Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23


- Najgorszy jest fakt, że nie dokończyłam swoich spraw. Nie mogę spoczywać w spokoju - jęknęłam do telefonu zachrypniętym głosem.

- Jakich spraw? - zainteresował się Nicholas.

- Bardzo ważnych. Miałam się z kimś spotkać we wtorek... - westchnęłam.

- Mamy piątek - przypomniał mi chłopak.

- Wiem, wiem. Do poniedziałku powinnam leżeć w łóżku, ale muszę się z kimś spotkać! - powiedziałam, podnosząc głos. Zakaszlałam.

- Nie możesz się z tym kimś spotkać? Wstań z łóżka i tyle. - oznajmił.

- Właściwie to... No nie wiem.

- Mówiłaś, że czujesz się już lepiej. Ale najpierw... - zaczął.

- Co najpierw? - zapytałam, zastanawiając się nad wyjściem z domu. Gorączka trochę spadła, kaszel i katar został. Głowa już mnie nie bolała, a za oknem świeciło jaskrawe słońce.

- Słuchasz mnie? Lili! - krzyknął Nick.

- Tak? O czym mówiłeś? - zapytałam, kręcąc głową.

- Z kim musisz się spotkać? - powtórzył pytanie ze śmiechem.

- Z takim chłopakiem - wyjaśniłam, czując gorąc wylewający się na moje policzki.

- A po co? - zapytał sztywnym tonem.

- Długa historia - westchnęłam i odblokowałam ekran telefonu. Szybko napisałam smsa do Jacka Johnsona:

Hej, musimy się spotkać. W parku o 4.00? ~~Lili

- Tęsknię za tobą - wyznał nagle Nicholas.

- A ja nie - zaśmiałam się, lecz chłopak cały czas milczał, co było dosyć dziwne - Coś się stało?

- Muszę kończyć - powiedział szybko napiętym głosem.

- Przyjedź do mnie, bo mi się będzie nudzić, jak się rozłączysz - zachichotałam mimowolnie, lecz wyszło z tego coś dziwnego.

- Już wsiadam w pociąg - zażartował Nick. W tym samym momencie usłyszałam jakieś odgłosy z dołu.

- Ktoś chyba jest w domu. Muszę kończyć. A i miałeś rację. Dzisiaj idę do parku w centrum Los Angeles o 4.00. Już nie mogę się doczekać. Dzięki za radę - szepnęłam i rzuciłam telefon na łóżko. 

Powoli wstałam. Ciągle słyszałam dźwięki dobiegające prawdopodobnie z kuchni. Założyłam grubą bluzę, po czym wyszłam z sypialni. Zajrzałam do pokoju Christophera, skąd wzięłam kij baseballowy. Zeszłam na dół. W salonie nie było nikogo. Podniosłam brązowy kij i ruszyłam do kuchni.

- Chris? - jęknęłam zachrypniętym głosem.

- Czy to mój kij baseballowy? - zapytał podejrzliwie. Zerknęłam na blat. Chłopak robił kanapki, a obok gotowała się herbata. Spojrzałam na chłopaka, podnosząc brew.

- Co ty tu robiłeś?

- Lunch dla ciebie. Wróciłem wcześniej, kiedy odebrałem twoją wiadomość, że jesteś chora. Jak się czujesz? - zapytał z troską, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem.

- Wysłałam ci tego smsa w poniedziałek. A mamy piątek. Nieźle się spiłeś - odparłam, po czym usiadłam przy stoliku.

- Przepraszam, no... - westchnął.

- Wybaczam. Ale musimy porozmawiać - oznajmiłam poważnie.

- Nie dzisiaj. Miałem okropny dzień - jęknął, łapiąc się za głowę.

- To dobrze. Przynajmniej ci go jeszcze bardziej nie zepsuję - uśmiechnęłam się promiennie, a w tym samym czasie Christopher postawił przede mną kubek z gorącą cieczą.

- O czym chcesz rozmawiać? - zapytał po chwili ciszy.

- Zakochałam się - powiedziała bez ogródek, a Chris wypluł do zlewu sok pomarańczowy, który w tym samym momencie go pił.

- Co takiego?! - wrzasnął.

- Zakochałam się - powtórzyłam głośniej i pewniej.

- No chyba oszalałaś - zaśmiał się.

- Nie, Chris. Zakochałam się. Z wzajemnością, chyba.

- Dlaczego to zrobiłaś? - krzyknął, patrząc na mnie z furią w oczach. Wstałam powoli od stołu. Wzięłam dwa głębokie oddechy, żeby nie wybuchnąć w nieodpowiednim momencie.

- Bo mogę - odpowiedziałam.

- Nie, nie możesz! - wrzasnął.

- Dlaczego?

- Bo mamy tylko siebie! Zostaliśmy sami! Nie możesz mnie opuścić! Nie możesz! - krzyczał Chris. Zachowywał się, jakby był opętany. Kichnęłam.

- Chris, uspokój się - powiedziałam, podchodząc do chłopaka.

- Nie! - zaprzeczył głośno. 

Przełknęłam ślinę. Brunet wziął talerz i rozbił go na podłodze. Kawałki porcelany rozsypały się na kafelkach w całej kuchni. Przerażona, pobiegłam na górę. Słyszałam, jak chłopak biegł za mną, więc przyspieszyłam. Potknęłam się na ostatnim schodku. Wstałam jak najszybciej i dobiegłam do mojego pokoju. Szybkim ruchem zablokowałam drzwi kluczem. Odetchnęłam z ulgą. Zaczęłam oddychać głębiej, by się uspokoić.

- Lili, otwórz. Proszę. Przepraszam, ja nie wiem, co we mnie wstąpiło... - powiedział, pukając do drzwi. Nie zamierzałam wykonywać jego prośby. Była już 2.30. Wzięłam leki, po czym położyłam się na łóżku. Nawet nie wiedziałam, kiedy usnęłam.

*****

Obudził mnie budzik o 3.00. Czułam się o wiele lepiej. Pukanie również ustąpiło. Na dworze ciągle świeciło słońce, co uznałam za dobry znak. Weszłam do garderoby i założyłam dziurawe spodnie. Do tego zdecydowałam się na bluzkę z długim rękawem oraz rozsuwaną bluzę. Nie chciałam nawrotu choroby. Zrobiłam sobie lekki makijaż, a włosy związałam w warkocza. Wyszłam. Na korytarzu zobaczyłam mojego brata. Leżał na miękkim dywanie, zwinięty w kłębek. Miał oczy załzawione oraz otwarte. Źrenice zakrywały większość oka, przez co nie widziałam jego koloru, który odziedziczył po naszym ojcu.

- Lili, przepraszam - szepnął.

- Wybaczam ci, Chris. Ale uszanuj to, proszę - oznajmiłam, kucając obok chłopaka.

- Już za późno - szepnął. Spojrzałam na niego uważniej, lekko zdziwiona. Chłopak miał rozciętą wargę, której nie zauważyłam wcześniej.

- Co ci się stało, Chris? Znowu się pobiłeś? - zapytałam, a brunet przytaknął. 

Westchnęłam mimowolnie. Pocałowałam go w czoło, po czym wstałam. Wyszłam z domu, kiedy zawiał lekki wiaterek. Kichnęłam. Szłam wolnym krokiem, miałam jeszcze dużo czasu. Czułam narastające podekscytowanie, ale i zdenerwowanie.  Co powinnam powiedzieć Jackowi? O czym z nim rozmawiać? Co zrobić? Wyjaśnić mu wszystko? Cholera, nie przemyślałam tego do końca. W rozmyślaniach doszłam do parku. Usiadłam na ławce przy fontannie. Westchnęłam. Dzieci bawiły się obok wody. Starsza para obserwowała ich i co jakiś czas śmiała się cicho.

- Hej. - Usłyszałam nagle. Zlękłam się cicho.

- Hej - powiedziałam, patrząc na chłopaka. Jego blond włosy były ułożone w ptasie gniazdo. Wyjątkowo założył okulary korekcyjne. Prawe oko chłopaka było fioletowej barwy - Co ci się stało, Jack?

- Jakiś koleś mnie uderzył. Stwierdził, że zarywam do jego siostry, czy dziewczyny... - oznajmił, a ja zmarszczyłam lekko brwi. 

Postanowiłam w to jednak nie wnikać. Westchnęłam cicho, po czym popatrzyłam na swoje ręce. Zapadła niezręczna cisza.  W głowie układałam sobie wypowiedź, jaką zamierzałam przekazać Johnsonowi. Nic nie brzmiało sensownie. Może powinnam powiedzieć coś w stylu: "ładna dzisiaj pogoda, prawda? Lepsza niż w dniu, w którym mnie pocałowałeś. A tak w ogóle to..." Nie, to było głupie.

Odwróciłam się do chłopaka, po czym przycisnęłam swoje usta do jego. To była najlepsza wypowiedź, jaką wygłosiłam w moim życiu.

********

Awwwww <3 Jack+Lili = ?

~~Zmierzchu :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro