Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 50


- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę - powiedziałam, kręcąc energicznie głową.

- Co wam strzeliło do głowy?! - krzyknął wkurzony Gilinsky. 

Siedzieliśmy na tarasie za hotelem przy dużym, drewnianym stoliku.

- G, nie podnoś głosu - szepnęła Madison.

- Co wyście zrobili do cholery?! Oszaleliście? - zapytałam.

- To był przypadek - mruknął Matthew.

- Przypadek? - powtórzyłam z niedowierzaniem - Przez przypadek nękaliście sąsiada?! Przez przypadek zarwała się podłoga w waszym pokoju?! Nie wierzę!

- Chcieliśmy tylko trochę się zabawić - oznajmił Taylor.

- To cud, że pozwolili nam zostać - powiedział Shawn.

- Przez was straciliśmy dzień wakacji - dodałam.

- Wiemy. Przecież spędziliśmy całą, długą dobę za kratkami. To było straszne - jęknął Espinosa.

- Straszne? Straszne to było, jak Madison przybiegła do naszego pokoju i powiedziała, że policja was zabrała - stwierdził Johnson.

- Przepraszamy - mruknęli chórkiem chłopaki.

- Dobra. Zapłacicie za tę podłogę, przeprosicie tego starszego gościa, nad którym się znęcaliście i tą kobietę, u której Tay wylądował w pokoju - oznajmił Gilinsky.

- Co myślicie o pójściu na plażę? - zręcznie zmieniła temat Mads.

- Trzeba to jakoś odreagować - stwierdziłam, patrząc wymownie na trzech chłopaków, którzy jeszcze kilka godzin temu siedzieli w więzieniu.

- Chodźmy - rzucił Johnson, po czym wstał. Złapał mnie za rękę i poprowadził na molo. Zdjęłam japonki, by zanurzyć nogi w wodzie. Oparłam głowę o ramię mojego ukochanego.

- Nic się nie stało - mruknęłam, widząc, jak chłopak zawzięcie o czymś myślał.

- Po prostu... Nie wiedziałem, że oni są takimi idiotami... - Pokręcił głową.

- Było, minęło - szepnęłam, a w tym samym czasie obok nas pojawiła się reszta.

- Sammy dzwonił - oznajmił Gilinsky.

- Co tam u niego? - spytał Johnson.

- Przyjeżdża do Los Angeles. Chce u nas przenocować parę dni - odpowiedział farbowany blondyn.

- Kim jest Sammy? - Włączyłam się do rozmowy.

- Sam Wilkinson. Nie znasz go? - zdziwiła się czarnowłosa, a my zaświtało coś w głowie.

- Ten Sammy? Uwielbiam jego piosenki - uśmiechnęłam się.

- No więc Sammy przyjeżdża we wtorek. Prawdopodobnie zabierze ze sobą Skate'a - dodał G.

- Szykuje się impreza! - krzyknął Nash.

- Wilk mówił, że chcą nagrać jakąś piosenkę, czy coś... - dodał Gilinsky.

- Nie wiem jak wy, ale ja wskakuję - oznajmił po chwili Taylor. Rozebrał się i wskoczył do wody, przy okazji ochlapując mnie oraz Madison.

- Caniff! - wrzasnęłyśmy w tym samym czasie.

- Ja się dołączam - powiedział Matthew. Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił ją na drewniane deski.

- Dziewczyny, idziecie? - zapytał Nash.

- Woda jest za zimna - oznajmiła Beer. Nagle poczułam czyjeś dłonie na moich biodrach, które podniosły mnie. Odwróciłam lekko głowę i zaczęłam się szarpać.

- Matt! Nawet się nie waż! - krzyknęłam, gdy chłopak przybliżył się do wody. Moje stopy dotykały krawędzi molo.

- Pora się zabawić - uśmiechnął się szeroko. Kątem oka zauważyłam, że Carter próbował wrzucić czarnowłosą do jeziora.

- Jack! - krzyknęłam zdesperowana, jednak mój chłopak tylko się śmiał - Ja nie umiem pływać! - dodałam głośno, ale było już za późno. Espinosa popchnął mnie lekko, a ja wpadłam do wody.

- Co?! - wrzasnął Johnson. 

W ostatniej sekundzie udało mi się zaczerpnąć powietrza. Niska temperatura wstrząsnęła mną. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Miałam ochotę się zaśmiać z powodu ich przerażonych min. Liczyłam, że to kłamstwo powstrzyma blondyna, jednak się myliłam. Kiedy zabrakło mi tlenu w płucach, wynurzyłam głowę znad powierzchni wody.

- Espinosa, jesteś martwy - warknęłam wkurzona. Podpłynęłam do molo, po czym, z pomocą Jacka, usiadłam na nim.

- Wszystko okej? - zapytał zmartwiony Johnson.

- Tak, tylko jestem cała mokra - oznajmiłam, patrząc ze złością na Matta.

- Przepraszam. Nie wiedziałem, że nie umiesz pływać - mruknął skruszony.

- Umiem pływać - uśmiechnęłam się słodko - Liczyłam, że się opanujesz.

- Kłamczucha! - krzyknął Matt.

- Wrzuciłeś mnie do jeziora!  - odpowiedziałam tym samym tonem.

- Mam ochotę na imprezę - rzucił nagle Shawn, przerywając walkę wzrokową, którą toczyłam z Matthew.

**********

- Chłopaki wyrwali już sobie jakieś laski - rzuciła Madison, pojawiając się obok mnie nagle.

 Od godziny znajdowaliśmy się w jakimś klubie niedaleko hotelu. Było tutaj mnóstwo ludzi. W powietrzu czuć się dało alkohol oraz narkotyki. Tak średnio mi się to podobało. W rękach trzymałam pustą szklankę, a moje oczy uważnie obserwowały innych.

- Właśnie widzę - mruknęłam.

- A gdzie jest Johnson? - zapytała, po czym wypiła łyk Coli.

- Poszedł po coś do picia - odpowiedziałam zamyślona - Jest już prawie północ. Moglibyśmy się zbierać - stwierdziłam.

- No coś ty! Tutaj jest mega! - krzyknęła szczęśliwa - Poza tym chłopaki na pewno się nie zgodzą. Są zbyt zajęci - dodała, chichocząc. W tej samej minucie obok nas pojawił się Nash.

- Co tam, panie? - spytał, siadając obok mnie - Czemu się nie bawicie?

- Johnson poszedł po coś do picie jakieś... Dziesięć minut temu - odparłam.

- A Gilinsky jest w łazience - dodała Beer.

- Chodź, Lili. Zatańczymy - powiedział Grier i podał mi rękę. Przyjęłam ją, a chłopak poprowadził nas na parkiet. Ruszaliśmy się do szybkiej piosenki.

- Jesteś całkiem niezłym tancerzem - stwierdziłam, kiedy Nash okręcił mnie dookoła.

- Z tobą też nie jest tak źle - zaśmiał się - Możemy zostać zawodowymi tancerzami.

- To nie jest głupi pomysł, ale muszę się napić. Jack chyba nie przyniesie mi picia - zachichotałam. 

Po chwili znaleźliśmy się przy barze. Zamówiłam wodę gazowaną. Wypiłam łyk, po czym rozejrzałam się. W kącie stał Carter, który obściskiwał jakąś szatynkę. Nieopodal Taylor tańczył z rudowłosą dziewczynę. Obok korytarza, który prowadził do pokoi oraz łazienek ujrzałam znajomego blondyna. Zdziwiona wyplułam wodę z ust.

- Lili? Co ty odwalasz? - zapytał Nash, lecz nie odpowiedziałam. Byłam wlepiona w mojego chłopaka, który całował w usta niską brunetkę. Grier powiódł za moim wzrokiem i przeklął. - Lili, chcesz zrobić awanturę?

- Nie - powiedziałam cicho, starając się, by łzy nie wypłynęły mi z oczu. Wzięłam głęboki wdech. - Nie - powtórzyłam głośniej, z większą mocą - Niech się bawią.

- Chcesz iść do domu? - zaproponował Nash.

- Tak, straciłam ochotę na zabawę - przytaknęłam, po czym wstałam. 

Starając się nie patrzeć na ukochanego, skierowałam się do wyjścia. Grier szedł tuż za mną. Wyszliśmy na świeże, chłodne powietrze. Chłopak objął mnie mocno ramieniem i pocałował w czoło.

- Jest pijany, a wtedy nie kontroluje swoich ruchów - oznajmił po kilku minutach ciszy.

- Wiem, ale to wciąż boli - szepnęłam.

- Chodź. Urządzimy swoją własną imprezę - powiedział z szatańskim uśmiechem na twarzy i pociągnął mnie za rękę. Pobiegłam za nim, śmiejąc się. Obraz mojego chłopaka schował się głęboko w umyśle.

*****

Bosz, Jack! Sammy, yeah, Sammy

~~Zmierzchu :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro