Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 66

Siedziałam na kanapie w oczekiwaniu na Johnsona. Chłopaki mieli małą tradycję organizowania wspólnej Wigilii każdego roku. Dla całego Magconu. Oczywiście ja oraz Madison również zostałyśmy zaproszone. Byłam już gotowa, a chłopak się spóźniał. W rękach trzymałam dużą blachę z ciastem, obok moich nóg stały torby z prezentami. Pogodziłam się z Jackiem, to była tylko mała kłótnia. Może nie taka mała, skoro Madison i Gilinsky obudzili się, ale nic nieznacząca. Doszliśmy do kompromisu. Blondyn zaakceptuje Liama, a ja będę mu się spowiadała z każdego naszego spotkania. Oczywiście od razu powiedział, że nie chce mieć z nim nic do czynienia. Nie lubił go. A ja bardzo. Liam był miłym, fajnym, zabawnym chłopakiem.

- Caroline i Hunter będą jutro po południu - oznajmił Christopher, siadając obok mnie na kanapie. 

Włączył telewizor i przełączył na mecz koszykówki. On natomiast nie akceptował Johnsona. Uważał, że nie zasłużył na drugą szansę, po tym jak mnie wystawił. Nie wspominałam Chrisowi, że on też mnie wystawił, nie chciałam się kłócić. Nie chciał słyszeć o moim chłopaku, często musiałam go okłamywać, by wypuścił mnie z domu. Natomiast mojego brata nie lubił Liam. Uważał, że jest nienormalny, dziwnie się zachowuje i cały czas śmierdzi od niego piwem. W ten oto sposób powstał dziwny trójkąt miedzy trzema ważnymi dla mnie chłopakami. Jack nie lubił Liama, Liam nie lubił Christophera, a Christopher nie lubił Jacka. Ciężkie życie miałam.

- Jasne. Ja jutro muszę jeszcze skończyć do studia, wypuszczamy piosenkę. A potem będziemy gotować - odpowiedziałam.

- My? - powtórzył.

- Ja sama nie dam rady, musisz mi pomóc - powiedziałam.

- Dobra. Wróć dzisiaj wcześnie - nakazał.

- Jasne - mruknęłam, a po chwili usłyszałam klakson samochodu. Wstałam energicznie, jednocześnie uważając na ciasto. Wzięłam torbę i ruszyłam do wyjścia.

- Zaraz zrobisz dziury w podłodze - stwierdził Christopher, a ja spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Mój wzrok przeszedł na buty, które aktualnie widniały na moich nogach. Miętowe, połyskujące szpilki z długimi czubkami. Świetnie pasowały do takiego samego koloru marynarki, białej bluzki oraz czarnej spódniczki. Wyszłam z domu i usiadłam na tylnym siedzeniu samochodu Gilinskiego.

- Cześć, wszystkim - przywitałam się. Pocałowałam przelotnie Jacka w usta.

- Masz wszystko? - spytał Gilinsky po chwili ciszy.

- Jasne - odparłam.

- Lili nie jest taka zapominalska - warknęła Mads, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie.

- G, o czym zapomniałeś? - zadałam pytanie.

- Zostawiłem prezenty w salonie i musieliśmy wracać - westchnął, a ja zachichotałam cicho.

- O której macie samolot? - zapytałam.

- My o 11.00, a Mads o 2.00 - oznajmił Johnson, a moja mina zrzedła trochę - Nie martw się, wracamy w Sylwestra. I... Zrobimy najlepszą imprezę na świecie.

- Będę tęsknić - mruknęłam, a blondyn pocałował mnie w czoło. 

Po kilku minutach zajechaliśmy pod dom Nasha. Jego rodzice wyjechali do rodziny, więc Grier został sam. Ostrożnie wysiadłam z samochodu. Wzięłam torebki i skierowałam się na szary chodnik. Johnson przepuścił mnie w furtce. Beer zapukała głośno do drzwi, po czym weszła. W środku dało się słyszeć muzykę, głosy różnych osób oraz śmiechy. Weszliśmy do ogromnego salonu, gdzie siedziała już reszta. Przywitaliśmy się i usiedliśmy do stołu. Stało na nim wiele potraw, każdy przyniósł coś od siebie. To była moja pierwsza impreza z Magconem, na której nie było nielegalnego alkoholu. Wszyscy, oprócz mnie oraz Camerona, wyjeżdżali do rodziny, więc nikt nie mógł pić. Spędziłam świetny czas z moimi przyjaciółmi oraz chłopakiem w bardzo miłej atmosferze. Śmialiśmy się, bawiliśmy, jedliśmy oraz śpiewaliśmy w najlepsze. Po jakimś czasie przyszła pora na prezenty. Dostałam mnóstwo najróżniejszych rzeczy, od naszyjnika od Beer, poprzez album ze zdjęciami z przyjaciółmi od Shawna, aż po książki od Nasha oraz Camerona. Do moich rąk wpadł ostatni prezent od mojego chłopaka. Było to niewielkie pudełeczko. Popatrzyłam na niego zaciekawiona.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Przesunęłam rękę z torsu blondyna na prezent. Zaczęłam go powoli rozpakowywać. Zobaczyłam biały telefon. Najnowszy model. iPhone 6s. Odkąd mój telefon spotkał się z chodnikiem i zepsuł się, nie korzystałam z żadnego, a to utrudniało mi kontakt z Jackiem i innymi.

- Jack, kocham cię, dziękuję! - pisnęłam i zarzuciłam chłopakowi ręce na szyję.

- Inaczej nie mielibyśmy kontaktu - uśmiechnął się, a ja pocałowałam go. Ręce chłopaka zacisnęły się mocniej na moich plecach.

- Ej! Gołąbki! - krzyknął Nash, rzucając w nas szarą poduszką. Zaśmiałam się, odrywając od Jacka.

- Lubię takie podziękowania - mruknął. Przesunęłam rękę bliżej jego krocza, tak by inni tego nie zauważyli.

- A takie? - zapytałam zadziornie cichym głosem.

- G, my już się zbieramy - oznajmił nagle Jack.

- Czemu? - spytał smutnym tonem Nash.

- Muszę wracać do domu. Święta i inne pierdoły - odparłam i machnęłam ręką.

- Stary, pożycz kluczyki. Odwiozę Lili - powiedział Johnson.

- A my? - spytał Gilinsky.

- Caniff was odwiezie - odpowiedział mój chłopak. 

Chłopaki przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu brunet wyjął z kieszeni kluczyki od samochodu, po czym rzucił je w naszą stronę. Wstaliśmy, wzięliśmy prezenty i pożegnaliśmy się z resztą. W ciszy wsiedliśmy do samochodu, a J ruszył w stronę mojego domu. Słowa nie były nam potrzebne. Po kilku minutach bardzo szybkiej jazdy chłopak zatrzymał się na podjeździe. Wysiedliśmy. Jack złapał mnie za rękę i przytulił do siebie. Zaczął całować moją skroń. Zachichotałam. Weszliśmy do domu. Panowała tam cisza, co przyjęłam za dobry znak.

- Chodź - mruknęłam, po czym weszłam po schodach na górę. 

Przeszliśmy obok pokoju Chrisa, ale nie było go tam. Na szczęście. Otworzyłam drzwi i odwróciłam się do Jacka. Jego usta w mig znalazły się na moich. Zarzuciłam ręce na szyję blondyna i jęknęłam. Johnson popchnął mnie lekko, przez co upadłam na łóżko, a chłopak na mnie. Nasze pocałunki stały się bardziej namiętne oraz brutalne. Usta blondyna zjechały na moją szyję, podczas gdy ja odpinałam guziki od jego koszuli. Moja marynarka, a następnie bluzka wylądowały na podłodze. Nagle usłyszałam trzaskanie drzwi.

- Lili! Wróciłem! - krzyknął Christopher.

- O, nie - jęknęłam.

- Coś nie tak? - spytał zdezorientowany Jack.

- Chris mnie zabije i ciebie też - oznajmiłam - Odkąd znowu jesteśmy razem... Chris za tobą nie przepada.

- Co?

- Powiedzmy, że... Nie będzie dobrze, jak cię tutaj zobaczy - powiedziałam szybko i założyłam bluzkę. Słyszałam, jak chłopak szedł po schodach.

- Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? - zapytał z wyrzutem.

- Nie było okazji - mruknęłam - Ja go czymś zajmę, a ty zejdziesz na dół.

- Przecież chyba zobaczył samochód Gilinskiego - powiedział.

- Nie, jest pijany - rzuciłam szybko i wybiegłam z pokoju. Na korytarzu stał mój brat w nie najlepszym stanie. Chwiał się na nogach.

- Cześć, siostrzyczko - mruknął.

- Chris, połóż się - odparłam i zaprowadziłam chłopaka do pokoju.

- Ale ja nie chcę! Impreza się dopiero zaczęła! - krzyknął. Kątem oka widziałam postać, która szła szybkim krokiem po schodach. Zamknęłam drzwi i poszłam za chłopakiem. Złapał mnie w talli i okręcił wokół własnej osi.

- Jeszcze raz dziękuję za prezent - powiedziałam.

- Nie wytrzymałbym bez ciebie przez ten czas - oznajmił.

- Będę tęskniła - powtórzyłam któryś już raz.

- Ja też. Obiecuję, że będę dzwonił codziennie. Kocham cię - odparł.

- Ja ciebie też kocham - mruknęłam i zatopiłam się w pocałunku. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, Jack wyszedł. Po moim policzku popłynęła jedna, samotna łza.


*******

Taki nudny, wiem, wiem.

~~ Banshee (zmieniłam nazwę, za dużo TW)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro