Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Wetknęłam głowę do pokoju, lecz go nie zobaczyłam. Odetchnęłam z ulgą. Przebiegłam przez korytarz, a kucyk z włosów podskakiwał na każdym kroku. Nigdzie go nie było, więc mogłam na spokojnie wyjść. Wiedziałam, że jestem spóźniona. Wiedziałam, że Espinosa będzie zły. Nigdy nie lubił się spóźniać. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, wpuściłam go.

- Gotowa? - zapytał, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu.

- Nie - jęknęłam.

- Czy ty masz zamiar iść w tych dresach? Ubierz się przyzwoicie - rzucił, wchodząc do środka. Mimowolnie westchnęłam.

- Zaraz wrócę. Nie wiem czy ma założyć spódnicę, czy spodnie - oznajmiłam.

- Spódnicę. Zdecydowanie spódnicę - powiedział po chwili namysłu - Daję ci 10 minut.

- 25 - rzekłam.

- 20 minut i koniec dyskusji. Jesteśmy spóźnieni! Zauważ, że powinniśmy być o 8.00, a jest 8.10 - odparł.

- Postaram się - uśmiechnęłam się słodko, po czym pobiegłam na górę. 

W jak najszybszym tempie zmieniłam ubrania. Założyłam białą, rozkloszowaną spódnicę oraz czarną bokserkę. Na to założyłam moją ulubioną koszulę w różowo- czarną kratę. Kiedy przeglądałam się w lustrze, usłyszałam pukanie do drzwi. Po kilku sekundach ujrzałam blond czuprynę.

- O, jesteś gotowa przed czasem. Zostało ci 5 minut - uśmiechnął.

- Ale jeszcze makijaż - zaprzeczyłam, a chłopakowi mina zrzedła. Westchnął i rzucił się na moje łóżko.

- Nie musisz go używać - rzucił.

- Muszę jakoś wyglądać, prawda? - zapytałam retorycznie - A tak w ogóle, to kto jeszcze będzie?

- Cały Magcon, ty, Mahogany i dziewczyna Gilinskyego, Madison. A jak już przy nim jesteśmy, to nie patrz za długo na jego włosy - oznajmił.

- Czemu? - zapytałam, malując usta błyszczykiem.

- Dzisiaj był u fryzjera. Nie mam pojęcia, jak teraz wygląda - wyjaśnił blondyn.

- Zapamiętam - zachichotałam.  Nastąpiło kilka minut ciszy. Widziałam, jak Matthew spoglada co chwilę na zaegarek i denerwuje się jeszcze bardziej. Po którymś razie również tam spojrzałam. Była 20.45.

- Nie możesz skończyć tego w samochodzie? - jęknął chłopak.

- Dobra - westchnęłam. Wzięłam tusz do rzęs oraz eyleiner. Telefon schowałam do małej kieszonki przy koszuli. Zamknęłam drzwi na klucz i wsiadłam do samochodu. Otworzyłam lusterko i zaczęłam kończyć przerwaną mi czynność.

- Następnym razem zabiera cię Cameron. Albo Shawn. Ja się poddaję - westchnął chłopak.

- Spóźnimy się kilkadziesiąt minut. Nie ma całej godziny - zauważyłam z nieskrywanym śmiechem.

- Cholera! - wrzasnął nagle chłopak, uderzając w kierownicę.

- Co się stało? - zapytałam przerażona.

- Nick robi imprezę. Musimy jechać naokoło. I spóźnimy się ponad godzinę - wyjaśnił, a ja wyjrzałam przez okno. Na drodze roiło się od samochodów, a do moich uszu dolatywała cicha muzyka.

- Matt, czemu ty się tak przejmujesz? - zapytałam po krótkim czasie.

- Bo mieliśmy przyjechać punktualnie o 8.00. Jack prosił, żeby wszyscy byli punktualnie - odparł wkurzony.

- Samochód ci się zepsuł i po sprawie. - Wzruszyłam ramionami.

- Dobra jesteś w kłamaniu - zaśmiał się chłopak.

- Nałogowo okłamuję brata od kilku miesięcy. Zdążyłam się nauczyć - wyjaśniłam. Po kilkunastu minutach rozmowy Espinosa zatrzymał się obok średniej wielkości domu. Był jasnej barwy, odgrodzony dużym płotem. Mój towarzysz pomógł mi wyjść z samochodu i stanęliśmy przed furtką. Po naciśnięciu przycisku czekaliśmy cierpliwie.

- Zaraz się wkurzę - oznajmił chłopak.

- Zapomnieli o nas - powiedziała, udając smutną - I po co ja robiłam tak długo ten makijaż?

- Gdybyś go nie robiła, nie zapomnieliby o nas. - Usłyszałam w odpowiedzi - Poza tym możemy iść na jakąś imprezę - dodał po chwili, wciskając trzeci już raz guzik.

- Zadzwonię do nich - wypaliłam.

- Świetny pomysł! - Zaczął mi bić brawo Matthew. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Wyjęłam telefon i wybrałam numer Gilinskyego. Po kilku sekundach włączyła się sekretarka.

- Cholera... - mruknęłam, robiąc małe kółko.

- Nie odbiera? - zapytał Espinosa.

- Nie rozmawiam z tobą - oznajmiłam zwięźle i krótko. Wybrałam numer do Johnsona. Po chwili usłyszałam jego głos.

- Gdzie ty jesteś? Impreza zaczęła się ponad godzinę temu. Poza tym miałaś przyjechać z Mattem... - zaczął zmartwiony.

- Mamy małe spóźnienie. Czy byłbyś tak łaskawy i wpuścił mnie? - zapytałam, starając przybrać się słodki głos.

- Jasne. Zaraz przyjdę. Zepsuł nam się alarm i wiesz... - oznajmił.

- Dzięki - powiedziałam cicho, po czym rozłączyłam się. Kilka minut później usłyszałam szczękanie furtki.

- Nareszcie! - krzyknął Espinosa.

- Jack, nie wpuszczaj go - powiedziałam. Oboje popatrzyli na mnie dziwnie - Nie, nie, nie. To jest zwykły dupek.

- Oj, stary! - zaśmiał się blondyn. Podeszłam do niego i przywitałam się buziakiem w policzek. - Nieźle się wkopałeś. Czy posłuchać Lili i nie wpuszczać cię?

- Stary, przyjaźnimy się od zawsze. Nie denerwuj mnie. I tak przez tę blondi moje ciśnienie podskoczyło - rzucił, wchodząc do środka. Skierował się do ogródka.

- O co poszło? - zapytał Jack.

- Długa historia. Kiedyś ci opowiem. - Mimowolnie wywróciłam oczami. Doszliśmy do ogniska. Zobaczyłam wiele znanych twarzy.

- Są żywi i szczęśliwy! - krzyknął Nash, widząc nas - Lili, czemu się tyle spóźniliście?

- Z tą blondyną się gdzieś wybrać... - westchnął Matt i wypił łyk piwa z puszki. No to powrót do domu miałam załatwiony.

- Z tym dupkiem bez szacunku gdzieś iść... - westchnęłam, siadając obok brunetki.

- Hej, my się jeszcze nie znamy. Madison jestem - uśmiechnęła się do mnie życzliwie.
 Od razu skojarzyłam, że to dziewczyna bruneta.

- Lili - przywitałam się. Rozejrzałam się i ujrzałam Gilinskyego. Jego włosy... Nie były ciemne. Nawet w tym słabym świetle widziałam jasny kolor. Przeraziłam się, lecz postanowiłam milczeć. Wciągnęłam się w wir ogniska. Nigdy na takim nie byłam. Każdy się znał i wszyscy traktowali się jak prawdziwa rodzina. Szczęśliwa rodzina.

**********

Poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Chris. Starając się nie przeszkadzać śpiewającym Jackom, odeszłam kilkanaście metrów. Weszłam do pustej, przestronnej kuchni. Wcisnęłam zieloną słuchawkę.

- Hej. - Usłyszałam normalny głos mojego brata i od razu poczułam ulgę. Jednak ogarnęło mnie okropne zmęczenie. Przymknęłam powieki i oparłam się o blat.

- Hej - wymruczałam. Było już grubo po 2.00 i praktycznie wszyscy byli pijani. A ja ledwo stałam na nogach z powodu braku snu.

- Gdzie jesteś? - zapytał bez krzty złości.

- Na ognisku - odpowiedziałam cicho - Ze znajomymi. Stało się coś?

- Czemu nie mówiłaś, że Caroline do ciebie napisała? - zadał następne pytanie.

- Bo... - zaczęłam, jednak nie miałam żadnych argumentów.

- Zaprosiła nas do siebie na jutro. Właściwie na dzisiaj. Jedziemy - powiedział, a mnie zamurowało.

- Ale Chris...

- Żadnych "ale". Jedziemy. Pora spotkać się z rodziną - mówił. Rozłączył się.

- Ale ja nie chcę jechać znowu do Malibu - szepnęłam. Wiedziałam, że mnie nie usłyszy. Przyłożyłam telefon do ust. Westchnęłam.

- Co robisz? - Usłyszałam nagle znajomy głos.

- Myślę - odparłam, otwierając oczy. Tuż przede mną stał Johnson. Wpatrywał się we mnie swoimi niebieskimi oczami.

- Coś się stało? - zapytał.

- Brat - wyjaśnił krótko.

- Jeśli chcesz... - zaczął niepewnie, spoglądając na swoje buty - To na poprawę humoru możemy iść jutro na lody - dokończył, a ja uśmiechnęłam się. Tego było mi trzeba. Ucieszyłam się w głębi duszy, a w brzuchu poczułam znajome uczucie. Po chwili jednak przypomniałam sobie słowa brata i moja energia wyparowała.

- Jutro akurat nie mogę. Jadę z bratem do rodziny - oznajmiłam, a Jack spuścił wzrok - Ale innego dnia bardzo chętnie.

- Nigdy nie możesz - mruknął do siebie, lecz i tak słyszałam to.

- Nie wiesz, w jak kiepskim jestem położeniu - powiedziałam - Piłeś?

- Tylko sok - odparł.

- Odwiózłbyś mnie do domu? - poprosiłam.

- Nie chcesz jeszcze zostać? Jest fajnie. Możemy zapomnieć o... - zaczął mówić bardzo szybko, a ja mimowolnie zaśmiałam się.

- Chciałabym jeszcze zostać. I chciałabym iść z tobą na lody. Albo gdzieś indziej. Gdziekolwiek. Ale nie mogę. Jutro jadę do Malibu z bratem. Muszę być wcześniej w domu. Może uda mi się go przekonać, że nie chcę jechać i gdzieś pójdziemy. A jak jadę do Malibu, to na pewno na dłuższy czas - wyjaśniłam.

- Dłuższy czas, to ile? - Zmarszczył brwi chłopak.

- Nie wiem. Kilka dni. Ale o wszystkim dowiesz się pierwszy. Jedźmy już - oznajmiłam.

- Jasne. Pójdę tylko po kluczyki - rzucił, po czym zniknął. Nagle zobaczyła uśmiechniętego Shawna.

- Miłość kwitnie? - zapytał.

- Odczep się - powiedziałam.

- Ja i tak wiem swoje. Chyba Lili się zakochała - szepnął mi do ucha - Ale przecież Lili nie może się zakochać...

- Oj, zamknij się! - przerwałam mu wkurzona i lekko popchnęłam.

- Spokojnie! - Podniósł ręce do góry i wyszedł. Nie lubiłam pijanych chłopaków. Po kilku minutach pojawił się Jack i skierowaliśmy się do jego samochodu. Pachniało tam cytrusami. Oparłam głowę o fotel i zamknęłam oczy.

- Jestem aż tak nudny, że usypiasz w moim towarzystwie? - zapytał Jack.

- Po prostu jestem strasznie zmęczona - rzuciłam.

- Jakoś ci nie wierzę - odpowiedział, lecz nie skomentowałam tego. Wsłuchiwałam się w cichą muzykę, dobiegającą z radia. Ta cisza nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie. Bardzo przyjemna.

- Jesteśmy. - Usłyszałam czyjś głos jakby zza mgły. Niechętnie otworzyłam oczy i zobaczyłam, iż ciągle znajdowałam się w samochodzie Jacka, a chłopak pochylał się nade mną. Grzywka oklapła i wpadała mu w oczy. Jak on to zrobił? Wyjrzałam przez okno. Mój dom.

- Dzięki za podwózkę - rzuciłam. Zbliżyłam się do chłopaka i musnęłam wargami jego policzek. Uśmiechnął się. - Naprawdę, naprawdę chcę się z tobą umówić - dodałam szybko i wyszłam. Na trzeźwo na pewno bym tego nie powiedziała. 


*******

Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Koniec roku się zbliża, ładna pogoda itp. W zamian za to jest troszkę dłuższy. Lili i Jack?

~~Zmierzchu :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro