Rozdział 81
- Zostanę z tobą - zaproponował Jack, parkując na podjeździe przed moim domem. Westchnęłam.
- Nie trzeba. Nie jestem jeszcze taką kaleką - uśmiechnęłam się lekko.
- Dyskutowałbym nad tym, patrząc na twoją szyję - stwierdził, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie przesadzaj - mruknęłam.
- Nadal nie mogę sobie wybaczyć, że wtedy pozwoliłem ci wyjść. Tak po prostu. Bez żadnych wyjaśnień - westchnął, schylając głowę.
- Jack - powiedziałam i przybliżyłam się ostrożnie do blondyna. Złapałam jego twarz w ręce, by spojrzał w moje oczy. - Nie żałuj. Ja się cieszę, że tak właśnie się stało. Lepiej wcześniej, niż później. Kto wie, co by wtedy mi zrobił? - zapytałam.
- Pewnie masz rację, jak zawsze - przytaknął - Ale i tak z tobą zostanę.
- Nie ma takiej potrzeby - zaśmiałam się lekko - Zostanę w domu sama. Dam radę. Po za tym... Już mnie nie boli. Ten miły lekarz dał mi mnóstwo leków przeciwbólowych. A ty... Musisz jechać do szkoły, wyjaśnić im wszystko. Cameron się obwinia - dodałam - Zadzwoniłam do niego, a on powiedział, że nie ma czasu. Uważa, że gdyby mnie wysłuchał, taka sytuacja by się nie zdarzyła. Proszę, powiedz mu, że nie czym się obarczać, dobrze?
- Jasne - odparł.
- I... - zaczęłam - Dziękuję, że nie doniosłeś na Chrisa policji. On... Zapewne poszedłby do więzienie, skoro teraz ma zawiasy.
- Nie masz za co dziękować. Ale nie zrobiłem tego dla niego - oznajmił - Tylko dla ciebie. Gdyby Chris poszedł do więzienia, ty musiałabyś jechać na farmę do ciotki. A ja... Nie dałbym rady bez ciebie.
- Dziękuję. Kocham cię - powiedziałam jeszcze razy, chociaż Johnson o tym doskonale wiedział.
- Ja cię kocham bardziej - szepnął i złączył nasze usta w długim pocałunku. Oddaliśmy w niego wszystkie emocje.
Teraz kiedy wszystko wiedziałam... Uważałam się za idiotkę. Jak mogłam posądzić Jacka, mojego Jacka, o zdradę?! Jakim prawem mogło mi to przyjść w ogóle do głowy? Debilka. Po prostu debilka. Po kilku minutach oderwaliśmy się od siebie.
- Ej! Oddawaj moją gumę! - krzyknęłam, udając oburzenie.
- O, nie, nie, nie, nie, skarbie. Ostatnio ty mi zabrałaś - uśmiechnął się zwycięsko.
Pokazałam mu język, po czym opuściłam samochód. Blondyn szybko odjechał, by zdążyć na drugą lekcję. Wyjęłam klucze z torby, a mój wzrok przykuł budynek naprzeciwko. Nie mogłam się powstrzymać, by tam nie spojrzeć. Wydawał się normalny. Trampolina, która uratowała mi życie, ciągle stała na tym samym miejscu. Zerknęłam w okno do pokoju Liama. I wtedy ujrzałam go. Patrzył prosto na mnie i na moją zranioną szyję. Nie wiedziałam, czy ma jakiekolwiek wyrzuty sumienia, czy wie, że byłam na policji. Oddychałam coraz szybciej, ten psychopata nie przestawał mnie skanować wzrokiem. Drżącymi rękoma włożyłam klucz do zamka, ale nie mogłam otworzyć. Zdziwiło mnie to. Pociągnęłam za klamkę, a drzwi uchyliły się lekko. Otwarte? Przecież mój rąbnięty brat powinien być w szkole. Nie widziałam się z nim od piątku, więc zapewne zmienił plany. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi na klucz. W salonie grał telewizor. Zajrzałam do środka. Christopher leżał rozciągnięty na kanapie. W dłoni trzymał puszkę piwa. Spojrzał na mnie przelotnie, a jego wzrok zatrzymał się na mojej szyi.
- Boże kochany, siostra. Co ci się stało do cholery? - spytał zaniepokojony, zrywając się, a tym samym wylewając piwo na jasny dywan.
- Długa historia - westchnęłam - W dużym skrócie, Liam okazał się psychopatą i chciał mnie zabić, bo go nie chciałam, zranił mnie scyzorykiem w szyję, a ja uciekłam przez okno. Musimy poważnie pogadać.
- Właśnie - przytaknął od razu chłopak i pomógł mi usiąść na fotelu. Kochany braciszek. - Chcesz coś do picia? - zapytał, a ja odmówiłam. Przyciszył dźwięk w telewizorze i usiadł obok mnie. - Zawiadomiłaś już policję? Takich jak oni, trzeba zamykać w psychiatryku.
- Tak, wszystkim się już zajęłam - westchnęłam, odwracając wzrok - Ale to nie o to chodzi.
- A o co? - spytał zdziwiony. Nie byłam pewna, czy udawał, czy mówił prawdę.
- Hmm... Zastanówmy się - udałam zamyśloną - Czemu szantażowałeś mojego chłopaka? - zapytałam, a po twarzy brata przemknęło zdziwienie, zszokowanie, przerażenie oraz... Coś, czego nie byłam w stanie nazwać.
- Ymm... No... Wiesz... - Spuścił głowę. - To dosyć długa historia i...
- Przestań - warknęłam zdenerwowana - Dlaczego to zrobiłeś do cholery?! - podniosłam głos.
- On... Nie zasługuje na ciebie - szepnął z bólem - On... Alex na ciebie zasługiwał, on z tobą był. On był normalny. Nie wymyślił sobie jakiejś kariery muzycznej. I nie sprowadzał cię na złą drogę.
- Alex nigdy na mnie nie zasługiwał - zaśmiałam się szyderczo - On mnie zdradził, dobrze o tym wiesz. Jack nie wymyślił sobie żadnej kariery muzycznej, on po prostu tworzy muzykę. Robi to, co kocha. I nie sprowadza mnie na złą drogę! - krzyknęłam - To ja zadecydowałam o rapowaniu. To była tylko i wyłącznie mój pomysł.
- Potrzebowałaś mojej zgody. Podrobiłaś ją - oznajmił.
- Nie. Ty ją podpisałeś - zaprzeczyłam, a chłopak zmarszczył brwi - Kiedy byłeś pijany i nie reagowałeś na to, co się dzieje. Ja to tylko wykorzystałam. I nie zmieniaj tematu! O co ci chodzi do cholery?! Czy to tak ciężko zrozumieć, że mam chłopaka? Którego kocham?! Dlaczego po raz kolejny próbujesz rozwalić więź, która nas łączy?! Nieskutecznie z resztą.
- Bo nie chcę cię stracić - powiedział zrozpaczonym tonem.
Nie patrzył w moje oczy, a to świadczyło tylko o jednym. Mówił prawdę i bał się mojej reakcji. Nieczęsto to się zdarzało.
- Co? - spytałam cicho zdezorientowana.
- Nie mogę cię stracić. Zostaliśmy we dwoje. Mamy tylko siebie. Ja ciebie, ty mnie. Powinniśmy być dla siebie najważniejsi, nie rozumiesz tego?! - wrzasnął, podnosząc twarz. Po jego policzkach ciekły łzy.
- Chris, my jesteśmy tylko rodzeństwem. Fakt, straciliśmy rodziców. Ale nie mamy tylko siebie! Nie wiem jak ty, ale ja mam chłopaka i przyjaciół!
- Stawiasz swojego blondynka przede mną! A to ja jestem twoją rodziną, nie on! - krzyknął, wstając z kanapy. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić.
- Jeszcze - rzuciłam i posłałam znaczące spojrzenie chłopakowi.
Stanął jak wryty. Ja tymczasem skierowałam się do mojego pokoju. Chris naprawdę nie był normalny. O co mu chodziło do cholery?! Znowu się naćpał?! Upił?! Pokręciłam głową, zamykając drzwi na klucz.
I nagle... Zrozumiałam to. Mój własny brat był zazdrosny. Był przerażony perspektywą życia beze mnie. Miał rację. Byliśmy sami. Cholera. On miał rację! Pierwszy i ostatni raz w życiu mój brat miał rację! I... Chyba powinnam posłuchać się tej wróżbitki. Miała rację co do mojego związku oraz psychopaty. Dodała, że powinnam polepszyć relacje z rodziną. Postanowiłam tak zrobić. Usłyszałam jakieś krzyki na zewnątrz, więc podeszłam do okna i odchyliłam lekko firankę. Przed domem Liama stał wóz policyjny. Dwóch policjantów trzymało Liama za ręce i brutalnie wsadzała do samochodu. Jego mama oraz siostra stały obok. Kobieta płakała, a dziewczynka była wyraźnie zdezorientowana. Wołała swojego brata, ale to było bezskutecznie. Jeden z policjantów trzasnął drzwiami. Niespodziewanie Liam spojrzał w moje okno. Szybko oddaliłam się. Po chwili samochód odjechał na sygnale. To koniec.
******
MARATON NOC HORRORÓW, NADCHODZĘ!
~~Banshee :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro