Rozdział 31
- Caroline od zawsze dawała mi jakieś rady - zaśmiałam się i zjadłam kolejną frytkę.
- Jej niektóre rady mnie przerażają - oznajmił Jack, siedząc na miejscu kierowcy. Włożyłam mu do ust frytkę, którą zjadł ze smakiem.
- Na przykład jaka? - zapytałam.
- Cytuję. "Lili, zapamiętaj moje słowa. Bierz ślub albo po urodzeniu dziecka, albo przed ciążą" - powiedział, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- To jest akurat dobra rada. Zapiszę ją sobie w moim pamiętniku - odpowiedziałam, udając obrażoną.
- Tym, w którym opisywałaś niezwykły pocałunek z tym całym Alexem? - zapytał.
- Tak, w tym - przytaknęłam.
- Przykro mi, ale został u Caroline - oznajmił niewzruszonym tonem.
- Jack! Miałeś go wziąć! - fuknęłam zła, po czym rzuciłam w chłopaka frytką.
- Po co? Żebyś wspominała stare, dobre czasy spędzone z Alexem? - niósł brwi, a samochód zatrzymał się na czerwonym świetle.
- Nie bądź zazdrosny - powiedziałam, a blondyn ruszył z piskiem opon.
O tej porze droga była prawie pusta. Z tego też powodu Jack przekraczał dozwoloną prędkość. Usiadłam chłopakowi na kolanach tak, żeby nie zasłaniać mu pola widzenia. Oparłam się o drzwi i zaczęłam całować żuchwę blondyna. Mimowolnie się uśmiechnął.
- Po prostu nie lubię tego gościa - oznajmił - Patrzył się na ciebie przez całe wesele. A potem jeszcze śmiał przyjść i cię komplementować. A ty tylko się śmiałaś.
- Jack, przerabialiśmy już to, prawda? - zapytałam z westchnięciem - Kocham ciebie i tylko ciebie. A on dla mnie nie istnieje.
- Powiedz to jeszcze raz - poprosił, zerkając na mnie. Złapałam w dłonie twarz chłopaka, zmuszając, by na mnie spojrzał ponownie.
- Kocham cię, mój zazdrośniku - oznajmiłam, patrząc w jego niebieskie oczy - Zrozum to wreszcie.
- Ja też cię kocham - odrzekł. Powoli zbliżył swoje usta do moich. Nagle usłyszeliśmy trąbienie. Zaskoczeni oderwaliśmy się od siebie. Jack szybko zjechał na odpowiedni pas.
- Prawie nas zabiłeś - powiedziałam przerażona.
- Spokojnie, nic się nie stało. Masz jeszcze te frytki? - zapytał, starając się zmienić temat. Bez słowa zaczęłam go karmić.
- Jack, trzymaj obie ręce na kierownicy - zarządziłam, kiedy dłoń chłopaka spoczęła na moim udzie.
- Jestem zawodowym kierowcą - odparł z uśmiechem - Chyba się nie boisz, co?
- A jak zatrzyma nas policja? - zapytałam.
- Dostaniesz mandat, bo siedzisz na kolanach kierowcy, utrudniając mu jazdę - parsknął śmiechem.
- Wygrałeś - mruknęłam.
- Ostatnio Cameron zastanawiał się, dlaczego jesteś ze mną. Stwierdził, że to nie fair, bo on jest przystojniejszy... - zaczął.
- Powiem ci, czemu z tobą jestem - przerwałam chłopakowi i wzięłam głęboki wdech - Masz blond włosy przede wszystkim. Jesteś zabawny. Rapujesz...
- Alex nie potrafił rapować? - zapytał - Tak mi przykro.
- Przestań już! - Przewróciłam oczami, po czym zaczęłam dalej wyliczać. - Czekałeś na mnie. Jesteś przystojny. Bardzo przystojny. I różnisz się od innych. Zawsze znajdujesz jakieś wyjście, a dobry nastrój nigdy cię nie opuszcza.
- A jest coś, co ci we mnie przeszkadza?
- Tak - odpowiedziałam natychmiast - Jesteś zboczony - dodałam ze śmiechem.
- To nie moja wina! - zaprzeczył.
- A czyja? Może moja? - zapytałam retorycznie.
- A żebyś wiedziała! Kusisz mnie cały czas! - oznajmił, a ja pocałowałam chłopaka w policzek. Zaczęłam sunąć paznokciem po torsie chłopaka, który schowany był pod koszulką. - Dzisiaj nocujesz u mnie - powiedział nagle, przygryzając dolną wargę.
- Niby z jakiej racji? - zapytałam, nie przestając całować chłopaka po twarzy.
- Bo... Twój dom jest dalej od mojego, a mi się nie chce już jechać - skłamał, a ja zachichotałam. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
- Cholera - mruknęłam, kiedy nie mogłam znaleźć komórki w torbie.
- Masz ustawioną piosenkę Dallasa jako dzwonek telefonu? - zapytał z oburzeniem.
- Tylko jak on do mnie dzwoni - odpowiedziałam - Halo? - rzuciłam do słuchawki i wzięłam na głośnomówiący.
- Cześć, Lili! - Usłyszałam głos należący do Camerona. Uniosłam brwi w kierunku Johnsona, a on tylko westchnął.
- Cześć, Cam. Stało się coś? - zapytałam.
- Nie, skądże. Przeszkadzam? - zadał pytanie.
- Tak, więc się streszczaj - powiedział Jack, a ja zachichotałam cicho.
- O, cześć Jack - przywitał się Dallas - Jedziesz jutro ze mną do szkoły, Lili? - zapytał, a ja spojrzałam znacząco na Jacka. Wygrał.
- Właściwie to mam już podwózkę... - zaczęłam.
- Shawn był pierwszy?! Ale jak to możliwe?! Cholera! - krzyknął chłopak.
- Co? - zapytałam zdziwiona - Jadę z Jackiem.
- Jesteś pewna? - zapytał Cam.
- O co wy się znów założyliście? - zadał pytanie Jack.
- Kogo bardziej lubi Lili - westchnął Cameron.
- Myślę, że najbardziej lubię Johnsona - oznajmiłam po chwili namysłu.
- Więc to ja wygrywam - uśmiechnął się Jack - O co się założyliście?
- O gitarę Mendesa i 200 dolarów - odparł - J, jadę jutro z tobą, dobra? Wygram zakład i podzielimy się kasą.
- Dobra - odpowiedział i pożegnał się. Schowałam telefon do kieszeni. W tym samym momencie Jack wjechał do garażu w swoim domu.
- Jestem taka zmęczona - jęknęłam i wysiadłam z samochodu. Przy okazji zabrałam moją torbę. Weszliśmy do domu, gdzie panowała ciemność i grobowa cisza.
- Gilinskiego nie ma - wymruczał mi do ucha Jack na korytarzu.
Odstawił swój bagaż, po czym przyszpilił mnie do ściany. Zaskoczona upuściłam moją torbę na podłogę i rozległ się huk. Johnson zaczął mnie całować z namiętnością oraz pożądaniem. Jego ręce błądziły po moim ciele. Dopiero czyjś krzyk oraz dźwięk tłuczonego szkła rozdzielił nas. Spojrzeliśmy w stronę miejsca, z którego dochodziły owe dźwięki. Na schodach stała średniego wzrostu dziewczyna. Miała czarne, długie włosy oraz podobnego koloru oczy. Ubrana była w szarą bluzę oraz czarne legginsy, a jej makijaż rozmazał się lekko.
- Hej, Mads! - przywitał się Johnson, otrząsając się. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją mocno - Poznaj moją dziewczynę, Lili - dodał, a ja podeszłam.
- My już się znamy, ale Madison, dla przyjaciół Mads - uśmiechnęła się.
- Liliana, dla przyjaciół Lili - odpowiedziałam zdziwiona i rozśmieszona. W tym samym czasie na schodach pojawił się Gilinsky bez koszulki. W rękach trzymał kij baseballowy.
- Co się stało? - zapytał.
- Spotkałam Lili i Jacka. A mówiłeś, że wyjechali - powiedziała czarnowłosa.
- Bo wyjechali - odparł, patrząc na nas zdziwiony.
- Wróciliśmy wcześniej - wyjaśnił Jack i przybił piątkę z Gilinskym. Po chwili ciemnowłosy przytulił mnie.
- Jak było? - zapytał z uśmiechem.
- Później ci opowiem. Teraz idziemy spać, bo jesteśmy naprawdę zmęczeni - odpowiedział blondyn i mrugnął do Gilinskiego.
- Jack, mógłbyś mi jutro pomóc? Jedziemy po moje rzeczy, a Gilinsky sam nie da rady wziąć wszystkiego - oznajmiła smutna Mads.
- Sprowadzasz się do nas? - zapytał zdziwiony i uradowany blondyn.
- Tak, moja mama dostała dzisiaj informację, że dyrektor przyjął mnie do waszej szkoły! - pisnęła czarnowłosa.
- Będziesz chodziła do naszej szkoły? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak! - przytaknęła szczęśliwa.
- To świetnie! - powiedziałam, a na twarzy dziewczyny pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Przytuliłyśmy się - Masz piękne paznokcie. Gdzie robiłaś?
- Dzięki. Muszę sobie nowe zrobić. W centrum L.A. jest taka dziewczyna i ma salon piękności - odpowiedziała.
- Musimy się tam razem wybrać - zarządziłam.
- Koniecznie - przytaknęła dziewczyna.
- Lili, przed chwilą byłaś bardzo zmęczona. Zbyt zmęczona na rozmowy ze mną, a co dopiero na rozmowy o paznokciach - powiedział Johnson, przerywając nam konwersacje.
- Jack, kochanie na rozmawianie o paznokciach nigdy nie jestem zbyt zmęczona. A z tobą... Czasem - uśmiechnęłam się słodko, a para obok wybuchnęła śmiechem.
- Jesteś niemożliwa - westchnął ze śmiechem chłopak - Jutro po szkole możemy pojechać po te rzeczy. A teraz idziemy.
- Dobranoc - rzuciłam na pożegnanie i weszłam powoli po schodach.
- Dobranoc - odpowiedziała czarnowłosa, kierując się do kuchni.
- Tylko nie bądźcie za głośno - nakazał Gilinsky, po czym poszedł za swoją dziewczyną.
- Postaramy się! - krzyknął na odchodne mój chłopak i zaprowadził mnie do jego pokoju.
Nigdy wcześniej tam nie byłam. Ściany miały białą, ciepłą barwę. Naprzeciwko drzwi stało duże łóżko, a obok szafka nocna. Panował tam ład oraz porządek, co wydawało mi się nieprawdopodobne. Jack stał za mną, zostawiał mokre pocałunki na mojej szyi. Ręce trzymał na mych biodrach, zniżając je, aż natrafił na brzeg mojej koszulki. Zdjął ją szybko, dzięki mojej pomocy. Odwróciłam się do Jacka.
- Jesteś niewyżyty seksualnie - zachichotałam w usta chłopaka.
- To ty tak na mnie działasz - odparł i popchnął mnie lekko, w efekcie czego polecieliśmy na łóżko.
********
Och, jak ja kocham pisać! Tylko za dużo romantyczności... Ostatnio uświadomiłam sobie, iż strasznie się przywiązałam do tego opowiadania i nie chcę go kończyć...
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro