Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Z twoją twarzą

  Kilka tygodni później Nadia zaczynała powoli kończyć stadium czwarte, które ledwo przeżyła. I to dosłownie. Po jednym ataku potrafiła leżeć w łóżku przez kilka dni i nawet wtedy, kiedy była na wyczerpaniu, ból jej nie odstępował. Podobnie jak Savitar, który był przy niej cały czas. Szczególnie wtedy, kiedy leżała obolała w łóżku, trzymał jej dłoń w swojej, chcąc dodać jej otuchy. Niestety, pozbawiona duszy Nadia mało o to dbała.

Tak jak bożek zauważył wcześniej, stadium czwarte połączyło się z piątym. Elektryczność na całej ulicy przestawała działać kiedy ból chwytał speedsterkę w swoje szpony. Chociaż nie tylko wtedy prąd wariował albo się wyłączał. Kobieta traciła kontrolę na kilka minut w najmniej oczekiwanych momentach. Savitar była tym bardzo zaskoczony. A jego zaskoczenie wychodziło poza granice zaskoczeniometru kiedy prąd wytwarzany przez Nadię kopał go boleśnie. Jako bóg Speed Forcu jakakolwiek elektryczność mu nie straszna. Jak to się mówi, elektryka prąd nie tyka, a Savitar jest właśnie elektrykiem. NIGDY nie kopnął go prąd. NIGDY.

Nadia powoli otworzyła oczy i spojrzała na poszarzały sufit motelu. Pierwszy raz od dawna miała pełną świadomość gdzie jest i kim jest. Ból, który odczuwała codziennie, nagle ustał.

Wypuściła powietrze ze świstem i wstała do pozycji siedzącej. Przeciągnęła się. Zero bólu. Jej usta rozszerzył się uśmiechu. Jej chichot szybko przerodził się w głośny śmiech, który obudził Savitara. Półprzytomny spojrzał na nią.

-Nie boli!-zaśmiała się szczęśliwa.

Tom szybko zrozumiał o co chodzi i dołączył do śmiechu kobiety. Z ulgą padł na łóżko i przeczesał palcami swoją grzywkę. Zaraz jednak sobie coś uświadomił i wyskoczył ze swojego legowiska. Z pędem uderzył o ścianę na drugim końcu pokoju.

-Sav? Co ty...?-przerwała. Po jej dłoniach zaczęły tańczyć złote pioruny, które doskonale znała.

-Stadium piąte-powiedział.

-Brak kontroli-szepnęła i z szeroko otwartymi oczami spojrzała na niego.

Dean od kilku miesięcy nie miał humoru. Wiązało się to z nieobecnością Nadii, którą dopiero odzyskał. Kiedyś myśl, że Nadia nie żyje, wydawała mu się najgorsza na świecie. Teraz, kiedy wiedział, że speedsterka w katuszach powoli umiera a on jest daleko, uświadomił sobie, że jest myśl gorsza. Świadomość, że gdzieś tam jest ona i cierpi, a on jej nie może pomóc, doprowadzała go do szaleństwa.

Właśnie dlatego Sam zabrał Deana na polowanie. Castiel odmawiał mu tego, mówiąc, że Dean jest zbyt rozkojarzony. Sam miał dopiero się przekonać, że anioł miał rację i zabranie Deana na polowanie w takim stanie nie było najlepszym pomysłem.

Wieczorem bracia jechali do Little Rock Arkansas. Dean siedział za kierownicą ukochanej Impali, słuchając głośno grającego radia. Był niezadowolony, że w ogóle musi gdzieś jechać. Najchętniej pojechałby do Nowego Orleanu żeby być jak najbliżej Nadii. Jednak wiedział, że zwariowałby do reszty.

Sam siedział obok, na siedzeniu pasażera, i przeglądał gazetę. Kilka godzin temu znalazł tam artykuł, który do zaintrygował. W Little Rock ludzi widywali zmarłych, którzy mordowali. Bracia, a przynajmniej Sam bo Dean nie był zbyt zainteresowany, podejrzewali duchy.

Winchesterowie od samego rana zajęli się sprawą niedawno zmarłego Owena Linch, którego znaleziono z poderżniętym gardłem w jego mieszkaniu. W ich przebraniach FBI wypytywali ludzi, którzy znali Owena. Od znajomych zmarłego niczego się nie dowiedzieli, a fale IMF, których nie było nic nie pomogły.

-Zatem to nie duch-mruknął Sam.

-Więc co? Zwykłe morderstwo?-zapytał Dean.

-Nie, coś mi tu nie pasi. Jeszcze kilka osób zabito.

-Jakiś wspólny mianownik?

-Inne zawody, inni znajomi...-wzdychał Sam sprawdzając informacje o zmarłych.-Chodzili razem do liceum.

-To już coś-przyznał Dean.

-Do jednej klasy nawet.

-Czyli musimy obczaić ich wspólnych znajomych z klasy.

W klasie, do której chodzili zmarli denaci, było dwudziestu sześciu uczniów. Sześciu z nich nie mieszkało już w Arkansas, dwóch z tej szóstki nie było nawet w Ameryce. Z klasy zmarło, włącznie z ofiarami z ostatnich dni, siedem osób. (cholera, brzmi to jak zadanie z matematyki XD) Zatem klasa Owena zmniejszyła się do trzynastu osób. To znacznie zmniejszyło okręg podejrzanych. Jednak łowcom bez sensu wydawało się skrupulatne wypytywanie tych trzynastu osób. Sam postanowił pobieżnie zobaczyć ich osoby w aktach. Zainteresowała go jedna osoba.

-Hej, Dean?-Starszy Winchester oderwał wzrok od ekranu telefonu i spojrzał na brata.

-Co masz?

-David Mokins-mruknął bruneta.-W ciągu kilku ostatnich lat był wielokrotnie zatrzymywany.

-Za co? Za złe parkowanie?-prychął Dean i podszedł do Sama.

-Nie, tak się składa, że za brutalne pobicie-powiedział.-Huh...

-Co znowu?-westchnął.

-Zobacz jego zdjęcie... jego oczy.

-Zmiennokształtny.

-Definitywnie. Dean, to nawet wiele tłumaczy!

-Co konkretnie?

-Brak fal IMF, twarze zmarłych.

-Skubaniec przybiera postać zmarłych z miasta.

-I zabija swoją starą klasę maturalną-dokończył Sam.

-Oki doki, chodźmy wpakować mu kulkę w łeb.

Sam sprawdził gdzie zmiennokształtny mieszka i tam też się udali. Był to dom w spokojnej okolicy, gdzie wszystko wyglądało idealnie. Winchesterowie ostrożnie weszli do środka gotowi na wszystko. No może oprócz dziesięciocentymetrowej warstwy skór, które David zrzucał z siebie podczas kolejnych wcieleń. W domu roznosił się kwaśny zapach zgnilizny. Dean zasłonił usta i nos dłonią, powstrzymując odruch wymiotny.

-Wiedziałem, że łowcy prędzej czy później mnie znajdą-usłyszeli.

Szybko odwrócili się i spojrzeli na niezbyt wysokiego mężczyznę z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. Jako, że posadzka była śliska od krwi i kawałków skóry, pokrytej śluzem, bracia upadli. David zaśmiał się psychopatycznie.-Cóż, miałem zniknąć z miasta i być już grzeczny... no, ale skoro sami do mnie przyszliście...

Podszedł do Deana babrającego się w glutowatej mazi. Dotknął ręki Winchestera i odetchnął z rozkoszą. Zaraz potem wyprostował się i zaczął zrywać z siebie kawałki skóry, z pod której Dean ujrzał własną twarz.

-Z przyjemnością zabiję cię z twoją twarzą-zaśmiał się.

Z kieszeni wyjął nóż, który w świetle lampy zabłyszczał. Sam poderwał się od razu na nogi, ale znów się poślizgnął.

-Nie próbuj kochanie-powiedział zmiennokształtny.-Eh-westchnął.-Zrobię to inaczej.

Nasadą ostrza ogłuszył Deana, a potem to samo zrobił z młodszym Winchesterem, który wciąż próbował uciec z mazi.

Na dworze było już ciemno, kiedy ponownie otworzyli oczy. Byli w innym miejscu, o wiele schludniejszym od poprzedniejszego. Byli przywiązani do belek podporowych. Więzy były mocne i nie chciały puścić, kiedy bracia szarpali się.

-Już się obudziliście, to dobrze-usłyszeli głos Deana.

-Dobrze się bawisz?-warknął Dean.

-Och, a żebyś wiedział! Dean? To twoje imię? Na pewno! Po dwóch godzinach widziałem już wystarczająco dużo twoich wspomnień, myśli...-westchnął.-Niezłą masz laskę-przyznał.-Momencik. Teoretycznie to teraz moja laska. Naprawdę niezła-mruknął.

-Lubisz słuchać swojego głosu?-zapytał Sam, dyskretnie szukając czegoś ostrego na ziemi.

-Nie-odparł natychmiast.-No dobra TAK. Masz mnie. Co mnie zdradziło?-zachichotał.-Ale na czym to ja skończyłem? A! Miałem ci poderżnąć gardło, a potem przelecę twoją dziewczynę. I ją też zabiję-tak dla checy.

Dean ruszył się niespokojnie. Okej, groził mu, spoko, ale grożąc Nadii... o nie, kolego.

-Spokojnie, to nie potrwa długo-wzruszył ramionami i ponownie wyjął nóż.

-DEAN!-zawołał Sam, kiedy ostrze znalazło się niebezpiecznie blisko gardła Deana.

Najpierw usłyszeli grzmot, tak jakby burza nagle rozpętała się za oknem. Światło, które buchnęło następnie sprawiło, że wszyscy trzej zamknęli oczy i odwrócili głowy. Drzwi otworzyły się z trzaskiem a przez nie wparowała złota smuga. Z impetem uderzyła w mężczyznę z nożem, a prąd, który smuga wytworzyła sprawił, że David zaczął się trząść. Na środku stanęła Nadia warcząc cicho.

-Dzieci nie powinny bawić się ostrymi przedmiotami-wychrypiała.

-NADIA!-zawołali bracia z ulgą.

Stała do nich tyłem. Jej ramiona unosiły się, a ona sama sapała cicho, chcąc się uspokoić. Czuła, że jej całe gałki oczne świecą się od iskier. Zaryzykowała i odwróciła się do ich twarzą.

Dean wciągnął powietrze. To nie była ta sama dziewczyna, którą pamiętał. Ostatnio jak ją widział była tak schorowana, że niemal umierająca. Teraz jej twarz miała na policzkach delikatne rumieńce z malutkimi złotymi szlaczkami pod oczami. Zupełnie jakby elektryczność powoli jak łzy, wypływała z oczu kobiety. Nie było widać jej źrenic ani tęczówek; całe oko świeciło na złoto. Gdyby jej nie znał, przeraziłby się.

Po ciele Nadii zaczęły błądzić pioruny, których już nie kontrolowała. Speed Force w niej błagał aby pobiegła dalej albo dała upust swojej mocy.

-Chcecie smażonego zmiennokształtnego na kolację?-zapytała, podchodząc do nieprzytomnego klona Deana.

-Zajmiemy się nim, tylko nas uwolnij-powiedział Sam, który otrząsnął się z szoku szybciej niż Dean.

-Nie mogę. Musicie sami to zrobić-powiedziała i zgięła się pół.-Cholera-warknęła. Speed Force nalegał aby pobiegła dalej.-Przepraszam-sapnęła.

Ostatkiem sił kopnęła nóż w stronę Sama i zaraz potem rozpłynęła się w powietrzu.







(to w mediach to dla uciechy nas wszystkich) 

Ej bo tak btw, minęła północ i... Let Me Be Your Shelter właśnie skończyło rok. Dokładnie rok temu, dla checy, napisałam rozdział. Przelałam na 'papier' pomysł, który mnie aż dręczył. Następne rozdziały pojawiły się tylko dlatego, że przypomniałam sobie jaką radość sprawia mi dawno zapomniane hobby.
No także zgłaszać się kto chce kawałek tortu urodzinowego to może wyśle wam pocztą (jak będziecie grzeczni) 💚♥️🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro