Witaj w Motelu Winchestera
Po pierwszym tygodniu podróży z Deanem, Nadia zaczynała czuć się lepiej. Ból w sercu po stracie przyjaciółki pozostał, ale szatyn jednym uśmiechem poprawiał jej humor. Czasami godzinami potrafili się śmiać z nie wiadomo czego. Uwielbiała kiedy jechali przed siebie i śpiewali klasyczne kawałki, które oboje tak kochali.
Przez ten czas poznali się też bliżej. Wiele ich dzieliło, ale jeszcze więcej łączyło. Nadia czasami przypominała Deanowi jego brata. Oboje uwielbiają książki, są nerdami i jedzą te całe 'królicze jedzenie'. Przemknęło mu kiedyś przez myśl, że bardzo by się polubili. Niestety, dzień po tym jak Dean zabrał Nadię z Nowego Orleanu, on i Sam się pokłócili. Młody Winchester stwierdził, że te cztery dni chyba starczyły mu na odpoczynek. Dodał również, że Dean tak naprawdę robi to samo co robił z Samem. Poluje a potem pije, więc dlaczego nie mógł robić tego z bratem. Ten odpowiedział, że to polowanie nie było zamierzone... Cóż. Ich rozmowa potoczyła się po niewłaściwych torach. Sam przypomniał mu jak Dean zabrał go ze Stanford a teraz go zostawia. Dean, natomiast, przypomniał bratu ile razy ten go zostawiał samego. Napięcie rosło między braćmi. W końcu Dean nie wytrzymał i pożegnał się z bratem jednym, krótkim 'spierdalaj'.
Nadia oczywiście rozumiała, że Dean się z kimś pokłócił. Nie wiedziała jednak z kim i dlaczego, ale mimo to chciała mu jakoś pomóc. Jednak za każdym razem kiedy go o to pytała marszczył tylko brwi i milczał albo podkręcał głośność radia. Nie naciskała zatem.
Przez tydzień odwiedzili dwa miasta i przejechali przez setkę innych. Najpierw przez dwa dni byli w Jackson w stanie Missisipi. Tam spędzali czas w barach, słuchając muzyki i się poznając. Następnie pojechali do Birmingham w Alabamie. Tam... robili to samo co w Jackson.
Z Alabamy na Florydę jechało się dłużej niż poprzednio do Jackson czy Birmingham. Konkretnie zmierzali do Miami. Oboje nigdy nie mieli czasu by tam się udać i odpocząć na nagrzanych słońcem plażach. Dlatego teraz kiedy przed oczami mieli wizję spędzenia czasu razem bez żadnych stresów czy ograniczeń, oboje się cieszyli.
W Miami byli we wtorek. Dojechali koło południa i pierwsze co zrobili, po zameldowaniu się w hotelu, to udanie się na plaże. Tam, ku ich zaskoczeniu nie było tak dużo ludzi. Nadia szybko zrzuciła z siebie zwiewną sukienkę odsłaniając dwuczęściowy strój.
-Razisz białością!-zaśmiał się i ściągnął koszulkę.
Dobiegł do niej i podniósł ją. Potem zakręcił nimi i puścił ją do wody, rozkoszując się jej przerażonym piskiem. Świetnie się razem bawili. Kiedy zmęczyli się pływaniem położyli się na plaży.
Dean przeciągnął się i mruknął. Nałożył okulary na nos i uśmiechną szeroko.
-To tak się czują zwykli ludzie-westchnął, a Nadia mruknęła potakująco.
-Tego mi brakowało!
-Wakacji?
-Nieeee!-uśmiechnęła się.-Nigdy nie byłam na plaży gdzie jest tak mało ludzi i nie ma tylu parawanów.
-Co?
-Polskie plaże. Nie pytaj.
W Miami nie zabawili długo. Ledwie trzy dni. Po tym czasie stwierdzili, że zmienią klimat na górski. Tak oto znaleźli się na drodze do Denver. Wprawdzie Deanowi nie podobało się to, że jest tak blisko Kansas, tak blisko Sama. Młodszy Winchester mógł być wszędzie na polowaniu, także w stanie Colorado, do którego zmierzali. Dlatego Dean postanowił zadzwonić do Castiela i się dowiedzieć gdzie przebywa jego brat,
-Dean!-zawołał na przywitanie.
-Cześć Cas.
-Martwiłem się! Gdzie jesteś?
-Nie powiem ci, bo Sam to z ciebie potem wyciągnie. A propos! Gdzie on jest?
-Sam? Pojechał na polowanie-odpowiedział.
-Gdzie?
-Mówił coś o Minnesocie. Zadzwoń do niego, chciał z tobą porozmawiać.
-Ale ja nie chce. Przekaż mu, że na razie nie mam ochoty z nim gadać ani go widzieć. Czy to jasne?
-Dean, proszę cię-westchnął.
-Przepraszam Cas-rzekł i rozłączył się.
Castiel spojrzał na ekran telefonu. Pokręcił głową zmartwiony. Zaraz potem anioł zadzwonił do Sama i streścił mu rozmowę z starszym Winchesterem.
-Czyli się wkurzył...-westchnął.-Ma do tego prawo. Nie wiem co we mnie wstąpiło kiedy mówiłem mu te wszystkie rzeczy-wyznał.
-Prędzej czy później się pogodzicie. Jesteście braćmi. Jesteście Winchesterami.
Z Miami do Denver był kawał drogi. Nadia zaproponowała żeby polecieli samolotem, bo zajmie to kilka godzin. Wtedy Dean niechętnie wyznał, że boi się latania. Ku jego zaskoczeniu brunetka go nie wyśmiała tylko odetchnęła z ulgą.
-Szczerze, ja też ich nie lubię. Kiedy leciałam tu z Polski myślałam, że umrę w tym samolocie. Zresztą dobrze, że jedziemy twoim cudeńkiem!
-Niestety z Miami do Denver będziemy jechać około trzydziestu godzin.
-Lepiej ruszajmy.
Jechali kilkanaście godzin a kiedy się ściemniło nie zatrzymali się w motelu. Zamiast tego stanęli na jakimś pustkowiu i noc spędzili w Impali. Zanim poszli spać na siedzeniach, usiedli na masce i oglądali gwiazdy.
-Kiedyś robiłem tak z bratem-wyznał.
-Z Samem? Tak ma na imię?-zapytała korzystając z okazji.
-Samuel. Tak. Ja wolę go nazywać Sammym-mruknął dalej nie odrywając wzroku od gwiazdozbioru nad ich głowami.
Nie wiedząc dlaczego Dean zaczął opowiadać dziewczynie o jego dzieciństwie i relacji z Samem. Nadia cierpliwie słuchała kiedy łowca się zwierzał. Mówił o śmierci matki, o tym jak ojciec szkolił go na łowce i tak dalej. Właściwie powiedział jej wszystko. Mimo, że w połowie zrozumiał co robi, kontynuował. Zrobił to pewnie dlatego, że Nadia patrzyła na niego tak jak nikt dotąd. Ze zrozumieniem, współczuciem i czymś jeszcze czego nie mógł odszyfrować. Mówił dalej, bo czuł, że ona go rozumie. Gdy skończył Nadia nic nie powiedziała. Przysunęła się do niego i wzięła jego dłoń w swoją; ścisnęła ją lekko. I tyle mu w zupełności wystarczało. Ten jeden mały gest sprawił, że poczuł się odciążony.
Wkrótce potem zrobiło się chłodno i wsiedli do środka. Nadia na tylnym siedzeniu, Dean na przednim. Siedzieli twarzami zwróconymi do siebie.
-Często tak robisz?-zapytała.
-Witaj w Motelu Winchestera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro