Rozdział 92
- Na pewno przesadzasz. Wiem, że masz do tego skłonności - stwierdził Jack, nie wierząc mi.
On mi nie wierzył! Prychnęłam wkurzona. Blondyn nie wiedział, jaka naprawdę jest dziewczyna mojego brata, Pola. Nie poznał jej i uważał, że na pewno nie jest taka zła, jak ja mówię.
- J, ja nie przesadzam! To jest sztuczna lalka Barbie, której nic nie pasuje! Z wielką łaską powiedziała mi coś o sobie, a to tylko ze względu na Chrisa. Ja nie chcę się z nią dzisiaj spotykać, a Chris ją zaprosił do nas! Nie mogę u ciebie nocować?!
- Jasne, że możesz. Nie powiem, że bardzo mnie ta wiadomość cieszy - odparł, a ja byłam pewna, że się uśmiecha - Ale myślę, że nie powinnaś unikać tej Poli. Może była w złym humorze? Ty też czasem masz zły humor - dodał, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.
- Ale miś... Jak ja jestem w złym humorze, to normalnie rozmawiam z innymi ludźmi, normalnie się ubieram... A ta cała Pola to zwykła, pusta lalka. Ciągle się patrzyła na swoje paznokcie, co pięć minut szła do łazienki i poprawiała swój makijaż. Zepsuła mi cały wieczór. Nie chcę, żeby dzisiejszy też zepsuła - odparłam.
- Skoro tak twierdzisz... - mruknął - O której mam po ciebie wpaść? 8.00?
- Nie musisz, przejdę się. Spacer dobrze mi zrobi - oznajmiłam, udając zmęczony głos.
- No dobra, a idziesz dzisiaj do studia? - zapytał, a w tle usłyszałam rozmowy innych uczniów. Zapewne Jack dotarł właśnie do szkoły.
- Chyba sobie daruję. Strasznie boli mnie głowa i mam lekką chrypę - odpowiedziałam, niezgodnie z prawdą.
- W takim razie trzymaj się, misiu. Zadzwonię później, kocham cię - powiedział mój chłopak.
- Ja ciebie też, pa - pożegnałam się cicho, po czym odrzuciłam telefon na łóżko.
Położyłam głowę na poduszkę i głośno jęknęłam. Miałam przed sobą trudny dzień. Podjęłam bardzo ważną decyzję w moim życiu. Otóż... Postanowiłam odwiedzić Liama w zakładzie psychiatrycznym. Musiałam to zrobić. Czułam taką potrzebę. Po prostu... Musiałam wiedzieć, co z nim. Mimo wszystko był moim przyjacielem. Ilekroć spoglądałam w okno, mimowolnie zerkałam na jego dom. Stał opuszczony, smutny, skrywający tajemnice, o których nie wiedzieli inni. Trawnik zarósł chwastami, kwiatki, o które Leah tak bardzo dbała, zwiędły. Okna zabite były starymi, spróchniałymi deskami. Jack nie mógł wiedzieć, że zdecydowałam się odwiedzić Liama. Na pewno by mi na to nie pozwolił. Zresztą, nie dziwiłam mu się. Chłopak był niezrównoważony psychicznie. Nikt nie wiedział, do czego był zdolny. Ale w psychiatryku było mnóstwo ochroniarzy oraz pielęgniarek. Nie groziło mi praktycznie żadne niebezpieczeństwo. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wykonałam szybki telefon do Asha i przeprosiłam za nieobecność. Nie miał mi tego za złe i kazał szybko się wykurować. Do 9.00 leżałam w łóżku i rozkoszowałam się lenistwem. Włączyłam muzykę, jednocześnie starałam się oczyścić umysł. Bardzo się stresowałam przed tym spotkaniem, ale nie mogłam odpuścić. W końcu zrzuciłam z siebie ciepły koc. Weszłam do łazienki, gdzie zrobiłam wszystkie poranne czynności. Potem się szybko ubrałam i zeszłam na dół. Zrobiłam sobie kanapki, jednak ze stresu nie byłam w stanie nic przełknąć. Wypiłam jedynie gorącą herbatę, a do małej torebki włożyłam butelkę wody niegazowanej. Założyłam słuchawki, włączyłam ulubioną playlistę, która składała się głównie z piosenek Jacków oraz Mads i wyszłam z domu. Skierowałam się na najbliższą stację. Z tego, co wiedziałam, psychiatryk, w którym leczył się Liam, znajdował się na obrzeżach Los Angeles w cichej, spokojnej okolicy otoczonej lasem. Ciekawe dlaczego? No tak. Z dala od ludzi, których można zabić, kilometry od domów, żeby nie słyszano krzyków pacjentów... Przeszły mnie ciarki. Czytałam zbyt dużo książek. Po piętnastu minutach wsiadłam do pociągu, który szybko odjechał. Zaczęłam snuć historie o tym spotkaniu, które mnie czekało. Co, jeśli Liam się na mnie rzuci? Co, jeśli mnie do niego nie wpuszczą? Co, jeśli podpali psychiatryk? Co, jeśli mnie nie pozna? Co, jeśli spotkam jego rodzinę? Oni mnie nienawidzą. Co, jeśli Jack się dowie? Ostatnie pytanie krążyło po mojej głowie niczym bumerang. Ciągle wracało. Ale... Jack nie mógł się dowiedzieć o tym spotkaniu.
**************
Obudziłam się, gdy pociąg zatrzymał się na stacji, szarpiąc gwałtownie w przód. Szybko zebrałam się i opuściłam środek lokomocji. Stojąc na popękanym chodniku, rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam zieloną, bujną trawę, mnóstwo wysokich drze oraz wąską drogę, która nie wiadomo dokąd prowadziła. Włączyłam GPSa i wpisałam odpowiednią nazwę. Musiałam przejść kilometr ową szosą w prawo. Tam też poszłam. Zdenerwowanie owładnęło moim ciałem. Serce biło mi bardzo szybko, trzęsącymi się dłońmi włączyłam inną piosenkę. Robiłam głębokie wdechy i wydechy. Droga minęła mi bardzo szybko. Nim się zorientowałam, stałam przed wysokim, ogromnym budynkiem pomalowanym na szarą biel. Dwumetrowe ogrodzenie sprawiało, że psychiatryk mnie przerażał. W małych oknach widniały kraty. Na przestronnym podwórzu trawnik był idealnie skoszony, kwiaty idealnie przycięte. Nacisnęłam mały guziczek przy furtce po kilku minutach stania jak idiotka. Boże. Zrobiłam to. Teraz nie było już odwrotu. Chociaż... Mogłam szybko odbiec. Kiedy rozważałam tę opcję, w głośniku obok rozległ się skrzeczący głos kobiety, który niegrzecznie pytał mnie, czego chcę. Podałam więc swoje imię i nazwisko, a także nazwisko Liama. Dodałam również, że chciałabym go odwiedzić. Furtka się otworzyła, więc przeszłam chodnikiem zrobionym z kostki pod same drzwi. Wykonane były z metalu. Otworzyłam je i ujrzałam przestronny korytarz. Smutni pacjenci, ubrani w białe koszule, pałętali się bez celu. Żółte ściany wprawiały mnie z jeszcze większe zdenerwowanie. Nie zauważyłam żadnych obrazów, czy kwiatach, które sprawiałyby wrażenie przytulnego pomieszczenia. Podeszłam do recepcji, gdzie powtórzyłam wszystko. Starsza kobieta skierowała mnie do sali odwiedzin korytarzem w lewo. Przechodząc obok innych osób niezrównoważonych psychicznie, przeszywały mnie ciarki. Pacjenci spoglądali na mnie z ciekawością, a także nienawiścią. To w sumie było logiczne. Ja mogłam stąd wyjść w każdej, oni nie. Weszłam do owej sali. Było w niej wiele stolików oraz krzeseł. Obok stała dwójka ochroniarzy. Popatrzyłam się na nich z niemą prośbą. Przyjęli ją lekkim skinięciem głową. Włożyłam wszystkie przedmioty, które miałam ze sobą do plastikowego pudełka i usiadłam tuż obok nich. Splotłam ręce ze sobą. Minuty strasznie mi się dłużyły, a zdenerwowanie rosło. W końcu zobaczyłam jego twarz. Zapadniętą, bladą, bez jakichkolwiek emocji. Podkrążone, zmęczone oczy bez tego błysku, lekki zarost. Wychudzona sylwetka ukryta pod białą koszulą do kolan. Chłopak podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko.
- He-ej - wyjąkałam.
- Cześć - mruknął zachrypniętym głosem.
- Pamiętasz mnie? - spytałam po minucie niezręcznej ciszy.
- Jasne, że tak - uśmiechnął się z bólem - Mój psycholog uważa, że powinienem cię przeprosić, ale...
- Ale? - powtórzyłam pewniejszym głosem.
- Ale ja nie mam za co. Kochałem cię. Kochałem cię całym moim sercem, ale ty mnie nie chciałaś - szepnął z bólem - Ale to nie jest istotne. Po co tu przyszłaś?
- Dowiedzieć się, jak się czujesz. Martwiłam się - odpowiedziałam szczerze.
- Ty się martwiłaś? Uważaj, bo uwierzę - prychnął z pogardą, a ja zmarszczyłam brwi. To nie był ten sam czuły Liam, który zawsze był miły oraz pomocny. Ten Liam nie szczędził sobie sarkazmu.
- Naprawdę się martwiłam. Jak się czujesz? - zapytałam z troską.
- Zajebiście, nie widać? - Rozłożył ręce i zaśmiał się gardłowo. W innej sytuacji byłoby to nawet seksowne. - Jestem nafaszerowany przeróżnymi lekami, które zażywam codziennie rano i wieczorem. Tylko moja mama mnie odwiedza raz w tygodniu i zawsze płacze. Karmią mnie jakąś papką i jest nudno.
- Co oni z tobą zrobili? - mruknęłam, czując łzy pod powiekami.
- Co oni ze mną zrobili?! - krzyknął - Co ty ze mną zrobiłaś! Tak powinno brzmieć pytanie! To przez ciebie tutaj jestem! To ty mnie tu wysłałaś! - wrzeszczał jak opętany, wstając z krzesła, które przy okazji upadło. Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. - To wszystko twoja wina! Twoja! Tylko i wyłącznie twoja!
Momentalnie podbiegli do niego ochroniarze i złapali za trzęsące się ciało. Zaczęłam szlochać. Przerażona zakryłam dłońmi usta i wybiegłam z ogromnego budynku, nie zważając na nic innego. Pragnęłam znaleźć się w ramionach mojego kochanego Johnsona, który pocałowałby mnie w czoło i powiedział, że jest już dobrze...
*******
Hejo! Jak mija wam sobota?? Mnie nawet dobrze :)
~~Banshee :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro