Rozdział 45
- Siostra, chodź na chwilę! - wrzasnął Chris z dołu.
Wpakowałam resztę ubrań do pralki i włączyłam ją.
- Co jest? - zapytałam, schodząc na dół. Weszłam do kuchni, gdzie siedział brat i coś czytał.
- Poczta przyszła - mruknął.
- Aż nie wierzę, że czytasz - odparłam zdziwiona, wyciągając telefon. Szybko zrobiłam zdjęcie.
- Do ciebie też jest - powiedział i podał mi niedużą kopertę. Zaciekawiona wzięłam ją, po czym otworzyłam. Ujrzałam zaproszenie na uroczystość.
- Sandy Shanon oraz Julius Flower mają zaszczyt zaprosić Lilianę McCourtney wraz z osobą towarzyszącą na ślub i wesele dnia 13 listopada na farmie Shanon... - Czytałam na głos i westchnęłam.
- Super, co nie? - zapytał Christopher, patrząc na mnie wyczekująco.
- Ale... Przecież to za tydzień! - krzyknęłam, spoglądając na kalendarz - Oni chyba sobie jakieś jaja robią!
- Rzeczywiście, to trochę mało czasu... - przytaknął.
- Chris, wiesz, że ja tam nie jadę, prawda? - zapytałam.
- Lili, to nasza rodzina - powiedział chłopak.
- Nie interesuje mnie to. Nie zamierzam się tam pojawiać - odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
- I co im powiesz? - zadał pytanie.
- Ym... - zamyśliłam się na moment - Że złamałam nogę. Nie jestem w stanie tak daleko jechać z nią, więc musiałam zostać.
- Lili, powinnaś się tam pojawić - stwierdził i odłożył zaproszenie na blat. Wyjął tosty, po czym zaczął je konsumować. Patrzyłam na niego zirytowanym wzrokiem.
- A oni powinni nam pomóc - powiedziałam po chwili.
- Daj już spokój. Pojedziesz tam i się pogodzicie - oznajmił, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Chyba oszalałeś. Nie jestem w stanie się z nimi pogodzić, to zaszło już za daleko. "Biedna Lileczka, która została sama". "Nasza kochana Lileczka wymyśliła sobie karierę pisarki". "Lileczka nie powinna robić tego, tamtego..." - mówiłam, naśladując głos naszej ciotki, a chłopak mimowolnie zaśmiał się.
- Daj spokój - mruknął.
- Te głupie bliźniaczki zawsze mi dogryzały, ciotka z resztą też. One zawsze były idealne, a ja to czarna owca w rodzinie. - Przewróciłam oczami.
- Jesteś dziewczyną sławnego rapera, więc osiągnęłaś więcej niż one - stwierdził.
- One mieszkają na farmie, Chris. Tam takie informacje nie dochodzą - powiedziałam, a brat zaśmiał się jeszcze głośniej - Nawet, jeśli... Jeśli doszło to do nich, to wiesz... "Kariera piosenkarza nie jest stała. Zaraz spadnie na dno i skończy się piękne życie!" - zaskrzeczałam jak znienawidzona ciotka.
- Dobra. Wygrałaś. Ale ty do niej dzwonisz i odmawiasz. Przy okazji powiedz, że będę. Chcę się dowiedzieć, czemu Sandy wychodzi za mąż, a Mandy nie - oznajmił, a ja jęknęłam mimowolnie.
Wyciągnęłam telefon komórkowy i ujrzałam nieodebrane połączenie od Caniffa. Wybrałam numer do Sandy, po czym wróciłam do swojego pokoju.
- Halo? - Usłyszałam piskliwy głos dziewczyny.
- Hej, Sandy. Tutaj Lili. Lili McCourtney - przywitałam się, siląc się o miły raz uprzejmy ton.
Nagle usłyszałam trąbienie samochodu. Wyjrzałam przez okno i ujrzałam znajomy samochód. Do torebki wrzuciłam portfel, po czym pobiegłam na dół.
- Lili? Lili, Lili - myślała na głos dziewczyna, a ja miałam ochotę uderzyć ją w twarz. Niestety nie było to możliwe przez telefon. - Lili! Ach, tak! Cześć! Co tam u ciebie?
- Wszystko świetnie - odpowiedziałam, po czym weszłam do samochodu Taylora. Pocałowałam go w policzek i pokazałam mu znak ciszy. Bez słowa przytaknął i ruszył.
- Cieszę się! - krzyknęła sztucznie - Wiesz, że wychodzę za mąż? Już nie mogę się doczekać... - mówiła jak najęta.
- Wiem, wiem - przerwałam jej szybko - W takim razie gratulacje. Strasznie chciałabym się pojawić na waszym ślubie, ale złamałam nogę i nie mogę.
- Ojej! - pisnęła zaskoczona - Jak to się stało?
- Długa historia - odparłam wymijająco - Lekarz zabronił mi podróżować. Ale nie martw się, Christopher się pojawi.
- A kto się tobą zajmie? Cioci i wujka nie ma, Chris pojedzie... - piszczała dalej, a Caniff ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
- Mój chłopak zajmie się mną - oznajmiłam zwycięskim tonem.
- Twój chłopak? - powtórzyła po mnie jak echo.
- Tak - przytaknęłam - Może go kojarzysz? Nazywa się Jack Johnson. To sławny raper - powiedziałam.
- Jack Johnson... - mruknęła.
- O, właśnie przyszedł! Muszę lecieć. Jeszcze raz gratulacje - rzuciłam i szybko się rozłączyłam.
- Ale ją załatwiłaś - wybuchnął śmiechem Tay - A tak w ogóle, to kto to był?
- Głupia kuzynka... - Wywróciłam oczami. Chłopak zaparkował samochód przed galerią handlową. Wysiedliśmy i skierowaliśmy się do ogromnego budynku.
- Gdzie idziemy najpierw? - zapytał, rozglądając się.
- Najpierw musimy kupić farbę do włosów - oznajmiłam.
- Jaki kolor? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się zamyślona.
- Nie wiem - odpowiedziałam po chwili - Jaki kolor najbardziej by pasował?
- Ja się nie znam na takich rzeczach - stwierdził po chwili.
Nagle ujrzałam piękną sukienkę. Stanęłam przed sklepem, oglądając ją. Była bardzo elegancka. Miała brzoskwiniową barwę, a pod biustem opasana była czarną wstążką. Dół natomiast był rozkloszowany.
- Ładna. - Usłyszałam nagle. - Będzie idealnie pasowała na waszą miesięcznicę - dodał Taylor.
- Czemu wszyscy wiedz,ą gdzie idziemy, a ja nie? - jęknęłam mimowolnie.
- Dowiesz się w poniedziałek - odparł - Kup ją, tymczasem ja idę zdobyć tę farbę - zarządził, a ja przytaknęłam.
Weszłam do niedużego sklepu i od razu skierowałam się do odpowiednich wieszaków. Znalazłam odpowiedni rozmiar, po czym weszłam do przebieralni. Pasowała idealnie, jakby była uszyta specjalnie dla mnie. Okręciłam się dookoła. Szybko założyłam swoje ubrania i podeszłam do kasy. Zapłaciłam, ignorując flirty kasjera.
- Kupiłeś? - zapytałam, gdy ujrzałam przyjaciela.
- Tak. Pomogła mi taka piękna dziewczyna. Ona ma gust - przytaknął.
- Jaki kolor? - zadałam następne pytanie.
- Dowiesz się potem - oznajmił tajemniczo - Gdzie idziemy teraz?
- Nie wiem... - Wzruszyłam ramionami. - Tay, muszę coś kupić dla Jacka, ale nie wiem co... Masz jakiś pomysł?
- Gumki - palnął, a ja spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
- Tay... - mruknęłam.
- No co? - zapytał - To jest świetny prezent dla was obojga.
- Jack kiedyś mi mówił, że wyszła nowa część NBA. Ma ją? - zapytałam.
- Nie - odpowiedział szybko - Czekaj... Czy ty chcesz mu ją kupić?
- Jak ją tu znajdę... - mruknęłam, rozglądając się,
- Musisz mu ją kupić! - wrzasnął - Musisz! Musisz! - krzyczał, a przechodnie patrzyli na nas dziwnie.
- Chodź, tu jest sklep z grami. Ale zamknij się - fuknęłam na niego.
Weszłam do małego pomieszczenia, a chłopak pomógł mi wybrać odpowiednie pudełko.
- Wróćmy do zemsty. Co jeszcze musimy kupić? - zapytał Caniff, kiedy wyszliśmy ze sklepu.
- Hm... - zamyśliłam się na moment - Farbę już mamy. Musimy iść do apteki. Trzeba kupić środki na przeczyszczenie i tabletki na cukrzyce, które powodują nadwagę. I tabletki, które powodują wypadanie włosów... No i kilka innych rzeczy.
- Kocham się mścić - oznajmił chłopak.
- Ja też - przytaknęłam z uśmiechem.
*************
Tak więc... Lili złamała nogę i dalej się mści ;)
A rady Taylora są najlepsze!
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro