Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

- Yh... - jęknęłam, kiedy usłyszałam dzwonek mojego budzika. 

Niechętnie wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, po czym dokładnie wyszorowałam zęby. Przemyłam twarz, a następnie skierowałam się do garderoby. Kiedy skończyłam się ubierać, zadzwonił dzwonek mojego telefonu.

- Hej, Lili! - Usłyszałam głos mojego kolegi. - Jak ci życie mija?

- Świetnie, ale Nick nie mam teraz czasu - odparłam, siadając przed toaletką. Do wyjścia zostało mi 20 minut, więc musiałam się pospieszyć.

- A co robisz? - zapytał.

- Maluję się. Jest poniedziałek, muszę iść do szkoły. Mam dzisiaj jakieś nudne zajęcia i nie mam pojęcia, o co w nich chodzi - westchnęłam, nakładając tusz na rzęsy.

- Zajęcia? Jakie zajęcia? Dodatkowe? Przecież takich rzeczy nie ma w szkole - stwierdził zdziwiony.

- To nie jest normalna szkoła - powiedziałam - Tak czy siak, nie mogę teraz gadać.

- A kiedy się spotkamy? Tęsknię za tobą - jęknął, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.

- Nie wiem. W czwarte jadę do Malibu, ale nie wiem, czy znajdę czas - odrzekłam.

- Dla mnie nie znajdziesz czasu? Dla twojego ukochanego jedynego przyjaciela, którego kochasz najbardziej na świecie? - oburzył się.

- Nie kocham cię najbardziej na świecie - zaprzeczyłam ze śmiechem.

- Jeszcze nie - mruknął cicho, ale i tak go usłyszałam. Podniosłam jedną brew.

- Nick muszę kończyć, naprawdę. Cześć - dodałam, po czym szybko się rozłączyłam. 

Zrobiłam kreski na oczach za pomocą eyelinera i zeszłam na dół z moją szkolną torbą. W salonie leżał chłopak, który niestety był moim bratem. Po naszej ostatniej awanturze nie rozmawiałam z nim. Zastanawiałam się, czy Chris coś brał. Prawda, miałam te podejrzenia od dawna, ale z drugiej strony nie bardzo w to wierzyłam. Caroline stwierdziła, że może zdarzyło mu się raz, czy dwa. Ale nie był narkomanem. Tym bardziej że powiedział, iż nie bierze. Uwierzyłam mu od razu. W końcu był moim bratem. Wzięłam klucze, a kiedy ujrzałam znajomy samochód, wyszłam z domu.

- Hej, Jack - przywitałam się z chłopakiem krótkim pocałunkiem.

- Błagam, nie przy mnie - jęknął ktoś z tyłu. Odwróciłam się i ujrzałam Gilinskiego ze zdegustowaną miną. Zachichotałam mimowolnie. Johnson ruszył.

- Co z tym krawatem? - zapytałam, przerywając ciszę.

- Lox ciągała mnie po sklepach cztery godziny - zaczął zmęczonym głosem chłopak - A i tak kupiłem ten z pierwszego sklepu.

- Szkoda, że nie widziałaś go, jak wrócił - zaśmiał się brunet z tyłu.

- Było aż tak źle? - zapytałam ze śmiechem.

- Tak! - przytaknął od razu Jack.

- Następnym razem pojadę z tobą - rzekłam.

- Nie będzie następnego razu - powiedział natychmiast, co spowodowało kolejną dawkę śmiechu.

- A kiedy jedziecie? - zadał pytanie Gilinsky.

- W czwartek po szkole. Panna młoda nie radzi sobie, a ja jako świadkowa muszę jej pomóc - oznajmiłam, a w tym samym momencie pojawiliśmy się na parkingu szkolnym. 

Z powodu słonecznej pogody wielu uczniów tam było. Wysiadłam z samochodu, a obok mnie pojawił się Jack. Złapał moją rękę i splótł nasze palce.

- Co masz pierwsze? - zapytał, kiedy przedzieraliśmy się przez parking.

- Chemię - odparłam po chwili namysłu - Nie miałam chemii od dwóch tygodni.

- Szczęściara - mruknął Johnson.

- Właśnie. Czemu cię tak długo nie było w szkole? - zadał pytanie Gilinsky.

- Najpierw byłam u mojej kuzynki w Malibu. W zeszły poniedziałek byłam, ale was nie było... - zaczęłam.

- Ja byłem - przerwał mi blondyn.

- A po szkole musiałam się z kimś spotkać, padał deszcz, ja szłam na piechotę kilka kilometrów i się rozchorowałam - dokończyłam moją interesującą historię. 

Po chwili zadzwonił dzwonek, więc szybkim krokiem skierowałam się pod salę chemiczną. Zobaczyłam tam Mahogany, Rose oraz Olivię.

- Lili! - krzyknęły chórkiem, podbiegając do mnie.

- Gdzieś ty była tak długo? - zapytała Rose.

- O co chodziło z tym krawatem dla Johnsona? - zadała pytanie Lox.

- Czy ty i Johnson jesteście razem? - dociekała Olivia.

- Byłam u mojej kuzynki, która wychodzi za mąż, a potem byłam chora. Krawat był potrzebny, bo idę na ten ślub z Jackiem i jestem świadkową, a ja nie mogłam iść na te zakupy z powodu przeziębienia i tak, jesteśmy razem - odpowiedziałam na każde pytanie. Dziewczyny zaczęły piszczeć głośno, gdy usłyszały moje ostatnie słowa.

- Wiedziałam! Mówiłam wam to, pamiętacie? - krzyknęła Rose, przypominając sobie o naszej babskiej imprezce, która miała miejsce dawno temu.

- Byłaś pijana. To był tylko przypadek - żachnęła się Mahogany. W tym samym momencie pojawiła się zdenerwowana nauczycielka.

- Co tu się dzieje?! Chcecie dostać uwagi?! - krzyknęła na nas.

- Przepraszamy - mruknęłyśmy cicho z udawaną skruchą, po czym weszłyśmy do klasy. 

Zaczęła się nudna lekcja o pierwiastkach, wodorotlenkach oraz innych dziwnych zjawiskach chemicznych, których nie rozumiałam za nic w świecie.

************

- O co chodzi? - zapytałam, siadając obok Johnsona w ławce.

- Oto jest pytanie! - krzyknął Taylor z pierwszej ławki, który akurat odwrócił się w naszą stronę.

- Słyszałem, że teraz będziemy klasami, czy coś takiego - powiedział Carter. Siedział tuż przede mną, a obok niego Matthew jadł kanapkę.

- Jakimi klasami? - zapytał, przełykając posiłek.

- Jakoś się podzielimy... Nie wiem dokładnie, o co chodzi. Dzisiaj trochę podsłuchałem, ale ta głupia chemiczka ogarnęła to i się na mnie wydarła. - Wzruszył ramionami brunet, a ja zachichotałam.
Nagle pojawiła się owa nauczycielka, a my mimowolnie jęknęliśmy.

- Espinosa, schowaj tę kanapkę w tej chwili! - wrzasnęła, a ja przewróciłam oczami - McCourtney zrobisz tak jeszcze raz, a dostaniesz uwagę!

- A co ja niby zrobiłam? - zapytałam niewinnie.

- Dobrze wiesz, co! Zostań po lekcji, musimy porozmawiać! - oznajmiła swoim skrzeczącym głosem, a ja westchnęłam cicho, kiedy się odwróciła.

- Świetnie - mruknęłam, a w tej samej chwili poczułam rękę Johnsona na moim udzie.

- Będzie dobrze - szepnął pocieszająco.

- Chcesz coś dodać, Johnson? - zapytała profesorka, patrząc na nas wymownie - Dobrze, rozpocznijmy lekcję. Zebraliśmy się tutaj, gdyż w naszej szkole będą panowały trochę inne zasady. Okazało się, że jesteście nieokiełznani. Nie zachowujecie żadnych zasad, nie macie szacunku do nauczycieli, obrzucacie się jedzeniem na stołówce, źle traktujecie młodszych kolegów.

- Zaczyna się - mruknął Carter, rozkładając się na drewnianym krześle. 

Matt natomiast postawił plecak na kolanach i ukrycie zaczął jeść kanapkę.

- Razem z radą zdecydowaliśmy, że zrobimy z was oddzielne klasy z wychowawcami. Tak więc ja jestem waszą wychowawczynią, a wy jesteście jedną, zgraną klasą.

- Akurat - parsknął chłopak przede mną.

- Coś mówiłeś, Reynolds? - zapytała starsza kobieta.

- Nie, pani profesor - zaprzeczył sarkastycznie.

- Ale co to da, pani profesor? Młodzież w naszym wieku jest nieokiełznana, więc co da nam podział na klasy, który pasuje między innymi w Japonii czy Polsce? - zadał pytanie jakiś kujon z pierwszej ławki.

- Widzisz Sebastianie, teraz ja będę rozwiązywała wasze problemy - uśmiechnęła się promienie do chłopaka, a ja myślałam, że zwrócę posiłek, który jadłam wczoraj wieczorem. Espinosa zakrztusił się kanapką. - Podaję wasz wspólny plan lekcji! - zarządziła, po czym zaczęła zapisywać na tablicy.

- Ale jest jeden plus - oznajmił cicho Jack.

- Niby jaki? - zapytałam, przepisując.

- Będziemy mieli każdą lekcję razem - szepnął mi do ucha.

- Czy inne klasy też tak będą miały? - zapytał Carter, który nie zamierzał niczego zapisywać.

- Tylko ostatnie. Oprócz tego będziecie mieli dodatkowe zajęcia, które przygotują was odpowiednio do matury. Oczywiście macie oddzielny WF. Podział na dziewczęta oraz chłopców - powiedziała kobieta, której tak nienawidziłam. 

Po krótkim czasie, który dłużył mi się w nieskończoność, zadzwonił upragniony dzwonek. Szybko schowałam zeszyt, po czym skierowałam się do wyjścia.

- McCourtney, proszę poczekać. - Usłyszałam surowy głos nauczycielki i przeklęłam w myślach. Zacisnęłam usta w wąską linię, po czym usiadłam w ławce przed biurkiem kobiety.

- O czym chciała ze mną pani porozmawiać, pani profesor? - zapytałam, wysilając się na miły ton, kiedy wszyscy wyszli.

- Minęły dwa miesiące od rozpoczęcia roku szkolnego - oznajmiła, a ja przytaknęłam - A ciebie nie było aż dwa tygodnie. Dwa ostatnie tygodnie. Twojego brata również, z tą różnicą, że ciągle go nie ma. Z jakiego powodu? - dodała, patrząc na mnie badawczym wzrokiem. Czułam, jak wykręcała mi dziurę w ciele.

- Musieliśmy pojechać do Malibu, do rodziny. Była rocznica śmierci naszych rodziców... - powiedziałam cicho drżącym głosem - Ja wróciłam w zeszłą niedzielę, a Chris wczoraj. On... Gorzej sobie radzi z ich śmiercią, niż ja i został na dłużej...

- Ale nie było cię w tym tygodniu - powiedziała, patrząc w dziennik - Brata nie ma i już wagarujesz?! Będę musiała z nim porozmawiać!

- Byłam w poniedziałek, a potem się rozchorowałam. Brat o tym wie - odrzekłam.

- Śmierć rodziców was nie usprawiedliwia od tak długich nieobecności! - krzyknęła, podnosząc się z krzesła - Christopher nie jest w mojej klasie, ale ty tak! Nie możesz więcej opuszczać lekcji, rozumiemy się?!

- Tak, pani profesor - opowiedziałam.

- Ani jednego tygodnia, dnia, czy godziny. Jasne?! - krzyknęła ponownie.

- Tak, pani profesor - powtórzyłam.

- W takim razie możesz już iść - rzekła, opadając na krzesło, a wraz z nią całe napięcie zniknęło. Wstałam powoli i skierowałam się do drzwi. Kiedy chwyciłam za klamkę, usłyszałam jeszcze głos tej głupiej jędzy:

- Pamiętaj o tym.

Bez słowa wyszłam i odetchnęłam z ulgą.

- Co to były za krzyki? - zapytał Jack, który musiał na mnie czekać cały ten czas. Bez słowa podeszłam do chłopaka i przytuliłam go mocno.

*********

Taki dłuższy trochę, ale nie przeszkadza wam to, prawda? No właśnie. Ta chemiczka nie jest normalna, wiem, wiem. A ten system z klasami? Szaleństwo! Ale Carter i tak rozwalił system.

INTERNET WRÓCIŁ, WIĘC I JA WRÓCIŁAM! ;)

~~Zmierzchu :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro