Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 71

Obudziło mnie dosyć mocne szturchanie. Postanowiłam jednak udawać, że śpię. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale na pewno jeszcze wcześnie. Za oknami panował mrok. Miałam ochotę spać jeszcze kilka godzin, dosyć późno usnęłam. Przepłakałam dwie godziny. To chyba wczoraj była rozprawa Chrisa. Zadzwoniłabym do Jacka, ale mój telefon padł tydzień temu. Nie miałam żadnej okazji, by go naładować. Mój pomysł nie okazał się najlepszy. Grace, zwana również moją ciotką oraz kobietą, która od trzech tygodni uważała mnie za swoją prywatną służącą, zrzuciła mnie z łóżka. Spadłam prosto na zimne kafelki. Kto normalny robił kafelki w sypialni? No tak. Były o wiele tańsze. Poczułam ból w nosie oraz cieknącą z niego ciecz.

- Lili! - wrzasnęła mi do ucha - Ile razy można cię budzić?! Chciałabym ci tylko powiedzieć, że jedziemy na targ. Będą wyprzedaże używanych rzeczy! Ach i nie licz, że ktoś po ciebie przyjedzie. Skoro wczoraj tego nie zrobili... Zostawiłam ci listę rzeczy do zrobienia w kuchni, na stole - dodała i wyszła. 

Po kilku minutach krzyków oraz pisków usłyszałam trzaskanie drzwiami frontowymi. Powoli podniosłam się z podłogi. W torbie znalazłam chusteczki, którymi zatamowałam krwawienie nosa. Wyjrzałam przez okno. Po piaszczystej drodze jechała zardzewiała furgonetka. Tuż za nią widniał tuman kurzu. Odetchnęłam z ulgą. Wyjęłam telefon, po czym podłączyłam go do  ładowania. Ujrzałam kilkanaście nieodebranych połączeń od Jacka oraz reszty. Wybrałam numer blondyna, ale po kilku sygnałach odezwała się poczta. Spojrzałam na godzinę. 3.30. Byłam pewna, że ta cała rodzinka, która powinna trafić do psychiatryka, nie wróci prędko. Ostatnio pojawili się o 4.00 po południu. Założyłam ciepłe skarpetki oraz kapcie. Ubrałam się w czarne dresy ze ściągaczami oraz luźną bluzkę z długim rękawem. Na to narzuciłam ciemnej barwy polar, który kupiłam na mieście. Zdążyłam się już przekonać, że w tej części kraju było cholernie zimno. Zeszłam do kuchni. Zajrzałam do lodówki, w której znalazłam rzodkiewki. Chwyciłam jedną i szybko wpakowałam do ust. Poczułam znajomy, lekko kwaśny smak. Od trzech tygodni nie miałam w ust innego smaku niż chleb z masłem. Nie licząc malutkich batoników, które codziennie kupowałam w szkolnym sklepiku. Codziennie zjadałam po jednym, a papierki zakopywałam w ogródku za domem. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Zrobiłam sobie gorącą herbatę, by się ogrzać i usiadłam na niewygodnym, drewnianym krześle. Wzięłam do ręki brzydką, starą, pogniecioną kartkę papieru. Była już zapisana kilka razy. Ciotka była bardzo oszczędna. Zaczęłam czytać wszystko po kolei. Pranie wszystkich ubrań; sprzątanie całego domu; obrządzenie zwierząt; wypasanie owiec, kóz; posprzątanie w boksach WSZYSTKICH zwierząt; wydojenie krów; zebranie fasolki; ukoszenie kończyny dla królików. Złapałam się za głowę. Nie miałam szans, by zrobić to wszystko przed szkołą. Nie było nawet takiej opcji. Zgniotłam kartkę w kulkę i rzuciłam ją o ścianę. 

Wypiłam połowę herbaty i pobiegłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Ujrzałam obcą dziewczynę o długich, nierównych, tłustych blond włosach. No tak. Mandy zużyła cały dobry szampon do włosów, a w domu nie było żadnego innego. Tak przynajmniej mówili. Owa dziewczyna miała wychudzoną oraz zmęczoną twarz. Wystawały jej kości policzkowe. Była blada. Na czole pojawiły się małe, czerwone krosty. Pokręciłam głową. Szybko umyłam zęby, używając jedynie małej ilości pasty do zębów. Oszczędność na pierwszym miejscu. Założyłam długie, żółte rękawiczki i wzięłam się za sprzątanie. Wszystkie szafeczki w całym domu powycierałam dokładnie ściereczką. Poodkurzałam wszystkie pomieszczenia. Następnie mopowałam salon, kuchnię, łazienkę, korytarz dolny, korytarz górny, schody, sypialnię ciotki Grace, pokój Sandy oraz jej głupiego męża, a także mój i Mandy, pokój dzienny oraz pomieszczenie, w którym królowały figurki Maryi, obrazy Jezusa i różańce. To w nim modliliśmy się dwa razy w ciągu dna, rano i wieczorem. Była to dla mnie głupota, ale nie chciałam się kłócić. Postanowiłam pójść na łatwiznę i wszystkie ubrania włożyć do pralki. Było ich całkiem sporo.

Kiedy na zegarze wybiła 6.00, wyszłam na dwór. Weszłam do wielkiej stodoły, a wszystkie zwierzęta zaczęły wydawać z siebie różne dźwięki. Nie wiedziałam, czy cieszyły się na mój widok, czy też nie. W budynku strasznie śmierdziało, lecz w ciągu trzech tygodni zdążyłam się przyzwyczaić. Nakarmiłam wszystkie ssaki paszą połączoną z wodą, jak kazała ciotka. Dziwiłam się, że one chciały to jeść. Wyszła z tego wielka breja. Uwiązałam wszystkie owce oraz kozy na sznurku i wsiadłam na konia. Skierowałam ich na pastwisko, które położone było niedaleko domu. Musiałam się pospieszyć, by zdążyć do szkoły. Wróciłam i zaczęłam sprzątać gnój. To było najgorsze dla mnie. Takie... Poniżające. Każdy normalny człowiek powiedziałby, żebym się postawiła. Ale jak ja mogłam to zrobić? Znałam ciotkę Grace, bądź Greece, jak często nazywaliśmy ją z Chrisem. Przypominała Grecję. Mała, szeroka, brzydka i brązowa. Znałam tę kobietę od dzieciństwa. Z nią nie można było się kłócić. W efekcie dałaby mi więcej poniżającej pracy. Co mogłam zrobić? Uciec? Fakt, rozważałam ucieczkę od pierwszego dnia. Ale to nie był dobry pomysł. Gdzie bym poszła? Wróciłabym do Los Angeles? Ta marchewkowa małpa szybko by mnie znalazła. Miałam tylko jedno wyjście. Żyć z nadzieją, że brat nie pójdzie do więzienia i za trzy tygodnie wrócę do domu, do L.A. A przez ten czas... Wykonywać wszystkie obowiązki bez słowa sprzeciwu. Tylko te trzy tygodnie minęły wczoraj. Powinni byli po mnie przyjechać! A jeśli nie zrobili tego... Mogło to oznaczać tylko jedno.

 Zmęczona weszłam do domu. Była już 7.15. Szybko pobiegłam na górę i przebrałam się w dżinsy z wysokim stanem, a w to włożyłam różowo-białą koszulę. Przemyłam twarz oraz ręce. Zgarnęłam torbę z książkami, a włosy w pośpiechu związałam w warkocza. Zamknęłam dom na klucz i pobiegłam przez długą, mokrą trawę w stronę szkoły. Byłam pewna, że się spóźnię. Mimo to biegłam co sił w nogach. To nie była szkoła w Los Angeles. Do tego liceum chodziło raptem sto osób. Wszyscy się znali, a rodzice od razu byli powiadamiani o spóźnieniach oraz nieobecnościach. W moim przypadku była to ciotka Grace. Już raz zdarzyło mi się spóźnić. Z powodu nadmiaru obowiązków. Były to tylko dwie minuty. Oczywiście, ciotka od razu dostała telefon od mojego tymczasowego wychowawcy. A w domu rozpoczęła się niezła awantura. Punkt 8.00 wpadłam zadyszana do szkoły. Rękawem otarłam pot z czoła i ruszyłam w stronę sali mojej klasy. 

- Patrzcie! Przyszła nasza miastowa blondi! - krzyknął jeden chłopak z mojej klasy, wskazując na mnie wskazującym palcem. 

Był brzydki. Miał piegi oraz duże pryszcze. Tak jak większość tutaj. Dziewczyny chyba nie wiedziały, co to kosmetyki. Kątem oka spojrzałam, czy w pobliżu nie kręcił się żaden nauczyciel. Ponieważ nikogo nie zobaczyłam, pokazałam mu środkowego palca i ruszyłam do klasy. Usiadłam w swojej ławce równo z dzwonkiem. Po chwili przyszła nauczycielka. Przywitaliśmy się, jak na uczniów przystało.

- Dzisiaj wrócimy do szycia! - pisnęła zadowolona kobieta. 

Ubrana była w zgniły, zielony komplet, który składał się z długiej spódnicy za kolano oraz marynarki. Pod tym miała czarną bluzkę. Na nosie widniały okulary, które zjechały na sam czubek, a włosy zaplecione były w eleganckiego koka z tyłu głowy. Jęknęłam mimowolnie na słowa nauczycielki. Moje dłonie nie do końca zagoiły się po ostatnim szyciu. Mimo to ruszyłam do mojej szafki. Wzięłam z niej kilka igieł różnej długości oraz kolorowe nici. Dodatkowo wzięłam moją bluzę. To znaczy coś, co przypominało bluzę. Kobieta nie zgodziła się, bym zrobiła szalik, bo to zbyt łatwe. Wróciłam do ławki i zaczęłam szyć. Moje ręce wykonywały to automatycznie, co jakiś czas raniąc się ostrą końcówką. Moje myśli sunęły w stronę Los Angeles. 

Po dwóch godzinach drzwi otworzyły się gwałtownie. Wybudziłam się z transu i spojrzałam na dwóch chłopaków. Reszta tych głupich uczniów również patrzyła na nich zdezorientowana. Jeden z nich wrócił do swojego naturalnego koloru włosów, czarnego. Był wysoki i wychudzony. Na jego twarz wróciły kolory. Ten drugi był troszkę niższy. Jego włosy były w nieładzie, ewidentnie się spieszył. Miał rozbiegany wzrok.

- Jack - szepnęłam z niedowierzaniem. 

Wstałam i pobiegłam do mojego chłopaka. Przytuliłam się do niego, a nogami oplotłam jego biodra. Zarzuciłam mu ręce na szyję, czując łzy w oczach.

- Mówiłem, że po ciebie przyjadę. Obiecałem ci to - powiedział do mojego ucha z szerokim uśmiechem, po czym pocałował mnie ze wszystkimi emocjami, które w nim krążyły, nie zważając na rozdziawione usta uczniów z mojej tymczasowej klasy.


************

No! Chciałam pokazać taki dzień Lili, szczęśliwie zakończony! Jadę się bawić!

~~ Banshee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro