Rozdział 3
Piątek. Ulubiony dzień w tygodniu. Wstałam z uśmiechem na twarzy. Nucąc znaną piosenkę, skierowałam się do łazienki. Dokładnie umyłam zęby, po czym przemyłam twarz tonikiem. Związałam włosy w niedbałego koka i weszłam do garderoby. Za oknem świeciło słońce, więc założyłam krótką, rozkloszowaną spódniczkę oraz luźny T-shirt. Usiadłam przed toaletką. Przejrzałam się dokładnie w lustrze. Były dni, w którym wyglądam okropnie. Ale dzisiaj... Był jeden z lepszych dni i mogłam powiedzieć, że mój wygląd zadziwił mnie samą. Zrobiłam szybko makijaż i zeszłam na dół w podskokach. Christopher siedział w salonie i jadł śniadanie. Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, a i ja nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Nagle usłyszałam mój telefon. Włożyłam ostatni kawałek kanapki do ust i wyjęłam urządzenie.
Będziemy za 10 minut. Poznasz Nasha
Matthew. Uśmiechnęłam się do siebie. Dopiłam sok pomarańczowy i skierowałam się na korytarz. Otworzyłam szafę i... Zaczęłam się zastanawiać. Które buty byłyby idealne? Baleriny raczej nie. A może... Szpilki? W szkole? Nie... Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam uśmiechnięte Matta.
- Gotowa? – zapytał.
- Nie – odparłam ze smutkiem – Nie wiem jakie buty, mam wybrać. Wejdź.
- Załóż trampki – oznajmił, wskazując na białe buty.
- Oszalałeś?! Przecież nie będą pasowały do spódnicy! Dobra, wezmę te baleriny – rzuciłam, po czym przewróciłam oczami.
- Powiedziałem ci wczoraj coś na ten temat – usłyszałam nagle. Pisnęłam przestraszona i szybko podniosłam się. Zrobiłam mały, ledwo widoczny krok w stronę Espinosy.
- Ja tobie też – rzuciłam, starając się o twardy ton. Choć w głębi duszy byłam przestraszona.
- Policzymy się później. Sami – odparł Christopher, mierząc wzrokiem Matta. Przełknęłam ślinę. Szybko wzięłam torbę i wyciągnęłam chłopaka z domu.
- Wszystko okej? – zapytał, zaraz po tym, jak trzasnęłam drzwiami.
- Tak – powiedziałam cicho. Matthew zatrzymał się i mnie przytulił. Zacisnęłam mocno powieki.
- Chodźmy, bo się chłopaki niecierpliwą – zaśmiał się nagle. Podeszliśmy do srebrnego samochodu i weszliśmy do środka.
- Więc ty jesteś tą słynną i piękną Lili? – zapytał chłopak, zaraz, gdy weszliśmy. Spojrzałam na niego. Miał dłuższe włosy niż pozostali i niebieskie, hipnotyzujące oczy. Uśmiechał się do mnie szeroko.
- Najwyraźniej – odpowiedziałam.
- Nash jestem – powiedział.
- A ja Lili, ale to już wiesz – zaśmiałam się. Za kierownicą znowu siedział Cameron. – A gdzie jest Shawn?
- Pojechał z Jackami i Carterem. I z Taylorem. Poznasz ich niedługo – odparł Dallas – Dzisiaj aktualne?
- Tak – przytaknęłam.
- Szczerze mówiąc, to nie jestem najlepszy z chemii, więc... Liczę, że odwalicie za mną całą robotę - oznajmił Espinosa.
- Ja też nie jestem dobry z chemii – zaprzeczył Cameron.
- A mnie chemia nudzi – zaśmiałam się – Ale znam się na niej – dodałam, a chłopcy odetchnęli z ulgą.
- Zazdroszczę wam. Ja jestem w grupie z Jackami. A oni ciągle śpiewają – westchnął Nash.
- Więc zaliczycie projekt śpiewająco – powiedziałam, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Po kilku minutach znaleźliśmy się na parkingu.
- Stop! Czekajcie! –krzyknął nagle Matthew i stanął w miejscu. Ostrożnie wysiadłam z samochodu, po czym spojrzałam na chłopaka, jak na wariata. Nash tylko pokręcił głową ze śmiechem. Espinosa wydawał się zamyślony. Zmarszczył brwi i szybko żuł gumę.
- Znowu? – jęknął Dallas i przyciągnął mnie do siebie. Nagle blondyn się wybudził.
- Wy wracacie po sześciu lekcjach? – zapytał, a my przytaknęliśmy.
- A ty dołączasz do nas po siedmiu. Nie myśl, że zrobimy to sami – dodał zirytowany Dallas.
- W takim razie jak ja wrócę? – zapytał z przerażeniem Matt, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Spojrzałam na Cama. Nie byłam jedyna.
- Na piechotę. Albo autobusem. – Wzruszył ramionami brunet.
- Ej, a ja?! - krzyknął Nash.
- Wrócicie z chłopakami – oznajmił Dallas.
- Racja – odetchnęli z ulgą.
-Ej, ale my się nie zmieścimy! – krzyknął nagle Espinosa. Westchnęłam głośno.
- Dacie radę – powiedziałam pokrzepiająco, a oni jęknęli.
- Może usiądziesz z nami na lunchu? – zaproponował brunet, który mnie obejmował. Weszliśmy do szkoły, a ja przypomniałam sobie o Mahogany.
- Nie, dzięki. Umówiłam się z przyjaciółkami – odpowiedziałam, a w tym samym momencie usłyszałam moje imię. Zobaczyłam burzę rudych loków.
-Hej! Gdzie ty się podziewałaś?! – zapytała Lox, przytulając mnie – Tylko nie mów, że zadajesz się z tymi idiotami.
- To może ja nie będę nic mówiła – zaśmiałam się.
- Ciebie też miło widzieć, Mah – westchnął Cameron.
- Zabraliście mi przyjaciółkę! – powiedziała z udawanym oburzeniem.
- Takie życie. W ramach przeprosin nagrasz z nami vine'a, dobra? – zapytał z mściwym uśmieszkiem Nash.
- Nigdy więcej nie nagram z wami vine'a. Weźcie sobie Lili – odparła, po czym wzięła mnie za rękę i zaprowadziła pod salę matematyczna. Stały tam już dziewczyny.
- Hej Lili – powiedziały chórkiem.
- Hej – przywitałam się z uśmiechem.
- Wiecie, gdzie znalazłam Lili? Nie wiecie! No to ja wam powiem! Znalazłam Lili razem z Cameronem, Mattem i Nashem! - Powiedziała Lox.
- Masakra! – krzyknęły, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Są fajni – stwierdziłam.
- Teraz nie. Jestem na nich obrażona, bo ostatnio ze mnie zażartowali w vinie – odpowiedziała Mah, a ja wszystko zrozumiałam.
- W takim razie ja będę się z nimi przyjaźnić, a ty nie – oznajmiłam ze śmiechem.
- Ile ci jeszcze czasu zostało? –zapytała Olivia.
- Do czego? – zadałam pytanie zdezorientowana.
- Mahogany jest na nich obrażona od tygodnia. Więc jak długo masz zamiar być na nich obrażona?
- Do zemsty – uśmiechnęła się złowieszczo Lox – A na nią mam już plan.
- Zaczynam się ciebie bać – powiedziałam, udając przerażoną. W ciągu jednego dnia zdążyłam zorientować się, że Mahogany potrafiła posunąć się do okropnych rzeczy. A wnioskując jej minę, wiedziałam, że to będzie mocne.
- Słuchajcie mnie uważnie. Prawdopodobnie będę potrzebowała waszej pomocy – oznajmiła, a my podeszłyśmy blisko siebie i zaczęłyśmy słuchać – Dzisiaj usiądziesz z chłopakami na lunchu, Lilli. Pasuje?
- Może być – odpowiedziałam zdezorientowana.
- Po każdym treningu chłopaki biorą prysznic. Dziwnym trafem trening mają dzisiaj, zaraz przed długą przerwą. I dziwnym trafem, mają go razem. Całą dziewiątką...
- Ale przecież Johnson, Aaron i Carter nic ci nie zrobili. Nawet ich wtedy nie było – przerwała Rose.
- Dla zasady. Są Magconem, jednością, więc każdy będzie cierpiał – odpowiedziała Mahogany, a ja przeraziłam się jeszcze bardziej.
A potem dokładnie wsłuchiwałam się w plan zemsty Lox i nie wierzyłam w to. W międzyczasie zadzwonił dzwonek, więc wszystkie rozeszłyśmy się na lekcje. Akurat miałam geografię. Na moje szczęście, w klasie spotkałam Matthew. Dosiadłam się do niego i rozmawialiśmy, nie zwracając uwagi na zdenerwowaną nauczycielkę. Kiedy patrzyłam na niego... Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Zemsta Mahogany była ostra. Zapamiętają ją raz na zawsze. W końcu z Mahogany Lox się nie zadziera, prawda? Dobrze, że była moją przyjaciółką.
Ach, ta Mahogany! Wymyśliła coś bardzo, bardzo mocnego. Dowiecie się tego już jutro! (Chyba) ;)
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro