Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII

-I teraz się zastanawiam, co będę robić przez ten tydzień.-westchnęłam.

Leżałam właśnie na swoim łóżku, machając nogami na wszystkie strony z nudów. Przede mną leżał laptom z otworzoną kamerką, przez którą rozmawiałam z Matt'em.
Bo od mojej zakochanej przyjaciółki ani słowa, od stalkera też. No cóż, zostawili mnie samą. Godzina 14.02. Dzisiaj nic mi się nie chce. Ale jak dobrze pójdzie, to może wybiore się na plaże. Zobaczymy...
-Za dwa dni wracam, moge do ciebie zajrzeć jak chcesz.-wzruszył ramionami.
Za nim można było zobaczyć tylko ścianę z kilkoma obrazkami. Czyli wielkie nic.
-Daj spokój. Przecież też masz swoje życie.-przekręciłam się na drugą stronę i przechyliłam laptopa, żeby być bardziej widoczną.
-Czyli nie chcesz, żebym przyjeżdżał.-stwierdził.
-Nie mówię, że nie chce.-przewróciłam oczami.- Po prostu wiem, że są wakacje, a ty raczej nie jesteś typem osoby wiecznie siedzącej na tyłku.
-A kto powiedział, że będę siedział na tyłku?-uniósł się.- Zresztą jesteś moją młodszą siostrą, której przydałoby się pilnować. Ty przecież też nie jesteś specjalnie święta.-zaśmiał się.
-Ja?-wskazałam na niego palcem.-To nie lądowałam u dyrektorki za palenie w szatni.-zachichotałam.
-To było dawno.-machnął ręką ze śmiechem.- A jakie plany na dzisiaj?
-Żadne w sumie.-wzruszyłam ramionami.- Może wyjde gdzieś, ale to później.
-Ej, tylko nie szlajaj się po nocach, zrozumiano?-uniósł brwi.
-Jasne mamo.-przewróciłam oczami.- Narka, spadam.
-Trzymaj się młoda.-powiedział i rozłączył się.

Matt jest o wiele wyższy ode mnie, zresztą jak Ryan. Kumplowali się i chyba nadal utrzymują kontakty. Ma ciemne włosy i brązowe oczy, tak jak ja. Razem z Ryanem grał w naszej drużynie koszykówki, a to w sumie dzięki niemu się poznaliśmy. Chłopcy grali finałowy mecz, na który się wybrałam. Po wygranej zeszłam pogratulować grupie wygranej, i tam właśnie wpadłam na Ryana. Potem zaczęliśmy się spotykać, co na początku nie do końca podobało się mojemu bratu. Jesteśmy razem trzy miesiące, a znamy się od czterech.
  
  
                     ****** ******
Mamy godzinę 15.23. Przebrana w czarny strój kąpielowy i krótkie spodenki postanowiłam iść na plażę, chociaż nie wiem, czy długo wytrzymam, bo dzisiaj można się ugotować. Wzięłam torbę, do której spakowałam olejek, telefon i ręcznik wyszłam z domu i zamknęłam go na klucz. Założyłam jeszcze okulary przeciwsłoneczne i tak wybrałam się nad ocean.
Do najbliższego brzegu miałam piętnaście minut piechotą. Przeszłam kilka ulic, napotykając się na łobuzerskie wzroki chłopaków i gwizdy. Ostatecznie skręcając w piaszczyste zejście. Nie było tam dużo ludzi, bo to plaża mało znana.
Wyciągnęłam ręcznik i rozłożyłam go na piasku, zrzuciłam z siebie spodenki i związałam włosy w koczka na czubku głowy. Spryskałam się jeszcze olejkiem i położyłam na brzuchu, pozwalając słońcu na to, by troszkę złapało się mojej skóry.

-Kogo moje piękne oczy widzą?-usłyszałam.-Największa zołza w Los Angeles.
Odwróciłam się na plecy i zasłoniłam twarz przed słońcem, bo nieźle dawało po oczach.
Nie wiem, czy on za mną chodzi, czy to przypadek, że spotykamy się w tym samym miejscu o tym samym czasie.
-Justin, naprawdę nie musisz mnie śledzić.-prychnęłam kładąc się z powrotem, tym czasem opalając brzuch.
-A może ty mnie śledzisz?-zapytał.
-Nie piernicz, byłam tu pierwsza.-powiedziałm nawet na niego nie patrząc.
-Może mnie nie zauważyłaś.-wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. Chyba zbyt blisko, bo mieścił się jeszcze na moim ręczniku, jednocześnie stykając się z moją nogą.
-Mmm, po pierwsze.-podniosłam się i wskazałam na niego palcem.-Naruszasz moją przestrzeń osobistą. A po drugie piasek nie gryzie.-posłałam mu sztuczny uśmiech.
-Ale za to jakie widoki.-zagwizdał, a w odpowiedzi dostał ode mnie kuksańca w bok.
-Długo tu będziesz siedział?-zapytałam po jakiejś chwili.
-Przeszkadzam ci?-uniósł brwi.
-Szczerze? Wole siedzieć z tobą niż z na przykład jakimś starym zboczuchem.-zaśmiałam się.
-Dlatego będę tu siedział, żeby nie dosiadł się do ciebie żaden zboczuch.-pokazał rząd śnieżnobiałych prostych zębów.
-Okej.-wzruszyłam ramionami.

Szatyn miał na sobie krótkie czarne spodenki i biały podkoszulek. Na jego głowie spoczywały przeciwsłoneczne okulary.
-Przesuń się troche.-powiedział, a potem jego koszulka wylądowała obok mojej torby.

Niekontrolowanie spojrzałam na niego, a moje oczy momentalnie zjechały na tą umięśnioną klatę, pokrytą tatuażami. Najbardziej moją uwagę przykuła data. Nie miałam okazji przypatrzeć się uważniej, bo chłopak spojrzał na mnie.
-Chcesz posmarować to boskie ciałko?-śmiesznie poruszał brwiami, na co zaśmiałam się, a szatyn dołączył do mnie.
Już po chwili leżeliśmy oboje tylko w połowie na moim ręczniku, stykając się ramionami. Nie wiem, jaki był sens leżenia tylko częścią na piasku, ale okej.
-Mam ochotę na loda.-westchnął.
-W tym ci nie pomogę.-odpowiedziałam obojętnie, na co wybuchł śmiechem.
-Nie takiego loda!-krzyknął.- Tam jest budka z lodami.-wskazał na wejście na plaże, przy którym rzeczywiście była jakaś buda.
-A myślałam, że nie można się po tobie spodziewać czegoś normalnego.-zachichotałam.
-Pójdziesz po lody?-spojrzał na mnie.
-Czemu ja? To ty chcesz loda.-prychnęłam marszcząc brwi.
-Ale ty mi uciekniesz.-stwierdził.
-Umiesz czytać w myślach.-sarkastycznie zaklaskałam w dłonie.
-Jak Ryan z tobą wytrzymuje.-sapnął i opadł na piasek.-Ale ja serio chce loda.-jęknął jak małe dziecko.
-To idź.-przewróciłam oczami.
-Albo zróbmy tak, że ja ci zostawie telefon i pójdę po lody, a ty tu zostaniesz i na mnie poczekasz.-uśmiechnął się.
-A więc mój drogi, zapewne wiesz jak bardzo mi zależy, żebyś odzyskał telefon.-uśmiechnęłam się.
-No to na mnie poczekaj.-powiedział, opierając się dłońmi o ręcznik i wlepiając we mnie wzrok.
-Wiesz co? Zastanawia mnie, ile Ryan ci zapłacił za spędzanie ze mną czasu.
-A to dziwne, że chcę spędzać z tobą czas z własnej woli?
-Tak, skoro uważasz mnie za zołze.
-Bo jesteś zołzą.
-A ty kretynem.
-A ty wiedźmą.
-Dobra, idź. Waniliowy z polewą czekoladową i posypką.-przewróciłam oczami.
-Wygrałem z tą zołzą!-krzyknął, na co wybuchłam śmiechem.

Chłopak wziął portfel i udał się po lody, natomiast mnie korcił jego telefon. Sama nie chciałbym, aby grzebał w mojej komórce, dlatego postanowiłam zostawić mu małą niespodziankę.
Wzięłam jego telefon i przeciągnęłam palcem po ekranie, na szczęście nie miał blokady. Kliknęłam w ikonkę aparatu. Najpierw zrobiłam zdjęcie ocanu, a potem sobie.
Na fotografii byłam widoczna od wyraźnie zarysowanych obojczyków po czubek koczka wraz z tłem. Połowę twarzy zasłoniłam dłonią, pokazując środkowego palca. Artystycznie, czyż nie? W sumie wyszło całkiem okej, więc niech się cieszy.
Po kilku minutach szatyn wrócił uśmiechnięty od ucha do ucha, trzymając dwa rożki "włoskich" lodów z maszyny.
-Dzięki.-powiedziałam i polizałam loda od boku, aby polewa nie lała mi się po palcach.
-Mmm.-zagryzł wargę, patrząc na moje usta.- Kociaku...-zamruczał.
Po chwili zorientowałam się, że przecież siedzę przed nim półnaga i w dodatku wylizuje loda z każdej strony.
-Nie wyobrażaj sobie niewiadomo czego, bo ci stanie.-przewróciłam oczami, na co wybuchnął śmiechem.
         ********* *********

-Możesz przestać mnie molestować wzrokiem?-zapytałam.
Było już grubo po 19. Dokładnie dziewiętnasta czterdzieści dziewięć.
Justin siedział obok mnie przez cały czas opowiadając kawały, ale szczerze powiedziawszy jakieś osiemdziesiąt procent było z podtekstem. Typowy facet...
Postanowiłam, że chyba najwyższy moment wracać do domu. Oczywiście mój wierny kompan zaproponował mi podwózkę, ale nie wiedziałam, czy to byłaby dobra decyzja. Moje spodenki całkiem "przypadkowo" wpadły do wody, przez co były kompletnie przemoczone, podobnie jak ręcznik.
Czyli szłam obok szatyna bez koszulki, ponieważ jego także wylądowała w oceanie, w samym stroju kąpielowym.
-Przestane, jak wsiądziesz do samochodu.-wzruszył ramionami.
-Nie chce. Stoję półnaga przed takim jednym napaleńcem, który specjalnie wszystko mi zmoczył.-przewróciłam oczami.
-A wiesz ile takich napaleńców kręci się po ulicach? Pomyśl, czy wolisz mieć na głowie jednego całkiem bezpiecznego napaleńca czy dużo więcej gwałcicielów czy chuj wie czego.-spojrzał na mnie.
-O mój boże-krzyknęłam ze śmiechem.- Justinek się martwi!-wytrzęsłam jego policzkami, na co przybrał niezadowoloną minę.
-Nie miałbym się z kim droczyć, a świat straciłby jedną zołzę.-uśmiechnął się złośliwie.
Przewróciłam oczami i przyglądałam się z zaciekawieniem poczynaniom szatyna. Otworzył tylne drzwi i z siedzeń wziął bluzę. Podał mi ją.
-Będzie ci bardziej komfortowo?-zmarszczył brwi.
Włożyłam ręce w rękawy i naciągnęłam ją trochę w dół, ale i tak sięgała mi tylko do tyłka. No to fajnie...
-Dobra.-puścił mi oczko i wsiadł na miejsce kierowcy, a ja na miejsce pasażera.

Opadłam na oparcie i zapiełam pasy. Szatyn odwiózł mnie do domu, a ja poczułam się tak senna, że od razu odleciałam w krainę Morfeusza...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro