Rozdział 58
Skończyłam śpiewać. Zdjęłam słuchawki i odłożyłam je na miejsce. Wyszłam z kabiny. Od razu usłyszałam brawa Camerona oraz Daniela.
- To było świetne! - oznajmił młodszy z nich.
- Serio? Nie jestem przekonana - stwierdziłam, po czym usiadłam Dallasowi na kolanach.
- Ty naprawdę umiesz rapować - zaśmiał się.
- Mówicie tak, żeby mnie pocieszyć - powiedziałam.
- A moim zdaniem, chłopaki mają rację. - Usłyszeliśmy nagle.
Przy drzwiach stał młody mężczyzna w garniturze. Miał czarne włosy oraz lekki zarost. Oparł się o framugę drzwi i patrzył na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Cześć, Ash - rzucili chłopaki chórkiem.
- Cześć. Ashton Moon. Producent muzyczny - dodał i podał mi rękę. Uścisnęłam ją.
- Lili McCourtney - uśmiechnęłam się.
- Ash, co myślisz o naszej nowej raperce? -zapytał Cam.
- Cóż... - zamyślił się Ashton - Lili, jesteś świetna. Każdy może rapować, ale nie każdy potrafi - oznajmił po chwili - Masz w sobie ten potencjał, trzeba go tylko trochę rozwinąć. A tutaj ci pomożemy.
- Mówiłem ci - mruknął Dallas, a ja parsknęłam śmiechem.
- Musiałbym uzgodnić to z innymi, ale wydaje mi się, że mogłabyś podpisać umowę - oznajmił, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
- Serio? - spytał z niedowierzaniem Daniel.
- Biorę nagranie i w wolnej chwili porozmawiam z szefem - powiedział. Wziął mały przedmiot i wyszedł.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - pisnęłam i przytuliłam się z całej siły do Dallasa.
- Nie masz za co - zaśmiał się chłopak.
- To ty mnie tu zabrałeś - odparłam szczęśliwa.
- Trzeba to jakoś uczcić - oznajmił Daniel.
- Masz jakiś pomysł? - zapytał Cameron.
- Ja mam zawsze jakieś pomysły - odpowiedział Skye z błyskiem w oku.
*******
- To był świetny pomysł! - krzyknęłam do Daniela.
Chłopak wymyślił pójście na koncert Jacoba Sartoriusa, jego kolegi. Bawiłam się świetnie do rytmu jego piosenek oraz coverów.
- Mówiłem, że ja zawsze mam dobre pomysły! - odparł głośno.
- Może zerwiemy się stąd i skoczymy na kebaba? Jestem głodny - jęknął Dallas, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
- Chętnie, ale muszę jeszcze pogadać z Jacobem - oznajmił Skye.
- To do zobaczenia w studiu - rzucił Cam i pociągnął mnie w stronę wyjścia.
- Ej! Czekaj! Jeszcze się nie skończyło! - krzyknęłam zdezorientowana, a w tym samym czasie piosenka ucichła, a Sartorius zaczął coś mówić.
- Jacob teraz będzie przez pół godziny opowiadał, jakie ma szczęście w życiu i będzie dziękował swoim fanom. Możemy to sobie darować - stwierdził chłopak, a ja westchnęłam i powlokłam się za nim. Minęliśmy mnóstwo fanek i wyszliśmy.
- Gdzie ci się tak śpieszy? - zapytałam podejrzliwie, kiedy moje nogi stanęły na szarym chodniku.
- Jestem głodny, to po pierwsze, a po drugie... Umówiłem się z Aaronem na maraton horrorów. Chcesz do nas dołączyć? - odparł, patrząc na mnie wyczekująco.
- A kto tam będzie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, starając się o niewinny i obojętny ton.
- Nie martw się, tylko my - oznajmił, a ja poczułam ulgę.
- Z wielką przyjemnością - powiedziałam.
- W takim razie chodźmy na kebaba, a potem do Carpentera. A tak przy okazji... Czemu nie chcesz pogodzić się z Johnsonem? - spytał poważnym tonem.
- To nie tak, że nie chcę... - westchnęłam, układając sobie w głowie słowa - Chodzi o to, że... Wiesz... On mnie zranił, okłamał, wystawił do wiatru. Ja... Chcę się z nim pogodzić...
- Więc w czym jest problem? - przerwał mi. Stanął przed małą budką i zamówił dwa kebaby. W ciszy stałam obok. Zastanawiałam się, jak wyjaśnić to chłopakowi. Podał mi fast fooda i ruszyliśmy w dalszą drogę. - Więc... W czym jest problem? - powtórzył.
- Chcę się z nim pogodzić, ale... Jednocześnie nie chcę pokazywać, że jestem uległa. Że... Jestem łatwa. Jedno słowo i wracam. Chcę, żeby Jack się trochę wysilił. Pokazał, że mu zależy - oznajmiłam - Rozumiesz?
- Nie do końca - przyznał, a ja westchnęłam. Wzięłam kolejny kęs jedzenia.
- Bo nie jesteś dziewczyną - zachichotałam. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wszystko tłumaczyć od początku, by mały mózg chłopaka załapał wreszcie, o co chodzi.
*****
- Po jaką cholerę ja się zgadzałam na ten cholerny maraton tych cholernych horrorów? - pisnęłam, przytulając się do poduszki. Ja, Aaron, Cameron oraz Carter, który postanowił do nas dołączyć, siedzieliśmy w domu Carpentera i oglądaliśmy straszne horrory.
- Nie jest tak źle - stwierdził Carter, a w tym samym momencie na ekranie wszystkie garnki wyleciały z kuchni. Ja i Reynolds zaczęliśmy piszczeć. Schowałam twarz w ramieniu Dallasa.
- Serio?! - fuknęłam po chwili.
- Dobra, ja się boję - oznajmił czarnowłosy.
- Aaron, gdzieś ty znalazł takie straszne filmy? - spytał Cameron.
- Nie-e wie-em - wyjąkał chłopak.
- Dzisiaj nocuję u ciebie - stwierdził Dallas.
- Chyba oszalałeś - prychnęłam - Musisz mnie odwieźć do domu.
- Przecież przyszliśmy na piechotę - przypomniał mi chłopak.
- Cholera... - mruknęłam.
- Ja cię odwiozę - zaoferował się cienkim głosem Carter.
- Jeśli nie padniesz na zawał - zaśmiał się Carpenter.
Nagle usłyszeliśmy głośne oraz natarczywe pukanie. Zaczęłam piszczeć i przytuliłam się do Cartera. Osłupieliśmy.
- Co to było? - zapytałam cicho, rozglądając się po ciemnym salonie.
- Ten demon z horroru - oznajmił Dallas. Pukanie nie ustawało, a my siedzieliśmy jak na szpilkach.
- To drzwi! - krzyknął nagle Aaron i pobiegł otworzyć. Parsknęłam śmiechem.
- Nigdy więcej horrorów - oznajmiłam - A tym bardziej z wami.
- Siema, Jack! - krzyknął Carpenter trochę przy głośno. Spojrzeliśmy na siebie.
- On nie może cię tu zobaczyć, zrobi aferę - powiedzieli chłopcy chórkiem.
- Jasne, wejdź - rzucił Aaron. Szybko wstałam i przeskoczyłam przez kanapę. W efekcie tego wywaliłam się na miękki dywan. Dallas zaczął się śmiać.
- Cześć, chłopaki! - Usłyszałam znajomy głos. Przycisnęłam się do kanapy i nasłuchiwałam.
- Siema, Johnson. Co cię do nas sprowadza? - spytał Carter. Usłyszałam, jak przybijali sobie dłonie na powitanie.
- Chyba nie horrory. Nigdy nie byłeś ich fanem - stwierdził Aaron.
- Jestem zdesperowany - oznajmił Jack.
- Chodzi o Lili, prawda? - zgadł Cam.
- Tak - przytaknął - Już nie wiem, co mam robić. Wysłałem jej kwiaty, podrzucam jej do szafki różne listy miłosne, wiersze z przeprosinami, a ona ciągle zgrywa niedostępną. Nie rozumiem tego.
- Stary, nigdy nie zrozumiesz kobiet - zaśmiał się Reynolds.
- Co ja mam jeszcze zrobić? Już nie mam żadnego pomysłu - westchnął blondyn.
- Ja nigdy nie byłem dobry w te klocki, jeśli chodzi o dziewczyny - powiedział Aaron.
- Wiesz... - zaczął Cameron - Dziewczyny nie chcą pokazywać, że są uległe. Musisz się jeszcze trochę wysilić, pomyśleć - powtórzył moje słowa, a ja uśmiechnęłam się mimowolnie - Nie wiem... Wymyśl jakąś niespodziankę, napisz dla niej piosenkę... Moim skromnym zdaniem niedługo do siebie wrócicie.
- Gadałeś z nią? - spytał z nadzieją Jack.
- Stary, ja z nią gadam cały czas - żachnął się Cam - Ona... Stara się unikać tego tematu, ale... Powoli, małymi kroczkami, a ją zdobędziesz.
- Cam, od kiedy ty wiesz tyle o dziewczynach? Czy my o czymś nie wiemy? - zapytał ze śmiechem Carpenter.
- Stary, jeszcze raz przepraszam, że cię osądzałem - oznajmił Johnson.
- Spoko. Praktycznie wszyscy uwierzyli w te plotki w gazety, ale mnie i Lili łączy tylko przyjaźń. I kariera. I wspólni znajomi. I miłość do horrorów... - zaczął wyliczać.
- Dzięki za pomoc - rzekł Jack - Dzięki, że jesteście po mojej stronie. No, nie licząc Camerona...
- Ktoś musi pocieszać Lili - zaśmiał się Dallas. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Przeklęłam w myślach i wyciągnęłam go z kieszeni.
- Co to? - spytał zdezorientowany blondyn. Kątem oka widziałam, jak wstawał z kanapy.
- Mój telefon. Nic takiego - odpowiedział szybko Aaron. Po kilku sekundach poczułam uderzenie w głowę. Chłopak walnął we mnie pilotem. Odrzuciłam połączenie od Shawna.
- Masz ustawioną moją piosenkę?
- Fajna jest - stwierdził chłopak - Odprowadzę cię do drzwi - dodał i wstał. Popchnął lekko Jacka w stronę wyjścia.
- Dzięki, jeszcze raz. Że ze mną trzymacie. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym zobaczył was tutaj z nią - zaśmiał się blondyn. W pomieszczeniu zaistniała niezręczna cisza.
- Taa... Oto przykład, co zazdrość robi z człowieka - mruknął Carter, śmiejąc się sztucznie. W końcu Jack opuścił dom. Aaron oparł się o drzwi i odetchnął z ulgą, a ja podniosłam się z podłogi.
- Nigdy więcej - oznajmiłam, a oni szybko przytaknęli - A tak z innej beczki. Kto do cholery rzucił we mnie pilotem?!
*******
Na kolację zjadłam pizzę! To było już kilka godzin temu, ale spotkałam się z przyjaciółkami ( raz na rok trzeba), więc jest teraz. Tyle słów (1446, a to dużo, bo tyle zjadłam xd)
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro