Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 94

- Nie możemy sobie darować tej imprezy? - jęknęłam po raz kolejny w samochodzie. 

- Już ci mówiłem kilkanaście razy, że nie. Dawno się tak nie spotykaliśmy, całą paczką, bo nikt nie miał czasu. Dlatego na dzisiejszej imprezie muszą być wszyscy - odpowiedział Jack, całując moja rękę. 

- Nie mam nastroju na imprezy - mruknęłam, obserwując przechodniów przez szybę. 

Właśnie wybiła 7.00 wieczorem, a ja byłam dosłownie padnięta. Ponieważ był piątek, chłopaki wymyślili mini imprezę ( czyli to, co zawsze) całą paczką. Zamierzali skonsultować jutrzejszy koncert w Los Angeles, a przy okazji nagrać kilka, kilkanaście, bądź kilkadziesiąt filmików na Vine. 

- Nie masz nastroju od tygodnia. Mogę wiedzieć dlaczego? - spytał, marszcząc brwi. Zrozumiałam, że domyślił się, że coś przed nim ukrywam. I że Matthew wie co to takiego. 

- Po prostu... - zamyśliłam się, szukając odpowiedniego kłamstwa - Jestem już zmęczona. Ta cała Pola mnie wnerwia. Poza tym,  mam mnóstwo nauki do nadrobienia, a codziennie muszę zjawiać się w studiu. To jest wykańczające.

- Jestem pewien, że z Polą przesadzasz. Wiem, że jest mnóstwo nauki i to całe nagrywanie. Może to za wcześnie? Może powinnaś poczekać do wakacji? - zasugerował, a ja przybiłam ze sobą mentalną piątkę. Udało mi się odwrócić jego uwagę od tego, co mnie konkretnie trapi. 

- Nie! - podniosłam lekko głos - Nie ma takiej potrzeby. Na szczęście jutro jest sobota, więc sobie odpocznę. Albo będę kuła. Rapowanie to jest coś, co kocham. Zaraz po tobie. I pisaniu. Nie chcę tego odwlekać. Akurat ty powinieneś to zrozumieć - stwierdziłam. 

- Rozumiem - westchnął i ponownie pocałował mnie w rękę - Ale kochanie, ty się przemęczasz. 

- Dam sobie radę - mruknęłam. 

- Dlatego właśnie jedziemy na imprezę - oznajmił, jakby nie słysząc mojej ostatniej wypowiedzi -Trochę wyluzujesz i odreagujesz. 

- Niech ci będzie - westchnęłam, a w samochodzie zapanowała cisza. Nie licząc włączonego radia. 

Matthew bardzo mi pomagał w zapomnieniu o Liamie. Ciągle mnie rozśmieszał, zagadywał. Na początku był wściekły, że to zrobiłam. Całkowicie sama. Dlatego właśnie bałam się reakcji Johnsona. Byłam pewna, że inni zorientowali się, że coś się stało. I że wiedziałam o tym tylko ja i on. Nikt jednak w nic nie wnikał. Dziwne komentarze Matta traktowali, jakby wszytko zrozumieli i śmiali się razem z nami. Tylko Jack... Zaczynałam się bać, że się dowie. Ba, ja wiedziałam o tym. Espinosa niejednokrotnie namawiał mnie, żebym mu powiedziała. Im wcześniej, tym lepiej. Lecz ja... Bałam się. Cholernie się bałam mu o tym powiedzieć. Wolałam to przekładać. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na... Dobra, przesadziłam. Minął jeden tydzień. A ja ciągle nie mogłam o tym zapomnieć.

- Misiek, słuchasz mnie? - spytał głośno Johnson, a ja odwróciłam się w jego stronę. 

- Co? Przepraszam, zamyśliłam się - odparłam. 

- Pytałem się, ile zajmie ci ogarnięcie się. Mamy niecałą godzinę - zauważył, chowając do kieszeni. 

- Jasne, zdążymy - uśmiechnęłam się ciepło, a J zaparkował samochód na podjeździe. 

Wyszłam i trzasnęłam drzwiami, co spotkało się z nagannym wzrokiem mojego chłopaka. Uśmiechnęłam się słodko, złapałam go za rękę i poprowadziłam do domu. Już na wejściu usłyszałam piskliwy śmiech, który bardzo dobrze znałam. Westchnęłam głośno, po czym mimowolnie wywróciłam oczami. Nie chciałam, żeby ta cholerna laleczka Barbie zepsuła mi cały wieczór. Tak ją nazwałam. Barbie. Idealnie pasowała ta ksywka. Weszliśmy do salonu, gdzie siedział mój brat, a na jego kolanach ten pustak. Śmiali się do rozpuku. Ona trzymała dłoń na jego klacie, a Chris trzymał uda Barbie. Zrobiłam zdegustowaną minę. Pola ubrana była w krótką, czarną sukienkę, która ledwo zakrywała jej czerwone majtki. Ledwo. Cieszyłam się, że Jack wolał blondynki. Przelotnie spojrzał na nią i tyle. Ucieszyłam się mimowolnie. Odchrząknęłam głośno, by zakochana para zwróciła na nas uwagę. 

- Nie przeszkadzamy? - uśmiechnęłam się słodko. 

- Tylko troszkę - zaskrzeczała piskliwym głosem Barbie - Ale mamy głęboką nadzieję, że zaraz znikniesz. A kim jest ten przystojniak obok ciebie? - dodała, wskazując palcem na MOJEGO chłopaka. MOJEGO. Jeszcze miała czelność wyganiać mnie z własnego domu, który dostałam JA od mojego wujka. JA. Nie Chris. Co za...

- Szybko nie zniknę, ponieważ to mój dom - odparłam, podkreślając dwa ostatnie słowa - A to jest mój chłopak. 

- Nie wiem, co on w tobie widzi... - Zrobiła smutną minkę, jednocześnie okręcając kosmyk włosów na palec. Zagotowało się we mnie, jednak postanowiłam udawać spokojną. 

- Na pewno nie brzydką, sztuczną lalkę Barbie, tak jak w tobie - odpyskowałam, a ona otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. 

- Sztuczną?! - krzyknęła - Ja nie jestem sztuczna! Wszystkie moje operacje plastyczne były naturalne! - dodała, a ja zakrztusiłam się śliną. Po dość długiej chwili ogarnęła, co powiedziała. Zakryła dłonią usta. Ledwo wstrzymując się od śmiechu, szybko skierowałam się do swojego pokoju. Zdążyłam tylko usłyszeć głos brata:

- Wszystkie twoje operacje plastyczne? 

- O Boże! - pisnęłam, śmiejąc się wniebogłosy. Rzuciłam się na łóżko. - Tego to się nie spodziewałam!

- Ja też nie - przytaknął J i położył się obok mnie - Przepraszam. 

- Za co? - spytałam zdezorientowana. 

- Że ci nie wierzyłem. Miałaś rację co do Poli. To pusta, sztuczna lalka po naturalnych operacjach plastycznych - parsknął śmiechem - Nie uwierzyłem ci, a powinienem. Na tym polega zaufanie w związku. 

- Taa... - mruknęłam, czując się jak najgorsza. 

Johnson pocałował mnie czule, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Przeprosił mnie za to, że mi nie uwierzył. Zaufanie w związku! Boże, w co ja się wpakowałam?! Powinnam mu powiedzieć! Teraz! Właśnie w tej chwili! Oderwałam się od niego, a blondyn spojrzał na mnie zdziwiony. 

- Co jest? - spytał. 

- Jack, misiek, ja muszę ci coś powiedzieć - zaczęłam, po czym wzięłam głęboki wdech. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Na wyświetlaczu ujrzałam zdjęcie Matta. 

- Będziesz? - spytał.

- Tak, ja i Jack - podkreśliłam jego imię - Zaraz będziemy. 

- Aha, to dobrze, bo reszta już jest i czekamy tylko na was. A ja nie lubię czekać - odpowiedział dziwnym tonem. Oznaczało to, że musiał ze mną pogadać. I to nie mogło czekać. 

- Już jedziemy - mruknęłam, po czym się rozłączyłam - Musimy spadać - powiedziałam do Johnsona. 

- A co miałaś mi powiedzieć? - dociekał. 

- Że cię kocham najbardziej na świecie i nigdy nie chcę cię stracić - oznajmiłam, przytulając się do niego mocno. 

- Nie stracisz - zapewnił mnie. Nie byłabym tego taka pewna...

******************

Nudny, prawda? Ale jestem mega zmęczona, bo wróciłam od babci ;) 

~~Banshee ;*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro