Rozdział 42
- Denerwuję się - oznajmiłam kolejny raz tego dnia.
- Niepotrzebnie. Już ci dzisiaj mówiłam kilkadziesiąt razy, że rodzice Johnsona są bardzo mili - zachichotała Madison, a ja spojrzałam na nią morderczym wzrokiem.
- A jeśli mnie nie polubią? - zapytałam zdenerwowana.
- Polubią, polubią. Lili, czemu ty się tak denerwujesz?
- A ty się nie denerwowałaś, kiedy miałaś poznać rodziców Gilinskiego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Może troszeczkę - przyznała - Ale mnie lubią. Poza tym... To nie jest takie ważne. Najważniejsze jest to, że Johnson cię kocha - dodała.
- Obyś miała rację - westchnęłam.
- Jeśli chcesz... Możemy walnąć kieliszka - zaproponowała Beer, a ja uderzyłam w nią poduszką - Za co to?!
- Oszalałaś do reszty - zachichotałam - Dobra, ja idę wziąć prysznic, a ty znajdź dla mnie coś fajnego - powiedziałam po chwili namysłu. Zegarek wskazywał już 6.01.
- Tak cię odstawię, że nawet Johnson cię nie pozna! - zaśmiała się.
- Lepiej, żeby mnie poznał - rzuciłam na odchodne.
Weszłam do łazienki i od razu wskoczyłam pod prysznic. Starałam się nie denerwować przed spotkaniem z rodzicami mojego chłopaka, lecz było to cholernie ciężkie. Chyba nigdy w życiu się tak nie stresowałam. Nie licząc tej sytuacji, kiedy zdenerwowany Christopher zadzwonił do mnie i powiedział, że coś się stało. Pokręciłam mocno głową, by wymazać złe wspomnienia. Ten wieczór miał być idealny. Po prostu idealny. Wyszłam spod kabiny i wytarłam ręką lustro. Spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam o wiele lepiej niż kilka miesięcy temu. W moich oczach widniały psotliwe iskierki, a uśmiech był w stanie powalić na kolana. Wszystko dzięki jednej osobie. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na myśl o zemście na Mahogany. Wczoraj ustaliliśmy kilka rzeczy. Plan powoli powstawał. Każdy obiecał pomóc. Ta suka nie mogła tak po prostu spokojnie chodzić po korytarzach szkolnych. Przyjaźniłam się z nią jakiś odcinek czasu, więc wiedziałam o niej co nieco. Założyłam szlafrok, po czym wróciłam do pokoju.
- Co wybrałaś? - zapytałam zaciekawiona.
- Ta sukienka jest świetna! - krzyknęła czarnowłosa, pokazując mi wieszak z ubraniem. Była tu krótka, obcisła sukienka bez ramiączek. Miała kolor krwistoczerwony. Skąd ja ją wzięłam?!
- Chyba nie na pierwsze spotkanie z rodzicami chłopaka - mruknęłam, podnosząc brew.
- No fakt. Ale ta jest idealna! - mówiła dalej. Pokazała mi fioletową sukienkę. Również nie miała ramiączek. W dekolcie widniały małe brylanciki, a tiulowy dół był rozkloszowany. Była naprawdę piękna.
- Ale... - zaczęłam.
- Wiem, wiem- machnęła ręką - Nie na spotkanie z teściami.
- Ewentualnie przyszłymi teściami - poprawiłam ją, a dziewczyna zaczęła nucić pod nosem marsz weselny.
- Załóż ją na waszą miesięcznicę. Będzie idealna - stwierdziła.
- Wiesz, gdzie idziemy na miesięcznicę? - zdziwiłam się.
- Tak, Jack mi mówił - odparła i nagle otworzyła szerzej oczy - Ale nic ci nie powiem! Myślę, że ten zestaw będzie pasował - dodała, po czym pokazała mi miętową spódniczkę wraz z białą bluzką.
- Tym razem ci się udało - przytaknęłam z podziwem. Weszłam do garderoby, gdzie założyłam bieliznę oraz skompletowany przez przyjaciółkę strój.
- Ale z ciebie laska - powiedziała z podziwem Beer. Złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy tańczyć. Okręciłam się wokół własnej, a w mojej głowie zakręciło się. Syknęłam, łapiąc się za głowę. Jęknęłam, po czym usiadłam na łóżku.
- Lili, co jest? - zapytała zaniepokojona dziewczyna.
- Nic, w głowie mi się zakręciło - odpowiedziałam.
- Pójdę po wodę - oznajmiła i wybiegła z pokoju. Cholerna Mahogany. Odetchnęłam głęboko. Po chwili wróciła dziewczyna.
- Dzięki, już mi lepiej - powiedziałam.
- Powinnaś zostać w domu i się położyć - stwierdziła, masując mnie ręką po plecach.
- Nie mogę, poza tym już jest okej. Zrobisz mi fale na włosach? - zapytałam, powoli wstając. Weszłyśmy do łazienki, a Mads zaczęła robić mi fryzurę.
- Moim zdaniem powinnaś zostać i nie ryzykować - mówiła dalej.
- Mads, daj spokój. Muszę się tam pojawić! - Machnęłam ręką, a dziewczyna jedynie westchnęła.\
Wiedziała, że ze mną nie wygra. Beer szybko zrobiła mi lekki makijaż, a potem zeszłyśmy na dół. Chrisa oczywiście nie było. Podobno poszedł do kolegi, bo robią projekt. Ile w tym było prawdy? Nie wiedziałam.
- Gilinsky już jest. Chodźmy - oznajmiła nagle i pociągnęła mnie za rękę. W biegu założyłam moje trampki, co spotkało się z nagannym wzrokiem czarnowłosej.
- Nie przesadzaj - mruknęłam, po czym wsiadłam do samochodu.
- Gotowa? - zapytał G.
- Chyba tak - odpowiedziałam, a chłopak odjechał. Madison i Jack rozmawiali ze sobą, a ja co jakiś czas przytakiwałam.
- Powodzenia, Lili - rzuciła na odchodne Beer, kiedy otwierałam drzwi od samochodu.
- Dzięki - mruknęłam i skierowałam się w stronę domu chłopaków. Na szczęście furtka była otwarta. Zapukałam do drzwi, a po chwili ujrzałam mojego chłopaka.
- Hej, skarbie - przywitał się i wpuścił mnie do środka. Pocałował mnie lekko w usta.
- Hej - odpowiedziałam, a blondyn zaprowadził mnie do kuchni. Przy stole siedzieli rodzice Johnsona. Kobieta była blondynką i bardzo przypominała mi Jacka. Obok niej siedział mężczyzna. Uśmiechali się do mnie lekko.
- Lili poznaj moich rodziców, Johna i Jennifer. Rodzice poznajcie moją dziewczynę, Lili - powiedział chłopak.
- Miło mi państwa poznać - oznajmiłam z uśmiechem, podając dłonie rodzicom mojego chłopaka.
- Mów nam po imieniu - odpowiedziała kobieta, a ja przytaknęłam - Jack nam tyle o tobie opowiadał.
- Mam nadzieję, że same dobre strony - zaśmiałam się.
- Przecież ty nie masz złych stron - stwierdził blondyn - Zrobiłem zapiekankę ziemniaczaną, oby smakowała - dodał chłopak i nałożył wszystkim na talerz danie.
- Nie mówiłeś, że potrafisz gotować - powiedziałam mile zaskoczona.
- Właśnie, Jack. W domu nigdy nie gotowałeś - przytaknęła Jennifer.
- Mamo, zdążyłem się nauczyć - odparł chłopak.
- Albo Gilinsky ci pomógł - stwierdziłam.
- Dobra, przejrzałaś mnie - westchnął - Ale pomysł ja wymyśliłem!
- Jack nigdy nie umiał gotować - oznajmił John.
- Kiedyś prawie spalił dom - dodała kobieta, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Mamo - mruknął Johnson.
- Jak to się stało? - zapytałam, ignorując znaczące spojrzenie mojego chłopaka.
- Wymyślił, że upiecze ciasto. Całkiem nieźle mu szło. Wstawił je do piekarnika, a w tym samym czasie zadzwonił Gilinsky i zaprosił go do siebie. Jack się zgodził i całkiem zapomniał o cieście. Na szczęście wróciłam wcześniej z pracy - powiedziała Jennifer.
Rodzice Jacka opowiedzieli mi jeszcze kilka innych, zabawnych historii z życia ich syna. Kolacja minęła nam w bardzo miłej oraz przyjaznej atmosferze. Po zjedzonym posiłku zaoferowałam się pomóc Jennifer w sprzątaniu. Jack wraz z ojcem zniknęli w salonie.
- Tworzycie ładną parę - oznajmiła uśmiechnięta kobieta.
- Miło mi to słyszeć - odparłam, wycierając talerz.
- Jack mówił... Że twoi rodzice nie żyją - powiedziała po chwili ciszy.
- Tak. Zginęli w wypadku samochodowym - rzekłam cicho.
- Tak mi przykro, skarbie - odpowiedziała, po czym przytuliła mnie mocno.
- Już się przyzwyczaiłam - szepnęłam, uśmiechając się smutno. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał prawie 10.00. Odsunęłam się od kobiety. - Ale się zasiedziałam. Muszę się już zbierać.
- Odwiozę cię. - Usłyszałam nagle.
Odwróciłam się i ujrzałam Jacka, który opierał się o framugę. W dłoni podrzucał sobie kluczyki do samochodu. Patrzył na mnie szczęśliwymi oczami.
- Kochany jesteś - stwierdziłam, kierując się na korytarz - Miło było mi was poznać.
- Ciebie też. Dobrze, że Jack sobie kogoś znalazł - odpowiedział John, podając mi rękę.
Wyszłam z domu na świeże powietrze, gdy poczułam rękę Johnsona na swojej. Splótł nasze palce. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się do mnie szeroko. Przybliżył się do mnie i pocałował czule. Ten wieczór zaliczał się do udanych. Niepotrzebnie się tak denerwowałam, Mads miała rację.
*******
Hej, hej, heloł! Mam nadzieję, że się podoba :)
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro