Rozdział 27
- Lili! - pisnęła brunetka, zaraz po tym jak otworzyła drzwi. Przytuliła mnie z całej siły. - Jak się cieszę, że już jesteś!
- Ja też - odparłam uradowana - Było trochę problemów, ale wszystkie zostały szczęśliwie rozwiązane - rzuciłam, po czym odczepiłam się od dziewczyny - Car, poznaj Jacka, mojego chłopaka. Jack, poznaj Car, moją siostrę cioteczną oraz najlepszą przyjaciółkę.
- Hej - powiedział nieśmiało Jack, a Caroline zarzuciła mu ręce na szyję. Zachichotałam cicho, kiedy spotkałam się ze zdziwionym spojrzeniem mojego chłopaka.
- Caroline, zaraz go udusisz, a Lili ci tego nigdy nie wybaczy. - Usłyszałam znajomy głos za sobą. Odwróciłam się i wyciągnęłam ręce.
- Hej, Hunter! - przywitałam się, przytulając do siebie chłopaka - Panikujesz? - zapytałam cicho.
- W porównaniu do tej ciężarówki, to raczej nie - odparł ze śmiechem.
- Ta ciężarówka niedługo będzie twoją żoną - prychnęła Caroline. Chłopaki podali sobie dłonie, a ja weszłam do kuchni i od razu zostałam przytulona przez pewnego mięśniaka.
- Mała! - krzyknął - Ale wyrosłaś! Tak się za tobą stęskniłem!
- Cześć, Kyle - westchnęłam, mimowolnie przewracając oczami. W tym samym momencie w pomieszczeniu pojawił się Jack. - Kyle, poznaj mojego chłopaka, Jacka - uśmiechnęłam się, odsuwając od mięśniaka. Trochę mu mina zrzedła, lecz nic nie powiedział. Przywitał się, po czym zniknął.
- Kto to był? - zapytał mnie szeptem Johnson.
- Świadek - odparłam - Strasznie go nie lubię, ale to najlepszy kumpel Huntera - dodałam i weszłam do salonu - Boże, jestem taka zmęczona! - rzuciłam i położyłam się na kanapie. Blondyn usiadł obok mnie.
- Tym bardziej że spałaś przez prawie całą podróż - zaśmiał się.
- Lili, nie ma czasu na odpoczywanie. Musisz iść do tej florystki i sprawdzić, czy wszystkie kwiaty już są - zarządziła Caroline - I przy okazji odbierzesz moją sukienkę.
- Dwie godzinki przerwy? - zapytałam z uśmiechem.
- Godzina - westchnęła po chwili namysłu - Ja, Hunter i Kyle jedziemy na salę, żeby wszystko przygotować. Wrócimy wieczorem. A jutro jedziemy do kościoła i ty też musisz tam jechać.
- Dobra, dobra - przerwałam jej - Jack, pokażę ci mój pokój - zaproponowałam, ciągnąc chłopaka za rękę. Wzięłam swoją torbę i ruszyłam na górę.
- Jakby przyszła babcia, to udawaj, że nikogo nie ma! - rzuciła brunetka na odchodne, a ja parsknęłam śmiechem. Weszliśmy do mojego pokoju. Położyłam torbę na podłogę, po czym weszłam na ogromne łóżko.
- Ładnie tu - skomentował Johnson, rozglądając się. Usiadł obok mnie i wziął do ręki ramkę, stojącą na szafce. - To twój brat? - zapytał dziwnym głosem, wskazując mi odpowiednią osobę.
- Tak, a to moi rodzice - przytaknęłam lekko zdziwiona - A co?
- Nic, nic - odparł szybko i odwrócił wzrok. Odłożył zdjęcie na miejsce.
- Jack, czy coś się stało? - zadałam pytanie, uważnie obserwując chłopaka.
- Nic takiego - powiedział. Wiedziałam jednak, że kłamał. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam nie drążyć tematu.
- Pojedziesz ze mną do florystki, prawda? - zapytałam, starając się zmienić temat.
- Dla ciebie wszystko - uśmiechnął się i położył obok mnie - Ale będę siedział w samochodzie.
- Niech ci będzie - odparłam.
- Dlaczego... - zaczął - Przy Caroline nie ma jej rodziców? To ważny dzień - dodał, a ja westchnęłam. Położyłam głowę na torsie blondyna. - Przepraszam.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam - Ciocia i Caroline nie utrzymują ze sobą kontaktu. Pokłóciły się, kiedy ciocia poznała Huntera. Powiedziała, że to nie jest odpowiedni chłopak dla niej. Car wysłała jej zaproszenie, ale nie dostała żadnej odpowiedzi. A wujek... Rozwiódł się z ciocią kilka lat temu. Mieszka na Florydzie. Przyjeżdża jutro. Dzięki Hunterowi, Caroline prawie w ogóle o tym nie myśli.
- Właśnie zauważyłem, że jest pełna energii - oznajmił blondyn i zapanowała cisza - Jak sobie pomyślę, że poznam całą twoją rodzinę...
- Moja rodzina jest bardzo fajna i każdy na pewno cię polubi - przerwałam mu - Może nie licząc babci.
- Babci? - powtórzył.
- Taa... Babcia jest dosyć... Specyficzna. Ma 65 lat, ale to kobieta z klasą. Chodzi tylko w markowych ubraniach, nakłada na siebie tonę makijażu oraz biżuterii. I lubi się rządzić. Ale nie martw się, nie często tu przyjeżdża - uśmiechnęłam się, a Jackowi mina zrzedła. Zachichotałam, po czym pocałowałam go. Od razu polepszył mu się nastrój...
*****
- Jest piękna - szepnęłam, oglądając suknię Caroline w salonie.
- Tak, jedyna w swoim rodzaju - przytaknęła kobieta pracująca tu.
Biała suknia bez ramiączek, z kokardą w talii, która ukrywała brzuch, rozchodząca się pod nią. Osiem warstw zrobionych z tiulu pokryte były maleńkimi, błyszczącymi kamyczkami, które mieniły się w świetle.
- Proszę ją zapakować - oznajmiłam, kiedy spojrzałam na zegarek. Dochodziła już 7.00. Pracownica szybko i zręcznie schowała suknię do specjalnego futerału wraz z welonem i bolerkiem.
- Da pani sobie radę? - zapytała, podając mi strój. Był cholernie ciężki.
- Postaram się. Mój chłopak zaparkował niedaleko - odparłam z uśmiechem. Pożegnałam się i wyszłam. Przede mną było mnóstwo stromych schodów.
- Caroline, już nie żyjesz - mruknęłam do siebie, starając się nie przewrócić.
Czy świadkowe zawsze odwalały ciężką robotę za panny młode? Jeśli tak, to już nigdy więcej się na takie coś nie zgodzę. Suknia zasłaniała mi widok, więc starałam się nogą wyczuć schodek i nie upaść. Wypadłam z budynku jak burza, gdyż potknęłam się o ostatni stopień. Wpadłam na kogoś, na szczęście w porę udało mi się uratować sukienkę.
- Cholera! Patrz, jak chodzisz! - krzyknęłam zdenerwowana, poprawiając sukienką, która wisiała na moich rękach.
- Ciebie też miło widzieć. - Usłyszałam znajomy, rozbawiony głos.
- Nicholas?! - krzyknęłam z niedowierzaniem i szczęściem. Przesunęłam lekko suknię i nie myliłam się. Przede mną stał wysoki brunet o czekoladowych oczach i głupkowatym uśmiechu.
- We własnej osobie i na żywo. Czyli jednak znalazłaś trochę czasu dla mnie? - zapytał.
- Przyszłam tylko po sukienkę dla kuzynki - odpowiedziałam.
- Właśnie widzę - parsknął śmiechem, patrząc na mnie. Nagle spoważniał, jakby o czymś sobie przypomniał.
- Muszę lecieć, mam jeszcze mnóstwo roboty - skłamałam, po czym odwróciłam się w drugą stronę.
- Poczekaj chwilę - powiedział, pociągając mnie lekko za ramię. Straciłam równowagę w koturnach i poleciałam prosto w objęcia chłopaka.
- Nick - jęknęłam. Czułam na sobie oddech chłopaka, który ciągle trzymał mnie mocno.
- Wiedziałem, że na mnie lecisz - szepnął, łącząc nasze usta w pocałunku.
**********
Nigdy nie lubiłam Nicka... Zawsze lubił nieźle namieszać.
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro