Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 86

- Boże, jestem taka zmęczona - jęknęłam, leżąc na łóżku Jacka.

 Blondyn leżał obok, obejmując mnie ramieniem i wspólnie oglądaliśmy melodramat. J nie miał innego wyjścia, chociaż widziałam, że film bardzo mu się spodobał.

- Wyobrażam to sobie - przytaknął, zerkając na mnie - Musiałaś stanąć przed sądem i opowiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło tamtego feralnego dnia.

- To nie było takie ciężkie. Już nie jednej osobie to opowiadałam - machnęłam lekceważąco ręką - Kiedy go zobaczyłam... Na początku byłam przerażona. Ale potem... Zaczęłam mu współczuć. Wyglądał strasznie. Podkrążone i smutne oczy, wychudzony, zmęczony. Wrak człowieka.

- Kiedy ja go zobaczyłem - zaczął chłopak - Miałem ochotę go zabić. Za to, co zrobił mojej dziewczynie. Dziękuję, że wtedy trzymałaś mnie za rękę, bo bym nie wytrzymał - dodał, po czym pocałował moją dłoń. Przytuliłam się mocniej do niego.

- Dobrze, że to już się skoczyło - szepnęłam, starając się skupić na filmie. 

Moje myśli jednak krążyły w innym świecie. Dzisiaj odbyła się rozprawa Liama. Nie chciałam tam iść, ale zrobiłam to. To zasługa tylko i wyłącznie Jacka, on mnie do tego namówił i motywował. Bałam się ponownie ujrzeć Liama. Ale... Nie było tak źle. Patrzył na mnie cały czas, jakby poznawał od samego początku. Tylko milczał. Przez cały czas, nawet podczas rozprawy. Chciałam podejść do niego i porozmawiać, ale Johnson odwiódł mnie od tego pomysłu. Stwierdził, że to zbyt niebezpieczne, mimo że pilnowali go ochroniarze. Nie miałam żadnego problemu z zeznaniem. Zrobiłam to bardzo szybko, chociaż drżał mi głos oraz ręce. Sędzia zapewne widziała to i dała mi spokój. W myślach odliczałam godziny, minuty, a nawet sekundy. Te trzy godziny wlekły się niemiłosiernie. Shawn również musiał stanąć przed sądem jako świadek. Przecież to on mnie zawiózł do szpitala i widział psychopatyczną stronę Liama. To on przez cały czas trzymał mnie za rękę, J siedział jako gość tak jak i cały Magcon wraz z Madisonem oraz moim bratem. Liam został odesłany do ośrodka psychiatrycznego. Jego lekarz stwierdził, że ma ciężką chorobę, całkowicie zapomniałam o jej nazwie.

- Nie wierzę - mruknął Jack, kręcą głową.

- Co? - zapytałam zdezorientowana.

- Nie wierzę, że ze sobą zerwali. Ten Hugo i Babi ze sobą zerwali - oznajmił blondyn, a ja spojrzałam na ekran laptopa. Wyświetlane były napisy końcowe.

- A, tak. Już to oglądałam- mruknęłam, podnosząc się. Usiadłam na łóżku i rozciągnęłam się.

- Jest druga część? - zapytał z nadzieją blondyn.

- Nawet i trzecia - uśmiechnęłam się - J, wiesz, że muszę się już zbierać, prawda?

- Nie musisz. Mogę cię już nigdy nie puścić - wymruczał mi do ucha, jednocześnie łapiąc za biodra.

- Ale ja jutro jadę do Caroline. Muszę się jeszcze spakować, pogadać z Chrisem i wyspać - odpowiedziałam.

- Będziesz prowadziła? - zadał pytanie.

- Jeśli pojadę sama, to tak. Ale nie wiem. Chris powiedział, że się zastanowi - odparłam.

- Dasz radę? To dosyć daleko - stwierdził, a ja zaśmiałam się.

- J, kochanie, ty we mnie w ogóle nie wierzysz. Jasne, że dam radę. Już kiedyś... - zaczęłam - No dobra. Nigdy nie jechałam tak daleko, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda?

- Wolałbym pojechać z tobą - mruknął Johnson i pocałował mnie we włosy.

- Zaproponowałam ci to - wypomniałam mu - Nie moja wina, że nie chcesz ze mną jechać.

- Nie, nie chcę, tylko nie mogę - westchnął. Wyrwałam się z objęć chłopaka i zabrałam swoją niedużą torebkę.

- Chcesz mnie odprowadzić? - spytałam sarkastycznie.

- Nie chcę cię odprowadzać. Chcę, żebyś tu została. Ze mną. Już na zawsze - szepnął Jack do mojego ucha.

****************

- Chris! - wrzasnęłam zmęczonym głosem.

- Co? - Usłyszałam cichy głos mojego brata, który dochodził z salonu. 

Zdjęłam niewygodne szpilki i usiadłam obok chłopaka. Leżał na kanapie, szczelnie przykryty kocem. Udawał, że śpi, ja jednak wiedziałam, że oglądał jakąś telenowelę.

- Tu jesteś. Zastanowiłeś się już?  - zapytałam i ziewnęłam.

- Nad czym? - mruknął, szukając pilota. Mimowolnie wywróciłam oczami.

- Jutro jadę do Caroline i Huntera. I Nelly. Mówiłam ci już przecież. Jedziesz ze mną czy nie? - zapytałam zniecierpliwiona.

- A, no tak. Zapomniałem - powiedział cicho Chris - Wiesz... No... Hm... Chyba nie, bo... No wiesz - jąkał się - Ktoś musi zostać w domu i... No... Wiesz... Zajmować się nim.

- Zajmować się nim - powtórzyłam lekko zdziwiona.

- No... Tak - przytaknął chłopak.

- Albo... Ktoś zamierza się spotkać ze swoją nową dziewczyną - stwierdziłam.

- Co? Nie! Jasne, że nie! - żachnął się - Po prostu... Muszę się zająć domem.

- Miłość jest taka piękna, nieprawdaż? - zapytałam z rozmarzonym westchnieniem po kilku minutach ciszy.

- Taaa... - mruknął Christopher podobnym tonem do mojego.

- Chris się zakochał! - krzyknęłam szczęśliwa.

- Możliwe - szepnął brat.

- I... Chciałbyś, żebym teraz zaczęła szantażować tę całą Polę? Tylko dlatego, że się będę bała zrujnowania naszej rodziny? - zapytałam, poważniejąc. Chłopak westchnął i usiadł obok mnie.

- Nie chcę do tego wracać - odparł stanowczym tonem.

- Ale ja chcę - naciskałam - Odpowiedz na moje pytanie. Czy chciałbyś, żebym szantażowała Polę? Tylko dlatego, że...

- Nie! - krzyknął - Nie chcę, żebyś szantażowała Polę.

- Więc...

- Więc... - powtórzył po mnie, zastanawiając się nad odpowiedzią - Wtedy... Nie zdawałam sobie sprawy z łączącej ciebie i Jacka więzi. I... Ja się naprawdę bałem, że się ode mnie odwrócisz. Tym bardziej po tym, co się stało w święta.

- Już prawie o tym zapomniałam - oznajmiłam cicho, wracając do niemiłych wspomnień.

- Nie rozumiałem tej całej miłości. I... Może teraz też nie do końca rozumiem. Ale... Zaczynam to wszystko ogarniać. Pola... Jest wspaniała. Naprawdę - dodał, nie zważając na moją wypowiedź.

- Hm... No cóż... - zamyśliłam się - Kiedy będę mogła poznać dziewczynę, która zasiedliła mojego braciszka? - zapytałam ze śmiechem, by rozluźnić napiętą atmosferę.

- Niedługo. Obiecuję. I... Naprawdę strasznie źle się czuję z tym, co się stało. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Przepraszam. I ciebie i Jacka. Pozdrów go ode mnie - odpowiedział.

- Jasne. Byłoby miło, gdybyście zaczęli ze sobą rozmawiać. Tak jak kiedyś - rzekłam zachęcająco.

- Taaa... - przytaknął Chris. Strasznie mnie to irytowało, ale nie mogłam go odzwyczaić. - A tak w ogóle, to Pola załatwiła mi pracę w kawiarni.

- To... Całkiem fajnie. Pozdrów ją ode mnie - odpowiedziałam zdziwiona. Brat nigdy nie rwał się do żadnej pracy.

- Jasne - odpowiedział i przytulił mnie mocno. 

Dopiero wtedy, wtulona w jego bluzę, zrozumiałam, że moja więź z bratem uległa prawie całkowitemu zniszczeniu. Że... Prawie w ogóle go nie znałam. I postanowiłam naprawić ten błąd.

Z podziękowaniami za telefoniczną motywację! Kocham mocno! <3 :*

**************

Idę do łóżka....

~~Banshee :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro