Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

Słyszałam, jak drzwi do mojego pokoju otworzyły się cicho. Usiadłam po turecku na łóżku i ujrzałam Jacka. Jego blond włosy ułożone były w nieładzie.

- Hej, skarbie - powiedział, po czym usiadł obok mnie. Zbliżył swoje usta do moich, jednak odsunęłam się lekko z niechęcią. - Coś się stało?

- Tak - odpowiedziałam, patrząc na swoje ręce. Na jednym nadgarstku widniała srebrna bransoletka z małym sercem, którą dostałam od blondyna jakiś czas temu. - Przepraszam cię.

- Ale za co? - zapytał zdezorientowany - Lili, o co chodzi?

- Ja tego nie chciałam, Jack - powiedziałam, czując łzy napływające do moich oczu.

- Kochanie, czego nie chciałaś? - zadał pytanie i złapał mnie za ręce.

- Cameron mnie pocałował, ale ja tego nie chciałam - oznajmiłam, a Johnson gwałtownie zaczerpnął powietrze do płuc. Puścił mnie i wstał. Zaczął krążyć po pokoju.

- Jak to się stało? - zapytał kolejny raz.

- Była ta durna kolacja u Dallasów. Ta cholerna kobieta kazała nam się pocałować. Nie chciałam tego robić i nie zamierzałam. Ale Cameron po prostu... Wpił mi się w usta. Byłam zszokowana... Ale zaraz się otrząsnęłam. Oderwałam się od niego i wyszliśmy. Jego ciotka uwierzyła, on był zadowolony. A ja nie - powiedziałam.

- Zabiję go - warknął chłopak - To dlatego obydwoje nie odbieraliście.

- Przepraszam cię, Jack - odparłam - Jestem beznadziejna.

- Nie jesteś - zaprzeczył i usiadł obok mnie. Przytulił mnie do siebie. - To moja wina. Gdybym nie zgodził się na tę kolację...

- Nie, Jack - przerwałam mu - Najpierw Nick, teraz Cameron... Jestem beznadziejna. Po prostu beznadziejna.

- To nie twoja wina. Chciałaś tylko pomóc przyjacielowi. A ja i tak cię kocham - rzekł.

- I nadal chcesz ze mną być? - zapytałam lekko zdziwiona, ale i szczęśliwa.

- Oczywiście, że tak - zapewnił mnie - Kocham cię najbardziej na świecie.

- Ja ciebie też - powiedziałam cicho, po czym pocałowałam Jacka.

- Na takie powitanie liczyłem - zaśmiał się - Ale Dallasowi nie wybaczę. A teraz opowiadaj, co się ciekawego działo podczas mojej nieobecności.

- Odwiedziła mnie niejaka Mahogany Lox - oznajmiłam, a chłopak uniósł brwi w zdziwieniu. Robił to tak zabawnie, że od razu mimowolnie zachichotałam. Zaczęłam opowiadać o wszystkich wydarzeniach, które się zdarzyły w ostatni weekend. Johnson obiecał zemstę na rudej, mimo mojego zakazu.

******

- Znowu... - jęknęłam, kiedy usłyszałam mój poranny budzik. Rozprostowałam nogi i uderzyłam o laptopa, który leżał na łóżku. Odwróciłam się na drugą stronę, gdzie ujrzałam Jacka.

- Chyba usnąłem przy filmie - mruknął, otwierając oczy.

- Chyba tak - przytaknęłam. Wstałam z łóżka, po czym skierowałam się do łazienki. 

Usnęłam w ubraniu, a mój makijaż nie był w najlepszym stanie. Wzięłam szybki prysznic i wykonałam resztę porannych czynności. Kiedy wróciłam do pokoju, Johnson był już gotowy. W zabawnej rozmowie zeszliśmy na dół.

- Musimy jeszcze pojechać do mnie - powiedział, jedząc jogurt.

- Spóźnimy się - stwierdziłam.

- Zostanie nam jeszcze czas, żeby podjechać do Nasha i go zabrać - odparł.

- Ale do dzwonka zostało 25 minut - oznajmiłam, zerkając na zegarek kątem oka.

- Założymy się, że zdążymy? - zapytał z błyskiem w oku.

- Niech będzie. Jeśli wygram, to... - zamyśliłam się na moment - Pójdziesz ze mną na całodniowe zakupy w sobotę.

- A jeśli ja wygram... - dodał, po czym zawiesił się. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pomysłu - Nagrasz ze mną vine'a i... Pozwolisz nam się zemścić na Mahogany. I w weekend pojawisz się na kolacji z moimi rodzicami, których namówię na przyjazd.

- Zgoda - oznajmiłam po chwili namysłu, gdyż byłam pewna wygranej. Zamiast podania sobie dłoni, Jack musnął swoje usta moimi.

- Wygram - szepnął, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.

- Nie bądź tego taki pewien - dodałam. 

W tym samym momencie usłyszałam głośne kroki dochodzące z salonu, a po chwili ujrzałam mojego brata. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, w jednej dłoni trzymał telefon komórkowy i patrzył na mnie roztrzęsionym wzrokiem.

- Cześć, szwagier - rzucił, zerkając na mojego chłopaka. Zachichotałam.

- Co się stało, bracie? Wyglądasz, jakby cię piorun strzelił - oznajmiłam ze śmiechem.

- Nie wiesz, co się stało! - krzyknął.

- Nie wiem, ale zapewne zaraz mi to powiesz - rzuciłam, przewracając oczami. Podeszłam do blatu, po czym nalałam kawy do kubka, który dałam bratu.

- Jasne, że ci powiem! Po prostu bomba! - mówił podniesionym głosem, co mnie irytowałam. Rzuciłam znaczące spojrzenie mojemu chłopaki i usiadłam na blacie.

- Mów szybciej, zaraz szkoła - powiedziałam - Albo nie. Nie spieszmy się - dodałam, przypominając sobie o zakładzie.

- Chris, stary, streszczaj się - jęknął Jack, myśląc o tym samym, co ja.

- Sandy wychodzi za mąż - oznajmił, a ja zakrztusiłam się cieczą.

- No co ty! - krzyknęłam, otwierając oczy ze zdziwienia.

- Dzwoniła ciotka i, jak to ona, chwaliła się - odparł i zrobił swoją minę - Zaproszenia wysłali pocztą.

- A kiedy jest ten ślub? - zapytałam.

- Za miesiąc, czy trzy tygodnie... - odparł, a kawa ponownie stanęła w moim gardle.

- Tak wcześnie?! - zadałam pytanie zdziwiona - A co z Mandy? Ona też?

- I to jest najdziwniejsze. Nie. Ona wychodzi za mąż jakoś w wakacje dopiero - odpowiedział.

- No to się porobiło - mruknęłam, kręcąc głową.

- O kim wy mówicie? - włączył się do rozmowy Jack.

- Nasze kuzynki, bliźniaczki. Takie nienormalne wariatki - powiedziałam - A teraz Sandy wychodzi za mąż... Ale czemu tak wcześnie?

- Oto jest pytanie - powiedział Chris, naśladując filozofa.

- Chris, wiesz, że ja tam nie jadę, prawda? - zapytałam.

- Nie przesadzaj - odparł, machając lekceważąco ręką.

- Nie pojadę tam, wiesz o tym. Żadna siła mnie nie zaciągnie na tę farmę - odparłam - I koniec tematu! - krzyknęłam, widząc, że chłopak zamierzał coś powiedzieć.

- Pogadamy o tym później - mruknął, a ja i Jack wyszliśmy.

- Teraz na pewno się spóźnimy. Szykuj się na zakupy, kochanie - oznajmiłam szczęśliwa z prowokującym uśmiechem, widząc, że do rozpoczęcia lekcji zostało jedynie 15 minut, a przed nami dwa przystanki oraz ogarnięcie Jacka.

- Szykuj się na vine'a i kolację, kochanie - rzucił blondyn, po czym odjechał spod mojego domu z piskiem opon...

****************

Jak myślicie? Kto wygra zakład? Ten, kto dobrze obstawi, dostanie dedykację ;)

~~Zmierzchu :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro