Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32


Obudziłam się z okropnym, znajomym bólem głowy. Jack leżał obok mnie i chrapał cicho. Mój żołądek przechodził przez rewolucje. Spojrzałam na datę w telefonie. Wszystko się zgadzało. Godzina również. W moich oczach mimowolnie pojawiły się łzy. 18 października. 6.01. Pięć miesięcy. Minęło pięć miesięcy. Zaszlochałam cicho. Każdego osiemnastego dnia miesiąca budziłam się o tej samej godzinie. Z tego samego powodu. Zawsze moje ciało umierało. Z moimi rodzicami. Chciałam, żeby wrócili. Gdyby to było możliwe, zrobiłabym wszystko. W mojej głowie mimowolnie pojawił się obraz rodzinnej kolacji. Zaprosiłabym Johnsona, żeby poznał moich rodziców. Potem zmywałabym naczynia razem z moją mamą i opowiadała jej o chłopaku. A męska część rodzina dyskutowałaby o meczu, który rozegrał się niedawno. Byłoby przy tym mnóstwo śmiechu. Ale to tylko głupie marzenie, zachcianka nie do spełniania. Powinnam pogodzić się z tym, ale to było trudne. Kiedy udawało mi się zapomnieć, przynajmniej na jakiś czas, następował ten dzień. I wszystkie bolesne wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą. Miałam wyrzuty sumienia. Że tamtego dnia się z nimi pokłóciłam. Krzyczeli na mnie, a ja... Po prostu wyszłam z domu. Uważałam, że to nie było fair. Christopher nie musiał jechać do babci, a ja tak. Zbuntowałam się. I przyszło mi za to słono zapłacić. Ciągle miałam w głowie słowa mojego brata, który kazał mi wrócić do domu. Siedziałam wtedy z Lolą, moją dawną przyjaciółką. Płakałam, bo dowiedziałam się o zakładzie i zdradzie Alexa. Był wtedy moim chłopakiem. Na początku odrzucałam połączenia od Chrisa. Byłam pewna, że znowu zapomniał wziąć kluczy do domu i nie mógł wejść. Kiedy w końcu odebrałam telefon... Kiedy usłyszałam jego poważny ton, jakiego prawie nigdy nie używał... Wiedziałam, że coś się stało. Ale nie wiedziałam co.

- Lili, co się stało? - Usłyszałam nagle zaniepokojony głos mojego chłopaka. Po policzkach ciekły mi łzy, które zapewne zobaczył. Otworzyłam oczy i ujrzałam blondyna. Pochylał się nade mną.

- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - powiedziałam cicho.

- Lili, co się stało? - powtórzył chłopak.

- Nic - odparłam i przekręciłam się na bok. Poczułam, jak Jack wstawał, a po chwili uklęknął na podłodze tak, że nasze twarzy były na tym samym poziomie i dzieliło je kilka centymetrów.

- Zrobiłem coś źle? - zadał pytanie ze smutnym wyrazem twarzy.

- Nie - odpowiedziałam od razu, mimowolnie cię uśmiechając - Dzisiaj mija pięć miesięcy od śmierci moich rodziców - dodałam

- Przykro mi - szepnął, po czym przytulił mnie.

- To nie twoja wina. Nigdy nie czuję się dobrze osiemnastego - odparłam, mocniej przyciskając do siebie chłopaka.

 Przymknęłam lekko powieki, z których poleciały łzy prosto na ciało blondyna. Nagle oderwałam się od chłopaka i szybciej niż na WF-ie pobiegłam do łazienki. Na szczęście nie była daleko. Pochyliłam się nad sedesem i zwróciłam wczorajszy posiłek. Ku mojemu zdziwieniu, poczułam ręce zgarniające moje włosy i masujące mnie delikatnie po plecach. Powoli podniosłam się z zimnej podłogi, po czym wypłukałam usta specjalnym płynem.

- Wszystko okej? - zapytał zaniepokojony Jack - Wyglądasz blado - dodał i podniósł mnie w stylu panny młodej.

- Tak, już wszystko okej - przytaknęłam słabo. Johnson ułożył mnie na łóżku, a sam położył się obok.

- Nie powinnaś iść dzisiaj do szkoły - stwierdził.

- Nie mogę jej opuszczać cały czas - zaprzeczyłam.

- Jesteś chora - upierał się. Położył głową tuż pod moim biustem i westchnął głęboko. Zaczęłam bawić się jasnymi włosami chłopaka, co ewidentnie mu się podobało.

- To tylko dzisiaj - przypomniałam mu.

- I tak powinnaś zostać. Ale chyba cię nie przekonam. Mamy dzisiaj na drugą lekcję, więc prześpij się trochę. Polepszy ci się - oznajmił, a ja przytaknęłam. 

Zamknęłam oczy, jednak sen uparcie nie przychodził. Miałam głowę zalaną wspomnieniami. Po kilku minutach usłyszałam miarowy oddech Jacka. Z zamkniętymi oczami zaplotłam mu kilka krótkich warkoczyków. Czekałam na sen i czekałam...

************

Otworzyłam oczy. Uświadomiłam sobie, że jednak udało mi się usnąć. Przewróciłam się na drugi bok, by obudzić Jacka. Ku mojemu zdziwieniu, nie było go.

- Jack? - zapytałam, lecz nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. 

Wstałam, po czym wyjęłam z torby luźny T-shirt oraz szare dresy ze ściągaczami przy kostkach. Związałam włosy w koka i przemyłam twarz oraz jamę ustną. Wyszłam z pokoju i skierowałam się na parter.

- Jack? - zawołałam głośniej, wchodząc do kuchni. Ujrzałam Gilinskiego, który robił bekon oraz jajecznicę.

- Tu jestem - odparł, patrząc na mnie - J mówił, że słabo wyglądasz, ale nie wiedziałem, że aż tak - dodał, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.

- Jesteś niemiły - powiedziała Madison, pojawiając się w kuchni.

- Gdzie jest Jack? - zapytałam.

- Przecież jestem tutaj - odparł chłopak.

- Gdzie jest Johnson? - zapytałam lekko zirytowana.

- Poszedł do szkoły - odpowiedział brunet, jakby to było najoczywistsza rzecz na świecie.

- Beze mnie? - spytałam z niedowierzaniem.

- Mówił, że źle się czujesz. I tak wyglądasz - powiedział.

- Kłamca z niego - mruknęłam cicho, jednak wszyscy i tak to usłyszeli.

- A jak się czujesz? - zagadnęła Madison.

- Ciągle nie najlepiej - oznajmiłam.

- Podano do stołu! - krzyknął Jack, kładąc na stole trzy talerze. Wszyscy zaczęliśmy jeść posiłek, rozmawiając ze sobą w międzyczasie.

- Jack, masz talent - stwierdziłam, po czym włożyłam do ust ostatni kawałek bekonu.

- Wiem, wiem. Kiedyś zgłoszę się do Master Chefa i wygram! - oznajmił, a my zachichotałyśmy - A teraz lecę do szkoły, bo się spóźnię na drugą lekcję - dodał. Pocałował Mads w usta, a mnie w policzek. - Trzymaj się - rzucił, wkładając buty.

- Powiedz Johnsonowi, że nie chcę z nim rozmawiać- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy. Chłopak wyszedł, a ja zostałam z Beer.

- Chcesz się położyć? Naprawdę źle wyglądasz - powiedziała czarnowłosa - Może powinnaś iść do lekarza?

- Moi rodzice zmarli 18 maja. Ta cyfra mnie prześladuje - odparłam, po czym szybko wstałam do stołu i pobiegłam do łazienki. Śniadanie Gilinskiego nie na długo zostało w moim żołądku. Trzymając się za brzuch, wyszłam z pomieszczenia.

- Zrobiłam ci mięty. Zawsze działa - uśmiechnęła się do mnie dziewczyna. W ręce trzymała kubek z parującą cieczą.

- Dzięki. Idę się położyć - odpowiedziałam cicho i skierowałam się do pokoju Johnsona. Madison podążyła za mną. Położyłam się wygodnie, a dziewczyna przykryła mnie.

- Jesteś pewna, że to tylko ta data robi burzę w twoim organizmie? - zapytała.

- Tak, zawsze boli mnie głowa oraz brzuch w te dni - odpowiedziałam.

- A te wymioty? Może jesteś w ciąży? - zapytała, a ja otworzyłam szerzej oczy.

- Nie, to za wcześnie - powiedziałam po chwili - Dzięki.

- Nie ma za co - odpowiedziała z uśmiechem - Jesteś dziewczyną Jacka, mojego przyjaciela. Więc ty też jesteś moją przyjaciółką. Trzymaj się i czekaj na Johnsona.

- O, nie! - zaprzeczyłam od razu - To podły kłamca! Wykiwał mnie! Mieliśmy iść do szkoły razem!

- Zrobił to, bo cię kocha - dodała, kiedy była już przy drzwiach - Wydobrzej szybko. W razie czego wołaj, będę obok.

- Dzięki - szepnęłam z uśmiechem. Przekręciłam się na drugi bok, żeby pokonać mdłości. Udało się. Zamknęłam oczy, a w mojej głowie, jak na zawołanie pojawiły się obrazy z moją rodziną. Przeklęta osiemnastka...

******

Lili jeszcze nigdy nie miała gorszego osiemnastego... Zaciska więzi, obraża się na Jacka...

~~Zmierzchu :*



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro