Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 99

Minął tydzień.




Nie rozmawialiśmy ze sobą. Madison powiedziała mi, że muszę dać mu czas. Ja z resztą nie nalegałam. Tylko czekałam. Czekałam. I czekałam. Nie było mnie w szkole przez ten tydzień. Wyjechałam do Caroline, ponieważ nie dawała sobie rady z małą. Oczywiście, to był tylko pretekst. Nie chciałam widzieć Jacka. Bałam się, że nie dam rady i rozpłaczę się na środku korytarza. Chris był tak zajęty swoją dziewczyną, że nie zwrócił na mnie większej uwagi. Siedziałam w domu Caroline i zajmowałam się praktycznie wszystkim. Robiłam wszystko, byleby zająć czymś myśli. Raczej nieskutecznie. Ciągle myślałam o Johnsonie. Każdą godzinę, minutę, a nawet sekundę poświęcałam na rozmyślanie o nim. Spodziewałam się takiej reakcji. Byłam jednak zdziwiona, że nie rozmawia ze mną tak długo. Czy to było aż tak poważne? Fakt, mogłam mu powiedzieć. Cholera. Już się gubiłam w swoich myślach. Mads mówiła mi dzisiaj, że jest już lepiej. Prowadzi z Jackiem codzienne rozmowy na mój temat, próbuje pokazać mu mój punkt widzenia. Inaczej mówiąc, bawi się w psychologa. Dziękowałam jej za to wielokrotnie. Caroline się o nic nie pytała. Dopiero wczoraj wieczorem wszystko jej opowiedziałam. Nie komentowała mojego zachowania, chociaż widziałam jej dezaprobatę w oczach. Zostało mi tylko jedno. Czekać. Czekać, aż Johnson wszystko zrozumie i mi wybaczy. 

- Wróciłam! - krzyknęłam zmęczonym głosem i odstawiłam walizkę na podłogę. 

Rozejrzałam się dookoła i zaniemówiłam. W domu panował totalny burdel. Brudne talerze leżały praktycznie na każdej szafce bądź półce. Wyjęte z lodówki, zapewne zepsute produkty walały się po blacie. Na stole zauważyłam zaschniętą plamę po soku. Na podłodze natomiast widniały malutkie odłamki szkła. Przeszłam do salonu, gdzie spal Chris. Był zwinięty w kłębek. W jego włosach zobaczyłam jakiś proszek. Na stoliczku leżała pusta, foliowa torebeczka, a obok pusta butelka po piwie. Na podłodze walał się beżowy koc, który zmienił kolor na ciemniejszy. Niektóre książki zostały brutalnie zrzucone na podłogę. Podeszłam do brata i zaczęłam uderzać go lekko po policzkach. 

- Chris, Chris, obudź się - szarpałam chłopakiem, ale to nie dało żadnego rezultatu. W końcu uderzyłam go z całej siły. Poderwał się zdezorientowany, po czym mnie zobaczył. 

- Pojebało cię do reszty?! - wrzasnął wściekły. Złapał mnie za ramionami i zaczął mocno szarpać. - Tak się traktuje starszego brata?! Nie! Kto cię karmi?! Kto ci dał dach nad głową?! A ty jeszcze śmiesz uciekać?! Szmata!

- Chris, uspokój się - mówiłam w kółko. 

W moich oczach pojawiły się łzy. To zachowanie nie było do niego podobne. Co się stało? Czy on... Nie, to niemożliwe. On nie mógł znowu brać. Spojrzałam na jego wściekłe, prawie czarne tęczówki, które skryły się za rozszerzonymi źrenicami. Szczęka chłopaka lekko drgała. Brał. Tylko... Dlaczego? 

- Nie uspokoję się! - wrzasnął, po czym upadł na kanapę. Schował twarz w dłonie. - Wszyscy mnie zostawiliście! Wszyscy!

- Chris, o co chodzi? Co się stało? - spytałam zatroskana. 

- Pola mnie wczoraj rzuciła. Powiedziała, że znalazła kogoś lepszego - powiedział. 

- Dzięki Bogu - odpowiedziałam, będąc w kuchni. Nalałam chłopakowi wodę i wróciłam. - Nigdy jej nie lubiłam. To zwykła zdzira. 

- Zamknij się! - wrzasnął - Ona nie jest zdzirą! Ty nią jesteś! - Wstał z kanapy i podszedł do mnie. Wymierzył mi siarczysty w policzek, przez który upadłam na podłogę.

- Chris... - wyjęczałam, łapiąc się za obolałe miejsce - Oszalałeś? 

- Chyba ty oszalałaś, szmato! Nie waż się tak mówić o Poli! Ona jeszcze do mnie wróci! - odpowiedział donośnym tonem, patrząc się na mnie z góry. 

- Nadzieja matką głupich - mruknęłam tak, by to słyszał. 

Nie było to jednak najlepsze posunięcie. Poczułam mocne kopnięcie w brzuch. Zaczęłam kaszleć i pluć krwią. Chris spojrzał na mnie ostatni raz z pogardą, po czym poszedł do kuchni. Wiedziałam jednak, że to jeszcze nie był koniec. Resztkami sił przeczołgałam się do schodów. Wdrapałam się na sam szczyt i ledwo co wstałam. Brzuch mnie bolał niemiłosiernie, policzek szczypał, a w głowie czułam nieprzyjemne pulsowanie z powodu uderzenie o podłogę. Znowu zaczęłam kaszleć, a z nosa zaczęła spływać krew. Skierowałam się do łazienki w mojej sypialni, a drzwi zamknęłam na klucz. Przycisnęłam chusteczkę do nosa i usiadłam na łóżku. Wyjęłam z kieszeni telefon. Miał stłuczoną szybkę, przez co nie reagował na mój dotyk. Świetnie. Musiałam stąd uciec. Walizkę z ubraniami i innymi pierdołami zostawiłam na dole. Była jednak za ciężka, nie dałabym rady. W końcu zebrałam siły i ruszyłam do garderoby. Tam wyjęłam dużą, sportową torbą. Zaczęłam do niej wkładać byle jakie ubrania. Dodałam jeszcze ładowarkę do telefonu oraz wszystkie swoje oszczędności. Wrzuciłam też chusteczki i plasterki, tak na wszelki wypadek. Po kwadransie opuściłam swój pokój. Najciszej, jak potrafiłam, zeszłam po schodach. Christopher oglądał telewizję w salonie. Postawiłam torbę, po czym zaczęłam wkładać buty. Podniosłam jednego, bo nie mogłam się schylić. Jednak nie był to dobry pomysł. Moje ręce tak się trzęsły, że nie byłam w stanie utrzymać trampka. Spadł na podłogę z głośnym odbiciem. 

- Gdzie się wybierasz?! - zapytał brat i wstał z kanapy. Podszedł do mnie na niebezpieczną odległość. 

- Ni-gdzie - wyjąkałam.

- To po cholerę ci ta torba?! - wrzasnął - Nie kłam! Nigdzie stąd nie wyjdziesz, zdziro!

- Wyjdę! - warknęłam stanowczo, sprzeciwiając mu się. Dostrzegłam w jego oczach błysk zaskoczenia. 

- Nie! - wrzasnął i popchnął mnie. Straciłam równowagę i przewróciłam się na schody. Syknęłam. Poczułam ciepłą ciecz płynącą z mojej głowy. Złapałam się za obolałe miejsce, a moje palce zetknęły się z krwią. Przymknęłam lekko powieki. 

- Nie zmusisz mnie do zostania tutaj - wychrypiałam słabym głosem. 

- Ależ zmuszę. Wystarczy mi tylko gruba lina - uśmiechnął się i pobiegł do piwnicy. 

Co?! Gruba lina?! Czy on miał zamiar mnie tutaj trzymać jak zakładniczkę?! We własnym domu?! Nie! Nie pozwolę na to! Podniosłam się, trzymając rękoma poręczy. Złapałam torbę i wybiegłam z domu. Kostka strasznie mnie bolała, ale starałam się to ignorować. Kiedy przebiegłam kilkaset metrów i skręciłam w inną uliczkę, poddałam się. Wyczerpałam wszystkie swoje siły. Usiadłam na chodniku i oparłam głowę na ręce. Zamknęłam oczy. Bolała mnie noga, prawdopodobnie skręciłam kostkę. Z głowy płynęła krew. Z nosa już przestała. Miałam rozciętą wargę. W ustach czułam charakterystyczny, metaliczny posmak. Miałam ochotę wymiotować krwią. A mój brzuch przewodził przez istne rewolucje. To był koniec. Chciałam usnąć i już nigdy się nie obudzić. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Poczułam senność. Nie walczyłam. Zaczynałam już usypiać, gdy usłyszałam znajome głosy. 

- Lili?! Co się stało?!

- Lili! Jezu! Będzie dobrze, Lili. Tylko nie usypiaj!

Nie posłuchałam się. Nigdy nie słuchałam się innym. Od razu usnęłam...


********************************

- Powinna się już obudzić! - Usłyszałam czyjś szept tuż obok mojej głowy. 

- Na pewno dużo przeszła, więc musi odpocząć. Słyszałeś z resztą lekarza - odpowiedział drugi, trochę dalej. Usłyszałam, jak ktoś wzdycha. Starałam się otworzyć oczy, ale było to zbyt trudne. 

- Tak, słyszałem... - mruknął. Nastąpiła długa cisza przerywana tylko ciężkimi oddechami innych osób. 

- Jack... - wychrypiałam po kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność. Otworzyłam oczy. 

- Lili - odetchnął z ulgą. Rozejrzałam się. Byłam w salonie chłopaków. Siedzieli tutaj wszyscy. Jack, Madison, Gilinsky, Matt, Cameron, Nash, Aaron, Taylor, Shawn i Carter. 

- Co się stało? - spytałam cicho. 

- Carter i Matt znaleźli cię i przynieśli tutaj. Lekarz cię zbadał. Na szczęście to nic poważnego. Ale co się tobie stało, kochanie? - zapytał, łapiąc mnie za rękę. 

- Zrobię ci herbaty - mruknęła Beer i wyszła. 

- Chris... Znowu brał. Pola z nim zerwała... Wściekł się - jąkałam się, plątały mi się słowa - Powiedziałam za dużo. Nie chciał mnie wypuścić. Uderzył - przełknęłam głośno ślinę - Chciał mnie związać. Uciekłam. 

- Tak mi przykro, miś. Przepraszam, że cię zostawiłem - szepnął i przytulił mnie mocno. 

- Jack... - zaszlochałam - Ja też przepraszam. Co ja teraz zrobię?

- Zamieszkaj ze mną, Lili - poprosił, patrząc mi w oczy. 

***********************

6 miesięcy na to czekałam! Yeah!

~~Banshee :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro