Rozdział 65
Ekran mojego telefonu zgasł i nastała całkowita ciemność. Wrzasnęłam, próbując się wyszarpać z cudzych rąk.
- Spokojnie. - Usłyszałam szept. Odwróciłam się gwałtownie, po czym spoliczkowałam chłopaka.
- Ty dupku! - krzyknęłam, patrząc na mojego przyjaciela.
Liam miał trochę nastroszone włosy, co nie było w jego typie.
- Ała! - odparł, rozmasowując sobie obolałe miejsce - Za co to?
- Prawie zawału dostałam! - odparłam poddenerwowanym głosem. Policzyłam powoli do dziesięciu, by wyregulować oddech.
- Nie przesadzaj - mruknął, po czym podał mi mój telefon z chodnika. Wzięłam go do ręki i odblokowałam. Nic się nie stało.
- Cholera, jeszcze telefon mi nie działa - odpowiedziałam - W ogóle, to, po co się tu spotkaliśmy?
- Chciałem spędzić z tobą trochę czasu - oznajmił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- O północy? W parku? Chyba sobie jaja robisz - prychnęłam i próbowałam go wyminąć. Jack oraz Madison na pewno się o mnie bardzo martwili.
- Poczekaj - powiedział, łapiąc mnie lekko za ramię - Chciałem, żeby powstała fajna atmosfera.
- Nie możemy się spotkać jutro? Chcę spać - odpowiedziałam z jęknięciem.
- Skoro już tu jesteśmy, to możemy skoczyć do jakiejś kawiarni i pogadać - stwierdził.
- Liam... - westchnęłam.
- Nie daj się prosić - przerwał mi.
- Godzina. I ani minuty dłużej. Poza tym mój chłopak będzie się martwił, a przez kogoś mój telefon się zepsuł - powiedziałam.
- No tak, twój chłopak - mruknął z niezadowoleniem - Nie przepadam za nim, ale mogę pożyczyć ci mój telefon - zaproponował, wyciągając komórkę z kieszeni.
- Nie znam jego numeru na pamięć - odparłam z lekkim westchnieniem.
- Nic mu się nie stanie, jak się trochę pomartwi o swoją dziewczynę. Tym bardziej taką jak ty - stwierdził, a na moje policzki wstąpił rumieniec.
Liam wziął mnie za rękę i poprowadził do najbliższej ławki. Rozpoczął rozmowę na temat naszej sąsiadki, której nikt nie lubił, a ja się trochę rozluźniłam. Potem zeszliśmy na inne tematy, od szkoły, poprzez wspomnienia z dzieciństwa, aż do planów na przyszłość. Dowiedziałam się, że mój przyjaciel nauczył się obsługiwać aparat fotograficzny kilka lat temu i ma zamiar fotografować modelki w przyszłości. Dostał już nawet staż w jednej z agencji. Chciał, żebym została jego "muzą", ale się nie zgodziłam. W zakątkach mojej głowy siedział Jack. Wiedziałam, że będzie zły. Zły to za mało powiedziane.
********
Szybkim krokiem szłam w stronę domu Jacków oraz Madison. Nie miałam pojęcia, która godzina wybiła na zegarze. Mój telefon zginął śmiercią tragiczną, a Liam został oskarżony o jego morderstwo z zimną krwią. Szłam od kilkunastu minut i nie byłam pewna, czy w dobrą stronę zmierzałam. Latarnie obok drogi nie świeciły, więc szłam w całkowitej ciemności. Miasto usnęło. Nie widziałam żadnych samochodów, czy przechodniów, toteż nie mogłam zapytać się o drogę. Nagle usłyszałam wściekłe ujadanie psa. Przerażona odskoczyłam na drogę. Przyjrzałam się owemu zwierzakowi. Miał króciutką, białą sierść oraz brązowe łaty. Wysokie, patyczkowate nogi stały na ziemi, a świński ogon machał zawzięcie. Dobrze go znałam. Podbiegłam do domu obok. Ujrzałam dom Johnsona. Pociągnęłam za furtkę, jednak była zamknięta. Westchnęłam. Nie miałam innego wyjścia, jak przeskoczyć przez płot. Wdrapałam się po białym murze. Nie było tak źle. Usiadłam i westchnęłam. Teraz musiałam tylko zeskoczyć. Zerknęłam w dół. Wysoko. Dosyć wysoko. Przeniosłam jedną nogę obok drugiej. Teraz zwisały bezwładnie. Znowu usłyszałam szczekanie psa. Przeraziłam się i straciłam równowagę. Wylądowałam w krzakach. Jęknęłam przeciągle. Moja ręka trochę krwawiła, obtarłam się o mur. Przewróciłam się na plecy i zaczęłam głęboko oddychać. Po kilku minutach usiadłam. Wyjęłam listki w moich włosów, po czym przetarłam dłonią ubranie. Powoli wstałam. Wyszłam z tego cało. Chyba. Skierowałam się do domu chłopaków oraz Beer. Zapukałam. Policzyłam do dziesięciu i ponownie zapukałam. Nikt nie raczył mi otworzyć. W końcu poddałam się. Spod doniczki wyjęłam klucze, Mads zawsze je tam chowała, a Gilinsky z tego powodu się denerwował. Odnalazłam właściwy, po czym wsadziłam go do zamka. Drzwi nareszcie ustąpiły, a ja weszłam do środka. Panowała tam ciemność tak jak na zewnątrz. Zapaliłam światło na korytarzu i wetknęłam głowę do salonu. Na kanapie zobaczyłam czyjąś sylwetkę. Od razu rozpoznałam blond włosy. Podeszłam do chłopaka, po czym uklękłam tuż obok.
- Jack... - szepnęłam. Potrząsnęłam nim lekko, a oczy chłopaka otworzyły się powoli. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Lili - powiedział, przytulając mnie do siebie - Gdzie ty byłaś? Co się stało?
- Nic, przepraszam - odpowiedziałam ze skruchą - To Liam napisał ten list, chciał się spotkać.
- Liam? - powtórzył szorstko.
- Tak, pogadałam z nim trochę i przyszłam tutaj - przytaknęłam.
- Mogłaś zadzwonić. Martwiłem się. Wszyscy się martwili - oznajmił, a ja westchnęłam. Wyjęłam telefon i pokazałam go Jackowi.
- Nie przeżył - mruknęłam.
- Mogłaś od razu wrócić do domu. Albo tutaj. Jest... Prawie druga nad ranem - powiedział, zerkając na ekran swojej komórki.
- Wiem, przepraszam - powtórzyłam - Pogadałam z nim chwilę, a potem się zgubiłam. Ale dotarłam na miejsce cała i szczęśliwa.
- Nie podoba mi się to, że się z nim spotkałaś - mruknął niezadowolony. Kąciki moich ust podniosły się nieznacznie w górę. Cmoknęłam blondyna w usta.
- Zadowolony? - spytałam.
- Nie - powiedział, a ja wywróciłam oczami. Nasze usta połączyły się w dłuższym pocałunku.
- Teraz zadowolony? - ponowiłam pytanie.
- Nie całkiem - odparł.
- Chodź do łóżka, jestem zmęczona - oznajmiłam - Żeby tu się znaleźć, musiałam przejść przez płot, pod którym znajdowały się krzaki - dodałam.
- Z tobą chętnie pójdę do łóżka - uśmiechnął się.
Złapał mnie za rękę i poprowadził po schodach. Weszliśmy do jego pokoju, w którym panował bałagan. Na biurku widniały różne papiery oraz książki. Na szafce nocnej stała ramka z naszym zdjęciem. Usiadłam na łóżku i podniosłam je, Johnson usiadł obok mnie.
- Może... Tak sobie myślę, że... - zaczęłam - Powinieneś poznać trochę Liama, na pewno go polubisz.
- Poznać? - powtórzył drwiąco - Chłopaka, który zarywa do mojej dziewczyny?
- Nie zarywa, tylko się przyjaźni - poprawiłam go, odstawiając zdjęcie na miejsce.
- Wierzysz w to? - prychnął - Bo ja nie.
- Ja to wiem - powiedziałam zdecydowanie.
- Który przyjaciel wysyła list w różowej kopercie i prosi o spotkanie o północy w parku? - zapytał, wstając, a ja przygryzłam lekko wargę. Chłopak miał rację. - Który? No który?
- Jack, ciszej, Mads i G pewnie już śpią... - mruknęłam, odwracając wzrok. Skierowałam go na ścianę, która nagle stała się bardzo interesująca. Wisiały na niej zdjęcia całego Magconu oraz rodziny Johnsona. Ja też tam byłam.
- Nie zmieniaj tematu - powiedział zdenerwowany - Nie widzisz tego, Lili? On próbuje mi cię odbić, ale ja na to nie pozwolę!
- J, jesteś zazdrosny. Już ci mówiłam, że on jest jak Cameron. Albo Sammy - próbowałam zapanować nad sytuacją.
- A ja ci mówiłem, że to co innego. On cię podrywa! - krzyknął - Otwórz oczy!
- Nie krzycz na mnie! - podniosłam głos - To ty otwórz oczy i zapomnij o zazdrości! Nie rozumiesz, że kocham tylko ciebie?!
- On cię zakręci wokół palca, a ty się nawet nie zorientujesz, kiedy polecisz w jego objęcia! - odpowiedział.
- Ty oszalałeś - zaśmiałam się z niedowierzaniem.
- Ten cały Liam próbuje mi cię zabrać, zrozum to! - oznajmił.
- Nie jestem twoja, Jack. Chyba nie wiesz, co to znaczy być w związku - powiedziałam, po czym wyszłam.
*******
BUM, BUM, BUM, BUM!
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro