Rozdział 50
- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę - powiedziałam, kręcąc energicznie głową.
- Co wam strzeliło do głowy?! - krzyknął wkurzony Gilinsky.
Siedzieliśmy na tarasie za hotelem przy dużym, drewnianym stoliku.
- G, nie podnoś głosu - szepnęła Madison.
- Co wyście zrobili do cholery?! Oszaleliście? - zapytałam.
- To był przypadek - mruknął Matthew.
- Przypadek? - powtórzyłam z niedowierzaniem - Przez przypadek nękaliście sąsiada?! Przez przypadek zarwała się podłoga w waszym pokoju?! Nie wierzę!
- Chcieliśmy tylko trochę się zabawić - oznajmił Taylor.
- To cud, że pozwolili nam zostać - powiedział Shawn.
- Przez was straciliśmy dzień wakacji - dodałam.
- Wiemy. Przecież spędziliśmy całą, długą dobę za kratkami. To było straszne - jęknął Espinosa.
- Straszne? Straszne to było, jak Madison przybiegła do naszego pokoju i powiedziała, że policja was zabrała - stwierdził Johnson.
- Przepraszamy - mruknęli chórkiem chłopaki.
- Dobra. Zapłacicie za tę podłogę, przeprosicie tego starszego gościa, nad którym się znęcaliście i tą kobietę, u której Tay wylądował w pokoju - oznajmił Gilinsky.
- Co myślicie o pójściu na plażę? - zręcznie zmieniła temat Mads.
- Trzeba to jakoś odreagować - stwierdziłam, patrząc wymownie na trzech chłopaków, którzy jeszcze kilka godzin temu siedzieli w więzieniu.
- Chodźmy - rzucił Johnson, po czym wstał. Złapał mnie za rękę i poprowadził na molo. Zdjęłam japonki, by zanurzyć nogi w wodzie. Oparłam głowę o ramię mojego ukochanego.
- Nic się nie stało - mruknęłam, widząc, jak chłopak zawzięcie o czymś myślał.
- Po prostu... Nie wiedziałem, że oni są takimi idiotami... - Pokręcił głową.
- Było, minęło - szepnęłam, a w tym samym czasie obok nas pojawiła się reszta.
- Sammy dzwonił - oznajmił Gilinsky.
- Co tam u niego? - spytał Johnson.
- Przyjeżdża do Los Angeles. Chce u nas przenocować parę dni - odpowiedział farbowany blondyn.
- Kim jest Sammy? - Włączyłam się do rozmowy.
- Sam Wilkinson. Nie znasz go? - zdziwiła się czarnowłosa, a my zaświtało coś w głowie.
- Ten Sammy? Uwielbiam jego piosenki - uśmiechnęłam się.
- No więc Sammy przyjeżdża we wtorek. Prawdopodobnie zabierze ze sobą Skate'a - dodał G.
- Szykuje się impreza! - krzyknął Nash.
- Wilk mówił, że chcą nagrać jakąś piosenkę, czy coś... - dodał Gilinsky.
- Nie wiem jak wy, ale ja wskakuję - oznajmił po chwili Taylor. Rozebrał się i wskoczył do wody, przy okazji ochlapując mnie oraz Madison.
- Caniff! - wrzasnęłyśmy w tym samym czasie.
- Ja się dołączam - powiedział Matthew. Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił ją na drewniane deski.
- Dziewczyny, idziecie? - zapytał Nash.
- Woda jest za zimna - oznajmiła Beer. Nagle poczułam czyjeś dłonie na moich biodrach, które podniosły mnie. Odwróciłam lekko głowę i zaczęłam się szarpać.
- Matt! Nawet się nie waż! - krzyknęłam, gdy chłopak przybliżył się do wody. Moje stopy dotykały krawędzi molo.
- Pora się zabawić - uśmiechnął się szeroko. Kątem oka zauważyłam, że Carter próbował wrzucić czarnowłosą do jeziora.
- Jack! - krzyknęłam zdesperowana, jednak mój chłopak tylko się śmiał - Ja nie umiem pływać! - dodałam głośno, ale było już za późno. Espinosa popchnął mnie lekko, a ja wpadłam do wody.
- Co?! - wrzasnął Johnson.
W ostatniej sekundzie udało mi się zaczerpnąć powietrza. Niska temperatura wstrząsnęła mną. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Miałam ochotę się zaśmiać z powodu ich przerażonych min. Liczyłam, że to kłamstwo powstrzyma blondyna, jednak się myliłam. Kiedy zabrakło mi tlenu w płucach, wynurzyłam głowę znad powierzchni wody.
- Espinosa, jesteś martwy - warknęłam wkurzona. Podpłynęłam do molo, po czym, z pomocą Jacka, usiadłam na nim.
- Wszystko okej? - zapytał zmartwiony Johnson.
- Tak, tylko jestem cała mokra - oznajmiłam, patrząc ze złością na Matta.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że nie umiesz pływać - mruknął skruszony.
- Umiem pływać - uśmiechnęłam się słodko - Liczyłam, że się opanujesz.
- Kłamczucha! - krzyknął Matt.
- Wrzuciłeś mnie do jeziora! - odpowiedziałam tym samym tonem.
- Mam ochotę na imprezę - rzucił nagle Shawn, przerywając walkę wzrokową, którą toczyłam z Matthew.
**********
- Chłopaki wyrwali już sobie jakieś laski - rzuciła Madison, pojawiając się obok mnie nagle.
Od godziny znajdowaliśmy się w jakimś klubie niedaleko hotelu. Było tutaj mnóstwo ludzi. W powietrzu czuć się dało alkohol oraz narkotyki. Tak średnio mi się to podobało. W rękach trzymałam pustą szklankę, a moje oczy uważnie obserwowały innych.
- Właśnie widzę - mruknęłam.
- A gdzie jest Johnson? - zapytała, po czym wypiła łyk Coli.
- Poszedł po coś do picia - odpowiedziałam zamyślona - Jest już prawie północ. Moglibyśmy się zbierać - stwierdziłam.
- No coś ty! Tutaj jest mega! - krzyknęła szczęśliwa - Poza tym chłopaki na pewno się nie zgodzą. Są zbyt zajęci - dodała, chichocząc. W tej samej minucie obok nas pojawił się Nash.
- Co tam, panie? - spytał, siadając obok mnie - Czemu się nie bawicie?
- Johnson poszedł po coś do picie jakieś... Dziesięć minut temu - odparłam.
- A Gilinsky jest w łazience - dodała Beer.
- Chodź, Lili. Zatańczymy - powiedział Grier i podał mi rękę. Przyjęłam ją, a chłopak poprowadził nas na parkiet. Ruszaliśmy się do szybkiej piosenki.
- Jesteś całkiem niezłym tancerzem - stwierdziłam, kiedy Nash okręcił mnie dookoła.
- Z tobą też nie jest tak źle - zaśmiał się - Możemy zostać zawodowymi tancerzami.
- To nie jest głupi pomysł, ale muszę się napić. Jack chyba nie przyniesie mi picia - zachichotałam.
Po chwili znaleźliśmy się przy barze. Zamówiłam wodę gazowaną. Wypiłam łyk, po czym rozejrzałam się. W kącie stał Carter, który obściskiwał jakąś szatynkę. Nieopodal Taylor tańczył z rudowłosą dziewczynę. Obok korytarza, który prowadził do pokoi oraz łazienek ujrzałam znajomego blondyna. Zdziwiona wyplułam wodę z ust.
- Lili? Co ty odwalasz? - zapytał Nash, lecz nie odpowiedziałam. Byłam wlepiona w mojego chłopaka, który całował w usta niską brunetkę. Grier powiódł za moim wzrokiem i przeklął. - Lili, chcesz zrobić awanturę?
- Nie - powiedziałam cicho, starając się, by łzy nie wypłynęły mi z oczu. Wzięłam głęboki wdech. - Nie - powtórzyłam głośniej, z większą mocą - Niech się bawią.
- Chcesz iść do domu? - zaproponował Nash.
- Tak, straciłam ochotę na zabawę - przytaknęłam, po czym wstałam.
Starając się nie patrzeć na ukochanego, skierowałam się do wyjścia. Grier szedł tuż za mną. Wyszliśmy na świeże, chłodne powietrze. Chłopak objął mnie mocno ramieniem i pocałował w czoło.
- Jest pijany, a wtedy nie kontroluje swoich ruchów - oznajmił po kilku minutach ciszy.
- Wiem, ale to wciąż boli - szepnęłam.
- Chodź. Urządzimy swoją własną imprezę - powiedział z szatańskim uśmiechem na twarzy i pociągnął mnie za rękę. Pobiegłam za nim, śmiejąc się. Obraz mojego chłopaka schował się głęboko w umyśle.
*****
Bosz, Jack! Sammy, yeah, Sammy
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro