Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 88

Wyjęłam torbę z samochodu, po czym skierowałam się do drzwi frontowych domu Caroline i Huntera. Oraz Nelly. Byłam cała w skowronkach. Już nie mogłam się doczekać ujrzenia mojej siostrzenicy. Z drugiej zaś strony byłam strasznie zmęczona. Przez dwie godziny stałam w kilkukilometrowym korku, a drugie dwie powoli jechałam. Zapadał już zmierzch. Przeskoczyłam dwa stopnie i zapukałam do drewnianych drzwi z małą szybką. Odczekałam kilka minut, które ciągnęły się w nieskończoność. W końcu drzwi uchyliły się lekko, a ja ujrzałam Huntera. 

- Hej! - pisnęłam, przytulając go mocno. Chłopak zachwiał się lekko i złapał mnie. 

- Cześć, młoda - rzucił zmęczonym głosem. 

Oderwałam się do niego i dokładnie przyjrzałam się jego twarzy. Pod oczami widniały fioletowe sińce. Powieki Huntera ledwo się otwierały. Włosy sterczały na wszystkie strony świata. Na jego koszulce zauważyłam ślady śliny.

- Wyglądasz.... Strasznie - stwierdziłam po chwili zastanowienia - Co ci się stało?

- Dzięki - uśmiechnął się ironicznie, lekko przekręcając głowę - Okazuje się, że wychowywanie dziecka wcale nie jest takim łatwym zadaniem. 

- Nikt nigdy nie mówił, że to jest łatwe - zachichotałam i weszłam do środka ze swoją torbą.

- Nikt nigdy nie mówił, że to jest takie trudne - westchnął, zamykając drzwi. 

Rozejrzałam się po salonie. Praktycznie nic się tutaj nie zmieniło, nie licząc kolorowych, malutkich ubrań dla dzieci, kojca oraz różnych zabawek. Zajrzałam do kuchni. Na stole walały się brudne naczynia. 

- Dobrze, że ciocia przyjechała - westchnęłam, widząc ten cały syf - A gdzie jest Caroline? I moja siostrzenica?

- Car śpi. Jest dosłownie padnięta. A Nelly... - zaczął Hunter, a w tym samym momencie usłyszeliśmy płacz dziecka. Uśmiechnęłam się mimowolnie. - Obowiązki wzywają - dodał i ruszył na górę. Zatrzymałam go dłonią. 

- Ja pójdę. Ty się prześpij - zarządziłam ciepło. 

- Ale...

- Dam sobie radę - zapewniłam go, po czym odwróciłam się na pięcie i pobiegłam na górę.

Wrzuciłam torbę do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi do pokoju Chrisa. Wszystko wyglądało całkowicie inaczej. Stare meble zostały usunięte zapewne do piwnicy. Granatowe ściany przybrały teraz barwę brzoskwini. Długie, jasne firanki sięgały do drewnianej podłogi. Obok okna stała biała kołyska wykonana z drewna. Naprzeciw widniał przewijak. Zauważyłam wiele zdjęć. Głównie małej Nelly oraz jej rodziców. Na jednym jednak rozpoznałam siebie. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Podeszłam do kołyski i wzięłam na ręce małe zawiniątko. Dziecko było malutkie. Miało niebieskie oczy. Dokładnie takie jak ja. Rysy twarzy odziedziczyło po Hunterze, a włosy po Caroline. Miało zaróżowione policzki.

- Co się stało, misiu? - spytałam szeptem, delikatnie kołysząc Nelly. 

Zamknęła oczy, wyciszając się. Zaczęłam krążyć po pokoju. Nagle usłyszałam głośny dzwonek mojego telefonu. Przeklęłam osobę, która do mnie dzwoniła. Wyjęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. No jasne. Jack. 

- Hej, kotuś. - Usłyszałam głos mojego ukochanego. 

- Kotuś? Serio? - zachichotałam cicho, opuszczając pokój z dzieckiem. 

- Tak - przytaknął ze śmiechem - Co tam? Dotarłaś już?

- Tak, niedawno - potwierdziłam. Położyłam odpowiednio Nelly na łóżku, a sama zaczęłam się rozpakowywać - Właśnie Nelly usnęła. Żałuj, że jej nie widzisz. Jest taka słodka! 

- Misiek, wiesz, że nie mogłem... - zaczął. 

- Tak, tak, wiem. Musiałeś nagrać piosenkę, a zaraz będzie koncert - mimowolnie przewróciłam oczami. 

- Nie zaczynaj znowu, proszę - jęknął. 

- Przepraszam, to jest po prostu trochę irytujące - oznajmiłam, kładąc się na łóżku obok małej. 

- To się nazywa kariera. Spotkamy się jutro? - zapytał, starając się zmienić temat. 

- Nie wiem - przyznałam - Pewnie wrócę wieczorem. Hunter i Caroline ledwo sobie dają radę, więc muszę im pomóc. A ty masz chyba jutro koncert? 

- Tak, mam. Ale to już ostatni przed wydaniem płyty - dodał - A ty? Kiedy masz swój pierwszy koncert? 

- Ash mówił, że planuje coś zrobić na kwiecień, zaraz po wydaniu płyty. A jeśli wszystkie bilety się sprzedadzą i płyta będzie się dobrze sprzedawała, to zastanowimy się nad jakaś małą trasą koncertową - oznajmiłam z dumą. 

- Wow, moja dziewczyna robi wielką karierę raperki - odparł, a ja cicho się zaśmiałam. 

- Chyba tego chciałeś, prawda? - spytałam. 

- Ja tylko chciałem być z tobą. Nie zależało mi na twojej karierze. 

- Przecież mnie namawiałeś, żebym zaczęła rapować - zdziwiłam się lekko, łaskocząc Nelly po malutkich rączkach. 

- Ale ty posłuchałaś się Camerona - rzucił zirytowany. 

- J, misiu, znowu zaczynasz? 

- Przepraszam. Po prostu denerwuję się przed koncertem - odpowiedział po chwili ciszy. 

- Przecież ty się nigdy nie denerwujesz - rzekłam.

- Podobno tutaj ma być jakiś ważny producent muzyczny, który może nas wypromować i będziemy sławni jak Justin Bieber albo Harry Styles - oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi. 

- No to super - powiedziałam mało entuzjastycznie - Nie będę ci przeszkadzała. Powodzenia, kochanie. Do usłyszenia. 

- Do usłyszenia. Zadzwonię do ciebie później. Kocham cię - odparł od razu. 

- Ja ciebie też - mruknęłam i rozłączyłam się. 

Rzuciłam telefon na kraniec łóżka. To było dosyć dziwne. Johnsonowi nigdy nie zależało na sławie. Chciał tylko robić to, co kocha. Nie liczyły się dla niego pieniądze. A może... W sumie... Pewnie chciał mieć coraz więcej fanów, ja z resztą też. Postanowiłam się tym nie przejmować. W myślach życzyłam im szczęścia. Przytuliłam się do mojej małej, słodkiej siostrzenicy. Spała spokojnie, więc postanowiłam zejść z nią na dół. Włożyłam dziewczynkę do wózka, przeniosłam do salonu i włączyłam cichą, powolną muzykę. Weszłam do kuchni i, jak najciszej, starałam się zmywać naczynia. Postanowiłam pomóc Caroline oraz Hunterowi. Byłam pewna, że ledwo dawali sobie radę. Żadne z nich nigdy nie miało bliższej styczności z małymi dziećmi. Nikt też nie mógł im pomóc. Matka Caroline nie utrzymywała z nimi kontaktu, jej ojciec pojawiał się raz na rok. Rodzice Huntera natomiast byli bardzo ubogą rodziną i mieszkali w okolicach New Jersey. Nie mieli dość pieniędzy, by ich stale odwiedzać. Nagle usłyszałam ciche stąpanie po schodach, a po chwili ujrzałam sylwetkę Caroline w drzwiach. Ubrana była w długą, luźną koszulkę z logo Jacków oraz czarne legginsy. Włosy niedbale związała w koka. 

- Lili! - pisnęła, po czym podbiegła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję. 

- Hej, Car - zaśmiałam się, przytulając ją do siebie. 

- Tęskniłam za tobą - wyszeptała. 

- Ja za tobą też, ale nie mogłam wcześniej przyjechać. 

- Wiem, wiem. Kariera i te sprawy... - Machnęła lekceważąco ręką. - Słucham twojej nowej piosenki cały czas, Nelly też. Teraz ciągle o tobie czytam w Internecie. Czy ty jesteś jeszcze z Jackiem?

- Jasne, że tak! - krzyknęłam, udając oburzoną. 

- Cii... - Przyłożyła mi palec do ust. - Wczoraj czytałam, że zerwaliście. 

- Chodź, muszę ci tyle opowiedzieć! - rzuciłam i pociągnęłam ją do salonu. 

Sama zrobiłam kawę, po czym rozsiadłam się wygodnie. Zaczęłam Caroline opowiadać o wszystkich wydarzeniach z mojego życia. O Mahogany, o karierze, o Chrisie, o Jacku...


*****

WRÓCIŁAM!!! BOŻE, DZIĘKUJĘ! NAPRAWIŁAM SOBIE SAMA KOMPUTER!!!! BRAWO JA!

PS. Wiem, że kiepski... Ale po trzech tygodniach ciężko tak nagle wrócić ;)

~~Banshee :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro