Rozdział 69
Stałam jak wmurowana. Już nie czułam zmęczenia, cała ta sytuacja momentalnie postawiła mnie na nogi.
- Czy mieszka tutaj Christopher McCourtney? - powtórzył pytanie policjant, a ja potrząsnęłam głową.
- Tak. Chris do ciebie! - wrzasnęłam na całe gardło, odwracając się w stronę schodów - Czy... Coś się stało?
- Nie możemy udzielać informacji nieupoważnionym osobom - odparł drugi mężczyzna.
- Nieupoważnionym? - prychnęłam - To mój brat!
- W takim razie proszę jechać z nami na komisariat - oznajmił gliniarz, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
W tym samym czasie usłyszałam głośne tupanie po schodach. Cała nasza trójka skierowała wzrok na chłopaka. Kiedy on podniósł głowę i zobaczył policjantów, zatrzymał się na przedostatnim schodku. Zobaczyłam przerażenie, a także zdziwienie na twarzy brata. Powoli, prawie niezauważalnie postawił nogę na wyższym schodku.
- Chris, nawet się nie waż - ostrzegłam go zdenerwowanym tonem. Blondyn mimowolnie wywrócił oczami i zszedł, stając obok mnie.
- Christopher McCourtney? - zapytał dla pewności starszy policjant.
- Tak, coś się stało? - zapytał brat.
- Proszę z nami na komisariat - odpowiedział mężczyzna, wyjmując coś z kieszeni.
- Ale ja nic nie zrobiłem! - krzyknął Chris.
Policjant założył kajdanki na ręce mojego brata, tym samym obezwładniając go. Przyłożyłam dłoń do ust, a w moich oczach pojawiły się łzy. Nie zakuwaliby w kajdanki niewinnego człowieka.
- Chris, co ty zrobiłeś? - załkałam.
- Nic! - krzyknął wkurzony.
- Proszę jechać z nami na komendę - zarządził policjant, patrząc znacząco na mnie.
- Przyjadę sama. Tylko... Się przebiorę - wymyśliłam na poczekaniu.
Mężczyzna zerknął na mój strój i przytaknął. Policjanci wyszli, trzymając mojego brata. Zapakowali go do samochodu, po czym odjechali na sygnale. Zamknęłam za sobą drzwi i zsunęłam się po nich na zimne kafelki. Zaczęłam płakać. Co zrobił Christopher? Dlaczego policja pojawiła się w naszym domu o 3.00 nad ranem w Nowy Rok? To na pewno musiało być coś poważnego. Powoli wstałam i, trzymając się poręczy schodów, weszłam na górę. Znalazłam mój telefon w łóżku i wybrałam numer do Caroline.
- Halo? - odezwała się dziewczyna zaspanym głosem po kilku sygnałach.
- Car... Caroline, przyjedź - załkałam. Łzy ciekły po moich policzkach.
- Lili? Co się stało? - zapytała poddenerwowanym tonem.
- Chris... Policja... Zabrała go... - tłumaczyłam bez ładu i składu.
- Lili, spokojnie. Jaka policja? Co się stało? - ponowiła pytanie dziewczyna, a ja usłyszałam w jej głosie żądanie. Wytarłam dłonią oczy.
- Przyjedź, proszę - jęknęłam i nagle usłyszałam pikanie.
Połączenie zostało zakończone. Zapewne z powodu braków środków na koncie. Weszłam do garderoby, gdzie założyłam pierwsze lepsze ubrania. Zbiegłam na dół i zgarnęłam kluczyki od samochodu. Wyszłam z domu i wsiadłam do auta. Ruszyłam z piskiem opon. Nigdy w życiu nie jechałam tak szybko.
**************
Od kilku godzin siedziałam na komisariacie. Nie mogłam się ruszyć. Byłam jak z kamienia. Siedziałam na podłodze. Na początku płakałam, teraz jednak patrzyłam tępo w dal. Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie mogłam. Wiedziałam, że Chris lubi się napić, mimo że jeszcze nie powinien. Wiedziałam, że czasem pali trawkę, czy cokolwiek innego. Wiedziałam, że często chodzi na imprezy i zawsze wychodzi ostatni. Wiedziałam, że jest nieodpowiedzialny i czasem ma naprawdę głupie pomysły. Nie wiedziałam jednak, że jest zdolny do takich rzeczy. W nocy, z 24 na 25 grudnia Christopher wraz z dwoma innymi kolegami włamali się do sklepu jubilera i okradli go. Zabrali wszystko. Wszystko. Każdy pierścionek, naszyjnik oraz kolczyk. Byli w kominiarkach, ale namierzyli jednego chłopaka, który nosił na ramieniu oryginalny tatuaż. On natomiast wsypał resztę, w tym Chrisa. Okazało się, że podczas tamtej nocy mój brat był pijany i naćpany kokainą. Jakby tego było mało, zrobiono mu badania, które wykazały, że chłopak nawet w obecnej chwili był pod wpływem narkotyków. Nie wierzyłam w to. Nie wierzyłam! Byłam pewna, że to pomyłka. Dopóki... Dopóki Christopher się nie przyznał do wszystkiego. Dodał tylko, że koledzy go namówili i naćpali. Nie wiedziałam, czy mu wierzyć, czy też nie. Policjanci chyba uwierzyli. Dobrze dla niego. Brat zawsze był dobrym kłamcą.
Caroline namawiała mnie kilka razy do pójścia do domu, ale nie słuchałam jej. Byłam zbyt... Otępiała. Jej głos przemawiał do mojego ciała, nie rozumu. Chrisowi groziło więzienie. Nawet trzy lata! Jeden z gliniarzy, ten milszy, obiecał pomóc mojemu bratu. Już wiedziałam, dlaczego nie pojawił się w święta, które spędziłam z Liamem. Obok moich nóg przechodzili policjanci, kobiety. Jedna nawet przyciągnęła mój widok. Miała marchewkowe włosy oraz neonowe ubrania. Miała około 50 lat, dlatego rozśmieszył mnie jej wygląd. Nagle poczułam znajome ręce, które przyciągnęły mnie do siebie. Nie były to jednak ręce Caroline. Zadarłam głowę i ujrzałam blond włosy. Jack.
- Co ty tu robisz? - szepnęłam.
- Jestem przy tobie - odpowiedział - Będzie dobrze. Chodźmy do domu - dodał przyjaznym tonem.
- On... Może pójść do więzienia - załkałam cicho i poczułam łzy w oczach. Zamrugałam kilka razy, by je odgonić. Nieskutecznie.
- Nie pójdzie, nie martw się. Chodź do domu, położysz się. Jest już 9.00. Nie możesz tu wiecznie siedzieć - oznajmił Johnson.
Pokiwałam powoli głową. Blondyn wstał i pociągnął mnie lekko za rękę. Objął mnie mocno ramieniem i pocałował czoło. Ruszyliśmy wąskim korytarzem. W oddali zobaczyłam Caroline. Poznałam ją głównie po dużym brzuchu. Podeszła do nas ze smutnym uśmiechem na twarzy.
- Masz talent, Jack - powiedziała cicho do chłopaka, ale i tak to usłyszałam.
Ponieważ ciężarna taskała się tutaj autobusem, a Jacka podwiózł Nash, jechaliśmy moim samochodem. Panowała cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Byłam pewna, że żadne z nas się tego nie spodziewało. Chociaż... To by wyjaśniało, dlaczego Chris ostatnio ciągle przesiadywał w domu. Nie chciał się narażać. I ciągle siedział w swoim pokoju. Nawet nie zorientowałam się, kiedy dojechaliśmy pod mój dom. Wysiadłam, a J złapał mnie za rękę. Caroline otworzyła drzwi i weszliśmy do środka.
- Lili, idź, się połóż, a ja zrobię coś do jedzenia - zarządziła ciężarna. Pokiwałam głową i ruszyłam schodami na górę. Mój chłopak postąpił podobnie. Weszliśmy do mojego pokoju, a ja od razu padłam na łóżko. Blondyn okrył mnie kocem i położył się obok. Przytulił mnie mocniej do siebie.
- Będzie dobrze - szepnął.
- Oby - mruknęłam, powoli usypiając...
*******
Miałam okropny koszmar. Chris poszedł do więzienia, Jack wyjechał w trasę koncertową, Madison wróciła do rodziny, Sammy nie miał czasu, by przyjechać, a Caroline urodziła dziecko i całkowicie o mnie zapomniała. Inaczej mówiąc, wszyscy mnie zostawili. Zostałam sama. Samotność. Coś, czego bałam się najbardziej. Chciałam przytulić się do mojego chłopaka, upewnić się, że jest ze mną, ale nie było go obok mnie. Wstałam gwałtownie. Na dole usłyszałam jakieś krzyki. Założyłam kapcie i powoli zeszłam do salonu. Zobaczyłam zdenerwowaną, a jednocześnie zdeterminowaną Caroline, która chodziła po pokoju, żeby się uspokoić. Jack siedział na kanapie. Twarz schował w dłoniach. Obok niego siedziała kobieta, którą widziałam na komisariacie. Ta, z której się śmiałam w myślach.
- O co chodzi? - zapytałam zdezorientowana, a wszyscy spojrzeli na mnie.
- Christopher McCourtney, twój prawny opiekun obecnie przebywa w więzieniu, a ty nie możesz zostać sama. Nie jesteś jeszcze pełnoletnia - zaczęła kobieta, a ja przełknęłam ślinę - Z tego powodu musisz jechać do zastępczego opiekuna.
- Nie - jęknęłam. Usiadłam obok Johnsona, który masował mnie pocieszająco po plecach.
- Którym jest Grace Waxy, siostra twojej zmarłej matki. Wyjedziesz jeszcze dziś - dodała.
- Ale tak nie można! - zaprotestowała Caroline - Ja się nią zajmę!
- Nie jest pani upoważniona - odpowiedziała surowym głosem kobieta.
- Na jak długo? - zapytał zrezygnowany blondyn.
- Do czasu rozprawy Christophera. Trzy tygodnie - uśmiechnęła się promiennie.
*******
Brak mi słów...
~~ Banshee
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro