Rozdział 10
Wypiłam łyk Coli z butelki. Jako jedyna nie piłam alkoholu, wolałam nie ryzykować.
- I wtedy ona powiedziała: "Ty, suko!", a ja na to: "Dlaczego mówisz o sobie w drugiej osobie?" Żałujcie, że nie widziałyście jej miny! - śmiała się Olivia. Piła już trzecie piwo, podobnie jak reszta dziewczyn. Były całkowicie pijane.
- Dobrze, że wylali ją ze szkoły! - powiedziała Mahogany.
- Dobra, dziewczyny. Muszę wam coś powiedzieć - oznajmiła Rose. Spojrzałyśmy na nią. Nie śmiała się, wyglądała na zamyśloną.
- Co takiego? - zapytałyśmy chórkiem, co wywołało kolejną falę śmiechu. Pijane dziewczyny - śmiejące się dziewczyny.
- Nick mnie pocałował - powiedziała dziewczyna, a jej policzki zaróżowiły się.
- Nie! - krzyknęła Lox. Nie miałam pojęcia, kim był Nick.
- Kto to jest? - zapytałam.
- Taki jeden przystojniak z naszej szkoły. Dla twojego bezpieczeństwa nie powinnaś się z nim zadawać. Chłopaki go nienawidzą - odpowiedziała Olivia.
- Kiedy to się stało? - spytała rudowłosa.
- Dzisiaj po lekcjach. Czekałam na was na parkingu, on akurat szedł, dosiadł się do mnie i... Jakoś tak wyszło. Co ja mam teraz zrobić? - opowiedziała.
- On ci się podoba, prawda? - zapytała Mahogany, a ja przyjaciółka przytaknęła - Proste rozwiązanie. Bądź z nim. Ale niech on zrobi pierwszy krok. Nie idź do niego pierwsza, bo wyjdziesz na desperatkę.
- Ale super! - oznajmiła Olivia.
- Przyznaję ci rację - dodała Lox - Ja jestem niezależna, Rose ma Nicka, Olivia ma Andrew, a ty, Lili? Do którego z chłopaków startujesz?
- Ja?! O, nie. Do żadnego. Nie potrzebuję go. Nie szukam miłości, jest przereklamowana - zaprzeczyłam od razu, a dziewczyny dostały kolejnego napadu śmiechu. Zirytowana wywróciłam oczami, a w tym samym czasie dostałam wiadomość. Dyskretnie wyjęłam telefon. Cameron.
Jak tam imprezka? :D
Dziewczyny się trochę upiły i teraz ciągle się śmieją bez powodu.
Haha, to podobne do Lox. A ty piłaś?
Nie, zostałam tą rozsądną w naszej paczce. I tak muszę niedługo wracać. Kończę, bo dziewczyny chcą mi zabrać telefon. Do jutraaaaaa
O 7.45 przed twoim domem :*
- Z kim tak piszesz? - zapytały w tym samym czasie.
- Z Dallasem. Pytał się o was - odparłam. - A wracając do tematu... Nie chcę mieć chłopaka i nie będę go miała. Już coś wam wspominałam na ten temat niedawno.
- Rozum ci tak mówi, ale serce nie sługa - rzekła Olivia - Moim zdaniem pasujesz do Camerona!
- Co?! - wrzasnęłam ze śmiechem, po czym rzuciłam w nią poduszką.
- Ewentualnie do Espinosy - dodała, a ja udałam oburzenie.
- Nie, Lili pasuje do Johnsona! - wrzasnęła ze śmiechem Rose.
- I ty, Rose przeciwko mnie! - fuknęłam.
- Taka prawda! - zaoponowała - Dzisiaj na stołówce ładnie razem wyglądaliście.
- Pfu... Lili nie poleci na ani jednego z nich. Ja głosuję na Shawna! - oznajmił Mahogany, a ja jęknęłam.
- Serio?! - zapytałam.
- On jest typem romantyka. Pisze świetnie piosenki. Jest sławny...
- Jack też jest sławny - udała obrażoną Rose.
- Ale Mendes jest inny. Spokojny, ale szalony. I taki... Mądry, on myśli. Musisz z nim być! - Potrząsnęła mną dziewczyna, a ja przeraziłam się. Alkohol źle wpływał na moje przyjaciółki, zapamiętać na przyszłość.
- Od dzisiaj shippuję Lili i Camerona, czyli... Camilianę! - krzyknęła uradowana Olivia, a ja wybuchnęłam głośnym śmiechem. Pokręciłam przecząco głową, po czym wstałam z łóżka.
- Idę stąd, nie będę zadawać się z takimi wariatkami! Porozmawiamy, jak ochłoniecie! - wrzasnęłam i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Skierowałam się do domu. Było już ciemno, dlatego przyspieszyłam kroku. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu. Wyjęłam go i odebrałam.
- Panna Liliana McCourtney? - usłyszałam.
- Tak, kto mówi? - zapytałam zdezorientowana, rozglądając się. Przechodziłam przez park, który ślicznie wyglądał po zmierzchu.
- Dobry wieczór. Dzwonię z banku Good Money. Chciałbym się z Panią spotkać - oznajmił, a ja zwolniłam kroku.
- Coś się stało? - zadałam kolejne pytanie.
- Niestety tak - westchnął - Ale to nic poważnego. Niech się Pani nie martwi. Chciałbym się z Panią spotkać. Pasuje jutro po południu?
- Tak, oczywiście - powiedziałam, po czym pożegnałam się.
Telefon zdenerwował mnie. Samodzielne życie wcale nie jest takie łatwe, jak wydawać by się mogło. Usiadłam na pobliskiej ławce. Mimo wielu przyjaciół czułam się sama. Całkiem sama. Jedyna osoba, która mogła mnie zrozumieć, cały czas była pod wpływem narkotyków. Mogłam powiedzieć Mah o tym, ale ona by tego nie zrozumiała. Jej rodzice nie umarli, dziewczyna nie musi pamiętać o robieniu zakupów, posiłków, o sprzątaniu, o odkładaniu pieniędzy, o naćpanym bracie, który jest nieobliczalny.
- Muszę być silna - szepnęłam do siebie.
Wstałam i ruszyłam do domu. Nie mogłam się poddać, powinnam się otoczyć lepszą energię, co oznacza więcej czasu z przyjaciółmi. Prychnęłam. Spędzam z nimi mnóstwo czasu. Przecież nie mogę zapomnieć o moich obowiązkach. Światło w domu były zgaszone, co mnie zdziwiło. Christopher nie imprezował w tygodniu - on też miał jakieś zasady w swoim życiu. Weszłam do środka i wcisnęłam włącznik światła. Nic się jednak nie stało. Spróbowałam ponownie i jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz.
- Cholera! - krzyknęłam. Wyjęłam telefon i włączyłam latarkę. Pokierowałam się do salonu. Ujrzałam brata leżącego na kanapie. Pochrapywał sobie. Westchnęłam.
- Chris, Chris, Chris! - krzyczałam, aż w końcu chłopak się obudził.
- Co chcesz? - mruknął - Czemu tu jest tak ciemno?
- Tego właśnie nie wiem. Idź i sprawdź korki! - nakazałam.
Po kilku sekundach brunet ruszył swój zacny tyłek i zniknął. Niestety zabrał mi telefon, więc w ciemności skierowałam się do kuchni.
Nie obyło się bez przeklinania, gdy o coś uderzyłam. Udało mi się znaleźć świeczkę, więc przypaliłam ją. Wyjęłam z lodówki warzywa i zaczęłam robić kolację.
- Wszystko jest okej. Nie wiem, czemu nie ma prądu. - Usłyszałam po chwili.
- Zadzwonię do nich i opieprzę za to - rzuciłam i zabrałam chłopakowi komórkę.
Wybrałam właściwy numer, a po kilku sekundach usłyszałam miły głos kobiety, pytającej mnie o powód dzwonienia. W międzyczasie Chris wrócił do salonu.
- Witam. Nazywam się Liliana McCourtney i mieszkam na Labrador Street 3450. Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego nie ma prądu w moim domu - oznajmiłam słodkim głosem.
- Żona Christophera McCourtney? - zapytała kobieta, a ja prawie zakrztusiłam się jedzonym pomidorem.
- Siostra - uściśliłam i wróciłam do krojenia.
- Przeglądam wyciągi i widzę, iż nie wpłynęły pieniądze. Dwa razy wysyłaliśmy rachunek, lecz nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi - powiedziała moja rozmówczyni, a ja wściekłam się.
- Dobrze. Jutro pojawi się przelew - oznajmiłam i rozłączyłam się szybko - Christopherze Sebastianie McCourtney! - wrzasnęłam najgłośniej, jak umiałam.
Oddychałam ciężko i głośnie, byłam wściekła. Wściekła to za mało powiedziane. Rzuciłam nóż mocniej w ogórka, lecz on nie spotkał się z warzywem, tylko z moją ręką. Krzyknęłam głośno. Krew ciekła z mojej ręki.
- Co jest? - zapytał - Co ci się stało?
- To wszystko twoja wina! - syknęłam przez zaciśnięte zęby, trzymając krwawiącą rękę w ściereczce jednorazowej - Twoja!
- A co ja zrobiłem? - zadał kolejne pytanie, niczego nieświadomy.
- W tym domu ja sprzątam, ja gotuję, ja prasuję, ja piorę, ja robię zakupy. Ty masz tylko opłacać rachunki. I to jeszcze z moich pieniędzy. I nawet tego nie potrafisz zrobić! Wszystko musisz spieprzyć jak zawsze! To taki problem?! Mówiłam ci, żebyś to zrobił! Nawet ci położyłam koperty na biurku! 5 minut i gotowe! Ale nie! Christopher woli się naćpać, naskoczyć na siostrę, zepsuć jej telefon, prawie ją uderzyć, mieć ją w dupie i wyjść na kolejną imprezę! - Chłopak nie wiedział, o czym mówię, lecz z powodu mojej wściekłości i bólu w ręce, nie byłam w stanie się zatrzymać. - Odcięli nam prąd, wodę zapewne też! Nie rozumiesz, że nie daję rady?! Mam tylko siedemnaście lat! Mnie też nie jest łatwo po śmierci rodziców! Ale ja staram się nie załamać! Robię to dla nas! A ty co?! Masz wszystko w dupie! - dokończyłam.
Dopiero teraz poczułam mokre krople na policzkach oraz ciecz na ręce. Wybiegłam z domu w nieznanym mi kierunku.
Wow! Nieźle, co nie?! No, ale cóż... Śmierć rodziców nie jest łatwym przeżyciem. Ostatnio przeczytałam, że w większości opowiadaniach o rodzicach się zapomina itp. Lecz nie tutaj... Camiliana xd. Shippujecie ją?
~~Zmierzchu :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro