VI
Szłam mniej znaną ulicą. Chciałam się uspokoić, żeby po drodze czegoś najzwyczajniej w świecie nie rozjebać, albo broń boże kogoś. Dzięki za świetny poranek, mamo.
Byłam pogrążona w swoich myślach. Czemu ona się tak zmieniła? Niech sobie jedzie z tym całym Philipem i nie wraca.
Poczułam ból w ramieniu, bo prawdopodobnie na kogoś wpadłam.
Gdy zobaczyłam, że to Justin, totalnie się we mnie zagotowało.
-Ty za mną łazisz czy co?!-wykrzyczałam, a chłopak tylko uniósł ręce do góry w geście obrony i chciał iść dalej.
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale złapałam go za rękę, przez co się zatrzymał.
Jego oczy są takie brązowe, duże i piękne... Ej, powiedz coś a nie gapisz się na niego jak idiotka. On patrzył na mnie jak na nienormalną. Chyba rzeczywiście jestem nienormalna. Rose, co się z tobą dzieje...
-Przepraszam.-jęknęłam w końcu, a chłopak lekko się uśmiechnął.
-Nie ma za co.-zachichotał patrząc na nasze splecione dłonie. Otrząsnęłam się i rozłączyłam nasze palce.
-Więc czemu masz dzisiaj taki wybuchowy humor?-zaśmiał się.
-Też byś tak miał, gdybyś nie spał prawie całą noc, gdybyś był zmuszony do słuchania jęków swojej matki i jej fagasa, i gdyby ten facet wykorzystywał każdą chwilę żeby zmolestować cię wzrokiem i zmacać ci tyłek.-głośno wypuściłam powietrze.
Nic nie odpowiedział, tylko nad czymś myślał. Nawet nie wiedziałam, gdzie idziemy. Postanowiłam przerwać tą ciszę.
-Tak w ogóle to gdzie teraz mieszkasz?
Chyba tym pytaniem zerwałam go z powrotem na ziemię, bo chyba nie do końca skontaktował.
-Eee, u Ryana.-odpowiedział.-A potem nie wiem.
-To gdzie wczoraj jechałeś, jak mnie odwoziłeś?-coś mi tu nie gra...
-Co jadłaś na śniadanie?-zapytał z głupim uśmieszkiem.
-Ej! Pytam o coś!-powiedziałam.
-Ja też.-wzruszył ramionami.
-Dobra, ja ci odpowiem, a potem ty mi. Nic nie jadłam.-patrzyłam na niego, czekając na jego wytłumaczenie.
-To idziemy coś zjeść.-stwierdził.
-No słucham.-uniosłam wyczekująco brwi.
-Nie powiedziałem że się zgadzam.-uśmiechnął się, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby.
-Palant.-burknęłam.
-Też cię lubię.-zaśmiał się.
Udaliśmy się do jakiejś małej kawiarni. W środku było przytulnie, przeważały kolory brązowy, biały i czarny.
Znaleźliśmy wolne miejsce w rogu sali. Poszłam zająć stolik, a szatyn złożył zamówienie. Wszystkie dziewczyny w otoczeniu patrzyły na niego jak na boga. Ta, nie dziwie się czemu...
Na oko dwudziestoletnia kobieta za ladą zalotnie przerzucała włosami, na co przewróciłam oczami.
Justin udał się do naszego stolika i usiadł naprzeciwko mnie.
-Co zamówiłeś?-zapytałam.
-Zgadnij.-uśmiechnął się.
-Mam ochotę na szarlotkę.
-Uwielbiam szarlotkę.-powiedział i przyglądał się mi.-Widzisz, pasujemy do siebie.
-Taa.-parsknęłam.-Stwierdziłeś to na podstawie głupiej szarlotki?-uniosłam brwi z rozbawieniem.
-Ej, tylko nie głupiej.-skarcił mnie wzrokiem.
Czułam się jak w jakimś serialu. Co chwilę ktoś na nas zerkał. A dokładniej to na niego...
-Mógłbyś założyć sobie coś na głowę, jakąś torbę na przykład?-zapytałam, otrzymując tylko zdziwione spojrzenie.- Co chwile ktoś się tu gapi.-przewróciłam oczami.
-Nie moja wina, że jestem taki idealny.-poprawił grzywkę i posłał mi łobuzerskie spojrzenie.
-I taki skromny.-zaśmiałam się.
Po chwili blondwłosa młoda kelnerka przyniosła nam nasze szarlotki i kawy, życząc smacznego. Oczywiście wpatrzona była w Justina jak w obrazek.
-Dobra?-uniósł brwi do góry.
-Ta.-powiedziałam obojętnie wkładając widelczykiem kolejny kawałek do ust.
-To opowiesz mi, co to była za akcja z twoją matką?
-Nie.-odpowiedziałam krótko.
Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Nie chciało mi się przywracać wszystkiego od początku. To bez sensu.
-Czemu nie?-zmarszczył brwi
-A czemu tak?
-Gdzie ten Ryan cię znalazł.-westchnął.
-Na meczu kosza.-wzruszyłam ramionami.
-Tylko błagam, nie opowiadaj mi waszej histori miłosnej, bo się zrzygam tęczą.-wypił łyka kawy.-Dzisiaj znów masz zamiar zostać w domu na noc?
-A to coś złego?-zapytałam.
-Nie, ale z tego co mówiłaś to ten typ nie wydaje się być normalny.
-Nikt nie jest do końca normalny-wzruszyłam ramionami.
-Wiesz, o co mi chodzi.-przewrócił oczami.
-Nie.-droczyłam się z nim. Zdaje się, że szybko traci cierpliwość.
-Jesteś męcząca.
-To po co tu siedzisz?-zapytałam.
W tym momencie zadzwonił telefon, ale nie mój. Gdy szatyn wyciągał telefon ze spodni, kątem oka zobaczyłam, że dzwoni Ryan.
-Halo?...Ta...Jestem, eee, w sklepie... Chce kupić coś na obiad... Dobra... Nara.-zakończył rozmowę.
-Czemu znowu go okłamałeś?
-Gdyby się dowiedział, że siedze sobie z tobą w kawiarni przy szarlotce i kawce, nie byłoby fajnie. Wystarczy, że wczoraj dostałem opieprz za pocałowanie cię w rękę.-przewrócił oczami, na co zachichotałam.-Wiesz o tym, że jutro wieczorem wyjeżdża, co nie?
Ryan wyjeżdża? Niby gdzie?
-Gdzie?
-Leci do Miami na tydzień.-wzruszył ramionami.
******* *******
Godzina 20:03. Leżę na kanapie w salonie czytając kartkę, którą zostawiła mi mama.
Rose
Naprawdę się na tobie zawiodłam.
Chyba obie powiedziałyśmy o kilka słów za dużo. W każdym razie mam nadzieję, że żałujesz tego, co powiedziałaś. Wrócę za jakieś dwa tygodnie. Pieniądze jak zawsze masz na karcie.
Mama.
Po pierwsze-nie, nie żałuje żadnego słowa które powiedziałam, chętnie dopowiedziałabym coś jeszcze. Po drugie-mam nadzieję, że wrócisz sama...
Właśnie oglądałam jakieś nudne seriale czekając na Ryana. Miał do mnie wpaść, bo wszystko się potwierdziło. Jutro około 21.00 wylatuje do Miami. Wtedy zostanie mi tylko Megan.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zwlekłam się z szarego narożnika i podbiegłam otworzyć. W progu zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Ryana. Wpuściłam go do środka, zamykając za nami drzwi.
-Czemu mi nie powiedziałeś, że wyjeżdżasz do rodziców?-zapytałam, gdy brunet objął mnie w talii.
-Nie chciałem, żebyś się denerwowała.-szepnął.
-Jak tam twoja matka?-zapytał, rozsiadając się na kanapie.
Wcześniej opowiedziałam mu całą historię, dlatego wiedział co i jak. Oczywiście wkurzył się na tego całego Philipa, chociaż wcale mu się nie dziwię.
Rzuciłam mu liścik od mojej kochanej rodzicielki. Przeczytał go i prychnął pod nosem.
Wzięłam jakieś picie i usiadłam mu na kolanach, z kolei chłopak włączył film. Nawet nie zwróciłam uwagi na tytuł, bo byłam pogrążona w myślach, co będę robić przez najbliższy tydzień. Może Matt zdąży wrócić i wpadnie, albo ja odwiedzę jego?
Brunetowi chyba też się znudziło, bo zajął się pieszczeniem skóry na moim obojczyku. Przekręciłam się tak, że siedziałam na nim okrakiem, odchylając głowę w prawo, gdy jego celem stała się moja szyja. Palcami przeczesywałam jego gęste włosy, czując na plecach przyjemne dreszcze, kiedy jeździł dłonią po moich plecach pod koszulką.
-Jutro mam jeszcze kilka spraw. Pożegnaj się ze mną.-wyszeptał mi do ucha, przez co musnęłam go lekko w szczękę.
Dłońmi zjechał na moje pośladki, palcami kreśląc na nich wzory. Wpił się w moje usta, wstał, a ja oplotłam go nogami w pasie. Nie przerywając udał się schodami na górę, na oślep jedną ręką otwierając drzwi mojego pokoju. Delikatnie postawił mnie na łóżku i pochylił się nade mną, oparł się na łokciu obok mojej głowy. Dłonią badał dokładnie mój brzuch, talie i uda. Całował mnie w szyję, obojczyki, szczękę, usta...
******* *******
Słyszę dźwięk. To chyba budzik. Ale przecież nie nastawiałam budzika. Leniwie otworzyłam oczy i rozglądnęłam się po pokoju. Wszystko w porządku, no może oprócz naszych porozrzucanych ciuchów. Gdy już miałam sięgnąć po sprawce mojej pobudki, wyprzedził mnie Ryan. Wyłączył alarm i z powrotem opadł na poduszki, przyglądając mi się z uśmiechem.
-Dzień dobry piękna.-powiedział cicho ze swoją poranną chrypką.-Jak się spało?
-Chętnie pospałabym dłużej.-mruknęłam.
-Wiesz, że muszę już iść?-bardziej stwierdził.- Mam jeszcze papiery do załatwienia.-wstał z łóżka i ubrał się szybko we wczorajsze ciuchy.
Zawinęłam się w koc i poszłam z nim na dół, nalałam nam obu po szklance soku.
-Dzięki.-powiedział odbierając ode mnie wysokie naczynie.
Oplótł mnie w pasie i powoli upijał po łyku napoju ciągle patrząc mi w oczy.
-Jadę do domu, a potem na miasto. Widzimy się po ósmej, okej? Przjedziemy po ciebie.-musnął mnie w usta, zostawiając na nich pomarańczowy posmak.
Odwrócił się i wyszedł, ostatecznie machając mi przy samochodzie. Zamknęłam drzwi na klucz i poszłam do łazienki, żeby wziąść kąpiel. Zdecydowałam się na wannę. Napuściłam do niej ciepłej wody, nalałam trochę płynu, który zabarwił ją na delikatny róż. Zrzuciłam koc na podłogę, bo tylko to miałam na sobie, i weszłam do wody, relaksując się...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro