Rozdział 97
- Cam? - mruknęłam przerażona. Matthew natomiast wybuchnął głośnym śmiechem.
- No i się doigrałaś, Lili - rzucił i stanął obok mnie. Pokręcił przecząco głową. - Na mnie nie licz. Ja spadam na matmę - dodał i wyminął Camerona. Jego sylwetka zniknęła za drzwiami.
- Co zrobiłaś, Lili? - spytał z niedowierzaniem Cameron i podszedł do mnie.
- Poszłam do Liama - powtórzyłam, spuszczając wzrok na swoje trampki. Poczułam się jak grzeczna dziewczynka, która została przyłapana przez nauczyciela na złym uczynku.
- Czy ty oszalałaś?! - krzyknął po chwili - Chciałaś, żeby cię zabił?!
- Cam - jęknęłam błagalnie - To nie tak. Ja po prostu...
- Co po prostu? Reszta wie? Jack wie? - zaczął wypytywać.
- Nie. Tylko ty i Matt. Cam, posłuchaj... Ja miałam okropne wyrzuty sumienia. Nie mogłam tak po prostu żyć ze świadomością, że on tam jest, głównie przeze mnie, kiedy nie wiem, jak się trzyma.
- Zwariowałaś do reszty - westchnął po kilku minutach niezręcznej ciszy. Wyciągnął ku mnie ramiona, a ja wtuliłam się w przyjaciela.
- Wiem. Ale po prostu musiałam to zrobić. A Matt tego nie rozumie - szepnęłam tak, by mnie usłyszał.
- Też tego nie rozumiem. Ale... Po co chcesz iść do jego rodziców? - zadał kolejne pytanie.
- Ja... Sama tego nie rozumiem - powiedziałam - Tylko... Czuję taką potrzebę. Mam wrażenie, że powinnam to zrobić. Nie chcę iść do nich sama, Matt mnie wystawił, a w dodatku szantażuje.
- Szantażuje? - powtórzył, a ja przytaknęłam - Jak? Czym?
- Powiedział, że jeśli tam pójdę, to wszystko powie Jackowi - oznajmiłam.
- Powinnaś mu powiedzieć - stwierdził.
- Nie! - podniosłam głos - On się zdenerwuje. Będzie wściekły! J nie może o tym wiedzieć. Proszę, obiecaj, że mu o tym nie powiesz - dodałam i znowu nastąpiła niezręczna cisza - Cameron...?
- No dobra. Obiecuję - odpowiedział - Uważam jednak, że powinnaś mu o tym powiedzieć.
- Wiem, ale... Boję się tego - szepnęłam.
- Im dłużej będziesz z tym zwlekała, tym gorzej będzie - odpowiedział.
- Cam... Pójdziesz ze mną do rodziców Liama? - spytałam.
- Lili... Nie mogę tego zrobić. I ty też nie.
- Cam, jeśli nie pójdziesz ze mną, ja i tak tam pójdę. Sama. Dobrze wiesz, że jestem w stanie to zrobić - odpowiedziałam.
- Wiem, wiem. Trochę cię znam. Dobrze. Pójdę tam z tobą. Ale to tylko poprzez wyrzuty sumienia, które na pewno będę miał, jeśli coś ci by się stało, a mnie by tam nie było - oznajmił, a ja przytuliłam go mocniej.
- Dziękuję! - pisnęłam.
- Więc... Kiedy się tam wybierzemy? - spytał.
- Myślę, że sobota będzie idealna. W piątek mam randkę z Johnsonem - odparłam.
- Skoro już przy nim jesteśmy, to... U Cartera robimy jego imprezę urodzinową? - zmienił temat.
- Myślę, że to będzie świetny pomysł. Ja bym go zabrała gdzieś, a wy przez ten czas przygotowalibyście wszystko. Muszę mu kupić prezent urodzinowy, ale nie mam pojęcia co - mruknęłam z niezadowoleniem.
- Fortepian - stwierdził, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- J ma fortepian. Poza tym nie zmieści się w samochodzie. I on go zaraz zobaczy - westchnęłam - Chce ci się iść na lekcje?
- Szczerze? - spytał, a ja przytaknęłam - Nie.
- Myślisz o tym samym, o czym ja myślę? - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Czyli ty też myślisz o tym, żeby zrobić w sobotę imprezę? - zapytał z radością, a ja mimowolnie wywróciłam oczami.
- Właściwie to chodziło mi o wagary - odpowiedziałam.
- Och... - mruknął - Wagary też mogą być - dodał po chwili. Nagle usłyszeliśmy próby otwarcia drzwi. To było dosyć dziwne, ponieważ każdy uczeń był w stanie je otworzyć. Więc to nie mógł być uczeń.
- Dyro! - szepnęłam zdenerwowana i pociągnęłam Dallasa za ramię.
- Co? Nie! On nigdy tutaj nie przychodzi - zaprzeczył chłopak.
Schowaliśmy się za ścianę i wyczekiwaliśmy. W końcu drzwi otworzyły się na oścież z impetem, a my zobaczyliśmy zdenerwowaną twarz dyrektora oraz nauczycielki od biologii.
- Cholera - szepnęłam - Mam teraz biolkę.
- Świetnie - mruknął - Ja WF.
- Nie ma ich tutaj - oznajmił dyrektor - W takim razie gdzie są?
- Mówię panu dyrektorowi, że Jack Johnson powiedział, iż Liliana źle się poczuła, a Cameron postanowił ją odwieźć do domu.
- A ja mówię panu dyrektorowi, że to nie jest prawda. To jest jedna drużyna na boisku. Zawsze sobie pomagają, by wygrać - dodał jakiś inny głos. Zorientowaliśmy się, że był to wuefista.
- Przeszukajmy jeszcze piwnice - postanowił dyrektor i wszyscy wrócili do budynku. Odetchnęłam z ulgą.
- Wpędzasz mnie w kłopoty - stwierdził Cam.
- Ja? Ciebie? - zdziwiłam się - Chyba ty mnie!
- Chodźmy już na te wagary - westchnął Dallas. Objął mnie ramieniem i wymknęliśmy się na parking. Szybko wsiadłam do samochodu przyjaciela i trzasnęłam drzwiami, co spotkało się z nagannym wzrokiem właściciela. Chłopak odpalił samochód, po czym z prędkością światła opuścił parking.
- Myślisz, że się udało? - zapytałam, przerywając spokojną ciszę.
- Na pewno nas nie widzieli - stwierdził Dallas - Ale na pewno będą kłopoty - dodał po kilku sekundach z lekkim uśmiechem. Oparłam głowę o szybę samochodu.
- Świetnie - mruknęłam sarkastycznie.
- Nie martw się. Jakoś to załatwię - oznajmił, a ja parsknęłam sztucznym śmiechem.
- Dziękuję ci, Cameron - powiedziałam nagle.
- Za co? - spytał, marszcząc brwi.
- Za to, że chcesz mi pomóc. Nie rozumiesz tego, ale jesteś ze mną. Nie to, co Matt. - odpowiedziałam.
- Matt działa na swój sposób. Nie możesz go za to winić - pokręcił głową chłopak.
- On mnie szantażował! Tak nie postępują przyjaciele, prawda? - zapytałam.
- I tutaj muszę ci przyznać rację - westchnął - Co ty na to, aby iść na ciacho z Danielem?
- Teraz? - uniosłam brwi.
- Tak. Patrz, siedzi tak sam na ławce. Stworzylibyśmy kolejny hit - zaproponował Dallas.
- Jasne - zgodziłam się, wzruszając ramionami. Ucieknę od niemiłych myśli.
********************
No hej! Co tu dodać? Hmm... Nie wiem. Powiedzcie mi szczerze... Czy to jest nudne?
~~Banshee ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro