Rozdział 47
- Czy czujesz tę energię, która przepływa prze twoje ciało? - zapytał Chris, naśladując kobietę z telewizji.
- Och, zamknij się - warknęłam, wyciągając w dziwnej pozie ciało.
- Co ty w ogóle robisz? - zadał kolejne pytanie chłopak, po czym usiadł na kanapie.
- Uprawiam jogę na płaski brzuch - oznajmiłam.
- Czy czujesz radość w wysiłku fizycznego? - spytała kobieta na ekranie.
- Nie! - krzyknęłam zgodnie z prawdą, a mój brat wybuchnął śmiechem. Byłam cała spocona oraz zmęczona, a moje ciało odmawiało posłuszeństwa.
- A po co to robisz?
- A myślisz, że po co uprawiam jogę na płaski brzuch? - spytałam retorycznie i przewróciłam oczami.
- Nie wiem - westchnął, a ja prychnęłam - Przecież ty masz płaski brzuch.
- Już nie. Która jest godzina? - zadałam pytanie, ćwicząc dalej.
- 4.30 - odparł po chwili.
- Co?! - wrzasnęłam zdziwiona, po czym zerknęłam na zegarek. Chłopak miał rację. - Sprzątniesz to, ja muszę się szykować - rzuciłam i pobiegłam na górę.
Wzięłam telefon do łazienki. Wrzuciłam do pralki spocone ubrania, a do wanny napuściłam gorącej wody. Dolałam kilka olejków, po czym zanurzyłam się w pianie. Miałam półtorej godziny do przyjazdu Johnsona. Nie chciał mi powiedzieć, gdzie się udajemy. Starałam się podpytać Matta oraz Madison, jednak oni pozostali wierni blondynowi, co mnie zirytowało. Włączyłam muzykę i zrelaksowałam się. To miał być idealny wieczór. Moje ciało odprężało się z każdą minutą. Po trzydziestu minutach postanowiłam wyjść. Okryłam się niebieskim ręcznikiem, a z włosów kapały krople wody na białe kafelki. Zaczęłam je suszyć suszarką. Weszłam do garderoby i założyłam bieliznę. Zastanawiałam się, którą sukienkę założyć. Fioletową lub brzoskwiniową. Po kilku minutach zdecydowałam się na tę pierwszą. Madison miała lepszy gust niż Taylor, więc postanowiłam jej zaufać. Wyjęłam ją z szafy i powiesiłam. Na szczęście nie musiałam jej prasować. Usiadłam przed toaletką, po czym zaczęłam robić dokładny makijaż. Pomalowałam oczy dwoma odcieniami fioletowego cienia do powiek, a potem podkreśliłam je eyelinerem. Rzęsy wydłużyłam oraz podkręciłam lekko, a błyszczykiem przejechałam po ustach. Użyłam też trochę pudru. Z szafki wyjęłam lokówkę. Kątem oka zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze 25 minut, więc musiałam się pospieszyć. Szybko robiłam loki. Na końcu włożyłam sukienkę. Do małej torebki wrzuciłam chusteczki, tusz do rzęs, błyszczyk oraz wyciszony telefon. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jak księżniczka. Uśmiechnięta zbiegłam na dół. Otworzyłam komodę i zaczęłam szukać odpowiednich butów.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał Chris, opierając się o framugę.
- Ja i Jack mamy dzisiaj miesięcznicę - odpowiedziałam szczęśliwa. W końcu znalazłam czarne szpilki na platformie z kokardkami.
- No to gratulacje - mruknął - Tylko wróć wcześnie.
- Jasne - przytaknęłam, po czym pocałowałam brata w policzek.
W tym samym czasie ujrzałam samochód mojego chłopaka. Wyszłam z domu i podekscytowanym krokiem weszłam do auta.
- Hej, skarbie. Pięknie wyglądasz - oznajmił Jack. Spojrzałam na niego. Ubrany był w czarny garnitur. Wokół jego szyi widniał fioletowy krawat. Madison.
- Ty też jesteś niczego sobie - uśmiechnęłam się i pocałowałam chłopaka - Gdzie jedziemy? - zapytałam, gdy chłopak ruszył.
- Dowiesz się w swoim czasie - uśmiechnął się tajemniczo, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.
- Może jakaś mała wskazówka? - zaproponowałam.
- Spełni się twoje marzenie z dzieciństwa - oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi - Przynajmniej tak mówił twój pamiętnik.
- Mój pamiętnik? - powtórzyłam - Ten u Caroline?
- Ten sam - przytaknął. Próbowałam przypomnieć sobie wszystkie moje wpisy, lecz było to trudne. Było ich mnóstwo.
- Wiesz, co? Zastanawia mnie to, jakim cudem wytrzymałam z tobą cały miesiąc - rzekłam po chwili.
- Nie wytrzymasz beze mnie choćby jednego dnia - uśmiechnął się pewny siebie.
- Masz rację - westchnęłam zrezygnowana - Ale ty też nie wytrzymasz beze mnie długo - dodałam.
- Świetnie zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się.
- Zarezerwowałam hotel na czwartek, piątek, sobotę i niedzielę - oznajmiłam po kilku minutach - Tylko... Jest mały problem.
- Jaki? - zapytał chłopak.
- Ym... Wiesz... To bardzo szybko i... Ledwo udało mi się zarezerwować trzy trzyosobowe pokoje - odpowiedziałam.
- Trzyosobowe? - powtórzył Jack, a ja przytaknęłam szybko - Czyli nie będziemy sami.
- Niestety nie. Ale gadałam z Mads i Mattem, który był u Cartera. Umówiliśmy się, że Carter będzie z nami w pokoju. Beer będzie z Gilinskim i Espinosą, a Nash, Taylor oraz Shawn razem - powiedziałam.
- Świetnie. Jesteśmy już na miejscu - oznajmił Johnson, zatrzymując samochód.
Rozejrzałam się dookoła. Staliśmy przed ogromną willą. Miała białą barwę oraz wiele okien. Na podwórku rosło mnóstwo kwiatów. W oddali zobaczyłam prostokątny basen.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam, po czym złapałam chłopaka za ramię.
Skierowaliśmy się szarym chodnikiem aż do drzwi. Jack wyjął zaproszenie i podał je ochroniarzowi. Był wielki jak goryl. Ubrany w czarny garnitur wyglądał przerażająco. Na jego nosie widniały ciemne okulary. Mężczyzna mruknął coś pod nosem, po czym nas wpuścił. Weszliśmy do środka, a ja ujrzałam ogromną salę balową. Ściany były jasnej barwy. Pod jedną z nich stał długi stół z przekąskami oraz napojami. Z głośników leciała spokojna muzyka. Inni ludzie, w naszym wieku i trochę starsi, bawili się.
- Twój pamiętnik zdradził mi, że zawsze marzyłaś o prawdziwym balu - oznajmił blondyn, a ja patrzyłam na niego oczarowana - Więc postanowiłem je spełnić. Przekabaciłem kumpla, żeby zorganizował bal, on często je robi.
- Kocham cię, Johnson - szepnęłam, przytulając się do ukochanego.
- Ja też cię kocham, McCourtney - odpowiedział. Skierowaliśmy się na duży parkiet i zaczęliśmy tańczyć wraz z innymi parami. Poruszaliśmy się w rytm wolnej muzyki.
- Jest i Johnson we własnej osobie! - Usłyszeliśmy nagle.
Blondyn odwrócił się w stronę pewnego chłopaka, a ja zlustrowałam go wzrokiem. Był przystojny, dałabym mu góra dwadzieścia lat. Miał brązowe włosy ułożone w nieładzie. Zielone oczy patrzyły na nas z iskierkami rozbawienia. Chłopak ubrany był w granatowy garnitur. Obok niego stał młodszy, bardzo podobny do niego chłopak. Zapewne brat.
- Siema, stary! - przywitał się mój blondyn z dwoma chłopakami - Lili, poznaj Nathana, gospodarza oraz jego młodszego brata, Seana.
- Miło mi was poznać - oznajmiłam z serdecznym uśmiechem, a chłopcy kolejno pocałowali mnie w dłoń.
- Czyli to jest ta słynna Lili, dziewczyna Johnsona - mruknął Nathan, po czym zagwizdał cicho.
- To z twojego powodu J prawie płaszczył się na podłodze przed Nathanem i błagał go o zorganizowanie balu - zaśmiał się Sean - Teraz cię rozumiem, stary.
- Dobra, zostawmy te zakochańce same. Chodź, Sean - rzucił starszy i obaj zniknęli.
Wróciliśmy do tańca. Przytuliłam się mocniej do mojego chłopaka.
- Lepiej być już nie może - szepnęłam rozmarzona. Jack natomiast sięgnął ręką do kieszeni. Wyjął małe pudełeczko, po czym je otworzył. Ujrzałam złoty naszyjnik z niedużym sercem. Na nim wyryte było imię chłopaka.
- Najlepszego - powiedział chłopak i wziął do ręki naszyjnik. Odwróciłam się lekko, a po chwili poczułam chłód na mojej szyi.
- I oby tak dalej - dodałam cicho. Nasze usta spotkały się w długim, pełnym uczuć pocałunku.
**********
*westchnięcie* Miłość jest taka piękna *westchnięcie*
~~ Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro