Rozdział 38
Słyszałam, jak drzwi do mojego pokoju otworzyły się cicho. Usiadłam po turecku na łóżku i ujrzałam Jacka. Jego blond włosy ułożone były w nieładzie.
- Hej, skarbie - powiedział, po czym usiadł obok mnie. Zbliżył swoje usta do moich, jednak odsunęłam się lekko z niechęcią. - Coś się stało?
- Tak - odpowiedziałam, patrząc na swoje ręce. Na jednym nadgarstku widniała srebrna bransoletka z małym sercem, którą dostałam od blondyna jakiś czas temu. - Przepraszam cię.
- Ale za co? - zapytał zdezorientowany - Lili, o co chodzi?
- Ja tego nie chciałam, Jack - powiedziałam, czując łzy napływające do moich oczu.
- Kochanie, czego nie chciałaś? - zadał pytanie i złapał mnie za ręce.
- Cameron mnie pocałował, ale ja tego nie chciałam - oznajmiłam, a Johnson gwałtownie zaczerpnął powietrze do płuc. Puścił mnie i wstał. Zaczął krążyć po pokoju.
- Jak to się stało? - zapytał kolejny raz.
- Była ta durna kolacja u Dallasów. Ta cholerna kobieta kazała nam się pocałować. Nie chciałam tego robić i nie zamierzałam. Ale Cameron po prostu... Wpił mi się w usta. Byłam zszokowana... Ale zaraz się otrząsnęłam. Oderwałam się od niego i wyszliśmy. Jego ciotka uwierzyła, on był zadowolony. A ja nie - powiedziałam.
- Zabiję go - warknął chłopak - To dlatego obydwoje nie odbieraliście.
- Przepraszam cię, Jack - odparłam - Jestem beznadziejna.
- Nie jesteś - zaprzeczył i usiadł obok mnie. Przytulił mnie do siebie. - To moja wina. Gdybym nie zgodził się na tę kolację...
- Nie, Jack - przerwałam mu - Najpierw Nick, teraz Cameron... Jestem beznadziejna. Po prostu beznadziejna.
- To nie twoja wina. Chciałaś tylko pomóc przyjacielowi. A ja i tak cię kocham - rzekł.
- I nadal chcesz ze mną być? - zapytałam lekko zdziwiona, ale i szczęśliwa.
- Oczywiście, że tak - zapewnił mnie - Kocham cię najbardziej na świecie.
- Ja ciebie też - powiedziałam cicho, po czym pocałowałam Jacka.
- Na takie powitanie liczyłem - zaśmiał się - Ale Dallasowi nie wybaczę. A teraz opowiadaj, co się ciekawego działo podczas mojej nieobecności.
- Odwiedziła mnie niejaka Mahogany Lox - oznajmiłam, a chłopak uniósł brwi w zdziwieniu. Robił to tak zabawnie, że od razu mimowolnie zachichotałam. Zaczęłam opowiadać o wszystkich wydarzeniach, które się zdarzyły w ostatni weekend. Johnson obiecał zemstę na rudej, mimo mojego zakazu.
******
- Znowu... - jęknęłam, kiedy usłyszałam mój poranny budzik. Rozprostowałam nogi i uderzyłam o laptopa, który leżał na łóżku. Odwróciłam się na drugą stronę, gdzie ujrzałam Jacka.
- Chyba usnąłem przy filmie - mruknął, otwierając oczy.
- Chyba tak - przytaknęłam. Wstałam z łóżka, po czym skierowałam się do łazienki.
Usnęłam w ubraniu, a mój makijaż nie był w najlepszym stanie. Wzięłam szybki prysznic i wykonałam resztę porannych czynności. Kiedy wróciłam do pokoju, Johnson był już gotowy. W zabawnej rozmowie zeszliśmy na dół.
- Musimy jeszcze pojechać do mnie - powiedział, jedząc jogurt.
- Spóźnimy się - stwierdziłam.
- Zostanie nam jeszcze czas, żeby podjechać do Nasha i go zabrać - odparł.
- Ale do dzwonka zostało 25 minut - oznajmiłam, zerkając na zegarek kątem oka.
- Założymy się, że zdążymy? - zapytał z błyskiem w oku.
- Niech będzie. Jeśli wygram, to... - zamyśliłam się na moment - Pójdziesz ze mną na całodniowe zakupy w sobotę.
- A jeśli ja wygram... - dodał, po czym zawiesił się. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pomysłu - Nagrasz ze mną vine'a i... Pozwolisz nam się zemścić na Mahogany. I w weekend pojawisz się na kolacji z moimi rodzicami, których namówię na przyjazd.
- Zgoda - oznajmiłam po chwili namysłu, gdyż byłam pewna wygranej. Zamiast podania sobie dłoni, Jack musnął swoje usta moimi.
- Wygram - szepnął, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Nie bądź tego taki pewien - dodałam.
W tym samym momencie usłyszałam głośne kroki dochodzące z salonu, a po chwili ujrzałam mojego brata. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, w jednej dłoni trzymał telefon komórkowy i patrzył na mnie roztrzęsionym wzrokiem.
- Cześć, szwagier - rzucił, zerkając na mojego chłopaka. Zachichotałam.
- Co się stało, bracie? Wyglądasz, jakby cię piorun strzelił - oznajmiłam ze śmiechem.
- Nie wiesz, co się stało! - krzyknął.
- Nie wiem, ale zapewne zaraz mi to powiesz - rzuciłam, przewracając oczami. Podeszłam do blatu, po czym nalałam kawy do kubka, który dałam bratu.
- Jasne, że ci powiem! Po prostu bomba! - mówił podniesionym głosem, co mnie irytowałam. Rzuciłam znaczące spojrzenie mojemu chłopaki i usiadłam na blacie.
- Mów szybciej, zaraz szkoła - powiedziałam - Albo nie. Nie spieszmy się - dodałam, przypominając sobie o zakładzie.
- Chris, stary, streszczaj się - jęknął Jack, myśląc o tym samym, co ja.
- Sandy wychodzi za mąż - oznajmił, a ja zakrztusiłam się cieczą.
- No co ty! - krzyknęłam, otwierając oczy ze zdziwienia.
- Dzwoniła ciotka i, jak to ona, chwaliła się - odparł i zrobił swoją minę - Zaproszenia wysłali pocztą.
- A kiedy jest ten ślub? - zapytałam.
- Za miesiąc, czy trzy tygodnie... - odparł, a kawa ponownie stanęła w moim gardle.
- Tak wcześnie?! - zadałam pytanie zdziwiona - A co z Mandy? Ona też?
- I to jest najdziwniejsze. Nie. Ona wychodzi za mąż jakoś w wakacje dopiero - odpowiedział.
- No to się porobiło - mruknęłam, kręcąc głową.
- O kim wy mówicie? - włączył się do rozmowy Jack.
- Nasze kuzynki, bliźniaczki. Takie nienormalne wariatki - powiedziałam - A teraz Sandy wychodzi za mąż... Ale czemu tak wcześnie?
- Oto jest pytanie - powiedział Chris, naśladując filozofa.
- Chris, wiesz, że ja tam nie jadę, prawda? - zapytałam.
- Nie przesadzaj - odparł, machając lekceważąco ręką.
- Nie pojadę tam, wiesz o tym. Żadna siła mnie nie zaciągnie na tę farmę - odparłam - I koniec tematu! - krzyknęłam, widząc, że chłopak zamierzał coś powiedzieć.
- Pogadamy o tym później - mruknął, a ja i Jack wyszliśmy.
- Teraz na pewno się spóźnimy. Szykuj się na zakupy, kochanie - oznajmiłam szczęśliwa z prowokującym uśmiechem, widząc, że do rozpoczęcia lekcji zostało jedynie 15 minut, a przed nami dwa przystanki oraz ogarnięcie Jacka.
- Szykuj się na vine'a i kolację, kochanie - rzucił blondyn, po czym odjechał spod mojego domu z piskiem opon...
****************
Jak myślicie? Kto wygra zakład? Ten, kto dobrze obstawi, dostanie dedykację ;)
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro