Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 95

Obudziłam się dosyć wcześnie, bo tuż po 9.00 rano. Jack spał jak zabity obok mnie. Wczoraj trochę wypił, podobnie jak reszta. Przez całą imprezę czekałam na odpowiedni moment, by zniknąć na chwilę z Mattem i pogadać. Niestety J nie odstępował mnie na krok. A sam Espinosa był pijany, więc całkiem zapomniał o nowinie, którą dla mnie miał i która nie mogła czekać. Po wypiciu jednego piwa trochę wyluzowałam. Może nawet bardziej niż trochę. Śmiałam się, tańczyłam i rapowałam razem z resztą paczki. Dzisiaj jednak, kiedy już mój umysł całkowicie otrzeźwiał, znowu moje myśli krążyły wokół Liama. Ale już mniej, co bardzo mnie ucieszyło. Czyżbym o nim powoli zapominała? Znalazłam pod poduszką telefon i po cichu, nie budząc Johnsona, wymknęłam się do jego łazienki. Związałam włosy w niedbałego kucyka, jednocześnie dzwoniąc do Matthew. Odebrał po kilku sygnałach. 

- Kto śmie mnie budzić o tak wcześniej porze? - wyjęczał wkurzony do telefonu zaspanym głosem, a ja zachichotałam. 

- Twoja najlepsza przyjaciółka - odparłam i zaczęłam zmywać makijaż. 

- Masz szczęście - mruknął - Co chcesz?

- Chcę się po prostu dowiedzieć, jak się trzymasz po wczoraj - odpowiedziałam. 

- Dziękuję Bogu, że rodzice z samego rana wybrali się na zakupy i nie widzieli mnie w tym stanie - powiedział - I, że zadzwoniłaś, bo sam z siebie wstałbym grubo po 1.00 po południu. Chyba wczoraj troszeczkę za dużo wypiłem.

- Od tego ma się przyjaciół - zaśmiałam się - Nawet więcej niż troszeczkę. Pamiętasz coś? 

- Film mi się urwał po tym, jak Nash wpadł do basenu Taylora - oznajmił, a ja zrobiłam zaskoczoną minę do lustra. Chłopak stracił połowę imprezy. 

- Czyli, że nie pamiętasz tego, jak zrobiłeś striptiz na stole ogrodowym i rzuciłeś bokserki w krzaki sąsiadów? - wymyśliłam szybko, jednocześnie starając się o poważny ton. Na linii zapadła niezręczna cisza. 

- Co?! - krzyknął w końcu, przeciągając spółgłoskę - Naprawdę to zrobiłem?! Czemu mnie nie powstrzymałaś?!

- Żartuję - wybuchnęłam śmiechem - Nie byłeś aż tak pijany. Ale straciłeś równowagę i wpadłeś do basenu, ciągnąc ze sobą Shawna z gitarą i teraz jest na ciebie wściekły. 

- Wkręcasz mnie - stwierdził pewnym siebie głosem. 

- Nie tym razem, przyjacielu. Przykro mi - zachichotałam. 

- Zaraz do niego zadzwonię i nie ujdzie ci to na sucho - zagroził. Zatem ciągle mi nie wierzył. 

- No to dzwoń. Ja ci nie bronię. Spotkamy się dzisiaj w Response? O 10.00? - zaproponowałam. 

- Pasuje mi. Po co? 

- Miałeś mi o czymś powiedzieć - przypomniałam mu. 

- Naprawdę? - zdziwił się - O czym?

- Nie wiem, bo mi nie powiedziałeś - zaśmiałam się z niedowierzaniem. Ten człowiek był niemożliwy. 

- Dobra, już pamiętam. Do zobaczenia na miejscu! - rzucił i się szybko rozłączył. 

Odłożyłam telefon na blat, wykonałam wszystkie poranne czynności, po czym wróciłam do pokoju. Jack ciągle spał, więc po cichu ubrałam się i wyszłam. Będąc już na schodach, usłyszałam znajomy śmiech Madison. Ujrzałam ją w kuchni. Rozmawiała z Gilinskym, który robił śniadanie. 

- Jestem taka głodna - rzuciłam z rozmarzeniem i usiadłam na blacie naprzeciwko Beer. Dziewczyna związała czarne włosy w koka. Na twarzy miała bardzo małą ilość makijażu, co było do niej niepodobne. W dłoniach trzymała telefon, a ubrana była jedynie w  długą bluzę z kapturem barwy pudrowego różu. 

- O, hej, Lili. J już wstał? - spytał Jack. 

- Nie. Zaraz muszę spadać, bo się umówiłam z Espinosą. Przekażecie mu, żeby do mnie zadzwonił? - spytałam i zaczęłam konsumować gorącą grzankę. 

- Jasne. Matt w ogóle żyje? - spytała Mads. 

- Teoretycznie tak - zaśmiałam się. 

- Byłem zszokowany, widząc, ile on wypił. Nigdy mu się to nie zdarza. - Pokręcił głową G, wykładając więcej grzanek na talerz. 

- Ja też go nigdy nie widziałam w takim stanie. Pewnie chciał odreagować... - Wzruszyłam ramionami. - Ta cała presja związana z przyszłością...

- Pewnie masz rację - mruknęła Beer. 

- Ja zawsze mam rację - zachichotałam - A teraz spadam, bo jestem spóźniona - dodałam szybko, widząc, że na zegarze właśnie wybiła 10.00 rano. 

Wzięłam swoją torebkę z sypialni Johnsona i opuściłam dom Jacków. Odpaliłam samochód, po czym ruszyłam w stronę ulubionej kawiarni. Strasznie ciekawiło mnie to, co Matt zamierzał mi powiedzieć. Nie miałam pojęcia, czego to dotyczyło. Obstawiałam, że Liama, ponieważ nie chciał tego powiedzieć przy innych, nawet przy Jacku. Zaparkowałam przed niedużym budynkiem i weszłam do środka. Pomieszczenie było bardzo przytulne. Jasne, różowe ściany oraz białe meble. Zobaczyłam Matta, który siedział przy stoliku obok okna. Pił czarną kawę. Miał podkrążone oczy oraz twarz koloru kredy. 

- Kiepsko z tobą - stwierdziłam, siadając naprzeciwko. 

- Nic nie mów - mruknął, biorąc kolejny łyk gorącej cieczy. Ja w tym czasie zamówiłam latte. 

- O czym chciałeś pogadać? - spytałam zaciekawiona. 

- Przecież to ty mnie zaprosiłaś tutaj. - Zmarszczył brwi, a ja miałam ochotę stuknąć się w czoło. 

- Matt, czy nie uszkodziłeś sobie mózgu, wskakując wczoraj do basenu? - spytałam, udając zmartwioną. 

-Nie wiem właśnie - odparł - Ale gadałam z Shawnem. Muszę mu odkupić gitarę - westchnął, a ja zachichotałam. 

- Miałeś mi coś powiedzieć - ponowiłam temat. 

- No tak. Muszę się  sprężać, bo zaraz muszę spadać. Wyobraź sobie taką sytuację - zaczął, a ja już wiedziałam, że będzie to ta bardziej rozwinięta opowieść - Wczoraj był piątek. Z tej okazji postanowiłem zrobić sobie małą przejażdżkę po mieście i gdzieś wstąpić. Robię tak bardzo często, żeby się odprężyć. No i wyobraź sobie, że jeżdżę tak i jeżdżę, aż nagle zauważam taką dziwną knajpę. Była cała niebieska i taka jakby w lodzie. Na szyldzie przeczytałem, że podają tam jedzenie z Antarktydy - mówił dalej, a ja przygryzłam wargę. Zaczynałam powoli uświadamiać sobie, do czego dąży. Antarktyda kojarzyła mi się z czymś. A raczej kimś. - Stwierdziłem, że tam wstąpię. Byłem strasznie ciekawy, co jedzą Eskimosi. Ostatnio miałem temat o Antarktydzie na geografii, wiesz? Co za zbieg okoliczności...

- Wiem, Matt, wiem. Chodzimy razem na geografię. Mów dalej - rzuciłam pospiesznie, mimowolnie wywracając oczami. Zapamiętać. Nigdy nie dawać Espinosie alkoholu. 

- A! No tak! Całkiem wypadło mi to z głowy! - krzyknął, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Pokiwałam bezradnie głową. Dobrze, że w soboty nie było tutaj wielu osób. - No, ale opowiadam dalej. No więc wszedłem do tej knajpy. Usiadłem sobie na takim fajnym stoliku, który wyglądał, jakby był zamarznięty. Bardzo pomysłowe, nie powiem. 

- Na litość boską, Matt, pospiesz się - jęknęłam, przerywając mu. 

- No dobra, dobra. Spokojnie. Nie denerwuj się. To już prawie koniec - odpowiedział, zbywając mnie machnięciem ręki - Wziąłem do rąk menu i zacząłem sobie czytać. Tam były takie dziwne nazwy potraw. Zupełnie inne niż te nasze. W końcu zamówiłem jakąś rybę, która była pyszna. Postanowiłem tam przyjeżdżać częściej. I na końcu tego menu zobaczyłem imię i nazwisko właściciela. Brian Chang. Kojarzy ci się to z kimś? 

- Nie - rzuciłam, otwierając szerzej oczy ze zdziwienia. 

- Serio? - zdziwił się - To nie jest ojciec Liama?

- Jest, dobrze go znam. To jest jego knajpa? - spytałam dla pewności. 

- Tak, widziałem nawet jego matkę. Podobni są do siebie - przytaknął. 

Chyba niedługo do niej wpadnę, żeby zjeść tę pyszną rybę...


*************

Kiepski tak jak i mój dzień...

~~Banshee :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro