Rozdział 59
- Jestem głodny! - wrzasnął Christopher na cały dom.
- Zamknij się, uczę się! - odparłam głośnym tonem, w myślach powtarzając jakieś durne twierdzenia, które matematyk kazał nam powtórzyć.
- Ale ja jestem głodny! - powtórzył, a ja przewróciłam oczami.
- To zamów pizzę! - rzuciłam.
Wstałam i podeszłam do drzwi, po czym trzasnęłam nimi z całej siły. Zirytowana wróciłam na łóżko. Brat od kwadransa chodził po całym domu i marudził. Dzisiaj nie zrobiłam żadnego obiadu, bo nie miałam takiej ochoty. Od godziny uczyłam się na tę cholerną matematykę. Niedługo kończył się semestr, a mi wychodziło zagrożenie. Jeśli udałoby mi się poprawić ten sprawdzian, poprawiłabym cały przedmiot. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Ktoś nie chciał, żebym zdała. Znalazłam go pod poduszką i przesunęłam palcem po ekranie, nie patrząc na kontakt.
- Kto śmie przerywać mi naukę? - zapytałam.
- Sammy Wilk. Sławny raper, który zdobywa fanów na całym świecie i każdy człowiek go zna. - Usłyszałam w odpowiedzi. Parsknęłam.
- Nie znam - rzuciłam.
- Nie? - zdziwił się - Bo ja znam wielką raperkę Lilianę McCourtney!
- Jeśli chodzi o karierę, to kieruję cię do mojego menedżera - odparłam.
- To, że podpisałaś umowę, nie znaczy, że każdy chce z tobą śpiewać - powiedział.
- Bezczelny - rzekłam głosem damy.
- Powinniśmy zostać aktorami - stwierdził ze śmiechem. Zawtórowałam mu.
- Pogadałabym z tobą Sammy, ale jutro poprawiam matmę - jęknęłam. Zamknęłam podręcznik i rzuciłam się na miękkie poduszki.
- Dobrze ci pójdzie z twoim urokiem osobistym - żachnął się - Wyobrażasz sobie, że Madison kazała mi iść na zakupy?!
- O mój Boże, to masakra! - pisnęłam, zakrywając ręką usta.
- No właśnie - przytaknął - Pomyślałem, że mogłabyś mi towarzyszyć.
- Muszę się skonsultować z moim menedżerem. Wiesz, sława i te sprawy... - rzuciłam.
- No tak, przecież nikt nie może widzieć sławnej raperki Liliany McCourtney w supermarkecie - zaśmiał się.
- Ani z jakimś Wilkiem - dodałam.
- Za dziesięć minut przed twoim domem - oznajmił.
- Ale jest już 9.00. Kto normalny robi zakupy o tej porze? - zapytałam.
- Sławni raperzy - powiedział i rozłączył się. Pokręciłam głowę z westchnięciem. Po kilku sekundach zobaczyłam, że dostałam smsa podczas rozmowy. Chris.
Chodź na dół, sprawa jest
Wywróciłam oczami. Ten osobnik przerażał mnie. Mimo to posłusznie zeszłam po schodach. Chris leżał na kanapie.
- Chris, idioto, czy to taki problem ruszyć swoje cztery litery i przyjść do mnie? Odciągacie mnie od nauki! - krzyknęłam.
- Tak, to taki problem! - odpowiedział. Westchnęłam. - Z tym miśkiem na pewno! - dodał, wskazując na ogromnego pluszaka.
Miał mój wzrost. Był biały, w rękach trzymał serce. Mała mordka, duże uszy. Zwykły pluszowy miś. Siedział na podłodze i patrzył na mnie.
- Co to jest do cholery? - spytałam zdziwiona.
- Przyszedł jakiś dziwny kurier i powiedział, że to do ciebie. Odebrałem go i wysłałem smsa do ciebie - wzruszył ramionami.
- Kurier? - powtórzyłam - O tej godzinie?
- Dlatego powiedziałem ci, że był dziwny - powiedział powoli, wyraźnie zirytowany. Podeszłam do miśka. Do jego ucha przyczepiona była mała karteczka. Wzięłam ją do ręki.
Już dłużej nie mogę.
- Nieważne. Ja wychodzę - rzuciłam, zakładając moją ulubioną czarną, skórzaną kurtkę.
- O tej godzinie? Gdzie? - spytał zdziwiony.
- Do studia. Musimy coś dopowiedzieć - skłamałam szybko i schyliłam się, by włożyć buty, a jednocześnie schować oczy, od których biło kłamstwo.
- Ta, jasne. Ta twoja durna piosenka warta dwadzieścia tysięcy dolarów - rzucił.
- Żebyś się nie zdziwił, jak będę sławna - odparłam, poprawiając włosy.
- Z pewnością - powiedział ironicznie - To tylko strata pieniędzy.
- Wychodzę! - krzyknęłam, by dalej nie dyskutować. Opuściłam dom, a w tym samym czasie czarny, sportowy samochód stanął przy chodniku. Szybkim krokiem poszłam tam i wsiadłam do auta.
- Hej - przywitał się Sammy i pocałował mnie w policzek. Z piskiem opon odjechał. Czy każdy chłopak tak robił?
- Hej. Czy naprawdę nigdy nie robiłeś zakupów? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Nigdy nie czułem takiej potrzeby - przyznał, a ja wybuchnęłam śmiechem - A jak robiłem, to kupowałem tylko słodycze i coś do picia.
- Pomogę ci - oznajmiłam - Tylko żeby nikt mnie z tobą nie widział.
- Racja - przytaknął - Grzeczna raperka i niegrzeczny raper. Można z ciebie zrobić niegrzeczną raperkę - dodał, patrząc na mnie z miną pedofila.
- Albo z ciebie grzecznego rapera - odparłam.
- Raper nie może być grzeczny. To nie w jego naturze - powiedział.
- Czyli co? Mam zacząć pić, palić i ćpać? Nie, dziękuję - odpowiedziałam.
- Nie, ale... Musisz sprawiać wrażenie wyluzowanej i... Och, z czasem się tego nauczysz - stwierdził. Wjechał na parking niedużego supermarketu. Wysiadłam z samochodu i skierowałam się do środka. Tuż za mną szedł chłopak.
- Weź koszyk - zakomenderowałam.
- Tak jest, szef! - krzyknął Sammy. Zaśmiałam się. W środku nie było żadnych klientów. Dwie ekspedientki szeptały coś między sobą. Zamilkły, kiedy nas zobaczyły.
- Czy Mads dała ci jakąś listę? - spytałam.
- A miała? - zdziwił się - Kazała kupić najpotrzebniejsze rzeczy.
- No dobra - przytaknęłam. Zaczęliśmy chodzić między półkami, a ja wkładałam niektóre produkty do koszyka.
- Po co Madison cukier? - zapytał Wilkinson, a ja westchnęłam. Podniosłam ręce ku górze.
- Słodzisz kawę? - odparłam pytaniem na pytanie.
- Jasne, że tak - powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- No to masz odpowiedź - rzuciłam i odwróciłam się do jednej z półek. Zaczęłam szukać ulubionych płatków śniadaniowych Beer.
- Lili? - Usłyszałam za sobą.
- Tak? - mruknęłam, odwracając się powoli.
- Łap! - krzyknął Sammy i rzucił we mnie mąką.
Ponieważ ręce miałam zajęte, opakowanie uderzyło w moją twarz, a biały pył rozsypał się na całym moim ciele. Odkaszlnęłam, z moich ust wydostała się mąka. Spojrzałam wkurzona na chłopaka.
- Już nie żyjesz... - wysyczałam przez zęby.
- Ups... To był przypadek - oznajmił ze skruchą. Uśmiechnęłam się mściwe. Szybko chwyciłam mały słoiczek z półki obok i wskoczyłam chłopakowi na plecy. Otworzyłam wieczko, a miód rozpłynął się włosach Wilka.
- Ups... To był przypadek - powiedziałam niewinnym głosem.
- Tylko nie włosy! - jęknął. Otworzyłam opakowanie z płatkami, po czym rozsypałam je. Zaczęłam się śmiać i zeskoczyłam na podłogę.
- Lubię się mścić - oznajmiłam, zlizując z palców resztki miodu.
- Tak chcesz się bawić? - zapytał. Podniosłam brew zadziornie. - Dobra - dodał.
Wziął pudełko jajek. Wiedziałam, co się szykuje. Zaczęłam krzyczeć i biegać między półkami. Sammy miał dobrego cela. Czułam, jak jajka roztłukiwały się na mojej głowie, plecach oraz nogach. Nagle o coś się potknęłam i runęłam jak długa na podłogę. Chłopak poleciał tuż za mną.
- Jesteś taki ciężki - jęknęłam, nie czując powietrza w płucach. Chłopak uśmiechnął się do mnie słodko. Wziął ostatnie jajko, uderzył lekko o podłogę, po czym otworzył skorupki tuż przed moją twarzą. Po mojej twarzy spływało żółtko oraz białko. Jęknęłam ponownie. Przytuliłam się mocniej do chłopaka, więc i on był usmarowany mąką pomieszaną z jajkami.
- Co tu się dzieje? - wrzasnęła ekspedientka, widząc nas w takim stanie. Szybko wstaliśmy. Po chwili przyszła druga kobieta.
- Wynoście się stąd! - krzyknęła zbulwersowana. Sam złapał mnie za rękę i poprowadził do wyjścia. Wybiegliśmy na chodnik, a ja poczułam silny wstrząs. Upadłam, a wraz ze mną jakiś mężczyzna na rowerze. Przyjaciel podbiegł do mnie i podał rękę. Podniosłam się z pewnym wysiłkiem.
- Przepraszam. Pomóc panu? - zapytałam, widząc, jak owa postać zmagała się ze swoim rowerem.
- Nie! - krzyknął od razu - Ta dzisiejsza, niewychowana młodzież... - wymruczał, wsiadł na swój pojazd i odjechał, jakby nigdy nic się nie stało.
- Lili, twoje ramię - powiedział, patrząc na mnie. Spojrzałam na swoją rękę. Krwawiła dosyć mocno.
- Ups... - pisnęłam.
- I twoje czoło - dodał, a ja poczułam ciepły płyn, który spływał do moich oczu. Odszukałam palcem ranę, by zatamować krwawienie - Jedziemy do mnie - zarządził. Od razu wsiadłam do samochodu.
- Czy tylko raperzy mają takie przygody? - zapytałam ze śmiechem.
- Nie, tylko ty - odparł i zaśmiał się, kiedy zobaczył, że przeżyłam szczęśliwie.
- Nie zrobiliśmy zakupów - oznajmiłam.
- Cholera - mruknął - Tylko nie pobrudź samochodu! Krew się ciężko zmywa, a to auto Gilinskiego.
- Już go pobrudziliśmy mąką, jajkami, miodem, płatkami... - zaczęłam wyliczać.
- Jutro sprzątasz razem ze mną - zarządził, a ja prychnęłam.
- Ja nie pożyczałam tego samochodu! - dodałam.
- Ale to nie ja wpadłem na rowerzystę - wypomniał mi.
- To on wpadł na mnie! - krzyknęłam, udając oburzoną.
- Mads się wścieknie - stwierdził - A G zabije za samochód.
- To ty mnie wieziesz do domu mojego byłego - powiedziałam.
- Dobra, wygrałaś - westchnął, podnosząc ręce do góry w geście poddania.
- Trzymaj ręce na kierownicy! - wrzasnęłam spanikowana - Zabijesz nas tą prędkością.
- Spoko, luzik - mruknął i gwałtownie skręcił na podjazd Jacków. Ponieważ nie zapięłam pasów, poleciałam na chłopaka.
- Pora na egzekucję - rzucił i wysiadł z samochodu. Postąpiłam ponownie. Sammy otworzył cicho drzwi i wpuścił mnie pierwszą. Wolnym krokiem skierowałam się w stronę salonu, skąd dobiegały głosy.
- Nie ma go już dwie godziny. Ile można robić zakupy? - zapytała poddenerwowana Madison. Siedziała na kanapie, tuż obok Gilinskiego. Naprzeciwko nich siedział Johnson oraz Skate.
- Pewnie zarywa do jakiejś laski - stwierdził Maloley.
- Prawie zgadłeś - powiedział Wilk z wyluzowanym uśmiechem, a wszyscy spojrzeli na nas.
- Was też miło widzieć - rzuciłam, kiedy w pokoju zapadła cisza. Pierwsza zerwała się Beer.
- Boże! Co wam się stało?! - zapytała, patrząc na moje rany - Chodź - rzuciła ciszej, po czym zaprowadziła mnie do kuchni.
Wyciągnęła duże pudełko z bandażami oraz lekami i zaczęła przemywać moje ramię. Po chwili zjawili się chłopcy.
- Lili, jak podobała ci się randka z Sammym? - spytał Skate z uśmiechem. Nie zwracał uwagi na Johnsona, który przyglądał nam się. Popatrzyłam na niego przez chwilę.
- Jeśli to była randka, to jaki będzie ślub? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- To nie była randka - zaprzeczył Wilkinson - To była czysta przyjacielska pomoc w robieniu zakupów.
- Właśnie - przytaknęłam - Sammy nigdy nie robił zakupów.
- Przecież jeździmy na zakupy raz na miesiąc- zdziwił się Skate.
- Zamknij się - mruknął Wilk i uderzył go w ramię.
- Co? - zapytałam zdezorientowana.
- Pomyliło mi się. Jeżdżę na zakupy z innym kumplem, Sammy nigdy nie jest skłonny do pomagania - rzucił szybko chłopak. Uniosłam jedną brew, ale postanowiłam w to nie wnikać.
- Gotowe - rzuciła uśmiechnięta Madison i odstawiła pudełko na miejsce. Spojrzała na nas, a jej uśmiech od razu zniknął - Wyjaśnicie mi, co się do cholery stało?! - krzyknęła.
- Sammy, opowiadaj - uśmiechnęłam się.
- Muszę jeszcze odwieźć Lili... - mruknął.
- O, nie, nie. Co się z wami stało do jasnej cholery? - powtórzyła pytanie.
- To zabawna historia - dodałam i zachichotałam.
*************
Taki długi, bo jutro nie będzie. Jadę do babci... Jak wam się podobał maraton?
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro