I
-Meggy, słyszysz mnie?-zapytałam trzymając jedną ręką telefon, natomiast drugą zatykałam ucho, aby usłyszeć coś poza głośną muzyką.
-Słyszę, słyszę. I jak tam zabawa?-zachichotała moja najlepsza przyjaciółka.
-Tak sobie. Może ja wrócę do ciebie?Głupio mi tak samej.-westchnęłam.
-Nawet nie próbuj.-powiedziała ostro. W głowie widziałam jak mruży oczy.
-Masz się bawić razem z Ryan'em. Przecież to wasza trzymiesięcznica.-zaśmiała się, a w tle słychać było piskliwy głosik jej 5-letniej siostry.
-Istnieje takie słowo?-podrapałam się w czubek głowy.
-Nie zmieniaj tematu.(Megan, zrób mi coś do jedzenia!)-usłyszałam.
-Dobra skrabie, kończe, bo to dziecko mnie wykończy.-westchnęła i nie czekając na moją odpowiedź rozłączyła połączenie.
Schowałam telefon do swojej bordowej, małej torebki na złotym łańcuszku i podeszłam do dużego lustra. Tak, jestem właśnie w klubowym kiblu.
W odbiciu zobaczyłam średniego wzrostu dziewczynę o długich, falowanych ciemnych włosach, brązowych oczach okalonych wachlarzem czarnych rzęs oraz pełnych ustach pomalowanych matową pomadką. Miała na sobie dopasowaną bordową sukienkę po połowy ud z koronką nad biustem i dużej części pleców, która idealnie podkreślała jej pełny biust i zgrabą pupę.
Oto ja, 17-letnia Rose Brooks.
Wyszłam z toalety, gdzie moje nozdrza znów przywitały sie z nieprzyjemnym zapachem potu, alkoholu, fajek i mieszających się ze sobą perfum. Ohyda.
Przy wysokim barze zauważyłam mojego chłopaka, Ryana. Wysoki, 20-letni brunet z cudnym uśmiechem, poczuciem humoru i niesamowitym urokiem ososobistym. Jeszcze kilka tygodni temu obiekt westchnień wielu lasek z mojej szkoły.
Podeszłam do niego, a on przyciągnął mnie do siebie.
-W porządku?Długo cię nie było.-powiedział dosyć głośno w moje włosy, abym mogła cokolwiek usłyszeć, co uniemożliwiał DJ.
To on. Zawsze troskliwy i opiekuńczy. Za to między innymi się w nim zakochałam.
-Tak, rozmawiałam z Magan.-uśmiechnęłam się delikatnie.
A teraz coś o niej.
Megan to moja najlepsza przyjaciółka, która jest dla mnie jak siostra. Jest to śliczna długowłosa blondynka mojego wzrostu, może kilka centymetrów wyższa. Ma figurę modelki, ale gdy tylko o tym wspomnę, zawsze mnie wyśmiewa. Przyjaźnimy się od około ośmiu lat czyli od przeprowadzki tutaj, do Los Angeles. Tak naprawdę, to miała być tu z nami, ale rodzice wkopali ją w pilnowanie siostry. Ona już nie ma tak łatwo, ponieważ jej starzy są lekarzami i rzadko wyjeżdzają, dlatego zdarza się, że śpi u mnie.
Mam tylko mamę i brata. Ojciec odszedł od nas kiedy miałam siedem lat, a mój brat Matt jedenaście. Matt obecnie ma swoje mieszkanie jakieś 30 minut od naszego domu, mimo to zawsze mogę na niego liczyć. Mama, Mathilda często wyjeżdża w delegacje. Jest w domu jakieś kilka, może kilkanaście dni w miesiącu przy dobrych wiatrach, więc właściwie jako 17-latka mieszkam sama. Na początek to chyba tyle...
Usłyszałam wolny kawałek. Rihanna, Love on the Brain, jedna z moich ulubionych. Ryan złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku parkietu. Gdy już znaleźliźmy miejsce dla siebie, ułożył dłonie na moich biodrach, a ja wtuliłam się w niego, co chwilę czując, jak muska moje czoło lub szyję...
Po skończonym tańcu do Ryan'a podbiegli jego kumple. Zaczęli się szturchać i klepać.
-Weź nam po drinku skarbie.-musnął mnie w policzek i skinął w kierunku baru, po czym poszedł z kolegami na wielką, skórzaną kanapę pod okna.
Po kilku sekundach stałam przy barze, czując na sobie czyjś wzrok, ale nie przejęłam się tym.
-Co dla ciebie?-uśmiechnął się barman.
-Dwa mojito.-odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
Mężczyzna odwrócił się i zaczął przygotowywać napoje.
-Hej.-usłyszałam czyjś głos.
Popatrzyłam w stronę źródła dźwięku, a moje oczy spotkały bardzo przystojnego szatyna z grzywką idealnie postawioną ku górze. Miał pulchne usta i wielkie, brązowe oczy, które wgapiały się wprost na mnie.
-Cześć.-powiedziałam i odwróciłam się z powrotem, ale on nadal na mnie patrzył.
-Chcesz drinka?-zapytał przyjaźnie i uśmiechnął się łobuzersko.
-Spóźniłeś się o kilka minut, bo właśnie czekam na swoje.-puściłam mu oczko, na co kąciki jego ust powędrowały w górę.
-Okej.-rozejrzał się po klubie.-To może coś innego niż drinka?-usiadł na wysokim krześle, przez co musiałam wysoko zadrzeć głowę, aby patrzeć mu w twarz.
-To znaczy?-nie wiedziałam, o co mu chodzi.
-Zależy, co byś chciała skarbie...-mruknął, a ja poczułam dreszcze na plecach przez sposób, w jaki to powiedział.
-Chyba nic.-wzruszyłam ramionami, a on oblizał wargi.
Zobaczyłam, że Ryan się do mnie zbliża. Pewnie zauważył, że jakiś koleś się do mnie przystawia. Uśmiechnął się do mnie, co od razu odwzajemniłam.
Brązowooki szatyn zeskoczył z krzesła i naczylił się nade mną prawie niezauważalnie.
-Do zobaczenia, skarbie.-szepnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro