Rozdział 80
- Lili! - krzyknął Shawn i złapał mnie w pasie. Oparłam się głową o jego ramię, by odzyskać równowagę. - Jedziemy do szpitala!
- Nie - jęknęłam cicho.
- Tak, przecież ty masz pociętą szyję! - powiedział, po czym wziął mnie na ręce w stylu panny młodej.
Po chwili siedziałam w jego samochodzie. Chłopak podał mi swoją bluzkę, którą znalazł w samochodzie i wyjechał z piskiem opon. Przyłożyłam ubranie do szyi, by zatamować krwawienie. Chciałam się odwrócić i sprawdzić, czy Liam nie kręcił się gdzieś w pobliżu. Nie było to jednak możliwe z moją wielką raną.
- Dzięki, Shawn - mruknęłam, by nie poczuć większego bólu. Nieskutecznie.
- Nie ma za co, Lili. Jesteśmy przyjaciółmi - powiedział, łapiąc mnie za wolną dłoń. Splótł nasze palce, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie. Mendes jechał, nie zważając na znaki drogowe bądź światła - A teraz powiedz mi... Co się stało do cholery?!
- Liam - wychrypiałam jedno słowo, a twarz bruneta zmieniła się diametralnie.
- Zabiję go - warknął, jeszcze bardziej przyspieszając. Miałam zamiar się odezwać, zaprzeczyć, lecz przyjaciel mi na to nie pozwolił. - Nic nie mów. To może jeszcze bardziej pogorszyć sytuację - dodał, a ja się go posłuchałam.
Po kilku minutach chłopak zatrzymał się przed ogromnym, kilkupiętrowym budynkiem. Miał jasne barwy oraz mnóstwo okien. Shawn szybko wysiadł i ponownie wziął mnie na ręce. Trzymałam się go kurczowo, jednocześnie starając się oddychać powoli i głęboko. Szybko znaleźliśmy się w środku. Od razu zobaczyliśmy recepcję, więc do niej podeszliśmy. W pomieszczeniu było przytulnie. Blade, brzoskwiniowe ściany oraz fioletowe kanapy dla rodziny chorych. Po korytarze chodzili zabiegani lekarze oraz dwie stroskane matki. Mała dziewczynka w szlafroku właśnie wyszła z gabinetu. Widniało tutaj dużo kwiatów oraz obrazów.
- Dzień dobry. Moja przyjaciółka, Lili, została zraniona nożem w szyję - oznajmił zadyszany Shawn do recepcjonistki. Kobieta popatrzyła na nas z zaskoczeniem. Na pewno nieczęsto trafiali się tuta tacy pacjenci jak ja oraz tacy przystojni przyjaciele jak Shawn bez koszulki.
- Ym... Oczywiście. Proszę za mną - powiedziała szybko i ruszyła korytarzem.
- Boli - szepnęłam.
- Będzie dobrze. Trzymaj się - powiedział cicho chłopak i pocałował mnie w czoło.
*********
Siedziałam na dużym fotelu w salonie Shawna. Nie czułam żadnego bólu. W szpitalu nafaszerowali mnie dużą ilością leków przeciwbólowych. Oglądałam jakiś program w telewizji, ale nie dużo z niego rozumiałam. Przysłuchiwałam się rozmowie Shawna. Chłopak stał w kuchni i mówił coś do telefonu. Widziałam jego zdenerwowanie na twarzy, gestykulację ręką. Nie zasiedziałam się w szpitalu. Lekarz oraz dwie, bardzo miłe pielęgniarki zajęły się moją szyją. Najpierw ją oczyścili, potem zszyli, a na końcu zalepili dużym plastrem oraz zabandażowali całą szyję. Bardzo utrudniało mi to poruszanie się, ale nic nie mówiłam. Lekarz stwierdził, że miałam dużo szczęścia. Liam nie natrafił scyzorykiem na żadną żyłę, chociaż był raptem milimetr od jednej z nich. Właśnie wybiła 2.00 po południu, a zegar na ścianie otworzył się. Ujrzałam małą kukułkę, która zaczęła wydawać charakterystyczne dźwięki. Poczułam senność, ale za wszelką cenę nie mogłam usnąć. Adrenalina jeszcze nie do końca opuściła moje ciało. Nadmiar emocji spowodował lekki ból głowy. Albo to z powodu upadku na trampolinę. Na szczęście powoli mijał. Przymknęłam powieki i ułożyłam się wygodniej w dużym fotelu. Dobrze, że nie było rodziców oraz siostry Shawna. Wyjechali do Kanady, znowu, a młody Mendes został. Musiał się kształcić i mnie uratować przed psychopatą. To by było dosyć dziwne, gdyby zastali mnie tutaj, z zabandażowaną szyją.
- Śpisz? - zapytał cicho Shawn,siadając na kanapie obok mnie. Wziął moją zimną dłoń i zaczął chuchać, by się ogrzała.
- Nie - mruknęłam, otwierając oczy - Do kogo dzwoniłeś?
- Przyniosłem ci gorącą czekoladę. Masz ochotę? - zadał kolejne pytanie, ignorując moją ostatnią wypowiedź.
- Przecież wiesz, że nie mogę teraz pić gorących rzeczy - przypomniałam mu, dokładnie obserwując.
- Ach, no tak. Zapomniałem - odpowiedział, drapiąc się po karku.
- To... Do kogo dzwoniłeś? - ponowiłam pytanie po kilku minutach niezręcznej ciszy.
- Do Johnsona - oznajmił cicho, a ja westchnęłam mimowolnie.
- Shawn, mówiłam... - zaczęłam cicho, starając się nie przekręcać szyi.
- Wiem, co mówiłaś - przerwał mi - Ale to twój chłopak. Ty go kochasz, on kocha ciebie. Powinien wiedzieć, co się stało.
- Ale on mnie zdradza! - krzyknęłam i zaczęłam kaszleć.
- Lili - powiedział, spoglądając na mnie z niepokojem. Po chwili uspokoiłam się i usiadłam obok przyjaciela. Objął mnie ramieniem - On cię nie zdradza.
- Skąd to wiesz? - spytałam.
- Bo mi to powiedział - oznajmił, a ja prychnęłam. A raczej spróbowałam prychnąć. Wyszło z tego coś dziwnego.
- A może cię okłamał?
- Ma nam wszystko opowiedzieć, kiedy tu przyjedzie - powiedział Mendes, a po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Shawn powoli wstał, a w międzyczasie rozległo się głośne, natarczywe pukanie. Brunet rzucił mi lekko rozbawione spojrzenie i otworzył drzwi.
- Gdzie ona jest? - Usłyszałam zdenerwowany głos mojego ukochanego.
Mendes otworzył szerzej drzwi. Wstałam i, mimo bólu, podbiegłam do blondyna. Przytuliłam się do niego mocno, czując łzy napływające do moich oczu.
- Jack - mruknęłam stłumionym głosem.
- Hej, kochanie. Co się stało? - spytał spięty. Odsunęłam się od niego i usiadłam na kanapie, tuż obok Shawna.
- To długa historia - zaczęłam.
Oparłam się o nagłówek i westchnęłam. Rozpoczęłam opowiadać długą, skomplikowaną historię z dzisiejszego ranka. Jack nie przerywał mi, tylko słuchał uważnie. Co jakiś czas zaciskał ręce w pięści bądź marszczył brwi.
- Zabiję tego gnoja. Po prostu zabiję! - warknął blondyn, gdy skończyłam - Jak on śmiał zrobić coś takiego mojej dziewczynie?!
- Zaraz się przekonamy, czy ciągle jestem twoją dziewczyną - mruknęłam, ale Jack i tak to usłyszał. Westchnął głęboko i złapał mnie za dłoń. Nie wyrwałam jej, dotyk chłopaka był uspokajający.
- Właśnie - przytaknął Mendes - Nie ukrywamy, że chcemy znać całą prawdę, Jack. Lili przez ciebie cierpiała.
- Wiem - powiedział Johnson - Ale... Misiek, ja cię nie zdradzam. Kocham cię. Bardzo, ale to bardzo cię kocham. Nigdy cię nie zdradzę, obiecuję.
- Przejdź do rzeczy, proszę - przerwałam blondynowi, chcąc poznać prawdę.
- To... Twój brat - oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi zaskoczona - Twój brat mnie szantażuje. Już od dłuższego czasu, odkąd wyszedł z więzienia. Coś mu wtedy odbiło. Zaczął mi grozić. Mnie, karierze, całemu Magconowi, a nawet rodzinie w Omaha. Powiedział, że muszę z tobą zerwać. Jeśli tego nie zrobię... On ich skrzywdzi. Wiele razy pytałem się go, dlaczego on to robi. Dzisiaj był pijany i mi odpowiedział. Stwierdził, że będzie ci lepiej beze mnie. Nie chciałem z tobą zrywać, naprawdę. Ale... Twój brat nie mógł wiedzieć, że się spotykamy. Wymyślałem różne zajęcia po szkole, a w szkole... Ukrywaliśmy się łazience. Gilinsky mnie wspierał, on jedyny o tym wiedział. Pomagał mi kłamać. Wczoraj, po koncercie dostałem od niego smsa. Dowiedział się, że nadal jesteśmy razem i się nieźle wkurzył. Spotkałem się z nim o 4.00 nad ranem, nie mogłaś się o tym dowiedzieć. Dopiero potem przypomniało mi się, że byłaś na tym maratonie. Nie mogłem powiedzieć ci prawdy. Przepraszam, kochanie. Kocham cię - dodał, opierając swoją głowę o moją.
Westchnęłam głęboko. Nie wierzyłam, że Christopher, mój brat, był w stanie wymyślić coś takiego! Jak on śmiał?! Po jaką cholerę?! Debil. Idiota. Ćpun. Kłamca. Dlatego włączył alarm dzisiaj o 4.00 nad ranem, a ostatnio pytał się mnie o Johnsona. I znikał z domu.
- Ja też cię kocham, Jack - powiedziałam cicho.
*******
I się wszystko wyjaśniło! Już niedługo piątek! :)
~~Banshee :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro