XI
-Ładnie.-skomentował Justin stojąc za mną. Uśmiechnęłam się delikatnie i wskoczyłam na krzesełko obok niego.
-Dzięki, że wczoraj przyjechałeś.-posłałam mu przyjazne spojrzenie i podsunęłam nóż i widelec.
-Nie ma sprawy.-wziął pierwszy kęs naleśnika, a sądząc po jego minie, chyba mu smakował.- Mam pytanie.
Przyglądał mi się swoimi karmelowymi oczami.
-Jakie?-uniosłam jedną brew.
-Myślisz, że ludzie po alkoholu pieprzą głupoty, czy raczej mówią prawdę?-zapytał całkiem poważnie.
-Eee-zaczęłam.-Nie wiem, to zależy.-wzruszyłam ramionami.
-Od czego?-dopytywał.
-Od sytuacji.-rzuciłam bez zastanowienia. Ale po chwili przeanalizowałam to pytanie. Kurde...
-Co ci nagadałam?-zapytałam szybko, a chłopak uśmiechnął się pod nosem.
-Nic takiego.-wzruszył ramionami, a uśmieszek nadal pozostał na swoim miejscu.
-No Justiiiin-przeciągnęłam.
-Że mnie lubisz, że jestem fajny i przystojny.-uśmiechnął się, a ja czułam się zażenowana. Chyba troszkę się zarumieniłam. Nigdy więcej takiego chlania.-Czyli to prawda?-dotknął delikatnie mojego policzka.
-Trochę.-westchnęłam, a on uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby.
Po skończonym posiłku włożyłam talerze do zlewu i odprowadziłam Justin'a do drzwi, bo podobno musiał jeszcze coś załatwić. Potem wróciłam do salonu i zajęłam się wynoszeniem kieliszków z wczorajszego wieczoru.
*****Justin*****
Zaparkowałem swoją audice przed domem Ryana, po czym wszedłem do środka. Na kanapie w salonie siedział ten kretyn z debilnym uśmieszkiem, wesoło wystukując literki na swoim telefonie. Pewnie pisze z tą nową dupą. Aż żal mi Rosie, gdy pomyślę sobie, jak mogło ją to boleć. To tak jakby w ogóle jej nie kochał, a zostawił dla prawie nieznajomej. Dziwny typ.
-Siema.-rzucuciłem cicho i już chciałem iść na górę.
-Siemka stary. A ty gdzie byłeś w nocy?-zapytał radośnie. Aż miałem mu ochote powybijać te proste ząbki.
-U koleżanki.-wzruszyłem ramionami.
-Taaa.-przeciągnął wyraz.
-A byłeś już u Rose? Ponoć się do niej nie odzywałeś przez jakiś czas?-postanowiłem palić głupa, żeby zorientować się, o co chodzi.
-Serio żaliła ci się?-przewrócił oczami.-Nie jesteśmy już razem.-stwierdził i po chwili znów wylądował nosem w telefonie.
-Czemu? Przecież byliście zakochani.
-Widocznie to nie było to. Poznałem zajebistą laske. I to może być coś więcej.
Nie chciało mi się go słuchać, więc udałem się na górę, aby wziąść kąpiel. Dzisiaj mam trzy spotkania w sprawie kupna domu. A co do Rose... Chyba bardziej ją polubiłem. Jest zdecydowanie lepsza, gdy jest taka zagubiona, wstydliwa i niewinna. Chociaż nutka jej sarkazmu i niewyparzonego języka tworzą jedną całość. Ale nie zaprzątam sobie tym głowy. Muszę przygotować się, aby dobrze wypaść.
**** ****
Godzina 17.12. Usiadłam na łóżko w moim pokoju i włączyłam laptopa, od razu wchodząc w wideorozmowy. Zobaczyłam, że Megan jest dostępna, więc nawiązałam połączenie. Po dwóch sygnałach przyjaciółka odebrała.
-Hej.-pomachałam jej i uśmiechnęłam się ciepło.
-No hejka. Jezu, tak dawno z tobą nie gadałam. Przepraszam cię. A tak w ogóle to tam? Ryan przywiózł ci coś z Miami?
No tak. Muszę jej wyjaśnić, co się stało. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi grymas.
-Tak.-powiedziałam pewnie.-Serdecznego kopniaka w dupę od niego i jego nowej dziewczyny.
-Co?-otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.-Jak to?
-No tak to. Powiedział, że poznał kogoś w Miami i że się zakochał.-wzruszyłam ramionami.- A ze mną chciałby się zaprzyjaźnić.
-Co za jebany idiota!-krzyknęła.
-Ciszej.-skarciłam ją i zachichotałam.
-Ale...ale.-jąkała się.-O nie. Jak ja go spotkam, to go tak urządze że go własna matka nie pozna.-groziła.
-Ej, spokojnie. Nie mam zamiaru odwiedzać cię w kiciu.-parsknęłam.
-Dobra.-westchnęła głośno.-A ty jak się czujesz?-spojrzała na mnie zatroskana.
-Jak się dowiedziałam, to przyznam, że nie było dobrze. Ale potem zrozumiałam, że niepotrzebnie płacze i rozpamiętuję.
-No jasne. Dupek nie jest ciebie wart i nie wie co traci.-stwierdziła.-A może pójdziemy dzisiaj do klubu i wyrwiesz sobie jakieś tyłeczki.-zaproponowała.
-Fuu!-krzyknęłam przez śmiech.-Po cholere mi tyłeczki?
-No to bez tyłeczków.-uniosła dłonie w geście obronnym.
-Dzięki, ale dzisiaj nie czuję się zbyt dobrze. Następnym razem. A opowiadaj, co u ciebie.-zachęciłam ją.
-Pamiętasz, jak ci mówiłam o Zayn'ie?-pokiwałam głową.-Więc nadal się spotykamy. Chyba może być z tego coś więcej.
-Trzymam kciuki.
Blondynka nadal nawijała o nowo poznanym chłopaku, a ja dostałam sms'a.
Od: mama
Przyjadę jutro do domu SAMA, delegacja była krótsza. Dobranoc.
Nie odpisałam jej. Nadal jestem zła na to, co ostatnio odwaliła.
***** *****
Obudziłam się o 11.54. Spałam dosyć długo, ale to nic. Przecież są wakacje...
Przeciągnęłam się i ziewnąłam. Udałam się do łazienki. Umyłam zęby i twarz, nadal pozostając w samej koronkowej bieliźnie i łososiowej satynowej koszulce na ramiączkach. Rozczesałam włosy i ułożyłam je, robią równy przedziałek po środku. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, kto mógł przyjść do mnie o tej godzinie. Zbiegłam na dół i w przedpokoju obejrzałam się w lustrze. Całkiem nieźle mimo tego, że jestem w skąpej koszulce kawałek za tyłek. No ale dobra. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam mamę wyciągającą z bagażnika walizki, a obok niej jakaś dziewczyna. Przyglądnęłam się jej, a już po chwili wiedziałam, kto to jest.
-No nie...-jęknęłam uderzając lekko głową o obramowanie drzwi.
Otóż to moja najwspanialsza kuzyneczka pod słońcem. O tak, wyczujcie sarkazm. Najbardziej zarozumiała, samolubna i wyniosła suka, jaką znam. Mimo to że jest ode mnie młodsza o rok, to ze swoimi cyckami i dupą obnosi się jak nikt. W sumie to nigdy za sobą nie przepadałyśmy, nie wiem czemu. A jednak chyba wiem. Nie toleruję fałszywych małolat.
-No hej Rosie!-krzyknęła i rzuciła mi się w objęcia, przez co o mało nie udusiła mnie ilością mocnych perfum.
-Nie Jane. Nie pomogę ci wnieść twoich gratów.-stwierdziłam, na co prychnęła i poszła po swoje bagaże.
Moja matka weszła do salonu i uśmiechnęła się, a ja zmroziłam ją wzrokiem.
-Co ona tu robi?-syknęłam cicho.
-Daj spokój, zapomniałam ci napisać.-machnęła ręką i usiłowała wnieść swój tobołek po schodach.
-Daj spokój?! Przecież dobrze wiesz, że jej nie znosze.-westchnęłam głośno.
-Rose, nie zachowuj się jak rozkapryszona pięciolatka.-przewróciła oczami.- Eva i Robert wyjechali do Nowego Jorku, a Jane nie miała z kim zostać. Przecież to córka mojej siostry, musiałam się zgodzić. Mam akurat trochę wolnego. Jestem pewna, że nie będzie ci przeszkadzać.
-Jak to nie miała z kim zostać? Przecież mogła pomieszkać z którąś ze swoich sztucznych koleżanek.-sapnęłam głośno.
-Ostatni raz cię ostrzegam. Masz być dla niej miła.
-A ile będzie zatruwać mi życie?-zapytałam zrezygnowana.
-Tydzień. Ide się położyć, a ty pomóż Jane się rozpakować.
-Ta, już lece aż się dymi.-mruknęłam pod nosem schodząc na dół.
Blondynka ubrana w krótkie spodenki i bluzkę z wielkim dekoltem targała ostatnią walizkę, trzaskając drzwiami nogą.
-Może byś się ubrała, co?-spojrzała na mnie, po chwili ciężko opadając na kanapę. Poprawiła swoje farbowane blond włosy, gdyby w razie oparcia głowy miały się przyklepać. Pusta lala.
-Jestem u siebie, więc mogę chodzić w czym chce.-powiedziałam obojętnie, nalewając sobie szklankę soku pomarańczowego.
-Ja też tymczasowo jestem u siebie.-uśmiechnęła się złośliwie.- Więc chyba mam coś do powiedzenia, nie sądzisz kuzyneczko?-uniosła jedną brew.
-Posłuchaj mnie blondi.-podeszłam bliżej niej, na co zaśmiała się pod nosem.-Mieszkasz tu tydzień i trzymasz się ode mnie z daleka, poza tym moja matka nie będzie chodziła za tobą w kółko, więc uważaj sobie.
-Grozisz mi?-prychnęła.
-Nie, tylko ostrzegam. Słyszałaś, że od pyskowania do starszych blaknie farba?-zerknęłam na jej czuprynę.-Chyba widzę tu rude odrosty.-zaśmiałam się widząc jej minę.-Zajmiesz pokój gościnny na górze.
Odwróciłam się i poszłam do swojego pokoju, gdzie szybko ubrałam się w czarne legginsy i czarną luźną bokserkę. Założyłam jeszcze srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie serduszka, który dostałam od Meggy na mikołajki. Przejechałam rzęsy tuszem i zeszłam na dół.
Ubrałam jeszcze czarne conversy i już miałam wychodzić, gdy zatrzymał mnie głos pewnej osoby.
-Gdzie idziesz? Nie żeby mnie to obchodziło, ale pewnie ciocia będzie pytać.-powiedziała piłując pilniczkiem tipsy.
-Może do mnie zadzwonić.-powiedziałam równie obojętnie.-Idź się prześpij, bo zaśniesz i spiłujesz sobie te śliczne szpony.-uśmichnęłam się słodko i trzasnęłam drzwiami.
Szłam ulicą, konkretnie kierując się do najbliższego sklepu. Weszłam do marketu i wzięłam koszyk. Przechodziłam między regałami i wrzucałam najpotrzebniejsze rzeczy. Cukier, mleko, butelka coli, kilka opakowań ciastek. Przy kasie obsłużyła mnie około czterdziestoletnia ekspedientka. Zapłaciłam za zakupy i wyszłam na zewnątrz, niosąc w obu rękach siatki z produktami. Droga strasznie mi się dłużyła, bo po dopieru dwudziestu minutach doszłam do domu.
Otworzyłam drzwi, zastając Jane w tej samej pozycji co ją zostawiłam. Tyle że teraz zajmowała się prostowaniem włosów.
-Masz coś dla mnie?-zapytała słodko.
-Dzisiaj wyjątkowo zrobię ci dzień dziecka.-wyciągnęłam z reklamówki opakowanie ciastek oreo, za którymi nie przepadam i rzuciłem w jej stronę.
Blondynka rzuciła się na smakołyki i zajęła się ich pałaszowaniem.
-Będziesz gruba.-zaśmiałam się.
-Oby poszło w cycki.-uśmiechnęła się.
Wbiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, wybierając numer Meg.
-Hej blondi.-przywitałam się radośnie.
-Hej kociaku.-mruknęła na co zachichotałam.-Co tam?
-Zgadnij kto siedzi w moim salonie.
-Rihanna i Drake?-zapytała z nadzieją w głosie.
-Nie. Podpowiedź to farbowana szesnastolatka.
-Jane?!-wydarła się.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie za dużo tych odwiedzin jak na jeden dzień?
-Blondi otwórz!-krzyknęłam na cały głos.
-Na ile zostaje?-dopytywała.
-Na tydzień.-sapnęłam.
-Współczuję.
-Dzięki.
-Nie ma za co. Wiedz, że zawsze możesz wprowadzić się do mnie.
-Zapamiętam.
-A tak w ogóle, to szukam mieszkania dla siebie, ogarniasz?-powiedziała podekstycowana.
-Serio?-uniosłam brwi, chociaż wiedziałam że tego nie zobaczy.
-Za niedługo moja osiemnastka więc będę mogła mieszkać sama. Rodzice powiedzieli, że będą mi je opłacać.
-To gratki. To tylko czekać na parapetówkę.-zaśmiałam się.
-A kto przyszedł?-zapytała ni z tąd ni z owąd. Nie wiedziałam o co jej chodzi, ale rzeczywiście. Przecież ktoś dzwonił.
-To ja idę sprawdzić. Pa.-zacmokałam do telefonu i rozłączyłam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro