Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43


- Matthew Lee Espinosa. Spóźniony - rzekł nowy nauczyciel chemii, gdy ujrzał mojego przyjaciela. 

Popatrzyłam na niego. Był zdyszany, a jego plecak wisiał mu na jednym ramieniu.

- Przepraszam, panie profesorze. Po prostu... - zaczął się tłumaczyć. Zamilkł jednak, kiedy starszy mężczyzna pokazał mu gestem ręki miejsce do siedzenia.

- Usiądź obok Liliany. Poprawiasz sprawdzian, bo miałeś zero punktów - dodał, a Espinosa uśmiechnął się niezauważalnie.

- Mam nadzieję, że mi pomożesz - szepnął, kiedy obydwoje dostaliśmy arkusze papieru.

- Też mam taką nadzieję - odparłam cicho, po czym zaczęłam pisać odpowiedzi.

 Widziałam, jak spojrzenie Matta co chwila lądowało na mojej kartce. Starałam mu się pomóc, jak mogłam. Na szczęście ten nowy profesor był zbyt zajęty prowadzeniem lekcji i nie zwracał na nas żadnej uwagi.

- Liliana McCourtney proszona do gabinetu dyrektora. - Usłyszeliśmy nagle głos sekretarki z głośników w klasie. 

Zmarszczyłam brwi. Ja? A po co ja? Po chwili jednak uświadomiłam to sobie. Zapewne chodziło o tę całą sprawę z Mahogany.

- Skończyłaś już, Liliano? - zapytał profesor, a ja kiwnęłam twierdząco głową - W takim razie możesz iść do dyrektora - dodał, a ja powoli wstałam. 

Dałam Espinosie ostatnie dwie odpowiedzi, po czym oddałam kartkę. Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się w stronę gabinetu. Przy okazji wysłałam smsa do Jacka. Stanęłam przed odpowiednimi drzwiami. Wzięłam głęboki wdech. Pora rozpocząć przedstawienie. Zapukałam cicho, po czym weszłam. Przywitałam się z sekretarką i weszłam do gabinetu dyrektora. Starszy mężczyzna siedział w fotelu, tam, gdzie ostatnim razem. Naprzeciwko niego ujrzałam Mahogany. Siedziała na niedużym krześle ze spuszczoną głową. Rude loki zakryły jej całą twarz, więc nie mogłam stwierdzić, jakie emocje nią targały.

- Dzień dobry, panie dyrektorze. Chciał mnie pan widzieć - powiedziałam, udając zagubioną i zdezorientowaną.

- Witaj, Liliano. Usiądź - odpowiedział, wskazując mi krzesło. Wykonałam jego polecenie. - Jak się czujesz po tym... Tragicznym wypadku?

- Dobrze. Tylko czasem... Boli mnie głowa - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- To świetnie. Razem z radą pedagogiczną uznaliśmy, że to ty powinnaś podjąć decyzję co do Mahogany Gordy - oznajmił, a ja udałam zdziwioną.

- Ale... Dlaczego ja? - zapytałam.

- To ty zostałaś ofiarą panny Gordy bądź jak woli Lox. Nie pierwszą, z resztą.  Mahogany zostanie wydalona ze szkoły albo zawieszona w prawach ucznia na tydzień.

- Ale, panie dyrektorze! Ja nie mogę zostać wydalona! - Pierwszy raz zabrała głos Lox.

- Ja bym panią już dawno wydalił. Ale wszystko zależy od panny McCourtney - odpowiedział.

- Mahogany zrobiła to przez przypadek, na pewno nie chciała, bym trafiła do szpitala - zaczęłam, splątując ze sobą palce - To była drobna kłótnia, a Mah nerwy puściły. Nie powinna zostać wydalona ze szkoły za jeden, głupi błąd.

- Właściwie to nie jeden - mruknął dyrektor, lecz i tak go usłyszałyśmy - Ale dobrze. Jeśli tak uważasz, McCourtney, niech będzie. Mahogany Gordy, zostajesz zawieszona w prawach ucznia na tydzień. Proszę opuścić teren szkoły. Ty też możesz już wrócić na lekcje, Liliano - dodał, a ja skierowałam się do wyjścia. Za mną szła ruda.

- Dzięki i... Przepraszam - powiedziała cicho.

- Lox, to nie ja zrobiłam te plakaty - odparłam - Niesłusznie mnie oskarżyłaś. Ja też cię przepraszam za to, co powiedziałam u mnie w domu. Byłam wkurzona, gdy dowiedziałam się o tym, że mnie wykorzystałaś.

- Za to też cię przepraszam - dodała.

- Miałaś rację. Ta cała Madison wcale nie jest taka święta, tylko dosyć wredna. Przyjaźnię się z nią tylko i wyłącznie ze względu na Johnsona. Wymażmy te ostatnie wydarzenia w pamięci i bądźmy przyjaciółkami - oznajmiłam ze sztucznym uśmiechem.

- Świetny pomysł! - krzyknęła i przytuliła mnie mocno. Była prawie jak kilka tygodni wcześniej. Prawie.

- Jeśli chodzi o te plakaty, to... Muszę ci coś powiedzieć - powiedziałam, starając się o poważny ton. Przypomniałam sobie, co miałam powiedzieć.

- Co takiego? - zapytała zdziwiona, patrząc na mnie badawczo. Schyliłam lekko głowę, by wyglądać naturalnie. Westchnęłam.

- Widziałam jak... Jak Rose je rozwieszała - powiedziałam cicho, a ruda zachłysnęła się powietrzem.

- To by się zgadzało - odpowiedziała, a ja uniosłam lekko lewą brew - Rose ostatnio dziwnie się zachowuje. Wydaje mi się, że to Nick ją do tego skłania. A to suka. Muszę z nią pogadać. 

- Ja już lecę, mam teraz chemię. Do zobaczenia w poniedziałek - pożegnałam się szybko, po czym weszłam do klasy. Nie zdążyłam usiąść, gdy zadzwonił dzwonek na lunch. Matthew pomógł mi się spakować i szybko skierowaliśmy się na stołówkę.

- I co? - zapytał mnie przyjaciel.

- Zaraz wam wszystko opowiem - machnęłam mimowolnie ręką. Stanęłam ,nagle czując kolejne zawroty głowy.

- Lili, wszystko okej? - zapytał Espinosa, łapiąc mnie za ręce.

- Tak, zaraz mi przejdzie - odparłam cicho.

- Chodź, wyjdziemy na zewnątrz - zakomunikował i pociągnął mnie lekko w stronę wyjścia. Mijaliśmy wielu uczniów, niektórzy zerkali na nas zaciekawieni. Starałam się oddychać głęboko, jednak ten cholerny ból głowy nie chciał minąć. W końcu wyszliśmy z budynku szkoły. Na trawniku stało i siedziało wielu uczniów, więc chłopak zaprowadził mnie na tyły. Oparłam się o ścianę, po czym przymknęłam powieki.

- Lepiej? - zapytał zatroskany Matthew.

- Tak, dzięki - odpowiedziałam, wciągając do płuc świeże powietrze.

- Często tak masz? - pytał dalej.

- Czasem. To skutki wstrząsu mózgu, który miałam z powodu Mahogany - mruknęłam zirytowana.

- A długo będziesz miała takie bóle? - wypytywał dalej.

- Czytałam w Internecie, że przez około tydzień - oznajmiłam.

- Jack wie?

- Nie - odpowiedziałam szybko - I, proszę, nie mów mu. Nie chcę, żeby się martwił. To nic takiego - dodałam po chwili, patrząc na Matta proszącymi oczami.

- Niech będzie - westchnął. Nagle usłyszeliśmy czyjeś głosy. Spojrzałam zdziwiona na Espinosę, po czym wyjrzałam zza ściany. Ujrzałam chłopaka oraz dziewczynę, całujących się. Rozpoznałam te ciemne, brązowe włosy oraz zarys twarzy.

- No, proszę - szepnęłam, odwracając się do mojego przyjaciela.

- Kogo tak zobaczyłaś? - zapytał zaciekawiony.

- Sam zobacz - uśmiechnęłam się chytrze i wyciągnęłam telefon. Włączyłam aparat, po czym zaczęłam robić zdjęcia zakochanej parze.

- Kto by pomyślał? - zapytał zdumiony chłopak.

- Ja - odpowiedziałam od razu, wyostrzając zdjęcie.

- A wszyscy mówili, że Rose nawróci Nicka - dodał.

- Widać, że Nick lubi mieć nie tylko jedną dziewczynę - stwierdziłam.

- Po co ci te zdjęcia? - spytał, a ja spojrzałam na Matta jak na największego idiotę na świecie.

- Zemsta jest słodka - uśmiechnęłam się szeroko - Chodźmy, Magcon czeka.

************

BUM! Wiem, że nudne i w ogóle, ale no... Nie mogę z tym nic zrobić...

~~Zmierzchu :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro