mamę wyciągającą z bagażnika walizki, a obok niej jakaś dziewczyna. Przyglądnęłam się jej, a już po chwili wiedziałam, kto to jest.

-No nie...-jęknęłam uderzając lekko głową o obramowanie drzwi.
Otóż to moja najwspanialsza kuzyneczka pod słońcem. O tak, wyczujcie sarkazm. Najbardziej zarozumiała, samolubna i wyniosła suka, jaką znam. Mimo to że jest ode mnie młodsza o rok, to ze swoimi cyckami i dupą obnosi się jak nikt. W sumie to nigdy za sobą nie przepadałyśmy, nie wiem czemu. A jednak chyba wiem. Nie toleruję fałszywych małolat.

-No hej Rosie!-krzyknęła i rzuciła mi się w objęcia, przez co o mało nie udusiła mnie ilością mocnych perfum.
-Nie Jane. Nie pomogę ci wnieść twoich gratów.-stwierdziłam, na co prychnęła i poszła po swoje bagaże.
Moja matka weszła do salonu i uśmiechnęła się, a ja zmroziłam ją wzrokiem.
-Co ona tu robi?-syknęłam cicho.
-Daj spokój, zapomniałam ci napisać.-machnęła ręką i usiłowała wnieść swój tobołek po schodach.
-Daj spokój?! Przecież dobrze wiesz, że jej nie znosze.-westchnęłam głośno.
-Rose, nie zachowuj się jak rozkapryszona pięciolatka.-przewróciła oczami.- Eva i Robert wyjechali do Nowego Jorku, a Jane nie miała z kim zostać. Przecież to córka mojej siostry, musiałam się zgodzić. Mam akurat trochę wolnego. Jestem pewna, że nie będzie ci przeszkadzać.
-Jak to nie miała z kim zostać? Przecież mogła pomieszkać z którąś ze swoich sztucznych koleżanek.-sapnęłam głośno.
-Ostatni raz cię ostrzegam. Masz być dla niej miła.
-A ile będzie zatruwać mi życie?-zapytałam zrezygnowana.
-Tydzień. Ide się położyć, a ty pomóż Jane się rozpakować.
-Ta, już lece aż się dymi.-mruknęłam pod nosem schodząc na dół.
Blondynka ubrana w krótkie spodenki i bluzkę z wielkim dekoltem targała ostatnią walizkę, trzaskając drzwiami nogą.
-Może byś się ubrała, co?-spojrzała na mnie, po chwili ciężko opadając na kanapę. Poprawiła swoje farbowane blond włosy, gdyby w razie oparcia głowy miały się przyklepać. Pusta lala.
-Jestem u siebie, więc mogę chodzić w czym chce.-powiedziałam obojętnie, nalewając sobie szklankę soku pomarańczowego.
-Ja też tymczasowo jestem u siebie.-uśmiechnęła się złośliwie.- Więc chyba mam coś do powiedzenia, nie sądzisz kuzyneczko?-uniosła jedną brew.
-Posłuchaj mnie blondi.-podeszłam bliżej niej, na co zaśmiała się pod nosem.-Mieszkasz tu tydzień i trzymasz się ode mnie z daleka, poza tym moja matka nie będzie chodziła za tobą w kółko, więc uważaj sobie.
-Grozisz mi?-prychnęła.
-Nie, tylko ostrzegam. Słyszałaś, że od pyskowania do starszych blaknie farba?-zerknęłam na jej czuprynę.-Chyba widzę tu rude odrosty.-zaśmiałam się widząc jej minę.-Zajmiesz pokój gościnny na górze.

Odwróciłam się i poszłam do swojego pokoju, gdzie szybko ubrałam się w czarne legginsy i czarną luźną bokserkę. Założyłam jeszcze srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie serduszka, który dostałam od Meggy na mikołajki. Przejechałam rzęsy tuszem i zeszłam na dół.
Ubrałam jeszcze czarne conversy i już miałam wychodzić, gdy zatrzymał mnie głos pewnej osoby.
-Gdzie idziesz? Nie żeby mnie to obchodziło, ale pewnie ciocia będzie pytać.-powiedziała piłując pilniczkiem  tipsy.
-Może do mnie zadzwonić.-powiedziałam równie obojętnie.-Idź się prześpij, bo zaśniesz i spiłujesz sobie te śliczne szpony.-uśmichnęłam się słodko i trzasnęłam drzwiami.

Szłam ulicą, konkretnie kierując się do najbliższego sklepu. Weszłam do marketu i wzięłam koszyk. Przechodziłam między regałami i wrzucałam najpotrzebniejsze rzeczy. Cukier, mleko, butelka coli, kilka opakowań ciastek. Przy kasie obsłużyła mnie około czterdziestoletnia ekspedientka. Zapłaciłam za zakupy i wyszłam na zewnątrz, niosąc w obu rękach siatki z produktami. Droga strasznie mi się dłużyła, bo po dopieru dwudziestu  minutach doszłam do domu.

Otworzyłam drzwi, zastając Jane w tej samej pozycji co ją zostawiłam. Tyle że teraz zajmowała się prostowaniem włosów.
-Masz coś dla mnie?-zapytała słodko.
-Dzisiaj wyjątkowo zrobię ci dzień dziecka.-wyciągnęłam z reklamówki opakowanie ciastek oreo, za którymi nie przepadam i rzuciłem w jej stronę.
Blondynka rzuciła się na smakołyki i zajęła się ich pałaszowaniem.
-Będziesz gruba.-zaśmiałam się.
-Oby poszło w cycki.-uśmiechnęła się.
Wbiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, wybierając numer Meg.

-Hej blondi.-przywitałam się radośnie.
-Hej kociaku.-mruknęła na co zachichotałam.-Co tam?
-Zgadnij kto siedzi w moim salonie.
-Rihanna i Drake?-zapytała z nadzieją w głosie.
-Nie. Podpowiedź to farbowana szesnastolatka.
-Jane?!-wydarła się.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie za dużo tych odwiedzin jak na jeden dzień?
-Blondi otwórz!-krzyknęłam na cały głos.
-Na ile zostaje?-dopytywała.
-Na tydzień.-sapnęłam.
-Współczuję.
-Dzięki.
-Nie ma za co. Wiedz, że zawsze możesz wprowadzić się do mnie.
-Zapamiętam.
-A tak w ogóle, to szukam mieszkania dla siebie, ogarniasz?-powiedziała podekstycowana.
-Serio?-uniosłam brwi, chociaż wiedziałam że tego nie zobaczy.
-Za niedługo moja osiemnastka więc będę mogła mieszkać sama. Rodzice powiedzieli, że będą mi je opłacać.
-To gratki. To tylko czekać na parapetówkę.-zaśmiałam się.
-A kto przyszedł?-zapytała ni z tąd ni z owąd. Nie wiedziałam o co jej chodzi, ale rzeczywiście. Przecież ktoś dzwonił.
-To ja idę sprawdzić. Pa.-zacmokałam do telefonu i rozłączyłam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro