Rozdział 21
Oderwałam się gwałtownie od chłopaka po chwili. Zaraz po tym, jak przypomniałam sobie o słowach mojego brata.
- Jack... - zaczęłam, szukając odpowiedniego zdania. Ale za cholerę nie potrafiłam go znaleźć. - Ja... Muszę iść - rzuciłam pospiesznie, po czym wybiegłam z domu.
Deszcz przybrał na sile. Co się właśnie stało? Co ja zrobiłam? Poczułam łzy w oczach, które utrudniły mi widzenie. Wytarłam je wierzchem dłoni. Zwolniłam kroku, żeby swobodnie przemyśleć całą tę absurdalną sytuację. Chris... Gdyby się dowiedział... Zabiłby mnie. Ale... Jack... To chłopak, do którego coś poczułam. Nie powinnam być egoistką. Powinnam myśleć o moim jedynym bracie. Krzyknęłam zdenerwowana. Nawet nie wiem, kiedy doszłam do domu. Weszłam do środka i rzuciłam się na kanapę. Wyciągnęłam telefon, po czym wybrałam numer do Mahogany. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
- Lox... - jęknęłam.
Postanowiłam zadzwonić do Christophera. W myślach układałam przemową, którą zamierzałam mu powiedzieć. Jednak i on nie raczył nacisnąć zielonej słuchawki. Cameron. Jeszcze on mi został. Gdy już znalazłam go w kontaktach, uświadomiłam sobie, że miał plany na popołudnie. Nagrywanie nowej piosenki. Mimowolnie przewróciłam oczami i zaczęłam przeszukiwać kontakty.
- Godzina później... - mruknęłam. Nagle zobaczyłam numer telefonu Espinosy. Zdesperowana słuchałam irytujących sygnałów.
- Halo? - Usłyszałam nagle zaspany głos chłopaka.
- Matt! Musisz mi pomóc! - oznajmiłam, czując totalną pustkę w głowie. Kichnęłam.
- Co się stało? - zapytał zaniepokojony, słysząc mój roztrzęsiony głos.
- Dzwoniłam już do Lox, ale nie odbiera. A ja natychmiast potrzebuję porady w sprawach sercowych - odpowiedziałam. W końcu wstałam z kanapy, po czym skierowałam się na górę. Woda ociekała z moich ubrań, ale nie to było najważniejsze.
- O, nie! - jęknął - Nie jestem dobry w tych sprawach!
- Ale musisz mi pomóc - powiedziałam. Włączyłam głośnomówiący i zaczęłam szukać odpowiednich ubrań w garderobie.
- Ja nie mogę, ale znam kogoś, kto ci chętnie pomoże - oznajmił, a ja zaciekawiłam się.
- Kto to taki? - zapytałam.
- Taylor Caniff. On kocha tego typu sprawy - zaśmialiśmy się.
- Dzięki. Wyślesz mi SMS-em jego adres? Muszę do niego iść, jak najszybciej - powiedziałam, po czym pociągnęłam nosem.
- Caniff ma być jutro w szkole. Może tam go złapiesz? Pada deszcz i jest burza. Lepiej, żebyś nie wychodziła teraz z domu - zaprzeczył zmartwiony.
- Matt, wiesz, co teraz robię? Stoję w garderobie i zastanawiam się, co założyć. Mam na sobie całe mokre ubrania od deszczu, z włosów kapie woda na podłogę, mój makijaż się trochę rozpłynął, a przed chwilą przebiegłam długą trasę i mam już katar. Nie może być gorzej - zaśmiałam się.
- Lili, Lili - mruknął - Czekaj na wiadomość, a przez ten czas się przebierz.
- Tak jest! - zasalutowałam, po czym puknęłam się w czoło. Przecież on tego nie widział.
Rozłączyłam się. Szybko przebrałam się w długie legginsy oraz zwykła bluzkę. Na to założyłam długi, czarny płaszcz. Mokre włosy związałam w kucyka, a makijaż zmyłam. Wcześniejszy strój wrzuciłam do pralki, po czym włączyłam ją. Przeczytałam wiadomość od Espinosy. Dom Taylora położony był po drugiej stronie Los Angeles. Włożyłam kilka banknotów do kieszeni i wyszłam. Ciągle padał deszcz. Okropny deszcz. Po kilku minutach znalazłam się na przystanku. Na ławce, pod dachem siedziała starsza kobieta. Oparłam się lekko o plastikową ściankę i czekałam. Czekałam. Czekałam. Autobus uparcie nie przyjeżdżał. Zdenerwowana spojrzałam na zegarek. Wybiła już 6.30. Środek transportu powinien był pojawić się 15 minut wcześniej. Przeklęłam w duchu. Czy dzisiaj wszystko się sprzeciwiło?
- Czeka panienka na 235? - Usłyszałam nagle ochrypły głos. Podskoczyłam lekko. Odwróciłam się do kobiety.
- Tak - odparłam z uśmiechem.
- Oj, nie będzie go. Wszystkie linie zostały odwołane. Mój syn jest kierowcą i wysłał mi przed chwilą wiadomość - odpowiedziała.
- Cholera... - szepnęłam - No trudno. Dziękuję bardzo, do widzenia! - rzuciłam, po czym ruszyłam w stronę domu Taylora. To było tylko kilka kilometrów. Byłam zdeterminowana.
***********
Kichnęłam kolejny raz. Po półtorej godziny doszłam do domu Taylora Caniffa. Z kaptura kapała mi woda, z ubrań też. Moje czoło było rozpalone, co oznaczało gorączkę. Na szczęście nie czułam się tak okropnie, jak wyglądałam. Zadzwoniłam dzwonkiem. Po kilkunastu sekundach otworzyła mi starsza kobieta. Miała długie, ciemne włosy. Oczy były identyczne jak Taylora. Założyła różowy fartuch, który był lekko poplamiony mąką. Uśmiechała się do mnie lekko.
- Dzień dobry - przywitałam się - Jest Taylor?
- Witaj. Jest, jest. Wejdź. Ale zmokłaś! - powiedziała i otworzyła szerzej drzwi. Weszłam do środka, po czym zdjęłam stare trampki.
- Dziękuję - powiedziałam. Odwiesiłam mokry płaszcz na wieszak.
- Taylor! Masz gościa! - krzyknęła kobieta w stronę schodów - Jestem mamą Taylora. A ty masz na imię Lili, prawda? Może chcesz gorącej herbaty? Jest taka okropna pogoda!
- Tak, to ja. Nie, dziękuję - odpowiedziałam z uśmiechem.
W tym samym momencie usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Po chwili wyłoniła się sylwetka Caniffa. Chłopak ubrany był w luźną bokserkę oraz dresowe spodnie ze ściągaczami przy kostkach. Na głowie oczywiście widniała bandamka. Tym razem była w czerwoną kratę. Pod oczami chłopaka widoczne były ciemne wory. Zapewne efekt ich wczorajszej imprezy, na którą nie mogłam przyjść.
- Lili? - zapytał zdziwiony.
- We własnej osobie i na żywo - odparłam, mimowolnie przewracając oczami.
- Co ty tutaj robisz? - zadał kolejne pytanie.
- Wpadłam w odwiedziny. Nie było cię dzisiaj w szkole, a ja wczoraj wieczorem wróciłam z Malibu. Chciałam się przywitać - odparłam, mijając się z prawdą. Ale nie zamierzałam mu opowiadać o wydarzeniach z dzisiaj tuż obok mamy bruneta.
- Taylor wczoraj poszedł na imprezę z chłopcami. Wrócił dzisiaj rano pijany - westchnęła kobieta, a ja parsknęłam śmiechem.
- Niegrzeczny Taylor - uśmiechnęłam się.
- Nie byłem pijany - oburzył się - Tylko...
- Tylko co? - zapytała jego mama, patrząc na Taylora wyczekująco.
- Tylko... - zamyślił się brunet - Żywy. Oj, mamo. Nagrywaliśmy z chłopakami na vine'a i trochę się zeszło...
- Oj, Taylor. Co ja z tobą mam? - zapytała kobieta, wznosząc do góry ręce - Za pół godziny będą ciasteczka.
- Musisz ich spróbować - powiedział do mnie Caniff - A teraz chodź - dodał i ruszył na górę. Poszłam za nim.
- Więc... O co chodzi? - zapytał, kiedy dotarliśmy do pokoju chłopaka. Miał niebieskie ściany oraz białe meble.
- Nie rozumiem - powiedziałam, siadając na fotelu. Był bardzo wygodny. Kaszlnęłam i rozłożyłam się wygodniej. Dopiero teraz poczułam okropne zmęczenie.
- Wiem, że nie przyszłaś tu bez powodu. Chciałaś się przywitać? - parsknął śmiechem - A resztę chłopaków też dzisiaj odwiedziłaś?
- Twoja mama jest bardzo miła - powiedziałam.
- Jaki jest twój problem? - zapytał, kładąc się na łóżku. Westchnęłam.
- Problemy sercowe - wyjaśniłam, a chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
************
WAKACJE! Jeej! A jak wam się podoba rozdział?
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro