Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 74

- Tej rudej małpy nic nie powstrzyma - stwierdził Matthew, siedząc na fotelu w salonie.

 Był piątek, ale dopiero teraz mogliśmy się wszyscy razem spotkać i obgadać sprawę gazety oraz Mahogany Lox.

- Nie można z nią porozmawiać? - zapytał Shawn, który zawsze szukał pokojowych rozwiązań. Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na wariata.

- Musiała to sobie dokładnie obmyślić - oznajmiła Madison - Wymyślić całą historię, by sklejała się w jedną, wspólną całość. Ona dobrze wie, że w szkole nic nie zdziała...

- Dlatego działa w Internecie - dokończyłam, wolno kiwają głową.

- Nigdy się jej nie pozbędziemy - westchnął Cameron, zajadając krakersy.

- Ona jest jak bumerang. Zawsze wraca - mruknął Taylor, a my wybuchnęliśmy śmiechem - Taka prawda.

- Dlatego trzeba jej pokazać, że z nami nie można zadzierać - powiedziałam.

- Nas jest... - zaczął Carter, licząc wszystkich obecnych w pomieszczeniu - Jedenaścioro. A ich tylko trójka. Nie mają szans.

- Ale co możemy zrobić? W szkole już ją wykończyliśmy, a ona mimo to, nie poddała się - rzekła Beer.

- I tutaj jest problem. Ja nie mam pojęcia, co możemy zrobić - westchnęłam - Już ogłosiłam w Internecie, że cała wypowiedź M.L. to kłamstwo i nie mam pojęcia, kto to jest.

- Może powinnaś dodać, że to Mahogany? Wszyscy by się o tym dowiedzieli - stwierdził Nash.

- W takim razie... Ja tak zrobię. A wy, wszyscy... -Spojrzałam znacząco na Dallasa. 

- No co? - spytał z pełną buzią.

- Ty też - odpowiedziałam, po czym zwróciłam się do reszty - Zastanówcie się, jak zaleźć jej za skórę. Trzeba wykorzystać jej słabe punkty.

- Ty znasz jej słabe punkty - powiedział do mnie Johnson.

- Nienawidzi matmy, nie umie tańczyć, uwielbia DJ-ować - zaczęłam wyliczać - Hmm... Jest leniwa, bardzo zależy jej na sławie w Internecie... O, i do swoich "czarnych" robót wykorzystuje Olivię oraz Rose.

- Podrzućmy jej narkotyki! - krzyknął uśmiechnięty Taylor, a ja podniosłam brew.

- To jest zbyt... - zaczęłam, szukając w głowie odpowiedniego epitetu.

- Poważne - dokończył Jack, zerkając na mnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.

- Coś na pewno wymyślimy - powiedział Matthew, wstając - Zbierajmy się, musimy jeszcze jechać do Pedra. Trzeba uzgodnić daty Magcon Tour.

- Właśnie. Spotkamy się później? - zapytał J.

- Tak. Zadzwoń do mnie, to wpadnę - uśmiechnęłam się i pocałowałam chłopaka przelotnie w usta.

 Pożegnałam się z chłopakami, odprowadziłam ich do drzwi. Kiedy wróciłam do salonu, Madison oglądała telewizję. Akurat leciało jakieś show.

- Co robimy? - spytała, przełączając kanał.

- Nie wiem - westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy - Nie wierzę, że ta sprawa z Mahogany jeszcze się nie skończyła.

- Ona naprawdę jest jak jakiś cholerny bumerang - stwierdziła Mads, a ja zachichotałam - Taka prawda! 

- Głupia, ruda małpa. Trzeba ją wysłać do zoo - zarządziłam, udając poważną.

- Myślisz, że by ją przyjęli? - zapytała ze zwątpieniem. 

Wybuchnęłam głośnym śmiechem, podobnie postąpiła Madison. Po chwili usłyszałyśmy trzaskanie drzwiami frontowymi. Zapewne któryś z chłopaków czegoś zapomniał jak zazwyczaj. Popatrzyłam zdziwiona na czarnowłosą. Do salonu wszedł Christopher. Miał zmęczony, a jednocześnie zdenerwowany wyraz twarzy. Ubrany był w pomarańczowy, neonowy, brudny uniform. Poczułam nieprzyjemny zapach śmieci.

- Czego się tak patrzycie? - zapytał wrednym tonem i usiadł na kanapie - Co na obiad?

- To, co sobie zrobisz - warknęłam zirytowana.

- Ja wracam z pracy, z odwyku, z badań na obecność narkotyków, zmęczony, wkurwiony do granic możliwości! - wrzasnął brat - A ty posadzisz swoją dupę na kanapie i plotkujesz z psiapsiółką! A żeby obiad zrobić dla spracowanego brata? Nie!

- Sam sobie nawarzyłeś tego piwa, to sam je wypij. A ja nie jestem twoją służącą! - podniosłam głos i wstałam z kanapy - Chodźmy na zakupy - mruknęłam do przyjaciółki, która szybko przytaknęła. 

Wzięłam telefon oraz portfel do kieszeni cienkiej, białej, skórzanej kurtki. Włożyłam buty i opuściłam dom. Tuż za mną podążała Mads. Usiadłam na miejscu kierowcy i oparłam dłonie o kierownicę.

- Zawsze tak jest? - zapytała cicho Beer.

- Odkąd wyszedł z więzienia - mruknęłam - On nie czuje żadnych wyrzutów sumienia. W niedzielę udawał skruchę, ale się nie nabrałam. I teraz jest, jaki jest - dodałam, po czym odpaliłam auto. Wyjechałam z podjazdu. Skierowałam się do galerii handlowej.

- Jack wie? - zadała kolejne pytanie.

- Nie chcę go martwić. Ma teraz dużo na głowie. Koncerty, Magcon, nowa piosenka - odpowiedziałam, wzruszając ramionami, co spotkało się z surowym spojrzeniem czarnowłosej.

- Powinnaś mu powiedzieć - stwierdziła.

- To i tak nic nie da - westchnęłam, a w samochodzie nastała cisza. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Włączyłam na głośnomówiący.

- Hej, Lili! - usłyszałam wesoły głos Liama.

- Cześć, Liam. Co tam? - zapytałam.

- Nic ciekawego, a tam? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Też nic - westchnęłam ze śmiechem.

- Może pójdziemy wieczorem do kina? Mam wolny wieczór, a nie chce mi się siedzieć z małą - powiedział.

- Chętnie. I tak nie miałam żadnych planów - uśmiechnęłam się.

- Świetnie. Wpadnę po ciebie o 8.00 - ucieszył się i rozłączył. Odłożyłam telefon na deskę rozdzielczą.

- Przecież umówiłaś się z Jackiem na wieczór - przypomniała mi niezadowolona Mads, wysiadając z samochodu. Zamknęłam go na klucz i skierowałyśmy się do najbliższego sklepu. Akurat były ogromne wyprzedaże.

- Pewnie i tak będzie siedział do wieczora z chłopakami i ustalał Magcon Tour - stwierdziłam po kilku minutach.

- Nie lubię tego całego Liama - oznajmiła dziewczyna. Przecisnęłyśmy się przez kłócące kobiety i trafiłyśmy na jedno, wielkie pudło z ubraniami. Zaczęłyśmy wszystko dokładnie oglądać.

- Jack też nie - odparłam, wyciągając białego, nowego kozaczka. Zrobiony był ze skóry. Miał długi obcas - Znajdź mi takiego - powiedziałam do Beer, pokazując buta.

- Jasne - rzuciła i "zanurkowała" do pudła. Jakaś dziewczyna dosłownie rzuciła się na mnie i próbowała wyrwać mi kozaczka. Krzyknęłam zaskoczona, kiedy pociągnęła mnie za włosy.

- Oddawaj go! Ja go pierwsza zobaczyłam! - pisnęła cieniutkim głosem.

- Spadaj! - rzuciłam, po czym kopnęłam ją.

 Upadła na podłogę i popatrzyła na mnie rozwścieczona. Jaka dziewczyna, również tapeciara podniosła ją, po czym poprowadziła w stronę drugiej strony sklepu.

- Ci ludzie nie są normalni - potrząsnęła głową przyjaciółka, podając mi buta do pary.

- Jakieś małpy. Wyślemy je do zoo razem z Lox - zaśmiałam się - A, wracając do tematu, Jack też nie lubi Liama. I Cameron. I Matt. I Shawn. I Carter. I Taylor. I Nash. I Jack. I Aaron. Nikt go nie lubi, oprócz mnie - dodałam.

- Bo on jest jakiś dziwny - stwierdziła Beer - Nie wiem co, ale coś jest z nim nie tak. Czuję to. Wiesz, że mam szósty zmysł.

- Wiem, wiem. Ale to naprawdę fajny chłopak i sąsiad - oznajmiłam, biorąc do ręki coś czarnego. Po chwili zobaczyłam, że była to kominiarka. Idealna na włamania. Na przykład do jubilera. Christopher również miał kominiarkę podczas włamania. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, oczy poszerzyły się.

- Lili - powiedziała Beer, podchodząc do mnie. Złapała mnie za ramiona. Z rąk wypadła mi kominiarka. Zaczęłam łapać głębsze oddechy. Dziewczyna zaprowadziła mnie do wolnej przymierzalni. Usiadłam na małym krzesełku.

- To... To... - jąkałam się.

- Nic takiego - dokończyła czarnowłosa, po czym przytuliła mnie mocno - Już dobrze - szepnęła.

- No tak, przecież sama widziałaś - mruknęłam.


*************

Jestem! Siedzę w domu, brzuch mnie ciągle boli, ale jest już lepiej :)

Wena mnie opuściła, ten rozdział to masakra :/

~~ Banshee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro